23 sierpnia 2016

25. Gorsze i lepsze wspomnienia

Hej? Czy ktoś w ogóle tu jest? Nie było mnie tu prawie 5 długich miesięcy, więc nie zdziwię się, gdy ten rozdział nie będzie miał odzewu, zawaliłam po całości. Czy jest tu chociaż jedna osoba, u której nie mam zaległości? Szczerze wątpię. Jest ktoś zainteresowany, co działo się u mnie przez te 5 miesięcy? Wiele się u mnie zmieniło…
 >W kwietniu pisałam egzamin gimnazjalny.
>Z początkiem maja mój starszy brat wyjechał do wojska.
>Na początku maja moja babcia trafiła do szpitala, pod koniec miesiąca zmarła.
>W czerwcu (mniej-więcej w połowie) moja druga babcia trafiła do szpitala, jednak na szczęście wyszła z tego cało.
>W ostatnich miesiącach walczyłam o każdą ocenę, stres, który wywołało u mnie zakończenie roku oraz wyniki z egzaminu z dnia na dzień pogłębiały moje złe samopoczucie.
>Na początku lipca okazało się, że nie dostałam się do wymarzonej szkoły.
Słabo się czuję, pozostał mi tydzień wolnego i idę do nowej szkoły, poznam nowych ludzi, trochę się tego obawiam. Przepraszam wszystkich za wszelkie zaległości, szczególnie Eskarynę, której ciągle obiecuję, że skomentuje każdy rozdział, jednak nie mam na to siły i ciągle to przekładam. Ta lista byłaby zbyt długa, gdybym wymieniała zajęłoby mi to sporo czasu.
Chciałam także podziękować za ponad 31 tysięcy wyświetleń, jestem naprawdę wdzięczna! Ten rozdział mogłabym podzielić na 3, ponieważ napisałam (wypociłam ;-;) 24 strony, jednak byłoby to naprawdę niesprawiedliwe zagranie z mojej strony. Moje złe samopoczucie przeniosłam na ten rozdział, więc musicie mi wybaczyć.
Dziękuję tym wszystkim, którzy ze mną zostali.
Pozdrawiam,
~V
 __________________________________________________
Poranki w Busanie, mimo ciepłego lata, były bardzo chłodne. Słońce wschodziło bardzo wcześnie, oświetlając bladym światłem całą okolicę. Promienie, niby leniwie, zahaczały o każde miejsce, jednak ich pojawienie się nie zwiastowało wyższej temperatury. Cieplej robiło się dopiero późnym rankiem i właśnie wtedy na plaży pojawiała się chmara ludzi, którzy chcieli skorzystać z kąpieli w czystym morzu. Busan był miastem bardzo żywym i tłocznym. Turystów z dnia na dzień przybywało, a miejscowi z radością ich przyjmowali. Dzieciaki piszczały i biegały tam i z powrotem, sprawiając, że starsi ludzie uśmiechali się szeroko. Nie znałam języka koreańskiego, jednak mogłam się domyślić o co malcy proszą swoich rodziców.
Minął już pierwszy tydzień sierpnia, a to znaczyło, że w Korei przebywałam już ponad trzy tygodnie, mimo to dalej nie dowiedziałam się nic na temat moich rodziców. Co do samej ciotki Nicole, można by powiedzieć, że dosłownie się z nią mijałam. Częściej na swojej drodze spotykałam pana Parka.
Było jeszcze ciemno, a ja siedziałam przed domem, wpatrując się w dal. Nie widziałam nic szczególnego w panującym mroku, lecz chciałam choć na chwilę opuścić budynek. Okoliczne dźwięki napawały mnie spokojem. Wstałam z ziemi i powoli zaczęłam schodzić po schodach, jednak każdy mój ruch było słychać przez skrzypiące deski. W końcu wylądowałam na piasku, więc z ulgą ruszyłam przed siebie.
Szczelniej otuliłam się bluzą, gdy poczułam zimny wiatr na kręgosłupie, który wywołał dreszcz oraz gęsią skórkę na całym moim ciele. Ciemne fale rytmicznie uderzały o brzeg, rozpryskując słoną wodę po całej plaży. Mokry piasek przyklejał się do podeszw butów, sprawiając, że moje stopy z każdym krokiem robiły się coraz cięższe.
W pewnym momencie przystanęłam, cicho wzdychając. Mała mgiełka wydostała się z moich ust, a zimne powietrze natychmiast dotarło do moich płuc. Z zaciekawieniem spojrzałam na budynki majaczące się w mroku parę metrów od brzegu. Bez zastanowienia ruszyłam w tamtym kierunku i już po chwili znalazłam się pomiędzy zniszczonymi kamienicami. Bruk odpadał od ścian, wystarczyłby jeden niewłaściwy ruch, a cała budowla runęłaby jak domek z kart.
Zaczęłam błądzić między korytarzami budynków. Palcami dotykałam szorstkich ścian, nie zdając sobie sprawy, że zapuściłam się w nieznane mi miejsce. Bluszcz piął się w górę po budynku, znikając w mroku. Przystanęłam, gdy usłyszałam za sobą niepokojące sapanie i ciężkie kroki. Powoli, z szybko bijącym sercem, zaczęłam się odwracać, a w myślach przeklinałam swoją głupotę.
Przede mną stał mężczyzna, a jego twarz była zasłonięta przez gęstą szarą brodę. Jego morskie oczy wydawały się nieobecne, a potargane ubranie wisiało na nim jak na szmacianej lalce. Odsłonięte części ciała były pokryte licznymi bliznami i oparzeniami. Zamrugałam parokrotnie i to wystarczyło, żeby człowiek zbliżył się do mnie parę kroków. Z tej odległości mogłam dostrzec, że na jego ustach tkwił uśmiech, który jednak przypominał mi bardziej szaleństwo niż radość.
– Biegnij – wysapał niskim głosem, a ja rozszerzyłam oczy ze zdziwienia. – Uciekaj, póki masz jeszcze okazję.
***
Wciągnęłam gwałtownie powietrze, zginając się wpół. Zaczęłam gwałtownie kaszleć, jednocześnie próbując złapać oddech. Ostre światło poranka świeciło mi prosto w twarz, przez co musiałam zmrużyć oczy. Moje ciało zaczęło niekontrolowanie drżeć, gdy w końcu nad nim zapanowałam, szybko się rozejrzałam.
Znajdowałam się w pokoju mojej kuzynki, która spała na łóżku obok mnie. Promienie słoneczne przedostawały się przez niezasłonięte zasłonki, złośliwie oświetlając materac, na którym leżałam. Moja piżama była mokra od potu, a kołdra, którą jeszcze niedawno byłam przykryta, znajdowała się parę cali od materacu. Wstałam z posłania i na drżących nogach powoli wyszłam z sypialni Malii. Potykając się o własne nogi, przeszłam przez cały korytarz.
Ciężko oddychając starałam się iść najciszej jak potrafiłam. Zeszłam na dolne piętro i tam nalałam sobie do szklanki lodowatej wody. Moja ręka niespokojnie się trzęsła, gdy przykładałam sobie naczynie do ust. Spuściłam wzrok na stopy, jednak natychmiast cofnęłam się zaskoczona. Szklanka, którą trzymałam w dłoni z hukiem spadła na podłogę, a szkło rozcięło mi skórę. Moje nogi oblepione były piaskiem.
– Jak ty wyglądasz? – usłyszałam ostry głos, więc natychmiast z przerażeniem spojrzałam na właścicielkę nieprzyjemnej nuty. – Co się stało?
Przede mną stała moja ciotka. Usta zacisnęła w cienką linię, które pod wpływem nacisku zbielały oraz delikatnie drżały. Czarne włosy, które zawsze były nienagannie ułożone i spięte w koka, w tamtym momencie falami opadały na jej ramiona. Za gniewnym i przenikliwym spojrzeniem brązowych oczu kryła się…troska?
– Ja nie… – zaczęłam, ale głos ugrzązł mi w gardle.
Nie wiedziałam co powinnam powiedzieć. Jak miałam wytłumaczyć to, że moje stopy oblepiał piasek, skoro nie wychodziłam na zewnątrz? I jak wyjaśnić to, że śnił mi się tak bardzo realistyczny sen? Moje serce prawie wyskoczyło z piersi, gdy ciotka podeszła do mnie i przytuliła mnie.
– Już dobrze, Julie – szepnęła, gładząc mnie po włosach. – Nic się nie stało.
Stałam jak sparaliżowana, gdy pani Park odsunęła się ode mnie i nawet na mnie nie patrząc poszła w kierunku otwartych drzwi wejściowych. Wiedziała, że cały czas byłam w domu, ponieważ poranek spędziła siedząc przed domem. Jednak jej słowa wciąż krążyły wokół mnie. „Już dobrze, Julie. Nic się nie stało”. To jedno krótkie zdanie odbijało się echem w mojej głowie, wydawało się, że jest ono aby uprzykrzyć mi życie. Zdawało się być małą muszką, której nie da się odpędzić.
– Jestem Kate – odparłam, chociaż byłam przekonana, że ciotka nie mogła mnie dosłyszeć. – Julie to moja mama – dodałam z goryczą.
***
Minęło kolejnych parę dni, dzięki którym zapomniałam o koszmarze sennym i o dziwnej sytuacji z moją ciocią. W domu panowała radosna atmosfera, a moi krewni umilali mi wizytę w Busanie. Na samotność nie mogłam narzekać, ponieważ rodzina Park była liczna i można by powiedzieć, że byli oni wszędzie. Gdzie spojrzałam, tam ktoś się pojawiał, zapewniając mi niemałą rozrywkę, mogłam ich porównywać do Huncwotów.
– Tato, a może przelecimy się dzisiaj latającym dywanem? – zapytała Lydia, patrząc błagalnie na mężczyznę.
Pan Park miał ostre rysy twarzy, które zupełnie nie pasowały do jego pogodnego charakteru. W jego ciemnych oczach zawsze można było dostrzec wesołe ogniki. Ponadto był on wysoki, liczył sobie ponad 6 stóp. Mimo iż nie umiał mówić aż tak płynnie po angielsku jak jego żona, to często próbował zagaić rozmowę ze mną.
– Z chęcią córeczko, ale innym razem – powiedział spokojnie pan Park, czule uśmiechając się do dziewczyny. – Dzisiaj mam dużo pracy – dodał, widząc niezadowoloną minę swojej córki.
Lydia była nieco wyższa ode mnie, a jej długie blond włosy, które z pewnością były przefarbowane albo przynajmniej przetransformowane, poprzecinane były czarnymi pasmami, co równie dobrze mogło oznaczać, że koloryzacja nie przebiegła zbyt pomyślnie.  Jej pulchne policzki w ogóle nie przypominały tych pana Parka, ale z pewnością odziedziczyła po nim brązowe, pełne życia oczy.
– Zawsze lepiej zapytać – szepnęła do mnie Lydia, pochylając się przez stół i posyłając mi ukradkowy uśmiech. – I tak pójdę się nim przelecieć, taty nie będzie w domu do wieczora, a mama będzie zbyt zajęta, żeby się domyślić, że dywan zniknął – dziewczyna zaśmiała się krótko.
Do jadalni wszedł zaspany Simon, rzucając podejrzliwe spojrzenie swojej siostrze, która widząc jego wzrok, wzruszyła ramionami i wróciła do jedzenia płatków.
– Dzień dobry, tato – przywitał się z panem Parkiem. – Cześć Kate – zwrócił się do mnie, uśmiechając się ciepło.
Odpowiedziałam mu tym samym, gdy zajął miejsce obok mnie. Włosy zafalowały mu delikatnie, Simon musiał to poczuć, ponieważ smukłą dłonią pomierzwił sobie grzywkę w kolorze gorzkiej czekolady. Gdy pierwszy raz go spotkałam byłam pewna, że będzie taki sam jak ciocia Nicole, jednak Simon okazał się naprawdę sympatycznym chłopakiem.
– Dobrze sypiasz, Kate? – zapytał mnie kuzyn, patrząc na mnie z niepokojem.
– Oczywiście, czemu pytasz? – odparłam zdezorientowana, łypiąc na niego z ukosa.
– Wydajesz się zmęczona, dobrze by ci zrobił odpoczynek albo przynajmniej parę dodatkowych godzin snu. Odkąd tu przyjechałaś przez moją siostrę chodzisz późno spać, a wstajesz o świcie, najwcześniej z nas. Powinnaś znać granice rozsądku, musisz umieć się sprzeciwiać Malii, zwłaszcza, że jesteście w tym samym wieku, a nawet ona jest od ciebie młodsza! – ciągnął chłopak, po czym pokręcił głową. – Malia jest okropnie nieodpowiedzialna.
Popatrzyłam na niego z rozbawieniem, czułam się znakomicie, poza tym uwielbiałam spędzać wieczory z Malią, z którą dogadywałam się jak z własną siostrą. Codziennie do później nocy opowiadałyśmy sobie przeróżne historie i opowieści, z dnia na dzień znałyśmy się coraz lepiej. Nadrabiałyśmy stracone lata, przez które nie wiedziałyśmy o swoim istnieniu. Mogłabym powiedzieć, że śmierć moich rodziców otworzyła nowy rozdział w moim życiu.
– Simon – zaczęłam – naprawdę nic mi nie jest, czuję się bardzo dobrze.
Na potwierdzenie moich słów uśmiechnęłam się promiennie w jego kierunku. Chłopak przewrócił oczami i zajął się swoim śniadaniem oraz czytaniem gazety, która leżała na środku stołu. Niestety nic z niej nie rozumiałam, ponieważ była ona napisana w języku koreańskim, nie było możliwości, abym cokolwiek z niej wyczytała, widziałam w niej tylko przedziwne znaczki, które dla mnie były zupełnie niezrozumiałe.
Parę sekund później do jadalni w „pięknym” stylu wparował Kevin. Musiałam przyznać, że miał on niesamowitą wyobraźnię. Chłopak zrobił fikołka i z powodu braku miejsca uderzył się nogą w krzesło, które z wielkim hukiem spadło na podłogę. Pan Park z zaciekawieniem spojrzał na swojego syna, po czym powiedział mu coś w języku koreańskim, więc ponownie nic z tego nie zrozumiałam. Kevin z gracją hipopotama wstał z ziemi i z zaciekawieniem rozglądnął się po jadalni.
– Witaj kuzyneczko! – krzyknął Kev, gdy mnie dostrzegł. – Niesamowita pogoda, prawda? I tak mnóstwo rzeczy do zrobienia! Nie wiem, kiedy z tym wszystkim się wyrobię! – powiedział, po czym usiadł po mojej prawej stronie i pomierzwił mi włosy. Uwielbiał to robić.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, a on w odpowiedzi szczerze się uśmiechnął. Jego usta ułożyły się w idealny prostokąt. Jasne włosy opadały mu na czekoladowe oczy, ale on najwyraźniej się tym nie przejmował, ponieważ jak gdyby nigdy nic zajął się jedzeniem. Kevin lubił rozrywkę i kawały, robił wszystko na przekór.
– Lydia, siostrzyczko! – mój kuzyn tym razem zwrócił się do swojej siostry, która siedziała naprzeciwko niego. – Może wybierzemy się na małą przejażdżkę latającym dywanem, co? Dobrze wiem, że uwielbiasz to robić. Aha! Nie zaprzeczaj!
– Odpada, nie możemy – odparła pośpiesznie dziewczyna, nawet nie unosząc wzroku. – Tata ma sporo pracy, poza tym nie możemy sami latać.
Kevin prychnął pod nosem i zaczął się kiwać na tylnych nogach krzesła, a ja obserwowałam na niego z niepokojem do momentu, aż chłopak w końcu opadł na oparcie, siadając przez chwilę w spokoju. Pan Park spojrzał na zegarek i zerwał się jak oparzały ze swojego miejsca. Pożegnał się z nami, po czym z cichym trzaskiem teleportacji, zniknął w środku jadalni.
– Ale – rzekł nagle Kevin – zasady są w końcu po to, żeby je łamać.
Lydia i Kevin wymienili między sobą tajemnicze uśmiechy, a potem z radością pięcioletniego dziecka, wybiegli z jadalni, po drodze łapiąc tyle tostów i owoców, ile zdołali unieść.
– To się źle skończy – powiedział Simon, wzdychając ciężko i przecierając knykciami zaspane oczy.
***
Siedziałam wraz z Malią w jej pokoju, grając w szachy czarodziejów. Bardzo lubiłam prowadzić takie rozgrywki, mogłam nawet stwierdzić, że byłam w tym dobra. Nie pomyślałam jednak o zabraniu swoich figur z domu dziecka, dlatego pożyczyłam je od Simona. Figury podpowiadały mi zagrania, które nie miały dla mnie żadnego sensu, a w dodatku mnie nie słuchały i wykonywały swoje ruchy, dlatego już po paru minutach rozgrywki przegrałam.
– No nie – jęknęłam, kładąc podbródek na dłoni – te szachy w ogóle mnie nie słuchają! – burknęłam, na co Malia się zaśmiała.
– Czemu nie wzięłaś swoich figur? Byłyby bardziej użyteczne od tych – powiedziała, szturchając królową swojego brata. – Ale to dziwne, Simon jest naprawdę dobry w szachy, powinny podpowiadać ci lepiej niż to robiły. Chyba chciały, żebyś przegrała.
Wzruszyłam smętnie ramionami, patrząc się w ciemne oczy dziewczyny. Jej krótkie czarne włosy, które na końcówkach miały kolor zachodzącego słońca, sięgały trochę za podbródek. Nie gniewałam się na nią, wręcz przeciwnie, rozbawiło mnie jej ostatnie stwierdzenie, dlatego parsknęłam cichym śmiechem.
– Nie śmiej się – burknęła, ale wcale nie wyglądała na urażoną. – Brytyjski śmiech jest taki dziwny – dodała z uśmiechem.
– Sama jesteś w połowie Brytyjką! – odparłam, przewracając oczami.
– Niby tak, ale dobrze to ujęłaś, jestem W POŁOWIE Brytyjką a w połowie Koreanką. Poza tym urodziłam się w Korei, nie tak jak Simon, Kevin i Lydia. Zanim przyszłam na świat, rodzice przeprowadzili się do Busanu – powiedziała, zabawnie wydymając policzki. Chciała coś jeszcze dodać, jednak w drzwiach jej pokoju pojawiła się jej młodsza siostra. – Co chcesz? – zwróciła się w jej kierunku.
Olivia spojrzała na nią urażona, jednak po paru sekundach na jej usta wkradł się szeroki uśmiech, jakby przypomniała sobie jakąś cudowną rzecz. Kawowe włosy ponownie były związane w dwie kitki, a grzywka była krótsza niż za naszym pierwszym spotkaniem. Nie miałam z nią praktycznie żadnego kontaktu, ponieważ dziewczyna połowę swojego wolnego czasu spędzała samotnie w pokoju.
– Lydia się pyta, czy chcecie z nami przelecieć się latającym dywanem – powiedziała podekscytowana, jednak nie patrzyła się ani na mnie, ani na swoją siostrę. – Jeśli tak to za pięć minut macie być przed domem! – wyrecytowała i zanim zdążyłam chociażby zamrugać, już jej nie było.
– Świetnie! – krzyknęła moja kuzynka, wstając ze swojego łóżka – wchodzę w to, a ty?
Malia uniosła wysoko brwi, patrząc się na mnie pytająco. Zamyśliłam się, dziwnie się czułam ze świadomością, że moi kuzyni nagle wyparują z tego domu, ponieważ oni praktycznie nigdy nie opuszczali okolicy. Była to znakomita okazja, aby wypytać ciotkę Nicole o moich rodziców i przeszłość jej rodziny.
– Raczej nie, zostanę w domu. Mam parę pytań do cioci – odparłam, widząc jej wyczekujące spojrzenie.
– Kurczę, przejażdżka latającym dywanem jest naprawdę fajna, bo przynajmniej robisz to z kimś, a nie samotnie! Poza tym Lydia nauczyła się od taty nim prowadzić i jest w tym wyśmienita! – powiedziała rozmarzona, mrużąc oczy. – Może zostanę z tobą? Będzie o wiele raźniej w dwie osoby niż w pojedynkę!
– Nie wygłupiaj się! – odparłam natychmiastowo. – Będę mieć jeszcze wiele okazji na takie przejażdżki, poza tym nie chcę, żebyś przegapiła tak wyśmienitą okazję.
– Może masz racje, przynajmniej odciągniesz uwagę mamy. Ona lubi się trzymać zasad, a gdyby zobaczyła, że dywan zniknął, to urządziła by nam istne piekło – dziewczyna poklepała mnie po ramieniu. – Powodzenia i do zobaczenia.
Wybiegła z pokoju z prędkością światła. Westchnęłam ciężko, opierając głowę o ścianę. Za niedługo musiałam opuścić dom mojej ciotki. Nawet jeśli bardzo nie chciałam wyjeżdżać z tego pełnego ciepła domu, to musiałam. Czekały na mnie zakupy na Pokątnej, a przecież rok szkolny miał zacząć się za niecałe trzy tygodnie.
– Nie idziesz polatać na dywanie? – w drzwiach pojawiła się twarz Luke’a.
Jego włosy były już przydługie, lecz nadal sterczały mu na wszystkie strony. Patrzył na mnie z mieszaniną zdziwienia i zainteresowania. Cicho wsunął się do pomieszczenia, z ciekawością się rozglądając. Po chwili przysiadł na brzegu łóżka, unosząc brwi w pytającym geście.
– Nie, a ty? – odparłam, na co Luke pokręcił głową. – W takim razie mam pomysł – zaczęłam –będziemy mieć okazje porozmawiać z ciotką. Nikogo nie będzie w domu, tylko my i ona, dlatego tym razem nam się nie powinna wywinąć.
Luke przybrał zamyśloną minę, odchylając głowę do tyłu. Przez chwilę panowała cisza, której żadne z nas nie przerywało. W końcu Luke spojrzał na mnie takimi samymi niebieskimi oczami, jakie widziałam w lustrze, uśmiechając się szeroko.
– Wchodzę w to.
***
Parę minut później dostrzegłam moich kuzynów, którzy szybowali na latającym dywanie parę cali nad morską tonią. Słońce świeciło wysoko na niebie, sprawiając, że piasek przybrał złocisty odcień. Błękitne fale uderzały o brzeg, rozpryskując białą pianę na ląd, wiatr z dnia na dzień był coraz silniejszy.
Niespiesznie zeszłam na dół i wraz z Lukiem weszłam do salonu. Było to niewielkie pomieszczenie z jasnymi meblami. Fotele oraz sofy zdobiły białe poszewki w kwiaty. W jednym z nich siedziała ciotka Nicole. Miała przymknięte powieki, a prostokątne okulary zsunęły się jej na czubek nosa. Włosy spięła w dostojnego, ciasnego koka. W dłoni obracała szklankę z bursztynowym napojem, przez co płyn niebezpiecznie obijał się o ścianki naczynia. W salonie roznosił się ostry zapach alkoholu.
– Co wy tu robicie? – zapytała cicho, wolną ręką poprawiając okulary.
Nicole gwałtownie otworzyła oczy, przez co wzdrygnęłam się nieznacznie. Jej brązowe tęczówki świdrowały nas spojrzeniem, przebijając na wylot. Nie spuszczając nas z wzroku przyłożyła szklankę do ust, powoli sącząc napój.
Luke posłał mi zdezorientowane spojrzenie, na co prawie niezauważalnie wzruszyłam ramionami. Krukon nerwowo przeczesał palcami włosy, przyglądając się z ciekawością ciotce. Nigdy nie widzieliśmy jej z alkoholem, dlatego wydawało nam się nieprawdopodobne.
– Ciociu – zaczęłam – za niedługo będziemy musieli wracać do Anglii, a dobrze wiesz po co tu przyjechaliśmy.
Pani Park praktycznie natychmiastowo ożyła. Jej brązowe oczy zwęziły się w szparki, a parę kosmyków jej czarnych włosów wymknęło się z koka. Nicole wyprostowała się w fotelu, a szklankę, którą trzymała w dłoni, z hukiem odłożyła na stolik. Szybko wstała z miejsca, w milczeniu nam się przyglądając.
– No tak – powiedziała w końcu, rozglądając się po pomieszczeniu. – Nie zrozumcie mnie źle, nie lubię wracać do przeszłości – jej ostry ton nie wróżył nic dobrego.
Ciotka zaczęła krążyć po pomieszczeniu, a jej szata szeleściła z każdym krokiem. W końcu przystanęła, posyłając nam wyzywające spojrzenie. Po paru długich chwilach wyciągnęła coś z szafki, kładąc na stoliku do kawy. Było to szerokie i płytkie naczynie, wykonane z metalu i ozdobione drogimi kamieniami. Na ich ściankach dostrzegłam runy, emitowała od niej srebrzysta poświata, a w środku pływały srebrnoszare nici.
– Usiądźcie – nakazała nam, więc to zrobiliśmy.
Kobieta dalej chodziła po pomieszczeniu, po jakimś czasie nerwowo usiadła na fotelu i złożyła ręce, kręcąc kciukami. Pani Park zmarszczyła groźnie czoło, przymykając przy tym powieki.
– Julie była jak ćma, która zmierza do żarówki. Wyobraźcie to sobie, chociaż gorąco płynące z lampy parzy ćmę, ona się nie poddaje i wciąż podąża do światła. Tak właśnie zachowywała się wasza matka, była ślepo zakochana w Adamie. No tak, w końcu był on graczem quidditcha, przystojnym i inteligentnym Krukonem, wiele dziewczyn go adorowało. Niestety w tej grupie musiała znaleźć się moja siostra – ciotka westchnęła, przecierając sobie czoło. – Wiele razy próbowałam jej go wybić z głowy, jednak to wszystko na nic. W którymś momencie najlepsza przyjaciółka Julie zaczęła się spotykać z tym Roulym, po jakimś czasie byli razem. To złamało mojej siostrze serce. W tamtym czasie zmarła też nasza babcia, Julie bardzo to przeżyła, ponieważ kochała ją nad życie, była jej ulubioną wnuczką.
Dłonie ciotki zaczęły drzeć, ponownie wstała i parę razy okrążyła pomieszczenie. W końcu zajęła miejsce naprzeciwko nas, wbijając w nas uporczywe, przeszywające na wylot spojrzenie.
– Za dużo traumatycznych wydarzeń zdarzyło się w jednym czasie. Z Julie zaczęło dziać się coś złego, można by powiedzieć, że całkowicie zwariowała. Budziła się z krzykiem, była zlana potem, mimo że spała była zmęczona jakby przebiegła parę mil. Nie lunatykowała, nie ruszała się z łóżka przez całą noc, a mimo to miała liczne zadrapania, zdarzało się też, że w jej włosach zaczepione były liście albo drobne gałązki. Zawsze wtedy mi opowiadała o śnie, który wydawał się bardzo realistyczny. Uzdrowiciele uznali ją za stukniętą, uważali, że oszalała.
Nicole spojrzała na mnie przenikliwie, a mój żołądek zwinął się w supeł. Opisała właśnie to samo, co wydarzyło się w moim śnie. Osłupiała wpatrywałam się w nią, próbując wykryć kłamstwo w jej słowach, jednak nic takiego nie dostrzegłam. Co się wydarzyło w moim życiu, żeby mieć takie wizje?
Najpierw śmierć moich rodziców, konieczność zamieszkania w domu dziecka i zmierzenie się z pierwszym cruciatusem, następnie wizyta u Potterów i spotkanie ze śmierciożercami. Pocałunek z Remusem, poznanie cząstki tajemnicy mojej rodziny, związek z Lupinem, to wszystko wydarzyło się za szybko jak na tak krótki czas.
– To jest myślodsiewnia – kontynuowała pani Park, z czułością gładząc naczynie. – Pożyczyłam ją od Albusa Dumbledore’a, chyba wiecie co to jest? – oboje kiwnęliśmy twierdząco głowami. – Przeniesiemy się głównie we wspomnienia byłej przyjaciółki Julie. Wy wejdziecie pierwsi – rozkazała, wskazując nam gestem, abyśmy podeszli.
Widziałam czym jest myślodsiewnia, ale nie zdawałam sobie sprawy jak ona działa, mimo to tak jak kazała mi ciotka zbliżyłam się do naczynia i zainteresowana pochyliłam się nad nim. Natychmiastowo dostrzegłam zarysy jakiegoś miejsca. Moje włosy musnęły wirującą powierzchnię, niespodziewanie moje stopy oderwały się od podłogi i zaczęłam spadać. Przerażona zakryłam sobie twarz rękami, jednak po chwili z powrotem dotknęłam ziemi. Obok mnie znalazł się Luke oraz ciocia Nicole.
Zaskoczona zaczęłam się rozglądać po hogwartckich błoniach. Długa, pożółkła trawa łaskotała mnie w łydki, była już późna jesień. Wielokolorowe liście szybowały w powietrzu, a drzewa niebezpiecznie się uginały pod wpływem silnego wiatru. Niebo pokrywały szare deszczowe chmury. Uczniowie pośpiesznie zmierzali do zamku. Wśród nich dostrzegłam moją mamę.
– Podejdźmy – powiedziała pani Park, zbliżając się do swojej siostry.
Julie szła wolnym krokiem, ciągle oglądając się za siebie, gdzie kroczyła obok siebie para. Gdy chłopak dostrzegł jej spojrzenie, gwałtownie schowała twarz w szaliku w barwach Hufflepuffu. Jej policzki pokryły się szkarłatem. Czarne włosy zafalowały i opadły jej na twarz, a w niebieskich oczach pojawiło się zmieszanie.
Krukon, na którego patrzyła moja mama wydawał się znajomy, z trudem rozpoznałam w nim mojego tatę. Był to chłopak z nonszalancką postawą, z burzą blond włosów, które bujały się pod wpływem wiatru. Jego brązowe oczy wydawały się jednak przygaszone. Wiele dziewczyn obserwowało go z pożądaniem, mimo to on wbił znudzone spojrzenie w plecy Julie.
Jego dziewczyna była piękną nastolatką o egzotycznej urodzie. Ciemne oczy otaczała kaskada długich i gęstych rzęs. Jej spódniczka była o parę cali krótsza niż pozwalał na to szkolny regulamin. Trzy górne guziki opinającej koszuli miała rozpięte, a krawat niedbale zwisał jej z szyi, wydawało to się absurdalne w taką pogodę, jednak to uwydatniało jej kobiece kształty. Opowiadała coś z ożywieniem mojemu tacie, lecz on nie zwracał na to uwagi.
– Bethany – zaczął Adam, przerywając tym samym monolog swojej dziewczynie. – To nie ma sensu.
Bethany przystanęła zaskoczona, łapiąc mojego tatę za rękę i ciągnąc go za sobą. Parę osób skręciło gwałtownie, aby na nich nie wpaść. Posyłali im zaskoczone spojrzenia, ale bez słowa ich wymijali. Wezbrała się we mnie irytacja na tą dziewczynę, ale także się zatrzymałam, obserwując znikającą w zamku postać mojej mamy.
– Co niby nie ma sensu? – zapytała ostro, mocno marszcząc przy tym brwi.
Gdy ostatni uczniowie zniknęli w zamku, Adam westchnął i skierował na nią znudzone spojrzenie. Bethany piorunowała go wzrokiem, coraz mocniej zaciskając palce na jego nadgarstku. Jej wzrok mogłabym porównać do bazyliszka, dlatego dziwiłam się, że mój tata nie padł tam trupem.
– Nasz związek nie ma sensu – odparł spokojnie, wciąż się w nią wpatrując. – Dobrze o tym wiesz, Beth, to uczucie już dawno przygasło, w ogóle go nie ma.
– Co ty pleciesz, Adam? – warknęła, wbijając paznokcie w jego skórę. – Jesteś zmęczony po całym dniu, powinieneś odpocząć. Chodź, pójdziemy na obiad i później wrócisz do swojego dormitorium – zakończyła, ciągnąc go w stronę zamku.
– Bethany – westchnął mój tata, zatrzymując się – ten związek nie ma przyszłości – wytrzeszczyłam oczy, gdy to zdanie padło z jego ust. – Zasługujesz na kogoś, kto będzie cię kochał. A ja cię nie kocham.
Dziewczyna przez chwilę otwierała i zamykała usta, z uwagą wpatrując się w twarz mojego taty. Nerwowym ruchem odgarnęła włosy z czoła, po chwili jej policzki się zaczerwieniły, a jej usta zbielały pod wpływem mocnego nacisku.
– Czyli ze mną zrywasz? Chyba żartujesz?! Jesteśmy ze sobą od początku piątego roku, czyli ponad rok! Chcesz zmarnować tyle cennego czasu? – zapytała zaskoczona.
– Skoro tak to ujęłaś – odparł ze smutkiem, po czym samotnie ruszył ścieżką do zamku.
Wytrzeszczyłam oczy i posłałam zaskoczone spojrzenie Lukowi, on był równie zszokowany jak ja. Powoli ruszyliśmy za naszym tatą, jednak Bethany także w końcu odzyskała zdolność poruszania się, w mgnieniu oka dogoniła Adama. Gwałtownie złapała go za rękę i z zadziwiającą siłą przyciągnęła go do siebie tak, że dzieliło ich od siebie tylko parę cali.
– To przez NIĄ, tak? – jej głos był ostry jak brzytwa. Widząc zdziwione spojrzenie chłopaka, Bethany przybrała jeszcze groźniejszą minę. – Przez Julie Clifford, to ona namieszała ci w głowie?!
Wraz z Lukiem stanęliśmy jak wryci, przez co nasza ciocia spojrzała na nas pytająco. Nie wiedzieliśmy jak naprawdę miała na nazwisko nasza mama, nigdy się nad tym nie zastanawialiśmy. Fakt, że nasi rodzice nadali Lukowi takie, a nie inne nazwisko świadczyło o tym, że chcieli, aby zachował coś, co pochodziło od nich. Musiało to być dla nich bardzo ważne.
– Co ma z tym wspólnego Julie? – zapytał Adam. – Jeszcze niedawno się przyjaźniłyście, co się zmieniło od tamtego czasu?
Bethany prychnęła, śmiejąc się z kpiną.
– Co się zmieniło? Czy ty jesteś poważny, Adam? Julie okazała się małą zdzirą, nigdy nie była moją prawdziwą przyjaciółką! – warknęła. – Żałuję, że ją poznałam!
Tata przyjrzał się badawczo jej wściekłej twarzy, widać było, że nie wierzy w żadne jej słowo. W zamyśleniu rozglądnął się dookoła, przez chwilę zatrzymując wzrok na drzewach w Zakazanym Lesie. Wzdrygnął się, gdy zimny wiatr zawiał mocniej. Schował dłonie w kieszeniach i skierował spojrzenie na Bethany.
– Nigdy mi nie opowiadałaś ani o Julie ani o tym, jak wasza przyjaźń się skończyła – zwrócił się do niej z ciekawością.
– Okazała się szmatą, próbowała mi ciebie odbić! Od zawsze pojawiała się na meczach quidditcha, gdy grali Krukoni, dziwię się, że tego nie zauważyłeś. Wpatrywała się w ciebie jak w obrazek! Tyle mi o tobie opowiadała, jaki to jesteś cudowny i jak bardzo cię kocha. Słuchać się tego nie dało! Chyba nie muszę ci przypominać, jak się poznaliśmy, prawda? – zapytała, jednak nie czekała na jego odpowiedź. – Julie chciała, żebym dowiedziała się o tobie czegoś więcej, ale wyszło na to, że zaczęłam z tobą chodzić. O Merlinie, jaka to ironia losu, że nigdy na nią nie spojrzałeś, prawda? – zadrwiła, a ja miałam ochotę rzucić w nią jakimś porządnym urokiem. – A ona tak tego oczekiwała. Szczerze ci się nie dziwię, nie ma w niej nic interesującego.
Jeszcze nigdy nie widziałam takiego zaskoczenia malującego się na twarzy mojego taty. Adam spojrzał na Bethany jak na karalucha. Zmierzył ją od stóp do głów, w jego oczach pojawiła się pogarda, a na usta wykwitł wymuszony uśmiech.
– Dziękuję ci, Bethany, że utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że moja decyzja jest słuszna. Jesteś gorsza niż mógłbym przypuszczać – powiedział chłodno, po czym odwrócił się i praktycznie natychmiast zniknął w murach zamku.
Scena się rozmyła i pojawiliśmy się w dormitorium Puchonów. Było to niewielkie pomieszczenie z pięcioma łóżkami i wysiedzianymi sofami oraz fotelami. Drzwi wejściowe były okrągłe, kształtem przypominały mi beczkę. Z sufitu zwisały miedziane lampy, a cały pokój został oblepiony plakatami z herbami Hufflepuffu.
W jednym z foteli siedziała Julie, robiąc sweter na drutach. Z zadziwiającą sprawnością jak na swój wiek posługiwała się szydełkiem, domyśliłam się, że nauczyła ją tego robić jej babcia. Kolorowe nici piętrzyły się u jej stóp, a przebywający w pomieszczeniu kot bawił się jednym kłębkiem. Kot raz za razem zaplątywał się we włóczki, gdy próbował z nimi walczyć.
– To wszystko TWOJA wina! – do pomieszczenia jak burza wpadła Bethany, przez co gwałtownie podskoczyłam, to samo zrobiła moja mama. Kot pośpiesznie schował się pod jedno z łóżek. – To przez CIEBIE musiałam rozstać się z Adamem.
– C-co? – zapytała z zaskoczeniem moja mama, z uwagą wpatrując się w jej twarz. – Nie wiem o co ci chodzi, Bethany.
– Nie wiesz o co mi chodzi? – zadrwiła Puchonka, piorunując moją mamę wzrokiem. – O to, że Adam ze mną zerwał. PRZEZ CIEBIE! WSZYSCY JUŻ O TYM WIEDZĄ!
– Co? Naprawdę cię nie rozumiem. Nie odzywałaś się do mnie przez prawie rok, a teraz oskarżasz mnie o coś, z czym nie mam nic wspólnego. Przez ten czas, gdy byłaś z Adamem unikałam go jak ognia! – moja mama próbowała się obronić przed niesłusznymi oskarżeniami. – Poza tym nigdy go nie kochałaś, nie rozumiem twojej złości.
– I CO Z TEGO?! CZY TY WYOBRAŻASZ SOBIE JAKĄ POPULARNOŚĆ ZYSKAŁAM DZIĘKI TEMU, ŻE Z NIM BYŁAM?! JAK TERAZ LUDZIE BĘDĄ MNIE POSTRZEGALI?! JESTEŚ WREDNĄ SUKĄ, ZŁODZIEJKĄ CHŁOPAKÓW! –wrzasnęła Bethany, a ja byłam pewna, że słyszy ją cały zamek.
Julie wyglądała na przestraszoną, starała się uciec przed bolesnymi słowami byłej przyjaciółki. Pośpiesznie zebrała włóczki i wpakowała je do koszyka. Jej dłonie drżały, zaniepokojona rozglądnęła się po pomieszczeniu, próbując znaleźć w czymś oparcie, jednak w pokoju były tylko one oraz schowany kot. Po chwili Julie wbiła spojrzenie niebieskich tęczówek w Bethany.
– Bethany – szepnęła Puchonka, ciężko wzdychając – czemu nie może być tak jak dawniej? Przecież popularność nie jest ważna, po Hogwarcie to wszystko przeminie. Byłaś naprawdę dobrą przyjaciółką, co się zmieniło od tamtego czasu? To ta sława cię zniszczyła.
– Kłamiesz! – zawołała Bethany, wyraźnie dotknięta słowami mojej mamy. – Od zawsze chciałaś być popularna, pragnęłaś odbić mi Adama!  
Zanim Julie zdołała otworzyć usta, Bethany gwałtownie wyciągnęła różdżkę. Rozległ się donośny huk, jakby ktoś wystrzelił z armaty, zabłysło oślepiające światło, a po dormitorium zaczęły się unosić kłęby gęstego, czarnego dymu. Pisnęłam zaskoczona, wpadając na Luke’a. Moja mama padła na podłogę, a z jej nosa, uszu i ust ciekła krew. Kolor z jej twarzy natychmiast zniknął, jej ciało niespokojnie zaczęło się miotać po podłodze. Bethany wrzasnęła i wybiegła z dormitorium. Zerwałam się, aby pomóc mamie, jednak w tym samym momencie scena ponownie się rozmyła.
Znajdowaliśmy się w lochach przed klasą do eliksirów. Ponure kamienne korytarze oświetlone były przez pochodnie, z których sączyło się zielonkawe światło, przez co wydawało się, że przejście spowija jeszcze większy mrok. Nagle drzwi otworzyły się i ze środka wyłonił się Horacy Slughorn. Zanim zdążyłam mu się lepiej przyjrzeć, profesor ponownie zniknął w klasie, zapraszając uczniów do środka.
Bez słowa wślizgnęłam się za nimi, rozglądając się po pomieszczeniu. Na półkach dostrzegłam nieco okurzone fiolki oraz słoiki ze składnikami potrzebnymi do warzenia eliksirów. Rzędy ławek stały na swoich miejscach. W tłumie uczniów zobaczyłam całą i zdrową mamę, więc natychmiast za nią pognałam.
Julie ruszyła w kierunku ławek po lewej stronie, zajęła miejsce w połowie, chowając się za pozostałymi uczniami. Powoli rozłożyła swoje przedmioty, po czym leniwie zaczęła kartkować podręcznik do eliksirów. Wzdrygnęła się, gdy ktoś zajął miejsce obok niej. Rozszerzyła oczy ze zdziwienia, a jej policzki pokryły się szkarłatnym rumieńcem.
Mój tata z zainteresowaniem zaczął jej się przyglądać, jego wzrok z uwagą śledził każdy jej ruch. Nie zwracał uwagi na profesora Slughorna, który zapisywał na tablicy jakieś instrukcje. Julie w końcu uniosła wzrok, od razu napotkała spojrzenie Krukona.
– Cieszę się, że już wyzdrowiałaś, Julie – powiedział Adam, uśmiechając się do Puchonki.
Moja mama pokryła się jeszcze większym rumieńcem, a Bethany, która wepchała się na miejsce za nią z hukiem odstawiła swój kociołek na blat. Praktycznie nikt nie zwrócił na to uwagi. W końcu Adam zajął się warzeniem eliksiru, jednak kątem oka śledził poczynania swojej towarzyszki.
– Pięć w lewo i trzy w prawo, a nie na odwrót – zwrócił się do niej, łapiąc ją za dłoń, w której trzymała chochelkę. Powoli zaczął nią obracać tak, że eliksir zmienił barwę na turkusową.
– D-dziękuję – wyszeptała, ukrywając twarz za kurtyną czarnych włosów.
Bethany zakasłała, próbując zwrócić na siebie uwagę. Gdy zrobiła to ponownie, moi rodzice jak na komendę spojrzeli w jej kierunku. Bethany posłała miażdżące spojrzenie mojej mamie, przez co ta natychmiast wróciła do pracy. Puchonka uśmiechnęła się niewinnie do Adama.
– Adam, skarbie, pokroiłbyś za mnie te korzonki? Okropnie boli mnie ręka – jęknęła, robiąc minę niewiniątka, jednak przy tym posyłając kuszące spojrzenie Krukonowi.
– Poradzisz sobie sama, Walker – odparł chłodno, z powrotem zajmując się dodawaniem składników do swojego wywaru.
Bethany znowu spojrzała się z nienawiścią w plecy mojej mamy, jakby to była jej wina, że Krukon jej odmówił. Ze złością wbiła nóż w deskę, bębniąc palcami w blat stołu. Stojąca obok niej uczennica odsunęła się od niej na parę kroków. Zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem Bethany trafiła do Hufflepuffu, ale nie rozwodziłam się nad tym długo. Lekcja mijała powoli i w pomieszczeniu słychać było tylko bulgotanie substancji w kociołku, szelest szat oraz świst noży.
– Słuchaj, Julie – zaczął Adam, ponownie zerkając na Puchonkę – spędziłaś w Mungu cztery miesiące, prawda? Słyszałem, że Bethany rzuciła w ciebie czarnomagiczne zaklęcie. Wszyscy byli w szoku.
Moja mama spojrzała na niego pytająco, przygryzając wargę. W jej oczach pojawiły się łzy i z większą siłą zaczęła miażdżyć składniki w moździerzu. Odwróciła od niego twarz, zawzięcie wpatrując się w swój tłuczek.
– Trzy – odparła w końcu, tłukąc się swoimi przyrządami tak, że zwróciła na siebie spojrzenia paru uczniów. – Miesiąc spędziłam w domu, rodzice nie chcieli mnie z powrotem puścić do Hogwartu. To przez Bethany, bali się, że coś jeszcze mi zrobi.
Adam westchnął, ze smutkiem odgarniając jej czarne włosy z czoła. Julie znieruchomiała, z zaskoczeniem wpatrując się w jego brązowe oczy. W końcu tata odsunął ręce od jej twarzy i uśmiechnął się do niej pocieszająco.
– Moja starsza siostra dostała furii. Nigdy nie lubiła Bethany, szczególnie wtedy, gdy przestała ze mną rozmawiać. A ja zawsze ją przed nią broniłam –Julie zniżyła głos, oglądając się za siebie z niepokojem. – Nigdy bym nie przypuszczała, że Bethany jest zdolna zrobić coś takiego.
Zapanowało milczenie, w czasie którym oboje mierzyli się uważnymi spojrzeniami. W końcu Adam westchnął.
                – To wszystko moja wina! – powiedział. – Gdybym z nią wtedy się nie rozstał nie musiałabyś tyle wycierpieć! Nie wiedziałem, że może tobie zrobić coś takiego. Ona jest niezrównoważona, zaczęła cię oskarżać o to, że z nią zerwałem. Przepraszam cię za wszystko, Julie.
                – Nie masz za co przepraszać, to nie twoja wina! – odparła natychmiast Julie, nie zdając sobie sprawy, że szarpnęła go za ramię. – Hej, przecież jestem już zdrowa, nie powinieneś się o to winić, nikt nie potrafiłby przewidzieć jej postępowania!
                Adam westchnął i posłał czułe spojrzenie w jej kierunku. Uśmiechnął się z rozbawieniem, gdy ujrzał, że Puchonka wciąż trzyma drobną dłonią jego ramię. Julie natychmiast się speszyła i wróciła do miażdżenia kolejnych składników.
                – Julie – zaczął po pewnym czasie Krukon, przyglądając się twarzy dziewczyny – w ten weekend jest wypad walentynkowy do Hogsmeade. Nie chciałabyś tam pójść ze mną?
Moździerz z hukiem spadł na podłogę, roztrzaskując się na drobne kawałeczki. Julie parokrotnie zamrugała i odgarnęła włosy z czoła. Nie zwracając uwagi na mordercze spojrzenia Bethany oraz głośne uwagi nauczyciela eliksirów, z zawziętością wpatrywała się w twarz chłopaka, próbując odczytać z niej kłamstwo. Stała tak przez dłuższy czas i dopiero gdy dzwon kończący lekcje zabił, Julie uśmiechnęła się promiennie i z radością pokiwała głową.
– Z przyjemnością.
Scena ponownie się zmieniła, teraz przemierzaliśmy hogwartckie korytarze. Moja mama szła sprężystym krokiem, a na jej ustach tkwił szeroki uśmiech. Przeciskała się przez tłum i zgubiłabym ją, gdyby nie zatrzymał jej tęgi chłopak. Górował on nad innymi uczniami, dzięki czemu mogłam dostrzec jego krótko przystrzyżone ciemne włosy. Na jego szacie dostrzegłam wyszyte godło Ravenclawu.
– Cześć, Julie – przywitał się z dziewczyną.
– O, Casper, cześć – odparła Puchonka, ciepło się do niego uśmiechając.
– Bardzo mi cię brakowało. Nie było cię w Hogwarcie prawie cztery miesiące, nie odpowiadałaś na moje listy, nie miałem od ciebie żadnej wiadomości – powiedział oskarżycielskim tonem. – Umierałem z przerażenia, nie wiedziałem, że dzisiaj wracasz, a gdyby nie Wendy w ogóle nie wiedziałbym, że się obudziłaś! – dodał, a jego twarz pociemniała.
Julie westchnęła i wyraźnie zirytowana zaczęła się rozglądać dookoła. Nie chciała patrzeć chłopakowi w jego zielone oczy, ale w końcu się do tego zmusiła i złapała z nim krótki kontakt wzrokowy. Przez chwilę po prostu tak stali, a uczniowie ich potrącał. W końcu Puchonka złapała Krukona za rękę. Julie zaczęła się przeciskać przez tłum i zatrzymała się dopiero wtedy, gdy dotarli w opuszczony korytarz.
– Słuchaj, Casper. Nie miałam siły odpisywać na twoje wiadomości, tak naprawdę z nikim się nie kontaktowałam. Zważywszy na mój zły stan powinieneś to zrozumieć, w końcu jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi – Puchonka skrzyżowała ręce na piersi i zmarszczyła brwi.
– Rozumiem, przepraszam – odparł, spuszczając wzrok. – Po prostu się o ciebie martwiłem, myślałem, że się na mnie obraziłaś.
Zapadła niezręczna cisza, w czasie której Krukon nie chciał spojrzeć na swoją przyjaciółkę, za to Puchonka coraz bardziej się niecierpliwiła. Gdy zdała sobie sprawę, że chłopak nie chce nic więcej powiedzieć, próbowała go wyminąć, jednak teraz to on ją zatrzymał, mocno łapiąc ją za przegub ręki.
 – Nie chciałabyś wybrać się ze mną do Hogsmeade w ten weekend? – zapytał, a jego oczy wydawały się dziwnie mętne.
– Och – wyrwało się z ust mojej mamy – przykro mi, ale już mnie ktoś zaprosił i naprawdę chcę z nim iść.
Chłopak zamrugał parę razy i wzmocnił swój uścisk. Julie krzyknęła i mocno szarpnęła ręką, aby wyrwać się Casprowi, jednak nic to nie dało. Krukon odwrócił się do niej i zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem.
– W wyjście walentynkowe? Kto cię zaprosił? – zapytał nalegająco, a Puchonka zrobiła jeszcze bardziej zaskoczoną minę. – Odpuściłaś już sobie ubieganie się o uwagę swojej nieodwzajemnionej miłości, Adama Rouly’ego? Zdałaś sobie sprawę, że nic z tego nie będzie, że on nigdy na ciebie nie spojrzy? – dodał z drwiną.
Coś świsnęło i po chwili wolna dłoń Julie wylądowała na policzku Caspra. Chłopak zaskoczony cofnął się do tyłu, puszczając przedramię dziewczyny. Moja mama złapała się za zaczerwienioną rękę. Na policzku Krukona odbił się ślad jej dłoni. Julie wyglądała na dogłębnie zranioną, jej policzki się zaczerwieniły, a w niebieskich oczach pojawiły się łzy. Szybkim ruchem odgarnęła włosy z czoła i także się cofnęła.
– Właśnie dlatego, że jesteśmy przyjaciółmi powinieneś mnie wspierać! Zawiodłam się na tobie, Casper. I gdybyś chciał wiedzieć, to właśnie Adam zaprosił mnie do Hogsmeade! – zawołała.
– C-co? Adam?
– Tak, Adam Rouly! – wykrzyknęła, po czym ruszyła przed siebie.
– Wiesz z iloma dziewczynami spotykał się Adam, gdy cię nie było? Wiesz ile z nich zaliczył i rzucił?! Chcesz być jego kolejną ofiarą? – w jego słowach wyraźnie było słychać kłamstwo. Julie najwyraźniej też to wyczuła, ponieważ nawet się nie zatrzymała. – Julie, nie! Proszę, nie idź z nim! – nie widząc żadnej reakcji ze strony mojej mamy, która coraz bardziej się oddalała, wrzasnął: – Julie, to ja cię kocham, a nie on! – Puchonka przystanęła. – Proszę.
– W przyjaźni damsko-męskiej nie ma miejsca na miłość – odparła, po czym zaczęła biec. Po chwili zniknęła za rogiem, gdzie porwał ją liczny tłum uczniów.
– Powinniśmy już wracać – powiedziała ciotka, łapiąc mnie i Luke’a za ramię.
Znowu znaleźliśmy się w sypialni ciotki Nicole. Kobieta rogiem szaty przetarła sobie czoło, po czym zajęła miejsce w tym samym fotelu co wcześniej. Nawet nie wiem, w którym momencie nogi się pode mną ugięły. Luke podtrzymał mnie ramieniem, a ja posłałam mu wdzięczne spojrzenie. Oboje usiedliśmy na kanapie naprzeciwko ciotki.
Pani Park wyglądała tak, jakby się postarzała o parę lat. Zmarszczki wokół jej ust, oczu i na czole były bardziej widoczne niż parę chwil temu. Okulary na jej nosie przekrzywiły się, a kok całkowicie się wymknął spod klamry. W końcu uniosła na nas spojrzenie brązowych oczu. 
– I co stało się później? – zapytał Luke, uprzedzając moje pytanie.
– Casper przyjaźnił się nie tylko z Julie, ale także z Adamem. Ich drogi rozeszły się szybciej niż można by się spodziewać. Bethany jeszcze bardziej znienawidziła moją siostrę, ale pod koniec siódmego roku zaszła w ciążę ze swoim nowym chłopakiem – Nicole przetarła palcami skronie. – Pod koniec szóstego roku Julie oraz Adam zostali parą. Nasi rodzice od razu go pokochali, to zaskakujące jak bardzo się zmienił przez waszą matkę. Bardzo się o nią troszczył.
Nicole pokręciła głową, a na jej ustach pojawił się grymas. Westchnęła ciężko, po czym schowała twarz w dłoniach. Zapanowało milczenie, jednak ani ja, ani mój brat nie chcieliśmy przerywać tej ciszy. W końcu kobieta wyprostowała się i ponownie zaczęła świdrować nas wzrokiem.
– W połowie jej siódmego roku urodziłam Simona i wraz z moim mężem zrobilibyśmy wszystko, aby go uchronić przed złem. Po Hogwarcie wasi rodzice wzięli ślub, to był naprawdę przepiękny moment, w dodatku pod koniec 58 roku narodził się Kevin i ponownie zaszłam w ciążę, we wrześniu 59’ na świat przyszła Lydia. Dwa miesiące później Julie oznajmiła mi, że będzie miała bliźniaki. Była przeszczęśliwa!
Przetarła oczy i dopiero wtedy dostrzegłam łzy, które płynęły po jej policzkach. Ciotka parę razy pociągnęła nosem i w tamtym momencie zauważyłam w niej nastolatkę, która martwiła się o losy swoich najbliższych. Zrobiło mi się jej żal, nikomu nie życzyłam takiego losu.
– Później podczas świąt Bożego Narodzenia nasz dom został zaatakowany. Spędzaliśmy je wszyscy razem, ponieważ co roku robiliśmy zjazd rodzinny w naszym domu. Ten piekielny charłak, brat waszego ojca, wydał całą rodzinę – w jej głosie można było usłyszeć nienawiść i wstręt do tego człowieka. –Bernard był naprawdę okrutny – szepnęła. – Do naszego domu przybyło mnóstwo śmierciożerców oraz ich „władca”. Oczywiście Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać dopiero rozpoczynał swoją działalność, praktycznie nikt o nim nie słyszał, jednak od dawna próbował zwerbować członków naszej rodziny w swoje grono. Prawie nikt tego nie przeżył, ja oraz wasza matka byłyśmy w ciąży, dlatego byliśmy wtedy jednymi z bardziej chronionych osób. Mimo że chciałyśmy walczyć, nasz starszy brat teleportował się z nami, zanim zdążyłyśmy cokolwiek zrobić. Później tam wrócił.
Ciotka wstała z miejsca, po czym zbliżyła się do naczynia, które znajdowało się na stoliku. Przyłożyła sobie różdżkę do skroni, a następnie strzepnęła srebrną nitkę do misy. Wskazała nam gestem, abyśmy podeszli, co od razu uczyniliśmy. Dotknęłam wirującej powierzchni, przez co praktycznie od razu znalazłam się w przestronnym salonie.
W rogu pomieszczenia stała duża choinka, oświetlona świecami oraz kolorowymi światełkami. Niewielkie stworzonka latały nad głowami, wyśpiewując kolędy. Mimo że salon był wielki, nie mogłam dostrzec wolnej przestrzeni. Po pomieszczeniu krążyło mnóstwo osób, praktycznie wszystkich z nich, a przynajmniej większość, kojarzyłam ze zdjęcia rodzinnego.
– Simon, daj cioci chwilę wytchnienia! – zawołała młodsza wersja pani Park, jednak na jej ustach tkwił szeroki uśmiech.
Chłopczyk zaśmiał się krótko, jednak dalej prosił moją mamę o zademonstrowanie paru czarów. Julie natychmiast spełniła jego prośbę, na co Simon roześmiał się radośnie, klaszcząc w dłonie. Do kobiety i dziecka dołączył mężczyzna. Adam pocałował swoją żonę w czoło, na co Julie z rozkoszą przymknęła powieki, ciesząc się tą krótką chwilą.
Nagle cały czar prysł, w całym domu pociemniało, a wszyscy krzyknęli zaskoczeni. Zdziwiona zaczęłam się rozglądać. Dzieci, które znajdowały się pomieszczeniu zaszlochały. Simon przytulił się do boku mojej mamy, niektórzy czarodzieje wyciągnęli różdżki. I właśnie wtedy rozegrało się istne piekło. Szyby zostały wybite, drobinki szkła wbiły się w skórę osób, które stały najbliżej. Słyszałam krzyk i płacz, mordercze zaklęcia świstały w powietrzu.
Jakiś mężczyzna złapał Julie za ramię i mocno ją szarpnął, aby nie włączała się w walkę. Dostrzegłam przerażone spojrzenie niebieskich oczu oraz czarne włosy, które w tamtym momencie lśniły od potu, z pewnością był to starszy brat mojej mamy. Już miał pierwsze oznaki walki na swoim ciele, z jego skroni ciekła krew, a ubranie w paru miejscach miał poszarpane.
– NIE, NIE! – krzyknęła Julie, próbując się wyrwać.
– Nie bądź głupia, Julie! Nie możesz! – odkrzyknął mężczyzna.
Do piersi przytulał przerażone dziecko, w którym poznałam Simona. Julie wrzeszczała i szarpała się, jednak wszystko na nic. Śmiertelne zaklęcie minęło ją zaledwie o cal, gdy wraz ze swoim bratem przemierzała sypialnię. Po jej policzkach płynęły łzy, potknęła się o czyjeś ciało, które leżało na podłodze.
– NIEEE! MAMO, MAMOOO! – jęknęła, ale została znowu pociągnięta, więc nie dane było jej się dłużej przyglądnąć martwej twarzy swojej matki.
W końcu dopadli do kolejnej kobiety, która trzymała w ramionach dwoje dzieci. Krzyczała, rozglądając się na wszystkie strony. Śmiech śmierciożerców słychać było nawet pomimo panującej wrzawy. Zapach krwi roznosił się po pomieszczeniu, a ja z przerażeniem dostrzegłam, jak kolejna osoba pada bez życia na posadzkę.
 Mężczyzna złapał ciotkę Nicole za rękę i wraz z nimi obrócił się w miejscu. Znaleźliśmy się na ciemnej, ośnieżonej polanie. W pobliżu nie było żadnego domu, słychać było tam tylko ciężkie oddechy ciotki Nicole, mojej mamy, wujka i trójki przerażonych dzieci. Śnieg zgrzytał pod nogami rodzeństwa, a ich blade, bose stopy wydawały się równie białe jak otaczający ich krajobraz.
 – Musimy tam wracać! Oni wszyscy zginą! – wydukała słabym głosem Julie. – Luke, proszę cię!
Julie siedziała na śniegu, jedną ręką otulając swój brzuch, a drugą zaciskając na nadgarstku swojego starszego brata. Mężczyzna westchnął i ściągnął z siebie marynarkę, którą zarzucił na ramiona swojej siostry. Uśmiechnął się do niej słabo i odgarnął jej czarne włosy z czoła.
– Wy tu zostaniecie, dobrze widziałyście, co tam się działo. Obie oczekujecie dziecka, to zbyt niebezpieczne dla was i dla nich – odparł tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Szczególnie u ciebie, Nicole, chcesz osierocić trójkę dzieci? – dodał, zwracając się w kierunku drugiej kobiety.
– Nie możesz tam wrócić sam! – krzyknęła drżącym głosem moja mama. – Tak jak mówiłeś, to zbyt ryzykowne! Widziałeś ile naszych krewnych tam zginęło?! Nasza mama… – głos jej się załamał, ale mężczyzna jej nie słuchał, tylko wcisnął w jej ręce Simona.
– Minho… – szepnęła ciotka Nicole – proszę, przyprowadź go tu. Nie pozwól, żeby coś mu się stało…
– Luke, przysięgnij mi, że nic ci się nie stanie. Obiecaj, że przeżyjesz – przerwała jej Julie, wbijając nalegające spojrzenie w mężczyznę.
– Obiecuję.
Jej brat uśmiechnął się do niej smutno, po czym z cichym trzaskiem się teleportował. Scena rozwiała się i znaleźliśmy się pod dużym domem, nad którym majaczył się Mroczny Znak. Przyciągał spojrzenie swoją zieloną poświatą i wywoływał dreszcz na moim ciele. Zamrugałam parę razy, gdy poczułam łzy pod moimi powiekami.
– Możecie tam wejść – szepnęła pani Park – ja nie dam rady.
Ze środka wydobył się przeraźliwy wrzask. Ze strachem ruszyłam w kierunku rozwartych na oścież drzwi. Zawahałam się, jednak czując obok siebie obecność mojego brata z większą pewnością zaczęłam zmierzać do mieszkania. Na progu napotkałam młodszą wersję ciotki Nicole. Klęczała w kałuży krwi, ściskając dłoń jakiegoś mężczyzny. Nad nią stał jej mąż, trzymając rękę na jej ramieniu.
– Joe, Joe, proszę obudź się! Wiem, że sobie żartujesz ty parszywy kretynie! – szlochała, raz po raz uderzając ręką w jego pierś. – Joe, nie wolno tak postępować, nie szydzi się z czegoś takiego! Joe, braciszku…
Joe leżał na posadzce z szeroko otwartymi brązowymi oczami, z których już dawno umknęło całe życie. Jego blond włosy oraz ubranie oblepione były krwią. Na jego ustach tkwił delikatny uśmiech, a mi przez głowę przebiegła myśl, że przed śmiercią coś musiało go rozbawić. Jednak jego blada twarz pozbawiona była wszelkich oznak życia.
– Kochanie, on nie żyje – wyszeptał pan Park, który próbował podnieść swoją żonę na równe nogi.
Wyminęłam ich, przez co od razu tego pożałowałam. Dom był zrujnowany, niektórych ścian w ogóle nie było, a te które przetrwały miały zadrapane tapety, gruz piętrzył się tam tonami. Jednak nie to najbardziej mnie zszokowało. Niektóre ciała leżały wygięte pod dziwnymi kątami, śmierdziało stęchlizną, potem oraz krwią. Niewiele osób krążyło po pomieszczeniu, krzycząc, płacząc i reagując tak samo, jak ciotka Nicole.
– Luke, Luke! Miałeś przeżyć! OBIECAŁEŚ MI TO! – usłyszałam krzyk mojej mamy.
Julie szarpała za koszulkę swojego brata, którego wątłe ciało wyglądało jak szmaciana lalka. Z jego policzka wciąż ciekła krew, oczy miał zamknięte i gdyby nie to, że jego skórę zdobiły liczne rany uznałabym, że śpi. Mama wplotła dłoń w jego ciemne włosy i złożyła na jego czole delikatny pocałunek.
– Zawsze spełniałeś obietnice, więc dlaczego teraz nie? – szepnęła, a jej łzy spływały z jej policzków na jego czarne loki.
– Luke uratował wiele osób, Julie – wyszeptała jakaś kobieta, która akurat przechodziła obok niej. – Gdyby nie on, ja oraz mój syn skończylibyśmy tak samo jak ci nieszczęśnicy – dodała, po czym schyliła się nad jakimś ciałem.
Julie zerwała się na równe nogi i zaczęła się tak gwałtownie rozglądać, że zastanawiałam się, jakim cudem nie połamała sobie karku. Szybkim krokiem ruszyła przez pomieszczenie, przeskakując przez kolejne ciała. Jej niebieskie oczy świdrowały każdą twarz, próbowała kogoś odnaleźć. Zanim ją dogoniłam, moja mama padła na kolana przed swoim mężem.
– Adam! Adam? – szepnęła, dotykając jego bladej twarzy.
Tata otworzył oczy, przez co Julie tylko zaszlochała i złączyła ich usta w długim i namiętnym pocałunku. Dopiero gdy Adam zaczął kaszleć, moja mama się opamiętała i zaczęła sprawdzać jego ciało, szukając ran, a było ich pełno.
– Było ich tak wielu, Julie, nie mieliśmy z nimi szans. Połowa z nas nie wzięła z pokoju różdżek, byliśmy bezbronni. Był tu nawet Sama-Wiesz-Kto – wydukał, gdy moja mama zaczęła zaklęciami leczyć jego rany. – Julie? – moja mama uniosła wzrok. – Gdzie jest Kate?
Julie załkała, zakrywając sobie dłonią usta.
– Twoja siostra nie żyje – odparła, a łzy spłynęły na zakrwawioną twarz Adama.            
– Wracajmy – szepnęłam do ucha Luke’a, gdy stwierdziłam, że dłużej nie wytrzymam.
Luke pokiwał głową i ruszył w kierunku wyjścia. Ze zmarszczonym czołem podążałam za nim, zawzięcie wpatrując się w stopy. Uniosłam wzrok dopiero wtedy, gdy zauważyłam czyjeś ciało leżące przy moich stopach. Gdy dostrzegłam moją babcię, na którą wcześniej wpadła moja mama, w moim żołądku zawirowały wszystkie wnętrzności. Wybiegłam z mieszkania i nawet nie wiem kiedy zaczęłam błagać ciotkę o powrót.
***
Tak niewiele dzieli nas od życia i śmierci. W jednej chwili jesteśmy, w drugiej może nas zabraknąć. Czy to jest sprawiedliwe, że często giną osoby, które na to nie zasłużyły? Przez jednego człowieka może umrzeć tak wielu, czy to tak powinno wyglądać? Fałszywi przyjaciele, zdrada, śmierć. Nikt nie chciałby tego doświadczyć. A jednak to wciąć się powtarza. Czy jesteśmy w stanie to zatrzymać? Czy potrafilibyśmy przeciwstawić się całemu złu, poświęcić wszystko, aby go nie było?
Wraz z Lukiem dowiedzieliśmy się zbyt wiele. Nosiliśmy imiona po zmarłym rodzeństwie naszych rodziców, to był jednocześnie zaszczyt i przekleństwo. Bałam się, że nam także przytrafi się to co im. Krótkie życie i zbyt szybka śmierć. Bezlitośni śmierciożercy i niewinni ludzie. Czy właśnie na taki los byliśmy skazani? Nie chciałam żyć w obawie o jutro. Rozumiałam moich rodziców, ich obawę i życie w ukryciu, jednak ja pragnęłam poznać świat, cieszyć się z każdego dnia. Nie chciałam skończyć tak jak oni.
Dni mijały jak szalone i w końcu nadszedł czas na opuszczenie domu państwa Park, mieliśmy wracać do domu dziecka, ponieważ zbliżał się moment powrotu do Hogwartu. Z jednej strony żałowałam, że wracam do Anglii, jednak z drugiej cieszyłam się, że w końcu wrócę do szkoły, zobaczę moich przyjaciół i chłopaka. Przez te dwa miesiące nie miałam kontaktu z żadnym z nich, nie licząc Lily. Obawiałam się, że coś im się stało, nie wiedziałam w końcu co dzieje się w moim rodzinnym kraju.
Staliśmy na wilgotnym piasku, a ja z uwagą przyglądałam się twarzą moich kuzynów, próbowałam zapamiętać ich twarze, ponieważ byli moją jedyną rodziną. Pragnęłam poznać ich jeszcze bardziej, żałowałam, że nie spędzałam z nimi wystarczająco dużo czasu, przyzwyczaiłam się do tego niewielkiego domku nad morzem w Busanie.
– Za pół godziny macie świstoklik! – zawołała ciotka Nicole, wychodząc z domu. – Musimy się pośpieszyć.
– Nie rozumiem dlaczego nie możecie zostać u nas – powiedziała Malia, przyglądając nam się z ciekawością. – W końcu mieszkalibyście u nas, a nie w domu dziecka. Poza mama o dziwo się na to zgodziła! W dodatku chyba lepiej jest mieszkać ze swoją rodziną niż z obcymi ludźmi, prawda?
– Tam mamy przyjaciół, no i przede wszystkim spędzamy praktycznie cały rok w Hogwarcie – odparł Luke, uśmiechając się do niej ciepło. – A uwierz mi, gdybyś tam była na pewno nie chciałabyś go opuszczać.
Malia westchnęła i wzruszyła smętnie ramionami. Dobrze wiedziałam, że Malia pragnęła, abyśmy byli u nich w domu jak najczęściej, dlatego padła propozycja, żebyśmy zostali w Korei i zamieszkali z nimi w Busanie. Ciotka, mimo zdziwienia każdego członka rodziny, zgodziła się na to, jednak ani ja, ani Luke nie chcieliśmy opuszczać Anglii oraz Hogwartu.
– Tak czy inaczej, macie do nas przyjeżdżać na każde święta, zawsze wtedy przyjeżdża do nas ciocia Wendy z mężem i synem. Gdyby nie śmierć waszych rodziców byłoby to niesamowite spotkanie po latach – kontynuowała Malia. – Poza tym mama piecze bardzo smaczne ciasta.
Uśmiechnęłam się do niej niemrawo i w tym samym momencie ciotka Nicole zarządziła, abyśmy już ruszali. Wujek Minho posłał zaskoczone spojrzenie swojej żonie, wiedziałam co ma na myśli, mogliśmy przecież użyć magii, aby dostać się w miejsce, gdzie leżał nasz świstoklik, zwłaszcza, że już robiło się ciemno, co z tym idzie, także chłodno. Z trudem zaczęłam ciągnąć za sobą kufer.
– Słyszałem, że w Hogwarcie na szlabanach wieszają was za ręce pod sufitem – wtrącił się Kevin, praktycznie wyrywając mi z dłoni rączkę bagażu.
– Tak podobno było dawniej – powiedziałam, rzucając mu długie spojrzenie. – Ale nasz dyrektor, Albus Dumbledore tego zakazał. Podobno Filch ciągle go błaga, aby przywrócił dawny reżim, jednak on jest nieugięty.
– Filch, serio? Jego nazwisko jest na tyle głupie, że samo wypowiadanie go jest wystarczającą karą! - zaśmiał się Kevin, a jego usta ułożyły się w prostokąt.
– Uwierz mi, gdybyś miał czyścić nocniki w Skrzydle Szpitalnym to byś się nie śmiał – powiedział z przekąsem Luke, na co Kevin ze śmiechem szturchnął go w ramię. – Mówię poważnie! Albo jakbyś spotkał na swojej drodze tą głupią kocicę, panią Norris. Ta wredna, puchata kulka jest taka sama jak jej właściciel.
– Mówisz tak, jakby ta pani Norris zrobiła ci coś złego – rzekła z rozbawieniem Lydia, która szła tuż za nami. – A przecież koty są bardzo miłe!
– Uwierz mi, to jest najgorszy kot na świecie. To właśnie przez nią musiałem czyścić nocniki – odparł, co od razu wywołało wśród nas śmiech.
– Musiałeś zrobić coś naprawdę niezgodnego z regulaminem, skoro dostałeś szlaban – włączył się do rozmowy Simon, z uwagą przypatrując się w twarz mojego brata. – Bo nie dostaje się kar za małe drobiazgi.
– U Filcha można dostać szlaban za dosłownie wszystko, jeśli ma zły humor to nawet za to, że za głośno oddychasz – odpowiedział lekceważąco Luke, jednak widząc nasze zainteresowanie spojrzenia, dodał:  – zrobiłem sobie małą przechadzkę po ciszy nocnej.
– Poważnie? Trzeba było się gdzieś ukryć – powiedziałam z przekonaniem, na co Luke przewrócił tylko oczami. – Przecież jest tyle sekretnych korytarzy i zbrój, że z łatwością można by gdzieś się wcisnąć!
– Dziękuję za kolejną błyskotliwą radę – zadrwił. – Wcale nie jestem Krukonem i w ogóle na to nie wpadłem. Było już za późno, bo wyrósł mi dosłownie przed nosem! Poza tym ty pewnie u niego miałaś mnóstwo szlabanów.
– Jedyne za co dostałam u niego szlaban to przez to, że przyszłam w ubłoconych butach z zielarstwa i zostawiłam parę małych śladów na podłodze – odparłam ze śmiechem. – Ale nigdy nie złapał mnie podczas nocnych przechadzek.
– No tak, skoro przyjaźnisz się z Huncwotami to wcale mnie to nie dziwi. A skoro jesteście w tym samym domu to nic dziwnego, że się z nimi zadajesz – dodał.
– Nie jesteście razem w tym samym domie? – zapytała z ciekawością Malia. – I czym to się różni? My w Mahoutokoro nie mamy czegoś takiego jak podział na domy.
– Ja jestem w Ravenclawie i tam trafiają inteligentne osoby – powiedział z przekąsem Luke. – A Kate jest…
 – W Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota, gdzie króluje odwaga i do wyczynów ochota – wyrecytowałam, uśmiechając się szeroko.
– Nasi rodzice byli w Hufflepuffie – wtrąciła się Olivia, a ja spojrzałam na nią ze zdumieniem, ponieważ ona rzadko włączała się do rozmowy.
– A trzeba zdać jakiś sprawdzian, żeby dostać się do któregoś z tych domów? – przerwała jej Lydia, przepychając się, aby być bliżej nas. – Chodzi mi coś w rodzaju testu osobowości albo toru przeszkód. W końcu sami raczej nie wybieraliście domu, do którego was przydzielili, prawda?
– Ceremonia Przydziału jest tuż po przyjeździe do Hogwartu – Lydia uniosła wysoko brwi ze zdziwienia. – Ale nie mieliśmy żadnego testu. O tym, do jakiego domu w Hogwarcie traficie decyduje Tiara Przydziału – dodał Luke. – I jest ona bardzo mądra, nie da się jej oszukać.
– Tiara jest zaczarowana przez założycieli Hogwartu. W dodatku należała kiedyś do samego Godryka Gryffindora – powiedziałam z dumą.
– Musisz być naprawdę szczęśliwa, że należysz do Gryffindoru – odezwała się Malia, a ja z entuzjazmem pokiwałam głową. – A tak poza tym, kim są Huncwoci?
– To moi przyjaciele – odpowiedziałam, śmiejąc się krótko. – To najwięksi psotnicy jakich w życiu poznałam.
– Trzeba dodać, że jeden z nich jest chłopakiem mojej kochanej siostrzyczki – powiedział Luke, a ja przewróciłam oczami.
Nagle gwałtownie przystanęliśmy, przez co prawie wpadłam na mojego wujka. Gdy rzuciłam krótkie spojrzenie na twarze moich towarzyszy już wiedziałam, że nadszedł czas powrotu do Anglii. Skrzywiłam się, widząc starą, wyblakłą tkaninę, która prawdopodobnie była świstoklikiem. Nie zostało zbyt wiele czasu na pożegnanie.
Odwróciłam się w stronę moich kuzynów, jednak pierwsza podeszła do mnie Olivia. Nie rozmawiałam z nią zbyt dużo, przez co zaczęłam się zastanawiać, czy jako najmłodsze dziecko w rodzinie nie czuje się zbyt samotna. Mimo to, że nie miałam z nią praktycznie żadnego kontaktu, Olivia przytuliła się do mnie, po czym wyciągnęła drobne dłonie w kierunku jednej z kitek i wyplątała z niej jasnoniebieską wstążeczkę.
– Mam nadzieję, że przyniesie ci szczęście – powiedziała, zaciskając ręce na moich dłoniach.
– Och – szepnęłam – dziękuję.
Pośpiesznie odpięłam bransoletkę z mojego nadgarstka, po czym wręczyłam ją jedenastolatce. Dziewczynka zamrugała parokrotnie, po czym posłała mi tak szeroki i szczery uśmiech, że zrobiło mi się cieplej na sercu. Jeszcze raz ją przytuliłam, jednak w tym samym momencie obok mnie pojawiła się Lydia.
– Miłej drogi, mała – rzuciła w moim kierunku, opierając się na moim ramieniu, a ja posłałam jej rozbawione spojrzenie. Lydia była ode mnie wyższa tylko o dwa cale, a gdyby uczęszczała do Hogwartu, byłybyśmy na tym samym roku. – Jeśli przyjedziecie do nas na święta to koniecznie będziemy musiały się przelecieć dywanem – wyszeptała mi do ucha, po czym puściła mi oczko.
– Naprawdę lubisz to robić? – zapytałam, a jej usta rozszerzyły się w uśmiechu.
Lydia była jedną z tych osób, co jej wygląd i osobowość w ogóle do siebie nie pasowały. Gdybym jej nie poznała bliżej, uznałabym ją za dobrze ułożoną i spokojną dziewczynę, jednak ona wcale taka nie była. Lydia potrafiła się bawić i mogłabym się założyć, że gdyby trafiła do Hogawartu na pewno dogadałaby się z Jamesem oraz Syriuszem.
– To moja specjalność – odparła, uśmiechając się figlarnie, po czym przytuliła się do mnie krótko.
  – KONIECZNIE musicie do nas przyjechać na święta! – wtrącił się Kevin, kładąc swoją rękę na moim ramieniu i przyciągając mnie do siebie. Zmarszczyłam brwi, a Kevin widząc to potargał mi włosy, na co wzniosłam oczy do nieba i prychnęłam pod nosem. – A tak serio, skoro nie wieszają was pod sufitem to zarób tam parę dobrych szlabanów!
– Chciałbyś – odparłam, jednak wyszczerzyłam zęby w szerokim uśmiechu.
– ŻADNYCH szlabanów! – do zgromadzenia dołączył Simon, rzucając nam wyzywające spojrzenie. – NIGDY nie słuchaj rad Kevina. Masz do nas przysyłać jak najczęściej listy i unikać sytuacji, przez które możesz wpaść w tarapaty, jasne?
– Uważasz, że przyciągam do siebie same kłopoty? – zapytałam, na co Simon zaśmiał się porozumiewawczo. – Postaram się, ale niczego nie obiecuję.
Chłopak przyciągnął mnie do siebie, a ja po raz kolejny poczułam do niego wielką sympatię. Simon był troskliwy i pełen energii, jednak przy tym można było z nim szczerze porozmawiać, pewnie dlatego miałam z nim bardzo dobry kontakt i zaczęłam żałować, że wakacje dobiegały końca.
 – Najlepsi zostają na koniec! – zaśmiała się Malia, pociągając mnie za brzeg koszulki i odciągając mnie od swojego rodzeństwa. Jej uśmiech wydawał się tak ciepły, że aż zrobiło mi się przykro. – Może uda nam się przekonać mamę, żebyśmy odwiedzili Anglię, chciałabym zobaczyć jak wyglądały jej rodzinne strony – burknęła, marszcząc czoło.
– Myślę, że wróci do Anglii, gdy będzie na to gotowa – powiedziałam, posyłając jej pocieszające spojrzenie, ale Malia tylko przewróciła oczami.
– Pewnie, czyli zostało mi tylko czekać, aż skończę szkołę i sama się tam wybiorę – zadrwiła, wznosząc oczy do nieba. – Z waszych opowieści wynika, że w Hogwarcie jest naprawdę niesamowicie, chciałabym tam chodzić.
– Zacznij się uczyć to może przyjedziesz na wymianę – zasugerowałam, na co Malia zaśmiała się krótko.
– To jest równie nierealne jak to, że pojedziemy z mamą do Anglii – powiedziała, robiąc kwaśną minę. – Tak czy inaczej, wymyślę jakiś sposób na skontaktowanie się z tobą. Na list będę musiała czekać z pół roku – burknęła, podpierając ręce na biodrach, przez co wyszczerzyłam do niej zęby.
– Kate, mogę cię prosić na słówko? – zapytała ciotka, a mnie zaskoczył jej łagodny ton. Pośpiesznie do niej podeszłam, a Malia posłała mi zaskoczone spojrzenie. – Chciałam ci tylko to dać – powiedziała Nicole, gdy przed nią stanęłam.
Z niemałym szokiem wypisanym na twarzy odebrałam od niej niewielkie, drewniane pudełko. Zamrugałam parokrotnie, wpatrując się w jej brązowe oczy, które ukryte były za szkłami okularów. Jednak największą uwagę zwróciłam na smutny uśmiech, który tkwił na jej ustach.
– C-czemu ciocia mi to daje? – zapytałam, trzymając pudełko tak mocno, jakby podtrzymywało mnie ono przy życiu.
– Te rzeczy należą do naszej rodziny od pokoleń. Jest tam też parę przedmiotów Julie, Joe oraz Luke’a – Nicole westchnęła. – Gdy po raz pierwszy pojawiłaś się wraz z Albusem Dumbledorem pod naszym domem przypominałaś mi Julie, mimo że twój brat jest taki sam jak Adam.
Ciotka powoli, ale z uwagą rozejrzała się dookoła, jednak wszyscy byli tak zaaferowani rozmową z moim bratem, że nie zwracali uwagi na mnie i na Nicole. Pani Park ponownie się uśmiechnęła i zwróciła na mnie swoje spojrzenie.
– Jednak to, co przykuło moją uwagę była determinacja i zawziętość w twoich oczach. Przypominałaś mi przez to Luke’a, mojego starszego brata. Z dnia na dzień dostrzegałam w tobie jego charakter. I gdy dzisiaj usłyszałam, z jaką dumą zwracasz się o Gryffindorze, to potwierdziło, że jesteś kropka w kropkę taka jak on. Luke też był Gryfonem i jak mogłaś zauważyć, nie poddał się, nawet gdy groziło mu niebezpieczeństwo. Sama widziałaś, wrócił do naszego domu, aby pomóc, mimo że nie miał żadnych szans na przetrwanie. Jego duma i odwaga nie pozwalały mu zostawić ludzi w potrzebie, przezwyciężyły strach. Luke nie potrafił usiedzieć na miejscu, gdy ja martwiłam się tylko o siebie, mojego męża i dzieci, on starał się uratować pozostałych członków naszej rodziny. Udało mu się ocalić paru z nich, jednak przypłacił tym swoje życie.
– Myśli ciocia, że historia lubi się powtarzać? – zapytałam, wstrząśnięta jej wyznaniem. – Że przydarzy mi się to samo, co Lukowi?
Ciotka westchnęła, po czym położyła swoją dłoń na moim ramieniu.
– Miejmy nadzieję, że nie – odparła, ponownie posyłając mi niemrawy uśmiech. – Mimo wszystko cieszę się, że jesteś do niego podobna. Gdyby wszystko potoczyło się inaczej… Julie byłaby szczęśliwa, gdybyś go poznała. Mieli ze sobą wręcz idealny kontakt, tak samo jak ty ze swoim bratem.
– Kochanie, za pięć minuty odlatuje świstoklik – powiedział wujek, stając obok żony i przytulając ją ramieniem. Uśmiechnął się do mnie, przez co automatycznie odpowiedziałam tym samym.
– Dziękuję za to, że mogliśmy spędzić tu całe wakacje – zaczęłam, przypominając sobie wszystkie wspaniałe chwile, które przeżyłam u nich w domu. – Będzie mi brakowało tego miejsca.
– Jesteście zaproszeni do nas na święta, więc za niedługo się zobaczymy – rzekł wujek Minho, a ja posłałam mu pełne wdzięczności spojrzenie. – Mam nadzieję, że będzie wam się powodzić i przyjdziecie do nas cali i zdrowi.
– To aż trzy miesiące! – westchnęła Malia, wieszając się na moim ramieniu. Pan Park posłał jej niezadowolone spojrzenie, najwyraźniej był zły na to, że jego córka przerwała mu jego wypowiedź. – Naprawdę będę tęsknić! Szkoda, że wakacje tak szybko się skończyły! Czuję się tak, jakbym znała cię od dziecka, naprawdę, jakbyś była moją prawdziwą siostrą!
– Tak… – odparłam.
Po wymianie ostatnich uścisków i ciepłych słów, wraz z Lukiem chwyciłam w dłoń starą, dziurawą, wyblakłą tkaninę. Po raz ostatni tego dnia spojrzałam w łagodne twarze moich krewnych. Rodzina była w komplecie, nie mogłam się doczekać świąt.
– Trzy.
Uśmiechnęłam się smutno w kierunku Malii, która z kwaśną miną zaczęła machać w moim kierunku. Jej końcówki włosów w kolorze zachodzącego słońca rzucały się w oczy w panującym mroku.
– Dwa.
Spojrzałam na morze, którego spokojne fale zahaczały o brzeg. Ciemna tafla wody wydała się niezwykle potulna i łagodna w porównaniu z poprzednimi dniami, gdy fale wyrzucały na brzeg pianę oraz przeróżne przedmioty. Tkanina, którą trzymałam w ręku zajaśniała jasnoniebieską poświatą.
– Jeden.
Zamknęłam oczy, gdy poczułam mocne szarpnięcie w okolicach pępka. Moja ręka sprawiała wrażenie przyklejonej do świstoklika. Obracaliśmy się niekontrolowanie w nicości i dopiero po paru sekundach wylądowaliśmy przed cichym i spokojnym domem dziecka. Ze smutkiem spojrzałam na drewniane pudełko i niebieską wstążeczkę, którą trzymałam w dłoni. Nadszedł czas, aby wrócić do rzeczywistości.  

4 komentarze:

  1. Hejhej!
    Bardzo się cieszę, że wróciłaś. Faktycznie sporo się u Ciebie działo, biedaku :( Co to była za wymarzona szkoła, jakaś specjalistyczna? Ja skończyłam ogólniak średniej klasy, ale wspomnienia mam wspaniałe i bardzo dobrze zdaną maturę, więc może Twoja szkoła też okaże się lepsza niż myślisz? :) Nigdy nie wiadomo!
    Nie przepraszaj za zaległości, bo są całkowicie zrozumiałe, a i tak systematycznie je odrabiasz, więc no problemo.
    Aaale długaśny rozdział! Super :)
    Jeju, Twój opis Busanu był tak plastyczny, że aż mnie serce boli z tęsknoty za morzem ;( Ech, ta bryza, zapachy...
    Sen Kate był bardzo niepokojący, ale to ciekawy wątek. Nawet nie dałaś nam zbyt wiele czasu, żeby się nad tym pozastanawiać, bo zaraz potem ciotka Kate nazwała ją imieniem jej mamy i zrobiło się smutno :(
    Cieszę się, że rodzina Parków tak pozytywnie przyjęła Kate. Te poranne przekomarzania sprawiały wrażenie, jakby od zawsze byli jedną dużą rodziną.
    Zobaczenie na własne oczy historii swoich rodziców na pewno było pouczającym doświadczeniem. Współczuję Nicole - przeżywanie tego wszystkiego od nowa musiało być po prostu okropne. No, ale prawda powinna w końcu wyjść na jaw. Ciekawe było też odkrycie, dlaczego Kate i Luke otrzymali właśnie takie, a nie inne imiona... Smutne to wszystko :(
    Kurczaki, niby cieszę się, że Kate wraca do Hogwartu, bo stęskniłam się za Huncwotami, ale jej kuzynostwo też jest super. Wzruszyłam się, kiedy Olivia dała jej tę wstążeczkę :(
    Rozdział był bardzo ciekawy, dużo się dowiedzieliśmy, pojawiły się też nowe pytania i problemy. Nie funduj nam więcej takich przerw :)
    Wiem, że jest Ci ciężko, ale wcale nie widać tego po tym rozdziale. Przepadam za Twoimi plastycznymi, szczeółowymi opisami, dzięki którym można sobie wszystko doskonale wyobrazić, i tutaj było ich sporo. Trzymam za Ciebie kciuki, dzielna bądź!
    Z pozdrowieniami,
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
  2. Sen Kate rzeczywiście był realistyczny. Ciekawe skąd jej się biorą takie sny.
    widać, że kate złapala dobry kontakt z rodziną Parków. A tylko kilka tygodni u nich była. Dobrze, że częściej będzie do nich przyjeżdżać.
    No i pojawiło się więcej informacji na temat rodziców Kate. Ile oni musieli przejść. Najpierw była przyjaciółka Julie, później walka ze śmierciożercami.
    Brat Julie musial być odważny, że na tą walkę poszedł. Sam zginął, ale dużo osób przez to uratował.

    Ja jestem i będę czytać dalej
    tak więc będę czekać na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wracaj natychmiast do blogowania! Proszę ;*
    Chętnie bym poczytała coś Twojego :(

    Pozdrawiaam ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,niesamowicie wciągnęłam się w to opowiadanie, czytałam je całą noc i bardzo mnie ono wciągnęło. Historia Kate jest bardzo ciekawa i inna niż wszystkie, przyznam się, że liczyłam na to, że Kate będzię z Syriuszem, chociaż wiedziałam, że tak nie będzie, ale cóż... Skoro to fan-fiction, to może mały skok w bok by nie zaszkodził, chociaż jedna scena by mnie uszczęśliwiła xddd Tak, wiem jestem dziwna. Piszę to teraz o 5:39 i uświadamiam sobie jak ciężko musiało ci być i zapewne dalej jest ci ciężko. Strata bliskich nigdy nie jest łatwa, ale wierzę, że jesteś silną dziewczyną, która da radę wszystkiemu i wygra z tym podłym światem... Koniecznie napisz jak w szkole, mam nadzieję, że dobrze. Jak narazie kończę swój wywód, jeśli to przeczytasz, to proszę o odpisanie, na meilu, w komentarzu, jak chcesz... I mam nadzieję, że wrócisz i zakończysz opowieść. Pozdrawiam niewyspana, ale szczęśliwa Wierna czytelniczka LyJullious

    OdpowiedzUsuń

.
.
.
.
.
.
template by oreuis