Na początek chciałam przeprosić was za jakość rozdziału. Muszę przyznać, że nie to chciałam zawrzeć w nim, ale cóż. Drugą sprawą, za którą przepraszam jest długość czekania na notkę. Nie dałam znaku życia, nie poinformowałam was na czym stoję. Problemy ze szkołą, jak się w końcu zabrałam za rozdział, za kartkówkę z angielskiego dostałam 2. Życie jest brutalne XD
Założyłam
też aska, specjalnie dla was, znajdziecie go tu: [KLIK] Chciałabym ten rozdział zadedykować
wam wszystkim, chociaż powinnam się za niego wstydzić. Przepraszam i dziękuję,
Meredith
_________________________________________________
– Lukie! – w naszym kierunku biegły małe dziewczynki.
– Od uderzenia jej pieprzonym batem, przechodząc przez wiszenie w piwnicach, po
Cruciatusa. Nie chciałabyś tego doświadczyć na własnej skórze, uwierz mi –
sprostowała dziewczyna, przyglądając mi się uważnie.
– Ale to jest nieludzkie! – wykrzyknęłam, a parę osób natychmiast zganiło mnie
wzrokiem. – Nic z tym nie robicie? Powinniście kogoś o tym poinformować! –
powiedziałam nieco ciszej.
– Może i tak – chłopak siedzący
naprzeciwko nas, schylił się przed stołem. – Ale byłoby jeszcze gorzej.
Zaczęłam analizować to, co powiedziały mi te osoby. W tym miejscu działo się
coś złego, a nikt nie chciał z tym nic zrobić. Dlaczego? Bali się, że będzie
jeszcze bardziej mierna. Obawiali się, że ta wstrętna osoba, która „opiekowała”
się tymi dzieciakami, zrobiłaby im coś gorszego. Nie chciałam do tego dopuścić.
– Ukarała was kiedyś? – zapytałam, przerzucając wzrok z całej trójki. Wszyscy
pokiwali głowami. – Luke, nawet ciebie?
– Jestem za bardzo roztrzepany – skomentował, wzruszając ramionami. – Dzieci
kara się za nieposłuszeństwo, a ja jestem tu tak długo, że się do tego
przyzwyczaiłem.
Moje myśli zalała fala goryczy. Jak można być takim okropnym człowiekiem, żeby
znęcać się nad niewinnymi osobami, nad bezbronnymi dziećmi. Nawet jeśli coś
przeskrobały, nigdy w życiu nie można ich karać cieleśnie. Wystarczyłoby małe
zganienie, ale, o Merlinie, nie wieszanie kogoś za nadgarstki do ściany!
– Tak w ogóle jestem Judy Addams, Puchonka z V roku – przerwała moje
rozmyślenia dziewczyna.
– A ja Louis Thompson, Puchon z VI roku – chłopak stojący naprzeciwko mnie
pokiwał delikatnie głową.
Uśmiechnęłam się do nich, jednak oni natychmiast spuścili głowy na dół. Nagle
ciche szepty ucichły, a głucha cisza uderzała w moje uszy. Po chwili jednak
usłyszałam głośny stukot obcasów. Zmarszczyłam brwi i stanęłam na palcach,
rozglądając się po jadalni. I wtedy zrozumiałam, co, a raczej kto, jest
przyczyną dziwnego zachowania wszystkich osób znajdujących się w pomieszczeniu.
Wysoka kobieta powolnym krokiem szła w kierunku czarnego fotela. W mojej głowie
pojawiła się myśl, jakim sposobem obcasy się pod nią nie zawaliły, skoro była,
jakby to ująć, po prostu gruba. Surowy wyraz jej żabiej twarzy w pewnym stopniu
przerażał, zważywszy na fakt, że kobieta przesadziła z makijażem. Próbowała
przykryć niezliczoną ilość zmarszczek, które znajdowały się na jej buzi.
Metaliczne, nieco wyłupiaste oczy z uwagą obserwowały każdą osobę, a rzadkie,
szare włosy spięła w tak ciasnego koka, że dziwiłam się, że nie odpadła jej
jeszcze głowa.
Czarna szata sięgała jej ziemi, przez co kobieta co chwile zahaczała o skrawek
materiału. W jej dłoni znajdował się długi, zawinięty w rulon biały bat.
Zmrużyłam oczy, cofnęłam się do tyłu, aby lepiej zobaczyć jej postać, jednak
przez nieuwagę potrąciłam krzesło stojące za mną. Drewno wydało głośny odgłos
szurania, przez co zwróciłam na siebie uwagę dyrektorki.
Kobieta poruszyła się gwałtownie, a wzrok zimnych oczu utkwiła we mnie.
Zmarszczyłam brwi i obserwowałam zaskoczenie malujące się na jej twarzy. Jednak
po chwili ruszyła szybkim krokiem w moim kierunku. W końcu stanęła przede mną,
uśmiechając się z wyższością, jednak ja z obojętnością wpatrywałam się w jej
metaliczne spojrzenie.
– Katherine Rouly – powiedziała cichym szeptem. Jednak w ciszy, jaka panowała w
jadalni, mogłoby się wydawać, że kobieta wręcz krzyczała. – Gryfonka, IV rok.
Rodzice zginęli zabici przez popleczników Czarnego Pana. Jaka szkoda. – Na jej
ustach pojawił się drwiący uśmiech, a ja w tamtej chwili chciałam rzucić w nią
porządną drętwotą.
Nagle kobieta wpiła swoje czarne szpony w moje ramię, przez co syknęłam z bólu.
Dyrektorka zbliżyła swoją twarz do mojej, przez co odsunęłam się od niej jak
tylko się dało. W końcu ciągle trzymała moje ramię w żelaznym uścisku. Wokół
siebie usłyszałam ciche szmery.
– Cisza! Siadać! – zagrzmiała, a wszyscy natychmiast umilkli i zaczęli zajmować
swoje miejsce. – A więc, Katherine – zaczęła, a mi zrobiło się niedobrze –
odpowiedz mi coś o sobie – dodała, coraz mocniej wbijając mi paznokcie w skórę.
Dyrektorka zaczęła przesuwać swoje palce po moim ramieniu, powodując jeszcze
większy ból. Zmarszczyłam brwi i próbowałam wyrwać się z uścisku. Chciałam mieć
trochę swobody, a ta podła bestia mi na to nie pozwalała.
– Kultura wymaga, aby to najpierw się pani mi przedstawiła – powiedziałam
bojowo, prostując się dumnie. – Pani wie o mnie dość dużo, więc ja też chcę się
czegoś dowiedzieć o pani.
Usłyszałam jej śmiech. Ohydny, gardłowy rechot, który mroził krew w żyłach i
sprawiał, że serce mimowolnie stawało w miejscu. Nie dałam po sobie poznać, że
ten chichot wywarł na mnie jakiekolwiek wrażenie. Stałam przed nią z obojętną
miną, tym samym wyprowadzając kobietę z równowagi.
– Och, doprawdy? – popatrzyła na mnie, unosząc jedną brew do góry. Po chwili
zaśmiała się i puściła moje ramię, a ja resztkami sił powstrzymałam się przed
pomasowaniem palącego miejsca.
Dyrektorka chyba chciała, aby inne osoby się zaśmiały wraz z nią, ale
odpowiedziała jej głucha cisza. Chyba że mam zaliczyć do tego echo jej głosu,
to tak, tylko to było słychać. Tylko ją. W napadzie furii kobieta rozwinęła
bat, a on z głuchym trzaskiem uderzył końcówką o posadzkę. Po chwili przedmiot
znalazł się tuż pod moją szyją. Ktoś pisnął cicho, a mi krew zaczęła coraz
szybciej przepływać przez żyły.
– Czego pani tak naprawdę ode mnie chce? – zapytałam, znajdując w sobie nową
siłę do wymiany zdań.
– Och, Katherine. Nigdy nie myślałaś nad Czarną Magią. A może nie fascynowała
cię kiedykolwiek moc i potęga Czarnego Pana, który z dnia na dzień rośnie w
siły? Powiedz, nigdy nie przeszło ci na myśl, aby przystąpić do szeregów Pana
Ciemności? – powiedziała, a ja spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
– Nie – odparłam praktycznie natychmiastowo. – Są o wiele silniejszy
czarodzieje od… – tutaj zrobiłam pauzę – od Voldemorta.
Po pomieszczeniu rozeszły się szmery, a dyrektorka patrzyła na mnie z
niedowierzaniem. Sama sobie się dziwiłam, że wypowiedziałam imię
Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Kobieta zrobiła się czerwona na
twarzy, a knykcie zbielały jej od mocnego zaciskania bata. Za to jej druga dłoń
powędrowała do kieszeni szaty, a ja byłam w stu procentach pewna, że w tamtym
momencie zacisnęła palce na różdżce.
– JAK ŚMIESZ WYPOWIADAĆ JEGO IMIĘ!? – zagrzmiała, a w jej szarych oczach
dostrzegłam szaleństwo.
Uniosła bat do góry, po czym ze świstem go opuściła. Poczułam mocny cios na
swojej klatce piersiowej, a biała koszula od szkolnego mundurka, którą miałam
na sobie, natychmiast przesiąkła krwią. Palący ból sprawił, że krzyknęłam
cicho. Od razu przypomniała mi się scena, która wydarzyła się w ostatni dzień
mugolskiej szkoły. Wtedy też krwawiłam.
– Ulżyło ci? – zapytałam słabym głosem, nie zważając na to, że wyrażam się do
starszej osoby. – Bijesz wszystkich, którzy mają odmienne zdanie od ciebie, co?
– mój głos ociekał drwiną.
Kobieta zmrużyła oczy w szparki i posłała mi zabójcze spojrzenie. Bolało mnie
wszystko, jednak wytrzymałam to chłodne spojrzenie. W końcu musiałam za coś
dostać się do Gryffindoru. I chciałam to za wszelką cenę udowodnić, że tiara
dobrze wybrała.
Kątem oka dostrzegłam zgniłozielonego, starego domowego skrzata. Patrzył na tą
scenę dużymi żółtymi oczami. Dyrektorka też go zobaczyła, na co skrzat
natychmiast zaczął jej się głęboko kłaniać. Jego nos dosłownie stykał się z
podłogą. Kobieta zatrzepotała szatą, nie zwracając na niego uwagi.
– Brudne wywłoki - nie wiem, czy to stwierdzenie było skierowane do mnie, czy
do kogoś innego, ale nie mogłam spokojnie stać i słuchać wyzwisk.
– Sama jesteś wywłoką! – powiedziałam głośno. – Bez serca i bez miłości! Zimna
jak lód i wiecznie zła, wredna! Nie rozumiem, co tu pani robi, skoro nie kocha
pani dzieci! W Domu Dziecka dzieciaki powinny czuć miłość, a nie być karane za
zwykłą błahostkę! – już krzyczałam. – Nie boję się pani! Nie warto się bać
osoby, która nigdy nie dowiedziała się, co to jest miłość!
– ZAMILCZ! – zagrzmiała, wyciągając różdżkę i kierując ją we mnie. –
Potrzebujesz twardej ręki, rozpieszczony bachorze! – wrzasnęła – CRUCIO!
Poczułam się tak, jakby ktoś wrzucił mnie do ognia. Wydawało mi się, że ktoś
wbijał mi igły nasączone kwasem w moje ciało. Ból mną wstrząsnął, a z moich ust
wyrwał się krzyk. Zacisnęłam mocno usta, padając na kolana. Nie widziałam nic,
ponieważ łzy wypełniły kąciki moich oczu. Już po chwili spływały one luźno po
policzkach. Jęknęłam cicho, gdy ból stał się jeszcze większy.
Nagle otworzyłam szeroko oczy. Ból ustał, a ja omal nie
odetchnęłam z ulgą. Zdałam sobie sprawę, że klęczę na ziemi, a palce miałam
wbite w posadzkę, jakkolwiek to było możliwe. Na chwiejnych nogach podniosłam
się z podłogi. Jedną ręką przytrzymałam się krzesła, jednak wyprostowałam się
dumnie, mocno zadzierając podbródek do góry. Drugą dłonią otarłam łzy z moich
policzków.
Pod jej rękawem dostrzegłam szkarłatny znak czaszki z
rozwartą szczęką, a z jego ust wydostawał się wąż. Śmierciożerca, poplecznik
Voldemorta. Dyrektorka dostrzegła mój wzrok utkwiony w jej przedramieniu,
ponieważ natychmiast schowała rękę za siebie, po czym najzwyczajniej w świecie
wyszła. Za to ja zmęczona opadłam na krzesło, ukrywając twarz w dłoniach. To
był najgorszy dzień mojego życia.
***
Pokój, do którego mnie
przydzielili wydawał się mały i bardzo ciasny. Szare ściany sprawiały smutne i
przytłaczające wrażenie. Framuga okna wykonana była z drewna, a szybach
piętrzył się niewyobrażalny kurz, jednak to nie zdołało zakryć cudownego
widoku, który rozpościerał się na zewnątrz; bajeczne góry oraz zamarznięte
jezioro, pogrążone w ciszy i spokoju. Łóżko stało tuż pod oknem, obok ściany.
Mogło ono pomieścić najwyżej dwie osoby. Posłanie było wysokie przez gruby
materac, a biała pościel leżąca na nim wydawała się ciepła i wygodna.
Przy łóżku stała szafka nocna z jasnego drewna, a na niej leżała mała lampka,
która dawała lekki blask na otaczające je przedmioty. Przy drugiej ścianie
stało biurko, na którym zdążyłam już ulokować stare pędzle, ołówki oraz
pożółkłe pergaminy i kartki. Nad nim znajdowała się półka na książki, jednak
miejsce podręczników zajmował kurz. Obok drzwi stała brązowa szafa, do której
nie zdążyłam zaglądnąć. Obok biurka mieściły się kolejne drzwi, które
prowadziły do niewielkiej łazienki.
Mimo
że to pomieszczenie wydawało się ponure, bardzo je polubiłam. Cieszyłam się, że
miałam własny kąt. I to było o wiele lepsze niż spanie na korytarzu.
Na prawdę tak ciężko używać akapitów w rozdziałach? W pewnych momentach nie wiedziałam czy to dalej dialog, czy już jakiś opis. Naciśniesz 10 razy TAB, a czytelnikom jest zdecydowanie łatwiej.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o samą treść - rozdział jest bardzo fajny, ciekawy. Czyta się go łatwo, jednak te akapity... :( Opisy są ciekawe, podobają mi się ich długości. Na pewno będę czytać dalej.
Pozdrawiam,
http://we-are-oneness.blogspot.com/
Bardzo fajny rozdział. Za każdym razem zaskakujesz coraz bardziej. I nie masz prawa wstydzić się za ten rozdział, bo wyszedł Ci naprawdę świetnie!
OdpowiedzUsuńTak przy okazji... to może zajrzysz do mnie? Będzie mi miło jeśli skomentujesz :)
Zapraszam na http://istnienie-dramione.blogspot.com
Nie przejmuj sie tymi akapitami, napewno wierni czytelnicy sie roxcxytaja xD rozdxial jest bardzo fajny :) zajebiscie sie go czyta i wgl wgl :* dzieki ze dla nas piszesz, ze poswiecasz swoj czas dla nas i nie martw sie ta 2 z angielskiego, napewno nastepne oceny beda 100 razy lepsze ♥ kochamy cie i czekamy na nastepny ♡
OdpowiedzUsuńŁoho.. już wiem, że zostanę na dłużej! :3 Przepraszam za jednozdaniowy komentarz, ale obiecuję, że następnym razem będzie dłuższy i bardziej konstruktywny :>
OdpowiedzUsuńW końcu tu dotarłam :).
OdpowiedzUsuńZawsze zdarzają nam się gorsze dni, kiedy nasza wena wręcz umiera, ale Ty poradziłaś sobie bardzo fajnie. Nie tak to sobie wyobrażałam - zaskoczyłaś mnie. Cieszę się że Kate znalazła sobie jakieś miejsce. Jedynie ta sytuacja z dyrektorką nie przypadła mi do gustu. Wybacz ale moim zdaniem była lekko naciągana. Masz fajny styl i lubię czytać Twoje notki.
Pozdrawiam i zapraszam do siebie *_*
co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com
Ciekawy pomysł na bloga. Fajnie, że jest blog o czasach Huncwotów, w którym główną bohaterką nie jest Lily.
OdpowiedzUsuńTrochę dziwny był tylko dla mnie ten nagły przeskok z 1 do 4 roku. Myślę, że dałoby się to zrobić inaczej.
Poza tym blog mi się podoba i będę na niego zaglądać.
Życzę weny na następne rozdziały.
Zapraszam na www.ruda-i-huncwoci.blog.pl na nową notkę
OdpowiedzUsuńPozdrawiam EM
PS. Chetnie poczytam i skomentuje
Twoje opowiadanie w najbliższym czasie
To jest świetne! *O* Chyba najlepszy blog jaki do tej pory czytałam! <333 Kiedy następny rozdział? :D Proooszę jak najszybciej! ;* Czekam z niecierpliwością. :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i życzę duuuużo weny! ;*
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńRozdział cudny :). Przepraszam że dopiero teraz, ale miałam mały zastój weny przez co w ogóle nie mogłam patrzeć na bloggera. Na szczęście wyszłam z dołka i jestem z powrotem. Czy mówiłam już że rozdział cudny, chyba tak, ale to nic :D.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny, pozdrawiam i ściskam Anonimek :*
Jakaś psychiczna ta baba. Jak można być tak chamskim? Nawet nie zapytała się Kate jak jej się podoba w nowym miejscu tylko od razu ją zaatakowała. Dobrze, że skończyło się na Crucio, gorzej jakby chciała ją uśmiercić!
OdpowiedzUsuń