Hej! Wczoraj cały internet wrzał od wiadomości, że Alan
Rickman nie żyje. Była dla mnie to tak bardzo szokująca wiadomość, że
sprawdziłam wiele portali, wszystkie potwierdziły, że przegrał on walkę z
rakiem. Był on znakomitym aktorem, znałam go nie tylko z serii filmów o Harrym
Potterze (a film oglądałam od dziecka, miałam dwa lata, gdy wyszła pierwsza
część, a pierwszy raz oglądnęłam go, gdy wyszła płyta z filmem [co z tego, gdy
jako trzylatka bałam się spać, bo miałam w głowie postać Bazyliszka XD). Tak
więc zanim przeczytacie notkę, proszę wznieście różdżki do góry i poświęćcie
minutę ciszy dla Alana. /*
Rozdział dedykuję Jimies Meadowes, która czyta
moją historię już ponad rok! Z całego serca chciałabym ci podziękować, że
jesteś ze mną aż tak długo! Rozdział nie jest idealny, ale mam nadzieję, że wam
wszystkim się spodoba! Jak zauważycie w tym rozdziale, akcja potoczy się
szybko, ale to dlatego, że chcę jak najszybciej skończyć IV rok i przejść do
barwniejszego, V roku! ^.^ Dziękuję też za ponad 23 tysiące wyświetleń i za
wszystkie wasze komentarze! To wiele dla mnie znaczy :) Życzę miłej lektury! :)
Pozdrawiam,
~V
___________________________________________________
Dwadzieścia minut później wszystkie byłyśmy gotowe. Ze
strojem postarała się tylko Alice, która miała na sobie prostą bawełnianą
sukienkę z długim rękawem, która sięgała jej przed kolano i była szarych
odcieniach. Nogi chciała pozostawić gołe, jednak przekonałyśmy ją, że zmarznie,
jeśli tak wyjdzie na mróz, więc wcisnęła na siebie czarne rajtki. Na stopy
włożyła botki na płaskim obcasie. Przed lustrem spędziła więcej czasu niż się
wydawało. Zrobiła sobie delikatny makijaż, który podkreślał wszystkie jej
zalety, a brązowe włosy rozpuściła, starannie układając i większą wagę poświęcając
jej prostej grzywce.
Ja włożyłam na siebie beżowy sweter i czarne spodnie. Włosy
rozczesałam, ponieważ przez noc zdołały mi się zrobić ogromne kołtuny. Gdy
skończyłam to robić, pozwoliłam, aby blond pukle swobodnie opadały mi na plecy
i ramiona. Zrobiłam sobie delikatny makijaż i usiadłam na łóżku czekając, aż
dziewczyny skończą przygotowania.
Mary poszła w moje ślady. Obie nie chciałyśmy się za bardzo
rzucać w oczy, więc postawiłyśmy na mniej szykowne kreacje. MacDonald włożyła
granatowe jeansy. Były nieco na nią za długie, ale dziewczynie to nie
przeszkadzało, bo po chwili podwinęła w nich nogawki. Do tego dołożyła białą
koszulkę, a na to szary sweterek. Mary postawiła bardziej na makijaż ust niż
oka, za to włosy spięła w koka.
Wykonałyśmy ostatnie poprawki i tak jak obiecałam Gregowi i
Frankowi, pół godziny później wraz z dziewczynami zaczęłyśmy zbierać się do
wyjścia. Wyszłyśmy z dormitorium i zamknęłyśmy drzwi zaklęciem, aby nikt
nieproszony się tam nie dostał. Z tego co opowiedziały mi dziewczyny, Rose
wyszła z pokoju wcześnie rano. Widziały ją na śniadaniu z jakimś Gryfonem i
podobno poszła z nim do Hogsmeade. Wydawało mi się to trochę podejrzane, ale
nic nie powiedziałam.
Zeszłyśmy schodami na dół do Pokoju Wspólnego. Od razu
dostrzegłam dwóch Gryfonów. Siedzieli przy stoliku pod oknem i dyskutowali ze
sobą, co chwilę żartując i śmiejąc się głośno. Zauważyłam kątem oka, jak
zaskoczona Alice staje w miejscu, widząc dwóch chłopaków. Mary posłała jej
zaskoczone spojrzenie.
– To oni nie idą do Hogsmeade? – szepnęła do siebie.
Ruszyłam w kierunku chłopaków, ciągnąc za sobą Mary. Alice
dalej stała w miejscu, tępo wpatrując się w Longbottoma i Hooda. Tak więc
miałam jakieś 10 sekund, aby wyjaśnić mój plan MacDonald. Szybko streściłam jej
to, co chciałam zrobić, a ona z ekscytacją zgodziła się na pomysł. Udowodniła
tym klaszcząc w dłonie. W końcu dołączyła do nas Kingston.
Frank i Greg widząc nas wstali z krzeseł i uśmiechnęli się w
naszym kierunku. Wzrokiem zmierzyli całą naszą trójkę. Zauważyłam, że Frank
zatrzymał swoje spojrzenie na Alice. Dziewczyna widząc to pokryła się
rumieńcem, poprawiła swoje ubranie i odwróciła wzrok. Longbottom wyprostował
się i podrapał się w tył głowy trochę zawstydzony.
– Chodźmy – powiedziałam.
Uśmiechnęłam się w kierunku Alice i pociągnęłam za sobą
Mary, która zachichotała jak szalona. MacDonald złapała pod ramię
zdezorientowanego Grega. Przeszłam przez portret Grubej Damy. Odwróciłam się i
zauważyłam, że dopiero kiedy my wyszliśmy z Wieży Gryffindoru, Alice i Frank
ruszyli za nami. Dogonili nas i po chwili mogliśmy usłyszeć ich nieśmiałą
rozmowę.
W końcu dotarliśmy do Sali Wyjściowej. Ustawiliśmy się w
długiej kolejce, czekając, aż nadejdzie nasza kolej. Filch dokładnie sprawdzał
listę osób, które mogą wybrać się do Hogsmeade. Na szczęście miałam takie
pozwolenie od rodziców. Bardzo mi ich brakowało, myślę, że dalej nie mogłam się
pogodzić z ich śmiercią. Jednak wiedziałam też, że oni chcieliby dla mnie jak
najlepiej, dlatego starałam się korzystać z życia i cieszyć się każdą chwilą w
gronie przyjaciół.
Kolejka poruszała się ślimaczym tempem do przodu. Filch był
wyjątkowo wybredny i powolny. Nie starał się pośpieszyć z wypuszczaniem
uczniów, dlatego po paru minutach słychać było głośne marudzenie hogwartczyków.
Paru z nich nawet krzyczało w stronę woźnego, aby się pośpieszył, jednak Filch
nic sobie z tego nie robił. W końcu nadeszła kolej na nas. Stanęłam przed
Filchem i powiedziałam mu swoje nazwisko. Woźny zaczął przeszukiwać swoją długą
listę, palcem wskazującym przejeżdżając po pergaminie. Gdy w końcu znalazł moje
imię, przybliżył się i głęboko zaglądnął mi w twarz. Mimo że wiele razy
przechodziłam przez coś takiego, było to dla mnie krępujące. Odsunęłam się od
woźnego, co dało mu znak, żeby mnie przepuścił.
Poczekałam, aż moi towarzysze przejdą przez to samo co ja.
Po jakimś czasie ruszyliśmy zaśnieżoną ścieżką. Gryfoni głośno marudzili na
Filcha, a ja uważnie ich słuchałam, czasami wtrącając swoje zdanie. Śnieg
skrzypiał nam pod nogami, tworząc przedziwną melodię dla moich uszu. Droga była
już wydeptana przez innych uczniów, dzięki czemu nie musieliśmy przedzierać się
przez potężne zaspy śnieżne.
Minęliśmy bramę i po paru minutach doszliśmy do Hogsmeade.
Miasteczko w zimie wyglądało cudownie. W każdym możliwym miejscu znajdowały się
najróżniejsze dekoracje. Jakieś zwierzątka latały nad naszymi głowami,
wyśpiewując przeróżne pieśni i nucąc nieznane mi melodie. Mimo że było już
dawno po świętach, mogliśmy też dostrzec wielkie choinki wznoszące się ponad
domami. Drzewka, tak samo jak budynki, były przyozdobione bombkami, łańcuchami
i lampkami. Wśród dekoracji dostrzegłam też cukrowe lizaki, które z chęcią
każdy by skosztował. Praktycznie każdy kąt Hogsmeade był zabudowany, przed nami
wznosiły się domy i sklepy. Ulice były zatłoczone przez podekscytowanych
uczniów.
Ruszyliśmy w stronę Trzech Mioteł. Byliśmy pewni, że będzie
tam tłok, jednak było to jedno z tych miejsc, gdzie w spokoju można było wypić
kremowe piwo i porozmawiać. Weszliśmy do pubu i rozglądnęliśmy się w
poszukiwaniu wolnego stolika. Greg wskazał puste miejsce, więc bez
zastanowienia ruszyłam w tamtym kierunku.
Greg i Mary poszli zamówić dla nas kremowe piwo, a ja
odeszłam od stolika w pretekście wyjścia do toalety. Oczywiście nie miałam
takiej potrzeby, po prostu chciałam na chwilę zostawić Gryfonów sam na sam.
Przeszłyśmy przez pomieszczenie, wyglądając przez okno. Śnieg znowu zaczął
prószyć, a ja westchnęłam cicho. Nie mogłam się doczekać wiosny, chciałam w
końcu schować zimowe ubrania do szafy i nie wyciągać ich przez długi czas.
Niestety, przez najbliższy okres nie zapowiadało się na poprawę pogody.
Spojrzałam w kierunku Gryfonów, z którymi przyszłam do
Hogsmeade. Greg i Mary wrócili już z zamówieniem i siedzieli, ucinając
pogawędkę z Frankiem oraz Alice. Cała czwórka popijała ciepłe kremowe piwo.
Wróciłam do stolika. Wymieniłam wraz z Mary uradowane
spojrzenia, gdy Frank przybliżył się do Kingston. W dłonie chwyciłam kremowe
piwo. Od razu poczułam w dłoniach przyjemne ciepło. Napój miał barwę karmelową,
wierzch pokryty był białą pianką. Piłam to wiele razy, ale za każdym byłam
zaskoczona jego cudownie orzeźwiającym smakiem. Można powiedzieć, że napój
potrafił poprawiać humor. Wypiłam napój praktycznie jednym łykiem.
Na początku nie wiedzieliśmy na jaki tor posłać rozmowę,
lecz po jakimś czasie wszystko zaczęło się kleić i po chwili rozmawialiśmy o
szkole, świętach, uczniach Hogwartu i o czym jeszcze się dało. Na zewnątrz
zrobiło się ciemno, co oznaczało, że już za niedługo sklepy miały być
pozamykane.
Wyjrzałam przez okno w momencie, kiedy obok pubu przechodził
profesor Flitwick wraz z Hagridem. Natychmiast zerwałam się z krzesła,
przypominając sobie o tym, że mam do niego parę pytań. Widząc pytające
spojrzenia Gryfonów, postarałam się wytłumaczyć moje zachowanie.
– Muszę już iść, widziałam profesora Flitwicka, a mam do
niego parę pytań – wyjaśniłam, uśmiechając się delikatnie.
Pośpiesznie ściągnęłam z oparcia krzesła mój płaszcz.
Pożegnałam się w czwórką moich znajomych, rzucając znaczące spojrzenie Mary, po
czym ruszyłam do wyjścia. Zanim głośne rozmowy w pubie zmieszały się w jedno,
zdążyłam usłyszeć, jak MacDonald pyta się Grega, czy nie chciałby udać się z
nią do Miodowego Królestwa.
Otworzyłam drzwi. Temperatura w tych dwóch pomieszczeniach
była całkowicie inna. Zimne powietrze uderzyło mnie w twarz, przyprawiając o
dreszcze. Wtuliłam twarz w gruby szalik, gdy poczułam, że nos zaczyna mi
zamarzać. Rozglądnęłam się szybko w poszukiwaniu nauczyciela od Zaklęć.
Niestety nie ujrzałam nigdzie wielkiej postaci Hagrida, a tym bardziej niskiego
profesora Flitwicka.
Spojrzałam na zegarek. Uczniowie mieli jeszcze półtorej
godziny do powrotu do zamku. Westchnęłam cicho i ruszyłam ścieżką przed siebie.
Nie chciałam wracać do zamku, a innego zajęcia nie miałam. Mogłam z powrotem
wejść do Trzech Mioteł, jednak uznałam, że nie byłoby to przyzwoite. Wokół mnie
przemieszczali się hogwartczycy. Nie wiedziałam z jakiego byli domu, było to
teraz nieistotne.
Wcisnęłam zmarznięte dłonie do kieszeni płaszcza,
rozglądając się na boki. Przeszłam obok Miodowego Królestwa. Za szybą sklepu
można było dostrzec mnóstwo słodyczy, czekolad i lizaków. Weszłam do środka,
szybko przeszłam przez pomieszczenie, wybierając parę słodkości. Podeszłam
do kasy i zapłaciłam za smakołyki. Spakowałam je do torby, która momentalnie
zapełniła się po brzegi, po czym wyszłam ze sklepu.
W oddali zauważyłam Mary z Gregiem, którzy podążali do
sklepu, z którego przed chwilą wyszłam. Mary gestykulowała żywo, na co Greg
energicznie przytakiwał. Odwróciłam się w przeciwnym kierunku do nich i mijając
uczniów, którzy stali przed Miodowym Królestwem, ruszyłam przed siebie. Z moich
ust wydobywał się obłoczek pary, który wznosił się do góry, po czym szybko znikał.
Usłyszałam za sobą, jak ktoś wypowiada moje imię. Zdziwiona
odwróciłam się i ujrzałam Luke’a, który przedzierał się przez tłum. Podszedł do
mnie i witając się ze mną, poczochrał mi włosy. Krzyknęłam oburzona, przez co
chłopak głośno się zaśmiał, pstrykając mnie w zaczerwieniony nos.
– Co tam Rudolfie, czemu nie poszłaś na randkę z jakimś
chłopakiem? – zapytał. Wiedziałam, że się ze mną droczy. Od wczoraj byliśmy jak
prawdziwe rodzeństwo, a on zachowywał się tak, jakby nikt nigdy nas nie
rozdzielił.
– A co cię to obchodzi? – burknęłam, podążając dalej przed
siebie.
– No nie powiesz mi, że żaden cię nie interesuje. Bo na
ciebie na chrapkę paru z nich – ględził dalej. Przewróciłam teatralnie oczami.
– Poza tym mogłabyś przynajmniej się postarać. Chciałbym poznać swojego
przyszłego szwagra.
– A ty to niby co? Nie wyrwałeś jakiejś? Może ja też
chciałabym poznać twoją przyszłą żonę – odgryzłam się. – Chyba że każda na twój
widok ucieka gdzie pieprz zasiał.
Chłopak zaśmiał się głośno, zwracając tym samym na siebie
uwagę paru pobliskich osób.
– Uwaga, bo gryzie! – krzyknął rozbawiony.
Popatrzyłam na niego spode łba, przez co on zarechotał
jeszcze głośniej. Szturchnęłam go w ramię widząc, że ludzie patrzą się na niego
jak na jakiegoś psychola. Jednak widząc jego minę roześmiałam się, przez co
jeszcze więcej ludzi spojrzało się na nas.
– A tak serio to zerwałem ze swoją dziewczyną jakieś… dwa
tygodnie temu.
– Och – wyrwało mi się – przykro mi.
– Nie ma sprawy. W końcu jestem wolny! – mówiąc to rozłożył
ręce i przebiegł ścieżką parę metrów. Odwrócił się w moim kierunku i idąc
tyłem, kontynuował: – Nie wiesz nawet jak uciążliwe było mieć ją jako
dziewczynę. Ciągle tylko zrzędzenie, podejrzewanie mnie o zdradę. Czepiała mnie
się praktycznie o wszystko, zaczęła mnie kontrolować. Miałem dość, więc
musieliśmy się rozstać – wzruszył ramionami.
Dotarliśmy na małą polanę za miasteczkiem. Westchnęłam i
usiadłam na pobliskim kamieniu. Ponad budynkami Hogsmeade, jak zaczarowany,
wznosił się Hogwart. Jego wysokie wieże górowały nad wszystkim innym. Można by
odnieść wrażenie, że ich czubki dotykają szarawych chmur. Praktycznie każde
pomieszczenie w zamku było oświetlone, co tylko poprawiało jego widoczność.
Wszystko tu było zaczarowane, czuło się magię z każdego zakątka.
– Jak myślisz – zaczął Luke – czy rodzice na nas patrzą z
góry? – zapytał, wpatrując się w niebo. Pierwsze gwiazdy zdążyły już się
pojawić, dając lekki blask na ziemie. Dostrzegłam też księżyc, który był
właśnie po pełni.
– Oczywiście, że tak – odpowiedziałam.
– Gdyby mnie kochali to by mnie nie oddali – powiedział z
lekkim wyrzutem.
Szarpnęłam go delikatnie za ramię, nie zgadzając się z jego
słowami.
– Kochali cię. Pamiętasz list, który pokazałam ci wczoraj?
Rodzice pisali w nim, że oddali cię dla twojego bezpieczeństwa. Mnie pewnie też
by oddali, gdybym wcześniej pokazała, że mam w sobie magię, że nie jestem
charłakiem. Robili to z miłości do ciebie – ostatnie słowa wypowiedziałam z
niesamowitą mocą.
– Naprawdę? – zapytał, jednak nie usłyszałam w jego głosie
ironii. Teraz zauważyłam w nim czteroletniego chłopca, którym był paręnaście
lat temu. – A czy ty zostaniesz ze mną do końca? – to pytanie wydawało się
absurdalne, jednak kiwnęłam twierdząco głową – obiecujesz?
– Obiecuję – posłałam w jego kierunku delikatny uśmiech.
Teraz to on się uśmiechnął. W jego niebieskich tęczówkach
dostrzegłam figlarne iskierki. Pomierzwione blond włosy wydawały się żyć we
własnym świecie, co przypominało mi czuprynę Jamesa. Luke wystawił w moim
kierunku swoją dłoń z wyciągniętym najmniejszym palcem.
– Na mały palec? – zaśmiał się, jednak w jego oczach
dostrzegłam oczekiwanie.
– Na mały palec – zbliżyłam swoją dłoń do jego, łącząc nasze
najmniejsze palce. Na koniec dotknęłam swoim kciukiem jego, przypieczętowując
naszą dziwną obietnicę. Dwie gwiazdy, które wznosiły się nad nami zaświeciły
jasnym blaskiem.
***
Pierwsze promienie zaczęły wdzierać się do Hogwartu. Mogłoby
się wydawać, że staczają one między sobą bitwę, który oświetli jak największy
teren oraz który najbardziej ogrzeje skąpany w porannym chłodzie zamek. Śnieg
już stopniał, ukazując tym samym zieloną trawę. Z ziemi wyrastały już
wielokolorowe kwiaty, a słońce z dnia na dzień świeciło coraz mocniej, przez co
można było pozbyć się z siebie tony swetrów.
Promień światła praktycznie niepostrzeżenie wdarł się do
naszego dormitorium. Jego delikatne rączki otuliły najpierw parapet, zaraz
potem światło wdarło się trochę dalej, aż w końcu natrafiło na łóżka
przebywających w dormitorium dziewczyn. Pech chciał, że dość nieznośny blask
oświetlał moją twarz. No tak, znowu zapomniałam zasłonić na noc kotary.
Światełko coraz mocniej świeciło w moje oczy, co wywołało u mnie głośne
westchnienie. Zmusiło mnie także do rozchylenia powiek.
Wstałam z łóżka i podeszłam do okna. Pogoda była wspaniała,
słońce mocno świeciło na niebie, otulając nas ciepłymi promieniami. Uchyliłam okno
i czując rześki podmuch wiatru, wystawiłam głowę na zewnątrz. Lekka bryza
sprawiła, że moje włosy delikatnie zabujały się w jego rytm. Drzewa w Zakazanym
Lesie przybrały żywą barwę. Hagrid kręcił się wokół swojej chatki, wykonując
swoje poranne czynności. Ptaki latały nad opustoszałymi błoniami, wyśpiewując
radosną melodię. Wystawiłam twarz do słońca, wychylając się jeszcze bardziej
poza mury, mocno trzymając się parapetu.
W dormitorium rozległ się nagły pisk zegarków, co oznaczało,
że wybiła godzina 7:00. Przez okres zimowy okropnie się rozleniwiłam, co odbiło
się na porannym wstawaniu. Od razu odskoczyłam od okna i wyłączyłam budzik
leżący na mojej półce nocnej. W biegu złapałam swoją szatę i zanim moje
współlokatorki zdążyły mnie wyprzedzić, zamknęłam się w łazience i zaczęłam
zbierać się na zajęcia.
– A niech cię, Kate! – usłyszałam za drzwiami głos Dorcas,
przez co zaśmiałam się serdecznie.
Pośpiesznie wykonałam poranne czynności i ustąpiłam łazienkę
dziewczyną. Usiadłam na swoim łóżku, przeglądając swoją torbę i sprawdzając
ponownie swoje zadania na dzisiejsze na lekcje. Jednocześnie poczekałam, aż
moje współlokatorki załatwią najpotrzebniejsze rzeczy przed wyjściem z
dormitorium. Przez ostatni okres wraz z dziewczynami się do siebie zbliżyłyśmy
i spędzałyśmy ze sobą bardzo dużo czasu.
Był już koniec maja, a w zamku wiele się pozmieniało,
szczególnie u osób mi dobrze znanych. Po pierwsze, Lily oficjalnie była z
Markiem. Wiele osób zapowiadało im szczęśliwą przyszłość, jednak znaleźli się
przeciwnicy ich związku, były też takie, które ten fakt zwyczajnie zignorowały.
Jedną z osób przeciwnych był, jak się można spodziewać,
James Potter, który gdy tylko dowiedział się, że są oni parą, robił wszystko,
żeby się ze sobą rozstali. Zaczął się jeszcze bardziej popisywać i wysilać,
jednak nie przynosiło to lepszych rezultatów, chyba że liczyć wrzask Evansówny
i ponowne kłótnie, które prowadziły do trzaskania drzwiami Lily. To jeszcze
bardziej pobudzało Pottera. Na każdym kroku rzucał w jej kierunku „Evans, umówisz
się ze mną?!”, „No Lilinia, nie bądź taka” i wiele, wiele innych tekstów.
Drugim osobnikiem był Severus Snape, który nie mógł znieść,
że jego przyjaciółka poświęca większą uwagę na innego chłopaka niż na jego
samego. Mimo że spędzała z nim w ciągu dnia parę godzin, to jemu to nie
wystarczało. Wściekał się na swoją przyjaciółkę, jednak próbował to za wszelką
cenę ukryć i zatuszować. Chciał mieć Lily tylko dla siebie.
Ja nie miałam nic przeciwko tej dwójce. Dopóki Mark nie
zranił mojej najlepszej przyjaciółki wszystko było w porządku. Czasami
brakowało mi Lily, ponieważ spędzałyśmy ze sobą bardzo mało czasu. Widziałam ją
na zajęciach, czasami w Pokoju Wspólnym, dormitorium i to tyle. Mimo tego nie
byłam na nią zła, cieszyłam się z jej szczęścia.
Po drugie Dorcas poświęcała więcej czasu na nauce,
zrezygnowała z randek i chłopaków. Najlepsza przyjaciółka Meadowes, Maura,
która trafiła do Slytherinu, całkowicie odcięła z nią kontakt, przez co obie
zaczęły się nienawidzić. Gdy tylko się widziały, zaczęły rzucać w swoim
kierunku chamskie uwagi. Zdarzało się też, że na zajęciach przez Maurę i
Dorcas, oba domy traciły sporo punktów.
Po trzecie, ku ogromnemu zdumieniu wszystkich, Rose nie
siedziała całe dnie w sypialni, tylko spędzała więcej czasu poza Wieżą
Gryffindoru. Była to dobra, a zarazem nieco niepokojąca sytuacja, ponieważ
doskonale pamiętałam moment, gdy Rose powiedziała w Domu Dziecka„Zabili mojego tatę, a ja zabiję ich”
W końcu dziewczyny zakończyły swoje przygotowywania.
Nałożyłam torbę na ramię i w siedem osób zaczęłyśmy iść do Wielkiej Sali. Rose
wyszła z dormitorium przed nami, nie czekając na nas. Rozmawiając przeszłyśmy
przez cały zamek i mając na uwadze to, że za niedługo zaczynają się dwie
godziny eliksirów, pośpiesznie zasiadłyśmy do stołu. Nalałam sobie mleka do
złotej miski, która znajdowała się przede mną, po czym nasypałam do niej płatki.
Spokojnie zaczęłyśmy jeść posiłek. Kątem oka zauważyłam, że
w naszym kierunku idzie Mark. Podszedł do Lily i przywitał się z nią,
delikatnie całując ją w usta. Przewróciłam teatralnie oczami, przez co usłyszałam
cichy chichot Robyn. Uśmiechnęłam się w jej kierunku, przypominając sobie naszą
rozmowę z początku marca.
***
Weszłam
zmęczona do dormitorium. Niedawno byłam w bibliotece, robiąc wszystkie prace
domowe, które zadali nam nauczyciele. Plecy i kark bolały mnie niemiłosiernie,
wolną ręką masowałam się po szyi. Końcówka zimy nie była dla mnie miłosierna. Z
nosa mi ciekło, a w gardle czułam wielką gulę. Jakby tego było mało,
nauczyciele nie dawali nam spokoju i postanowili nas podręczyć z zadaniami. Wzdychając
ciężko, rzuciłam się na łóżko, marudząc cicho pod nosem. Za jednym z
baldachimów usłyszałam ciche pochlipywanie. Błyskawicznie wyprostowałam się i
nie zważając na ból, udałam się w kierunku dźwięku.
Stanęłam przed
łóżkiem Robyn. Rozsunęłam zasłony, przyglądając się dość żałosnej i przykrej
scenie. Na materacu siedziała zapłakana Collins. Widząc mnie natychmiast
wytarła łzy z policzków i próbowała przybrać wesołą minę, jednak nie za bardzo
jej to wyszło. Zaskoczona nie wiedziałam co powiedzieć. Nie zdziwiłabym się,
gdyby Robyn zarzuciła mi naruszenie jej prywatnej przestrzeni. Usiadłam na rogu
jej łóżka.
– Czy coś się
stało? – zapytałam jej, chociaż to pytanie zabrzmiało absurdalnie, zważając na
jej wygląd.
– Oczywiście,
że tak. Dlaczego pytasz? – odparła, jednak praktycznie niezauważalnie schowała
coś za plecami. Spojrzałam się na nią podejrzliwie, wyciągając w jej kierunku
rękę.
– Mi możesz o
wszystkim powiedzieć, wiesz? – powiedziałam.
Dziewczyna
zawahała się i przyglądnęła mi się uważnie. Po chwili rozpłakała się jeszcze
bardziej. Zbliżyłam się do niej i przytuliłam ją do siebie. Na wszelki wypadek
zasłoniłam kotary łóżka. Pozwoliłam, aby łzy dziewczyny wsiąkały w moją szatę.
Spokojnie znosiłam jej szloch i dopiero gdy dziewczyna odsunęła się ode mnie,
spojrzałam w jej smutną twarz.
Za okularami w
zielonych oczach dziewczyny ciągle gromadziły się nowe łzy. Jej twarz była
zaczerwieniona, a z nosa jej ciekło. Krótkie włosy były w nieładzie, a jakby
tego było mało, ręce jej się trzęsły. Dziewczyna zawstydzona spuściła wzrok,
uporczywie wpatrując się w swoje kolana.
– W święta
straciłam dwie przyjaciółki z dormitorium – powiedziała – jedna wyprowadziła
się z rodzicami do Hiszpanii, a druga umarła. Od długiego czasu chorowała. Nie
ma już ich. Obie mnie opuściły – zaszlochała.
Dziewczyna
ściągnęła z szyi naszyjnik, podając mi go. Zauważyłam, że medalik da się
otworzyć, co od razu zrobiłam. Zauważyłam w środku ruchome zdjęcie. Robyn i
dwie wspomniane dziewczyny uśmiechały się radośnie do aparatu, machając i
wygłupiając się. Zrobiło mi się jej żal. Oddałam przedmiot właścicielce,
próbując powiedzieć coś, co ją pocieszy.
– Wiesz Robyn.
Na początku czwartego roku Śmierciożercy zabili mi rodziców. Dziesięć lat
wcześniej straciłam swojego brata bliźniaka z nieznanych mi przyczyn i wiem, –
wzięłam głęboki oddech – że osoby, które kochasz, zawsze zostaną tu – wskazałam
na serce. – W święta dowiedziałam się, że mój brat żyje i że chodzi tu, do
Hogwartu. A także, że jestem czystej krwi. Całe życie żyłam w kłamstwie, bo
rodzice chcieli dobra dla mnie i mojego brata. Dlatego oddali go do Domu
Dziecka. Spotkałam się z moim bratem i on o tym też wiedział. I teraz
wyśmienicie się dogadujemy. Kocham go, a on kocha mnie. Zawsze myślałam, co się
z nim dzieje, wiesz? Nawet najgorsza historia może zakończyć się szczęśliwie.
Pamiętaj o tym.
– Jesteś
naprawdę wspaniałą osobą, Kate – odparła – naprawdę wspaniałą.
Po pomieszczeniu rozległ się szelest wlatujących sów. Ptaki
szybowały nad naszymi głowami, zatrzymując się przed osobą, do której miały
wiadomość. Przed Lily pojawiła sowa, która dostarczyła jej Proroka Codziennego.
Ptak dumnie wystawił prawą nóżkę, do której miał przywiązaną brązową sakiewkę.
Lily wrzuciła do niej monety, dalej rozmawiając z Markiem. Przewróciłam oczami
i oderwałam kawałek tostu, dając go sowie. Ta zadowolona odleciała, wcześniej
dziobiąc mnie delikatnie w dłoń.
Kątem oka dostrzegłam Huncwotów, którzy pewnym krokiem
weszli do pomieszczenia. Jutro miał odbyć się rozstrzygający mecz quidditcha,
Krukoni przeciwko Gryfonom. Przez to Syriusz i James praktycznie cały dzień
spędzali na boisku. Kapitan drużyny Gryfonów, Sam Carther, chodził
poddenerwowany i krzyczał na swoich zawodników, grożąc im, że jeśli nie wygrają
tego meczu to wywali ich wszystkich z drużyny. Mogło to wydawać się zabawne,
jednak wcale takie nie było.
Mark pożegnał się z Lily, całując ją w usta, po czym wyszedł
z Wielkiej Sali. Evans przez chwile śledziła go wzrokiem, ale po chwili
chwyciła w dłonie Proroka Codziennego i zatopiła się w lekturze. Huncwoci
usiedli się do stołu naprzeciwko nas, obok Dorcas, Robyn, i przywitali się z
nami.
– To co Liluś – zaczął Potter, a ja zauważyłam, jak moja
przyjaciółka czerwieni się ze złości – umówisz się ze mną?
– Ty pieprzony kretynie! – krzyknęła Lily, rzucając gazetę
na stół. Parę osób zwróciło wzrok w jej kierunku – czy ty nie potrafisz
zrozumieć, że nigdy się z tobą nie umówię? Choćbyśmy zostali na tym świecie
sami nigdy w życiu się z tobą nie umówię!
Evans wstała od stołu, poddenerwowana zabrała swoje rzeczy i
z podbródkiem mocno zadartym do góry, szybkim krokiem wyszła z Wielkiej Sali.
Zauważyłam, że za nią pobiegł chłopak, który wyglądał jak nietoperz, Snape.
Syriusz, który robił wszystko, żeby powstrzymać chichot, teraz nie wytrzymał i
zaczął się śmiać. Zgromiłam go wzrokiem, jednak to nie poskutkowało, tylko
wywołało odwrotny efekt.
– Z czego się śmiejecie? – usłyszałam nad sobą czyiś głos,
więc automatycznie spojrzałam w tamtym kierunku.
Blondwłosy chłopak w barwach Ravenclawu zajął miejsce obok
mnie, tam, gdzie przed chwilą siedziała moja przyjaciółka. Uśmiechnął się
zadziornie, witając się z Gryfonami. Luke ostatnio mnóstwo czasu spędzał wśród
Gryfonów. Niektórym wydawało się to dziwne, uważali, że jesteśmy parą, z czego
często sobie żartowaliśmy.
Luke przytulił mnie na powitanie, a ja w odpowiedzi
pokazałam mu język. Chłopak widząc to roześmiał się przyjaźnie. Dostrzegłam
podejrzliwy wzrok Remusa. No tak, dalej nie powiedziałam mu, że Luke jest moim
bratem. Jednak nie było okazji, a poza tym nikt nie pytał mnie o relacje z
Krukonem, więc nie było sensu się chwalić.
– Nasz rudzielec właśnie odstawił akcję na cały zamek, a ty
tego nie słyszałeś? – skomentowała z rozbawieniem Dorcas. Zwęziłam oczy w
szparki, rzucając jej mordercze spojrzenie, przez co dziewczyna zaśmiała się
głośno, wystawiając w moją stronę język.
– Co cię tutaj sprowadza? – zapytałam chłopaka, ignorując
gest Dorcas.
– Dzisiaj po zajęciach idziemy, wiesz gdzie – wskazał
wzrokiem na stół grona nauczycielskiego.
Spojrzałam w tamtym kierunku. Na śniadaniu byli praktycznie
wszyscy nauczyciele. Dumbledore siedział pośrodku stołu. Do ust miał
przystawiony złoty kielich. Dyrektor szkoły rzucał głębokie spojrzenia na
Wielką Salę, przyglądając się uczniom z niesamowitym spokojem. Jego długa, siwa
broda wydawała się lśnić. To właśnie do profesora Dumbledore’a miałam dzisiaj
wybrać się z Lukiem. Chcieliśmy go poprosić o pomoc w odnalezieniu naszych
krewnych. Chcieliśmy się z nimi skontaktować, jednak nie wiedzieliśmy jak się
za to zabrać, zważywszy na fakt, że nasze obie ciocie mieszkały na drugim końcu
świata.
– Pewnie, że wiem – powiedziałam, mierzwiąc mu włosy –
mógłbyś się w końcu uczesać. Wyglądasz, jakby cię piorun uderzył – zaśmiałam
się, przez co od zrobił urażoną minę.
– Wy jesteście parą? – zapytał ktoś z naszego towarzystwa,
przez co oboje spojrzeliśmy na Gryfonów.
Nie wiem z czyich ust padło to pytanie, ale widać było, że
każdy teraz wyczekuje na odpowiedź. Nastała grobowa cisza, a dziewięć par oczu
wpatrywało się na nas z zainteresowaniem i ciekawością. Osoby siedzące
najbliżej nastawiły uszu, chcąc usłyszeć coś więcej. Wymieniłam zaskoczone
spojrzenie ze swoim bratem. Widząc rozbawienie w jego oczach uśmiechnęłam się
delikatnie.
– A tak wyglądamy? – zapytał Luke.
– Zważywszy na fakt, że spędzacie ze sobą praktycznie każdą
chwilę, przytulacie się i zachowujecie się, jakbyście świata poza sobą nie
widzieli, to nie – powiedział James. Zauważyłam w jego oczach rozbawienie –
poza tym Kate ciągle znika, a jak wraca to zadowolona, więc co tu dużo mówić.
– Och tak, ale to byłoby kazirodztwo – skomentowałam i
roześmiałam się.
Widząc zaskoczone spojrzenia Gryfonów przewróciłam oczami.
– No dokładnie – dodał Luke – poza tym kto by chciał być z
tą marudą – powiedział, wskazując na mnie kciukiem, za co oberwał kuksańca w
bok.
– Idiota! – krzyknęłam – z tobą też nikt nie chciałby być!
***
Lekcje minęły mi strasznie powolnie. Gdy moi znajomi
dowiedzieli się, że odnalazłam swojego brata bliźniaka, zaczęli mnie o to
dopytywać. Na eliksirach przez Dorcas zamieszałam kociołek cztery razy w prawo,
zamiast pięć razy w lewo, przez co mój wywar pozostawiał wiele do życzenia. Na
transmutacji nasz dom stracił 10 punktów przez Syriusza, gdy po raz kolejny
zapytał mnie się, czy Luke aby na pewno jest moim krewnym.
Po zaklęciach, trochę poirytowana i zmęczona udałam się
przed Wielką Salę. Luke już tam na mnie czekał, jednak nie był sam. Obok niego
stał profesor Flitwick i profesor McGonagall. Zaskoczona powitałam nauczycieli.
Opiekunka domu lwa położyła mi dłoń na ramię i uśmiechnęła się do mnie
delikatnie. Byłam tak zszokowana, że nie wiedziałam co powiedzieć.
Nawet nie wiem kiedy znalazłam się przed gargulcem, który
strzegł wejścia do gabinetu dyrektora. Po wypowiedzeniu hasła przez profesora
Flitwicka (kto na hasło daje „Czekoladowe Żaby”?), chmiera odskoczyła, ukazując
schody. Wraz z Lukiem i opiekunami naszych domów weszliśmy na stopnie. Schody
po chwili zaczęły się wić do góry, dzięki czemu znaleźliśmy się w pomieszczeniu.
Przed nami znajdowały się drzwi.
Profesorowie weszli pierwsi do gabinetu dyrektora. Będąc w
środku stanęłam zaskoczona. Pomieszczenie było owalne i zdecydowanie duże. W
środku słychać było dziwne odgłosy. Dochodziły one ze stolików, które były
rozmieszczone po całym pomieszczeniu. Stały na nich piękne srebrne urządzenia.
Niektóre warczały, inne wirowały wokół własnej osi, a jeszcze inne wypuszczały
z siebie obłoczki szarawego dymu. Na ścianach powieszone były portrety byłych
dyrektorów Hogwartu. Postacie przyglądały nam się z wyższością, ale i
ciekawością. Na regałach znajdowały się książki i magiczne instrumenty.
Chciałam podejść do półki i przeglądnąć każdy esej, jednak powstrzymałam się od
tego. Przed nami stało potężne biurko. Jego nogi były w kształcie szponów. Za
stołem mieściła się kolejna półka, na której położona była Tiara Przydziału.
Jednak nie to zwróciło moją uwagę. Obok biurka zauważyłam
wspaniałego ptaka. Był duży oraz niesamowicie piękny. Pokryty był szkarłatnymi
piórami, które wydawały się dawać lekką poświatę. Miał długi złoty ogon.
Imponujące pazury i dziób lśniły złotem. Feniks patrzył się na przybyłych
mądrymi paciorkowatymi czarnymi jak noc oczami.
– Witajcie – usłyszałam głos dyrektora, przez co natychmiast
spojrzałam się w jego kierunku – doskonale wiem co was do mnie sprowadza.
Jasnoniebieska szata podkreślała morski kolor jego oczu.
Zmarszczki na jego twarzy potęgowały, jednak on sam wyglądał, jakby się tym nie
przejmował. Od Dumbledore’a czuć było potężną magię, przez co miałam do niego
ogromny szacunek. Albus uśmiechnął się do naszej dwójki, wskazując na krzesła
znajdujące się przed nim. Z wahaniem udałam się na wyznaczone miejsce i
wymieniając przerażone spojrzenie z Lukiem, opadłam na siedzenie.
– Filiusie, Minerwo, proszę, poczekajcie na tą dwójkę za
drzwiami – nauczyciele bez słowa wyszli z pomieszczenia, zostawiając mnie i
Luke’a z Dumbledorem.
Nastała chwila ciszy, podczas której profesor przyglądał nam
się z namysłem. Jego bystre oczy przeszywały moją duszę, a ja starałam się nie
odwrócić wzroku od jego jasnoniebieskich tęczówek. Odetchnęłam z ulgą, gdy
Dumbledore przeniósł spojrzenie na mojego brata. W końcu dyrektor potarł swoją
srebrną brodę, która sięgała mu do pasa i pogładził czule feniksa po złotym
dziobie.
– Uczyłem waszych rodziców, gdy chodzili jeszcze do
Hogwartu. Mógłbym powiedzieć, że byli oni jak ogień i woda. On pewny siebie,
ona nieśmiała. Jednak coś ich połączyło, coś sprawiło, że zakochali się w
sobie. I patrząc na waszą dwójkę, widzę Julie i Adama – powiedział. – Jednak
jesteście tu po coś zupełnie innego, zgadza się? – zapytał, na co pokiwałam
delikatnie głową. Poczułam, że moja odwaga do mnie wraca. – Chcecie, żebym wam
pomógł w odnalezieniu waszych krewnych, Nicole i Wendy.
– Tak, panie profesorze, bardzo nam na tym zależy.
Chcieliśmy się z nimi spotkać, dowiedzieć się czegoś więcej na temat śmierci
naszej praktycznie całej rodziny. Po prostu chcemy wiedzieć jak to było,
dlaczego to się stało. Rodzice zostawili nam list, jednak wiemy, że nasze
ciocie mają o wiele więcej informacji od nas. Dlatego tak bardzo jesteśmy
zdeterminowani i pewni swojego – wtrąciłam szybko.
Dumbledore posłał mi długie spojrzenie zza jego
okularów-połówek. Mogłabym przysiąc, że na koniec dostrzegłam nikły uśmiech na
jego wąskich wargach. Luke siedział obok mnie bardziej zestresowany, niż się
wydawało. Wyciągnęłam do niego rękę i czując jego ciepłą skórę, ścisnęłam mocno
jego dłoń w geście pocieszenia.
– Zdajecie sobie sprawę, że to bardzo trudne zadanie? –
starzec wymówił to pytanie, jakby to było niemożliwe do wykonania. Wraz z
Lukiem pokiwaliśmy smętnie głowami. – Tak, to jest trudne, jednak nie jest
niemożliwe.
Rzeczywiście trochę zmian nastąpiło. W większości na lepsze. Dobrze że wszystkim się jakoś układa. Ciekawe czy Kate i Luke odnajdą swoje ciocie. Będzie to trudne, ale z pomocą dumbledore'a może dadzą radę.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział.
Cześć!
OdpowiedzUsuńKurczaki, zawsze jestem pod wrażeniem szczegółowości Twoich opisów, tym razem nie było inaczej. Dzięki temu czytelnik może się rozleniwić, bo niewiele pozostawiasz luk :)
Ech, podobnie jak Kate mam już dość zimy. Moim zdaniem śnieg i mróz mają sens tylko w święta Bożego Narodzenia, kiedy można to wszystko obserwować z ciepłego domku :)
Szkoda mi było Kate, kiedy tak błąkała się sama, żeby nie przeszkadzać innym w romansowaniu. Jej przyjaciele mogliby być trochę bardziej empatyczni... Całe szczęście, że spotkała Luke'a. Bardzo szybko przyzwyczaili się do bycia rodzeństwem :)
Wyraźnie przyspieszyłaś z czasem, trochę szkoda, że nie mogliśmy obserwować tych zmian towarzyskich.
Kate jest dla wszystkich za dobra :p Nic, tylko pomaga innym. Tak być nie może, musisz też zadbać i o nią!
Jeju, przeklinająca Lily mnie przeraziła - w końcu ma dopiero 14 lat! Jestem oburzona.
Ciekawe, jak będą wyglądały poszukiwania Nicole i Wendy, i czego Kate i Luke się od nich dowiedzą. Na pewno będą to przełomowe spotkania.
Jestem rozczarowana Remusem! Niech w końcu zachowa się jak mężczyzna i rozrusza trochę naszą Kate, bo ta zabawa w przyjaciół jest dziecinna. Mam nadzieję na romans w kolejnym rozdziale :p
Z pozdrowieniami
Eskaryna
Cudowny rozdział! <3 Chciałabym, żeby Kate była w końcu z Remusem... :( Zastanawiam się, czy Lily koniec końców i tak będzie z Jamesem, czy może pozmieniasz trochę w ich losach? ;)
OdpowiedzUsuńLuke jest cudowny, chyba się w nim zakochałam! :D A to jak dokuczają sobie z Kate.. kochane! Prawdziwe rodzeństwo :3
Pozdrawiam cieplutko i czekam na kolejny rozdział! :*
polskaszkolamagii.blogspot.com
Komentarz znowu nie chciał się dodać... Jak taki pech to tylko ja
OdpowiedzUsuńNa początku chciałabym Ci podziękować za dedykację, to naprawdę miła niespodzianka
Co do rozdziału: super, podoba mi się ten skok w czasie, akcja poszła trochę do przodu. Super rozwinęła się relacja Luke'a i Kate, co jest fantastyczne. A ci głupi myśleli, że to jej chłopak hehe. Mam nadzieję, że wątek Jily zostanie zachowany, bo wprost uwielbiam ten pairing. Oczywiście Rate ma pierwszym miejscu (nielicząc Fremione i moje własne Bames). Ten Mark mi się nie podoba, jakoś mu źle z oczu patrzę. Ale, mogę się mylić. Naprawdę, super rozdział
Weny, weny jak najwięcej i do następnego
Kochana V,
OdpowiedzUsuńStandardowo przychodzę z komentarzem, z pewnym opóźnieniem.
Rozdział bajeczny. Wszystko się układa. No może prawie wszystko. Jedyne pogorszenie należy odnotować w relacjach Evans - Potter, ale do ich kłótni prawdopodobnie wszyscy czytelnicy są przyzwyczajeni.
Wspaniale, że między Alicją i Frankiem zaczęło coś iskrzyć. Myślę, że będzie z nich fajna para.
Rozbawiło mnie, że wszyscy myślą, iż między Lukiem a Kate jest coś więcej. Trochę jestem zaskoczona, że Rouly nie powiedziała nic przyjaciołom o tym, że Luke jest jej bratem. Remus pewnie musiał być zazdrosny. Teraz będzie mógł spokojnie "startować" do swojej przyjaciółki.
Zamierzasz z nich zrobić parę, czy raczej od czasu do czasu będą się obściskiwać i całować?
Chociaż o Snape tylko wspomniałaś to już zaczął mnie irytować. Powinien cieszyć się z tego, że jego najlepsza przyjaciółka jest szczęśliwa. Wiem, że on kocha Lily, ale mimo to powinien życzyć jej szczęścia nieważne z kim.
Martwię się trochę o Lilkę, że zaczyna zaniedbywać Kate. Oczywiście Rouly jest wyrozumiała, ale też nie zasłużyła, żeby ruda tak się oddaliła. Oby to było tylko chwilowe.
Pozdrawiam
Em
Dopiero teraz poznałam ten blog! I żałuję tego. Och... Ile ja bym dała, żeby pisać tak jak ty.
OdpowiedzUsuń