19 września 2014

9. Rozczarowanie?


  Na początek chciałam przeprosić was za jakość rozdziału. Muszę przyznać, że nie to chciałam zawrzeć w nim, ale cóż. Drugą sprawą, za którą przepraszam jest długość czekania na notkę. Nie dałam znaku życia, nie poinformowałam was na czym stoję. Problemy ze szkołą, jak się w końcu zabrałam za rozdział, za kartkówkę z angielskiego dostałam 2. Życie jest brutalne XD
Założyłam też aska, specjalnie dla was, znajdziecie go tu: [KLIK] Chciałabym ten rozdział zadedykować wam wszystkim, chociaż powinnam się za niego wstydzić. Przepraszam i dziękuję,
Meredith
_________________________________________________
                 – Lukie! – w naszym kierunku biegły małe dziewczynki.
                Dzieci miały na oko 6 lat, a do tego były do siebie uderzająco podobne. Skakały przez wielkie zaspy jak małe psy z krótkimi nóżkami. Na ich brązowych włosach znajdowały się czapki, ale to nie powstrzymywało loków przed falowaniem na wszystkie strony.
                Cztery dziewczynki po jakimś czasie znalazły się obok nas. Od razu zaczęły się kłócić, którą z nich Luke ma przytulić. Clifford roześmiał się przyjaźnie i zgarnął całą czwórkę w swoje objęcia. One od razu wtuliły się w jego tors, a ja dziwiłam się, że nie zgniotły mu żeber przez mocny uścisk. Od razu z ust małych można było usłyszeć potoki zdań, których jednak nie byłam w stanie zrozumieć.
                Luke w końcu wypuścił z uścisku czworaczki, uśmiechając się do nich. Jego usta rozszerzyły się w ojcowskim uśmiechu, a moje serce na ten widok się rozpłynęło. Rzadko można było spotkać chłopaka w jego wieku, który z taką troską dbał o dobro innych.
                – Ja też za wami tęskniłem! – zawołał w końcu blondyn, przeczesując palcami włosy – jak się miewałyście przez ten czas? – zapytał.
                Na to oczywiście rozległy się przekrzykiwane odpowiedzi, jednak odniosłam wrażenie, że Luke zrozumiał każde słowo wypowiedziane przez dzieciaki. Przez chwilę wymieniał parę uwag między dziećmi, aż w końcu spojrzał na mnie.
                – Chcecie kogoś poznać? – zapytał dziewczynek, na co one energicznie pokiwały główkami.
                – A więc – Luke uśmiechnął się w moim kierunku – to jest Kate. Jest tu nowa i za bardzo nie będzie wiedziała co i jak, więc pilnujcie jej, w porządku? – dziewczynki zachichotały cicho, ale odpowiedziały z entuzjazmem. – A to są Alex, Sarah, Sue i Emily.
                Zmrużyłam oczy i przygryzłam wargę, pragnąc wypatrzeć jakiś szczegółów, które je odróżniają. Każda miała zaróżowione policzki, lekko zadarte do góry noski, były niskie i drobne. Truskawkowe usta rozciągały się w wielkim uśmiechu, przez co czułam, że bije z nich entuzjazm.
                – Są zupełnie inne, ale jeśli nie możesz ich odróżnić, po prostu spójrz im w oczy – szepnął mi do ucha, przez co natychmiast skierowałam swój wzrok na tęczówki dziewczynek.
                Faktycznie, każda z nich miała inny kolor oczu; Alex, stojąca najbliżej mnie błękitne, dalej Sarah piwne, Sue zielone oraz Emily szare. Poczułam ogromną sympatię do tych pięciolatek. Moje serce mówiło mi, że powinnam je chronić i o nie dbać, jak o młodsze siostry.
`              – Cześć Kate – zagadnęła nieśmiało Alex, mocno sepleniąc – mogę cię przytulić? – zapytała.
                Otworzyłam usta ze zdziwienia. Przecież to było niemożliwe, żebym zdobyła zaufanie tych dziewczyn w ciągu paru sekund. Jednak bez słowa kiwnęłam głową. Kucnęłam i rozłożyłam ręce, na co Alex szybko zareagowała. Robiąc malutkie kroczki, błękitnooka podbiegła do mnie i wtuliła się w mój brzuch, a twarz schowała w szaliku w barwach domu lwa.
                Po chwili dołączyła do mnie pozostała trójka, a ja czułam się wręcz przygniatana miłością i przyjacielską postawą, które wyrażały czworaczki. Na ich ustach błąkał się delikatny uśmieszek. Posłałam zaskoczone spojrzenie Luke’owi, na co on zaśmiał się cicho i wzruszył ramionami.
                – Ej, dziewczyny, bo czuję się zazdrosny! – zażartował po chwili Luke, przez co cicho zachichotałam.
                – Kolacja! – zawołał ktoś.
Emily oraz Alex natychmiast chwyciły mnie za ręce i zaczęły mnie ciągnąć w kierunku domku. Budynek wystrojony był w świąteczne lamki. Kolorowe światełka co jakiś czas mrugały. Śnieg pod naszymi stopami cicho skrzypiał, tworząc dziwną melodię. W końcu dotarliśmy do drzwi. Luke szybko je otworzył i przepuścił nas w przejściu.
Przekroczyłam próg domu. Od razu w moje oczy rzuciły mi się drewniane schody z rzeźbioną balustradą. Szkarłatny dywan ciągnął się po podłodze, a w paru miejscach można było na nim dostrzec odciski butów. Na ścianie wisiało parę portretów, które witały nas z uśmiechem.
– Chodźcie – powiedział Luke i skierował się w lewą stronę.
Do jadalni prowadził łuk. Szybko weszliśmy do pomieszczenia. Parę osób już zajmowało swoje miejsce. Na stole leżały srebrne sztućce, kielichy oraz sztućce. Zajęłam miejsce obok Luke’a i jakiejś nieznanej mi dziewczyny. Na końcu stołu znajdował się duży czarny fotel, zapewne dla jakiegoś ważnego gościa. Spokojnie usiadłam na krześle, jednak natychmiast poczułam mocne szarpnięcie za ręka.
– Co ty robisz? – zapytała mnie owa dziewczyna.
Brązowe włosy sięgające ramion, okalały jej bladą twarz. Niespokojnie omiotła czekoladowymi oczami całą jadalnie, jakby obawiając się, że stanie się coś naprawdę złego. Nerwowo przeczesała loki palcami, po czym z niepokojem spojrzała w moje oczy. Uniosłam brwi w geście zdumienia.
– Co? – odparłam, posyłając jej zdziwioną minę.
– Czekamy na dyrektorkę stojąc – odparł cicho Luke.
– Po co? – zapytałam ponownie, naprawdę nie rozumiejąc całego zajścia.
– Bo inaczej źle skończysz. Za nieposłuszeństwo – do naszej rozmowy wtrącił się jakiś inny chłopak, który siedział naprzeciwko nas.
                Jego szare oczy zalśniły niepokojąco. Stanął na palcach, chociaż nie było mu to potrzebne, ponieważ był naprawdę wysoki. Szybko rozglądnął się po zgromadzonych i nerwowo zaczesał swoje brązowe włosy do tyłu. Na jego ustach pojawił się wymuszony uśmiech, który bardziej przypominał grymas.
                – Od uderzenia jej pieprzonym batem, przechodząc przez wiszenie w piwnicach, po Cruciatusa. Nie chciałabyś tego doświadczyć na własnej skórze, uwierz mi – sprostowała dziewczyna, przyglądając mi się uważnie.
                – Ale to jest nieludzkie! – wykrzyknęłam, a parę osób natychmiast zganiło mnie wzrokiem. – Nic z tym nie robicie? Powinniście kogoś o tym poinformować! – powiedziałam nieco ciszej.
                – Może i tak – chłopak siedzący naprzeciwko nas, schylił się przed stołem. – Ale byłoby jeszcze gorzej.
                Zaczęłam analizować to, co powiedziały mi te osoby. W tym miejscu działo się coś złego, a nikt nie chciał z tym nic zrobić. Dlaczego? Bali się, że będzie jeszcze bardziej mierna. Obawiali się, że ta wstrętna osoba, która „opiekowała” się tymi dzieciakami, zrobiłaby im coś gorszego. Nie chciałam do tego dopuścić.
                – Ukarała was kiedyś? – zapytałam, przerzucając wzrok z całej trójki. Wszyscy pokiwali głowami. – Luke, nawet ciebie?
                – Jestem za bardzo roztrzepany – skomentował, wzruszając ramionami. – Dzieci kara się za nieposłuszeństwo, a ja jestem tu tak długo, że się do tego przyzwyczaiłem.
                Moje myśli zalała fala goryczy. Jak można być takim okropnym człowiekiem, żeby znęcać się nad niewinnymi osobami, nad bezbronnymi dziećmi. Nawet jeśli coś przeskrobały, nigdy w życiu nie można ich karać cieleśnie. Wystarczyłoby małe zganienie, ale, o Merlinie, nie wieszanie kogoś za nadgarstki do ściany!
                – Tak w ogóle jestem Judy Addams, Puchonka z V roku – przerwała moje rozmyślenia dziewczyna.
                – A ja Louis Thompson, Puchon z VI roku – chłopak stojący naprzeciwko mnie pokiwał delikatnie głową.
                Uśmiechnęłam się do nich, jednak oni natychmiast spuścili głowy na dół. Nagle ciche szepty ucichły, a głucha cisza uderzała w moje uszy. Po chwili jednak usłyszałam głośny stukot obcasów. Zmarszczyłam brwi i stanęłam na palcach, rozglądając się po jadalni. I wtedy zrozumiałam, co, a raczej kto, jest przyczyną dziwnego zachowania wszystkich osób znajdujących się w pomieszczeniu.
                Wysoka kobieta powolnym krokiem szła w kierunku czarnego fotela. W mojej głowie pojawiła się myśl, jakim sposobem obcasy się pod nią nie zawaliły, skoro była, jakby to ująć, po prostu gruba. Surowy wyraz jej żabiej twarzy w pewnym stopniu przerażał, zważywszy na fakt, że kobieta przesadziła z makijażem. Próbowała przykryć niezliczoną ilość zmarszczek, które znajdowały się na jej buzi. Metaliczne, nieco wyłupiaste oczy z uwagą obserwowały każdą osobę, a rzadkie, szare włosy spięła w tak ciasnego koka, że dziwiłam się, że nie odpadła jej jeszcze głowa.
                Czarna szata sięgała jej ziemi, przez co kobieta co chwile zahaczała o skrawek materiału. W jej dłoni znajdował się długi, zawinięty w rulon biały bat. Zmrużyłam oczy, cofnęłam się do tyłu, aby lepiej zobaczyć jej postać, jednak przez nieuwagę potrąciłam krzesło stojące za mną. Drewno wydało głośny odgłos szurania, przez co zwróciłam na siebie uwagę dyrektorki.
                Kobieta poruszyła się gwałtownie, a wzrok zimnych oczu utkwiła we mnie. Zmarszczyłam brwi i obserwowałam zaskoczenie malujące się na jej twarzy. Jednak po chwili ruszyła szybkim krokiem w moim kierunku. W końcu stanęła przede mną, uśmiechając się z wyższością, jednak ja z obojętnością wpatrywałam się w jej metaliczne spojrzenie.
                – Katherine Rouly – powiedziała cichym szeptem. Jednak w ciszy, jaka panowała w jadalni, mogłoby się wydawać, że kobieta wręcz krzyczała. – Gryfonka, IV rok. Rodzice zginęli zabici przez popleczników Czarnego Pana. Jaka szkoda. – Na jej ustach pojawił się drwiący uśmiech, a ja w tamtej chwili chciałam rzucić w nią porządną drętwotą.
                Nagle kobieta wpiła swoje czarne szpony w moje ramię, przez co syknęłam z bólu. Dyrektorka zbliżyła swoją twarz do mojej, przez co odsunęłam się od niej jak tylko się dało. W końcu ciągle trzymała moje ramię w żelaznym uścisku. Wokół siebie usłyszałam ciche szmery.
                – Cisza! Siadać! – zagrzmiała, a wszyscy natychmiast umilkli i zaczęli zajmować swoje miejsce. – A więc, Katherine – zaczęła, a mi zrobiło się niedobrze – odpowiedz mi coś o sobie – dodała, coraz mocniej wbijając mi paznokcie w skórę.
                Dyrektorka zaczęła przesuwać swoje palce po moim ramieniu, powodując jeszcze większy ból. Zmarszczyłam brwi i próbowałam wyrwać się z uścisku. Chciałam mieć trochę swobody, a ta podła bestia mi na to nie pozwalała.
                – Kultura wymaga, aby to najpierw się pani mi przedstawiła – powiedziałam bojowo, prostując się dumnie. – Pani wie o mnie dość dużo, więc ja też chcę się czegoś dowiedzieć o pani.
                Usłyszałam jej śmiech. Ohydny, gardłowy rechot, który mroził krew w żyłach i sprawiał, że serce mimowolnie stawało w miejscu. Nie dałam po sobie poznać, że ten chichot wywarł na mnie jakiekolwiek wrażenie. Stałam przed nią z obojętną miną, tym samym wyprowadzając kobietę z równowagi.
                – Och, doprawdy? – popatrzyła na mnie, unosząc jedną brew do góry. Po chwili zaśmiała się i puściła moje ramię, a ja resztkami sił powstrzymałam się przed pomasowaniem palącego miejsca.
                Dyrektorka chyba chciała, aby inne osoby się zaśmiały wraz z nią, ale odpowiedziała jej głucha cisza. Chyba że mam zaliczyć do tego echo jej głosu, to tak, tylko to było słychać. Tylko ją. W napadzie furii kobieta rozwinęła bat, a on z głuchym trzaskiem uderzył końcówką o posadzkę. Po chwili przedmiot znalazł się tuż pod moją szyją. Ktoś pisnął cicho, a mi krew zaczęła coraz szybciej przepływać przez żyły.
                – Czego pani tak naprawdę ode mnie chce? – zapytałam, znajdując w sobie nową siłę do wymiany zdań.
                – Och, Katherine. Nigdy nie myślałaś nad Czarną Magią. A może nie fascynowała cię kiedykolwiek moc i potęga Czarnego Pana, który z dnia na dzień rośnie w siły? Powiedz, nigdy nie przeszło ci na myśl, aby przystąpić do szeregów Pana Ciemności? – powiedziała, a ja spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
                – Nie – odparłam praktycznie natychmiastowo. – Są o wiele silniejszy czarodzieje od… – tutaj zrobiłam pauzę – od Voldemorta.
                Po pomieszczeniu rozeszły się szmery, a dyrektorka patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Sama sobie się dziwiłam, że wypowiedziałam imię Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Kobieta zrobiła się czerwona na twarzy, a knykcie zbielały jej od mocnego zaciskania bata. Za to jej druga dłoń powędrowała do kieszeni szaty, a ja byłam w stu procentach pewna, że w tamtym momencie zacisnęła palce na różdżce.
                – JAK ŚMIESZ WYPOWIADAĆ JEGO IMIĘ!? – zagrzmiała, a w jej szarych oczach dostrzegłam szaleństwo.
                Uniosła bat do góry, po czym ze świstem go opuściła. Poczułam mocny cios na swojej klatce piersiowej, a biała koszula od szkolnego mundurka, którą miałam na sobie, natychmiast przesiąkła krwią. Palący ból sprawił, że krzyknęłam cicho. Od razu przypomniała mi się scena, która wydarzyła się w ostatni dzień mugolskiej szkoły. Wtedy też krwawiłam.
                – Ulżyło ci? – zapytałam słabym głosem, nie zważając na to, że wyrażam się do starszej osoby. – Bijesz wszystkich, którzy mają odmienne zdanie od ciebie, co? – mój głos ociekał drwiną.
                Kobieta zmrużyła oczy w szparki i posłała mi zabójcze spojrzenie. Bolało mnie wszystko, jednak wytrzymałam to chłodne spojrzenie. W końcu musiałam za coś dostać się do Gryffindoru. I chciałam to za wszelką cenę udowodnić, że tiara dobrze wybrała.
                Kątem oka dostrzegłam zgniłozielonego, starego domowego skrzata. Patrzył na tą scenę dużymi żółtymi oczami. Dyrektorka też go zobaczyła, na co skrzat natychmiast zaczął jej się głęboko kłaniać. Jego nos dosłownie stykał się z podłogą. Kobieta zatrzepotała szatą, nie zwracając na niego uwagi.
                – Brudne wywłoki - nie wiem, czy to stwierdzenie było skierowane do mnie, czy do kogoś innego, ale nie mogłam spokojnie stać i słuchać wyzwisk.
                – Sama jesteś wywłoką! – powiedziałam głośno. – Bez serca i bez miłości! Zimna jak lód i wiecznie zła, wredna! Nie rozumiem, co tu pani robi, skoro nie kocha pani dzieci! W Domu Dziecka dzieciaki powinny czuć miłość, a nie być karane za zwykłą błahostkę! – już krzyczałam. – Nie boję się pani! Nie warto się bać osoby, która nigdy nie dowiedziała się, co to jest miłość!
                – ZAMILCZ! – zagrzmiała, wyciągając różdżkę i kierując ją we mnie. – Potrzebujesz twardej ręki, rozpieszczony bachorze! – wrzasnęła – CRUCIO!
                Poczułam się tak, jakby ktoś wrzucił mnie do ognia. Wydawało mi się, że ktoś wbijał mi igły nasączone kwasem w moje ciało. Ból mną wstrząsnął, a z moich ust wyrwał się krzyk. Zacisnęłam mocno usta, padając na kolana. Nie widziałam nic, ponieważ łzy wypełniły kąciki moich oczu. Już po chwili spływały one luźno po policzkach. Jęknęłam cicho, gdy ból stał się jeszcze większy.
Nagle otworzyłam szeroko oczy. Ból ustał, a ja omal nie odetchnęłam z ulgą. Zdałam sobie sprawę, że klęczę na ziemi, a palce miałam wbite w posadzkę, jakkolwiek to było możliwe. Na chwiejnych nogach podniosłam się z podłogi. Jedną ręką przytrzymałam się krzesła, jednak wyprostowałam się dumnie, mocno zadzierając podbródek do góry. Drugą dłonią otarłam łzy z moich policzków.
Pod jej rękawem dostrzegłam szkarłatny znak czaszki z rozwartą szczęką, a z jego ust wydostawał się wąż. Śmierciożerca, poplecznik Voldemorta. Dyrektorka dostrzegła mój wzrok utkwiony w jej przedramieniu, ponieważ natychmiast schowała rękę za siebie, po czym najzwyczajniej w świecie wyszła. Za to ja zmęczona opadłam na krzesło, ukrywając twarz w dłoniach. To był najgorszy dzień mojego życia.
***
                 Pokój, do którego mnie przydzielili wydawał się mały i bardzo ciasny. Szare ściany sprawiały smutne i przytłaczające wrażenie. Framuga okna wykonana była z drewna, a szybach piętrzył się niewyobrażalny kurz, jednak to nie zdołało zakryć cudownego widoku, który rozpościerał się na zewnątrz; bajeczne góry oraz zamarznięte jezioro, pogrążone w ciszy i spokoju. Łóżko stało tuż pod oknem, obok ściany. Mogło ono pomieścić najwyżej dwie osoby. Posłanie było wysokie przez gruby materac, a biała pościel leżąca na nim wydawała się ciepła i wygodna.

                 Przy łóżku stała szafka nocna z jasnego drewna, a na niej leżała mała lampka, która dawała lekki blask na otaczające je przedmioty. Przy drugiej ścianie stało biurko, na którym zdążyłam już ulokować stare pędzle, ołówki oraz pożółkłe pergaminy i kartki. Nad nim znajdowała się półka na książki, jednak miejsce podręczników zajmował kurz. Obok drzwi stała brązowa szafa, do której nie zdążyłam zaglądnąć. Obok biurka mieściły się kolejne drzwi, które prowadziły do niewielkiej łazienki.
                Mimo że to pomieszczenie wydawało się ponure, bardzo je polubiłam. Cieszyłam się, że miałam własny kąt. I to było o wiele lepsze niż spanie na korytarzu.

11 komentarzy:

  1. Na prawdę tak ciężko używać akapitów w rozdziałach? W pewnych momentach nie wiedziałam czy to dalej dialog, czy już jakiś opis. Naciśniesz 10 razy TAB, a czytelnikom jest zdecydowanie łatwiej.
    Jeśli chodzi o samą treść - rozdział jest bardzo fajny, ciekawy. Czyta się go łatwo, jednak te akapity... :( Opisy są ciekawe, podobają mi się ich długości. Na pewno będę czytać dalej.
    Pozdrawiam,
    http://we-are-oneness.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajny rozdział. Za każdym razem zaskakujesz coraz bardziej. I nie masz prawa wstydzić się za ten rozdział, bo wyszedł Ci naprawdę świetnie!
    Tak przy okazji... to może zajrzysz do mnie? Będzie mi miło jeśli skomentujesz :)
    Zapraszam na http://istnienie-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie przejmuj sie tymi akapitami, napewno wierni czytelnicy sie roxcxytaja xD rozdxial jest bardzo fajny :) zajebiscie sie go czyta i wgl wgl :* dzieki ze dla nas piszesz, ze poswiecasz swoj czas dla nas i nie martw sie ta 2 z angielskiego, napewno nastepne oceny beda 100 razy lepsze ♥ kochamy cie i czekamy na nastepny ♡

    OdpowiedzUsuń
  4. Łoho.. już wiem, że zostanę na dłużej! :3 Przepraszam za jednozdaniowy komentarz, ale obiecuję, że następnym razem będzie dłuższy i bardziej konstruktywny :>

    OdpowiedzUsuń
  5. W końcu tu dotarłam :).
    Zawsze zdarzają nam się gorsze dni, kiedy nasza wena wręcz umiera, ale Ty poradziłaś sobie bardzo fajnie. Nie tak to sobie wyobrażałam - zaskoczyłaś mnie. Cieszę się że Kate znalazła sobie jakieś miejsce. Jedynie ta sytuacja z dyrektorką nie przypadła mi do gustu. Wybacz ale moim zdaniem była lekko naciągana. Masz fajny styl i lubię czytać Twoje notki.


    Pozdrawiam i zapraszam do siebie *_*



    co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawy pomysł na bloga. Fajnie, że jest blog o czasach Huncwotów, w którym główną bohaterką nie jest Lily.
    Trochę dziwny był tylko dla mnie ten nagły przeskok z 1 do 4 roku. Myślę, że dałoby się to zrobić inaczej.
    Poza tym blog mi się podoba i będę na niego zaglądać.

    Życzę weny na następne rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapraszam na www.ruda-i-huncwoci.blog.pl na nową notkę

    Pozdrawiam EM

    PS. Chetnie poczytam i skomentuje
    Twoje opowiadanie w najbliższym czasie

    OdpowiedzUsuń
  8. To jest świetne! *O* Chyba najlepszy blog jaki do tej pory czytałam! <333 Kiedy następny rozdział? :D Proooszę jak najszybciej! ;* Czekam z niecierpliwością. :D

    Pozdrawiam serdecznie i życzę duuuużo weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdział cudny :). Przepraszam że dopiero teraz, ale miałam mały zastój weny przez co w ogóle nie mogłam patrzeć na bloggera. Na szczęście wyszłam z dołka i jestem z powrotem. Czy mówiłam już że rozdział cudny, chyba tak, ale to nic :D.
    Życzę weny, pozdrawiam i ściskam Anonimek :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Jakaś psychiczna ta baba. Jak można być tak chamskim? Nawet nie zapytała się Kate jak jej się podoba w nowym miejscu tylko od razu ją zaatakowała. Dobrze, że skończyło się na Crucio, gorzej jakby chciała ją uśmiercić!

    OdpowiedzUsuń

.
.
.
.
.
.
template by oreuis