29 lipca 2014

4. Niespodziewany natłok wydarzeń

                Dni w Hogwarcie mijały jak zaczarowane. Wydawać się mogło, że hogwarcki czas przyśpieszył swoje tempo, zżerając cenne minuty życia uczniów. Plan dnia hogwartczyków był ściśle ustalony, od godziny śniadania, do końca dnia, który niekiedy kończył się wieczorną lekcją astronomii.
                Przekręciłam się na bok, gdy poczułam zimne powietrze na moich plecach. Zadrżałam i podciągnęłam puchatą pierzynę po samą brodę. Jednak nie był mi pisany spokój, ponieważ ktoś zapomniał zamknąć na noc okna, przez co drzwiczki rytmicznie uderzały o ścianę.
                Podparłam się na łokciach, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie lubiłam zasłaniać kotar w moim łóżku, więc rano zawsze miałam widok na zagracone dormitorium. Wszędzie walały się jakieś ubrania, pergaminy i Merlin wie co jeszcze. Widząc, że zegarek na mojej półce nocnej wskazuje godzinę 6:14 rano, jęknęłam cicho, opadając na poduszkę. Do śniadania miałam jeszcze prawie 2 godziny, a zajęcia miały się rozpocząć o 9, co oznaczało, że miałam jeszcze pełno czasu.
                Wstałam z łóżka i wykonując przedziwne ruchy, dotarłam do okna, które natychmiastowo zamknęłam. Przetarłam dłonią szybę, która była cała mokra. Pogoda była nienajlepsza. Z nieba padał deszcz, a zimny wiatr targał drzewa w Zakazanym Lesie. Ponadto hogwarckie błonia spowite były gęstą mgłą. Jednak nietrudno było dostrzec, że z komina w małej chatce Hagrida wydobywał się dym.
                Westchnęłam ciężko i skierowałam się w stronę łazienki. Przed wejściem do pomieszczenia rzuciłam jeszcze ostatnie spojrzenie na moje współlokatorki, które były pogrążone w śnie. Weszłam do toalety, gdzie wzięłam szybki prysznic, a krople gorącej wody spływały po moim ciele. W końcu zakręciłam kurek i wyszłam spod spryskiwacza.
                Owinęłam swoje ciało ręcznikiem i stanęłam przed lustrem. Blond włosy, teraz mokre, sięgały mi pasa. Jasna karnacja rzucała się w oczy, a niebieskie tęczówki wyróżniały się z całej twarzy, dominowały nad małym nosem i malinowymi ustami.
                Błyskawicznie wysuszyłam włosy różdżką. Fakt, że byłam czarodziejką sprawiał, że było mi o wiele łatwiej w życiu. Wcisnęłam na siebie szkolny mundurek, który składał się z białej koszuli z długim rękawem, krawata z barwami Gryffindoru, szarej spódniczki sięgającej przed kolano, czarnych bucików na niewielkim obcasie, a także grubego swetra i szaty z godłem domu lwa.
                Po wykonanej czynności wytuszowałam sobie rzęsy i wyszłam z łazienki, rozglądając się w poszukiwaniu mojej torby. W końcu są znalazłam. Wciśnięta była pod łóżko Rose i przykryta szkolnym mundurkiem dziewczyny. Skrzywiłam się widok pomiętej koszuli, ale zostawiłam ją w spokoju. Krytycznie spojrzałam na nasze dormitorium. Gdy dostrzegłam zgniecione krakersy na podłodze, przewróciłam oczami.
                Paroma machnięciami różdżki uporządkowałam podłogę, przez co pomieszczenie stało się jakby większe. Jednym zaklęciem rozpaliłam ogień w kominku, przez co w dormitorium od razu zrobiło się cieplej. Już bez użycia różdżki pościeliłam swoje łóżko i podeszłam do półki na książki. Wszystkie tomy były poukładane alfabetycznie. Zawsze zwracałam uwagę na szczegóły, a dzięki takiej taktyce łatwiej było mi znaleźć dany podręcznik.
                Opuszkami palców przejechałam po grzbiecie książek, zatrzymując się przy tytule „Animagia – wszystko, co warto o niej wiedzieć”. Dowiedziałam się, że żeby stać się animagiem trzeba wielu lat ćwiczeń i praktyki. Poza tym animagia była bardzo trudna i skomplikowana.
                Nagle usłyszałam głośny huk, przez co przestraszona podskoczyłam w miejscu, prawie zrzucając tomy z półki. Z wyrzutem spojrzałam na Lily, która jak proca wpadła do łazienki. Teatralnie przewróciłam oczami. Evans zawsze chciała być wszędzie pierwsza, przez co praktycznie zawsze wstawała najwcześniej z nas, a na śniadaniu zawsze była pierwsza. Mimo dużych chęci, rudowłosa nie potrafiła się nauczyć transmutacji, która, według niej, była za skomplikowana.
                Gdy zegarek wybił godzinę 7 rano, podeszłam do łóżka Mary i zaczęłam delikatnie szturchać dziewczynę, aby ją obudzić. MacDonald była znana z tego, że nie potrafiła wstać sama. Słysząc jej ciche burknięcie, przewróciłam teatralnie oczami i pociągnęłam za kołdrę dziewczyny.
                – Co to? Kto to? – zapytała dziewczyna, patrząc wytrzeszczonymi czekoladowymi oczami przed siebie.
                – Mar, pobudka – powiedziałam, a dziewczyna natychmiast wstała.
                Już po chwili Rose wychyliła się zza kotary swojego łóżka. Jej czarne włosy i porcelanowa cera od razu rzucały się w oczy, a czarne tęczówki zawsze posyłały chłodne spojrzenia na otoczenie. Rose była wychowywana tylko przez swojego ojca, ponieważ jej mama nie żyła.
Po paru minutach Evans wyszła z łazienki. Posłała w moim kierunku delikatny uśmiech, po czym zabrała swoją torbę i stanęła obok mnie, posyłając mi pytające spojrzenie.
                – Idziemy na śniadanie? – zapytała, łapiąc się za brzuch – głodna jestem.
                Zaśmiałam się cicho, po czym pokiwałam głową i wzięłam swoją torbę. We dwójkę wyszłyśmy z dormitorium, kierując swoje kroki do portretu Grubej Damy. Weszłyśmy do Pokoju Wspólnego Gryffinodru. Pomieszczenie było okrągłe, dominowały w nim ciepłe kolory, takie jak szkarłat i złoto. Wszędzie porozstawiane były stoliki i wygodne fotele. W kominku płonął pomarańczowo-czerwony ogień.
                W Pokoju Wspólnym spotkałyśmy Alice Kingston, Gryfonkę z naszego roku. Alice była pogodną dziewczyną z szarymi tęczówkami i krótkimi brązowymi włosami. Na jej czoło opadała prosta grzywka. Dziewczyna przywitała się ze mną i Lily, po czym wraz z nami ruszyła do Wielkiej Sali na śniadanie.
                Zamek był ogromny, dlatego dopiero po 15 minutach dotarłyśmy pod owe pomieszczenie. Jednak zszokowane stanęłyśmy przed wrotami, dostrzegając nad nimi wiszące ciuchy Evans’ówny. Nad nimi znajdował się olbrzymi napis „EVANS, UMÓWISZ SIĘ ZE MNĄ?!”. Lily zacisnęła pięści ze złości, a paznokcie wbiły jej się w skórę. Jej twarz przybrała taki sam odcień, jaki miały jej włosy.
                – To co Liluś – usłyszałyśmy za sobą głos Jamesa – umówisz się ze mną?
                Okularnik wyszczerzył się w jej kierunku, a jego orzechowe oczy zaświeciły łobuzerskim blaskiem. Tak oto rozpoczęło się uganianie Pottera za biedną Evans.
*** 
                Połowa września przyniosła ze sobą jeszcze więcej deszczu. Macki zimnego powietrza wdzierały się do zamku, napełniając chłodem kamienne mury. Najgorzej jednak było na zajęciach eliksirów. Było tam tak zimno, że każdy uczeń marzył o kubku gorącej czekolady. Przez okropną pogodę Pokój Wspólny Gryffindoru zawsze był zapełniony, a uczniowie wychodzili z niego w razie konieczności.
                Tego dnia nie było inaczej. Siedziałam przed kominkiem wpatrzona w ogień i starałam się odrobić esej, który zadała nam profesor McGonagall. Kompletnie nie miałam do tego głowy, ale opiekunka domu lwa była nie do złamania. Co chwilę w Pokoju Wspólnym słychać było głośne marudzenia Gryfonów na nawał prac domowych, a ja w głębi duszy przyznawałam im racje.
                Maura Lake, Gryfonka z mojego roku chodziła po całym Pokoju Wspólnym i co chwilę posyłała uszczypliwe uwagi w kierunku młodszych uczniów. Była ona jedną z tych wrednych osób i lepiej było z nią nie zadzierać. Dlatego nie zdziwiłam się, gdy po chwili młodsi Gryfoni ulotnili się do swoich dormitoriów, aby ukryć się przed Maurą.
                – Kate, może partyjka szachów? – usłyszałam nad sobą, przez co natychmiast podniosłam wzrok.
                Remus uśmiechał się promiennie, a w ręce trzymał swoje figurki. Pokiwałam delikatnie głową o przywołałam swój zestaw. Po chwili do naszego towarzystwa dołączyła Lily, sadowiąc się obok mnie i przykrywając się kocem. Otworzyła książkę do transmutacji i zaczęła ją czytać. Po chwili z frustracji krzyknęła w poduszkę, którą przytulała do swojego tułowia. Zaskoczona spojrzałam na nią.
                – Szach mat! – zawołał Remus, a ja jęknęłam.
                – Zawsze wygrywasz – burknęłam, strącając swoje figurki z planszy.
                Chłopak zaśmiał się, przez co rzuciłam mu zrezygnowane spojrzenie. W tym samym czasie James i Syriusz wrócili ze szlabanu do Pokoju Wspólnego, który dostali od McGonagall. Potter widząc rudą czuprynę mojej przyjaciółki od razu się rozpromienił i praktycznie od razu zjawił się przed Lily.
                – Hej, Evans – przywitał się z dziewczyną, posyłając jej łobuzerski uśmiech.
                Lily posłała w jego kierunku pogardliwe spojrzenie i z hukiem zamknęła podręcznik do transmutacji. Zmrużyła oczy w szparki, a usta zacisnęła w cienką linię. Do końca trzeciego roku starała się tolerować zachowanie okularnika, jednak widać było, że z dnia na dzień Potter coraz bardziej ją irytował.
                – Umówisz się ze mną, Evans? – zapytał na tyle głośno, że większość osób znajdujących się w Pokoju Wspólnym to usłyszała – w sobotę jest wyjście do Hogsmeade i to idealna okazja na randkę, nie uważasz Liluś?
                – Po pierwsze, Potter – powiedziała Lily wstając z fotela i posyłając mu oburzone spojrzenie – nie nazywaj mnie „Liluś”. Po drugie, nie umówię się z tobą, a po trzecie, czego ty właściwie ode mnie chcesz, co, Potter?
                – Och, Liluś, ranisz moje uczucia – powiedział chłopak, teatralnie łapiąc się za serce.
                Lily prychnęła cicho i wyminęła Pottera. James chciał coś jeszcze dodać, ale widząc miażdżące spojrzenie rudowłosej od razu zamknął usta. Evans szybko zniknęła na schodach prowadzących do damskich dormitoriów. Potter wzruszył ramionami i usiadł na miejscu, które zajmowała przed chwilą Lily.
                – O szachy! – powiedział z entuzjazmem – jestem w tym najlepszy, powiedział, zabierając figurki od Remusa – zmierzymy się, Kate? – zapytał z cwaniackim uśmiechem.
                Przewróciłam oczami, ale zgodziłam się na małą partyjkę. Potter był naprawdę kiepski w te gierki i po trzeciej przegranej ze mną zagrał z Remusem, z którym tak w nawiasie mówiąc, przegrał.
***
                Planowane wyjście do Hogsmeade z Lily nie wypaliło, ponieważ złapała mnie okropna choroba. Nie miałam siły wstać z łóżka, co dopiero wybierać się do pobliskiego miasteczka. Miałam gorączkę, miałam zapuchnięte oczy, kaszlałam, a katar ciągle lał mi się z nosa.
                Lily zaprowadziła mnie do Skrzydła Szpitalnego, gdzie nasza nowa praktykująca pielęgniarka, 23 letnia Poppy Pomfrey podała mi eliksiry i nakazała zostać w miejscu dla chorych przez cały dzień, jak nie dłużej. Pani Pomfrey wyprosiła moją przyjaciółkę i nakazała mi odpoczywać, a ja jej posłuchałam i opadłam na poduszki.
                Po jakimś czasie, chciałam poprosić pielęgniarkę o Eliksir Słodkiego Snu, ponieważ mimo zmęczenia nie potrafiłam zasnąć. Już miałam wstawać ze szpitalnego łóżka, gdy na półce znajdującej się przy posłaniu dostrzegłam Proroka Codziennego, jednak to jego pierwsza strona przykuła moją uwagę.

ATAK SAMI-WIECIE-KOGO
Wczoraj na jednych z londyńskich ulic doszło do niespodziewanego zdarzenia. W jednej z dzielnic Londynu rozegrało się prawdziwe piekło dla 23 mugoli oraz 5 czarodziei. Ostatnimi czasy jest głośno o Sami-Wiecie-Kim i o jego niecnych czynach. Dostaliśmy informacje, że w porach wieczornych Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać pojawił się wraz ze swoimi poplecznikami w Londynie i zaatakował niczego niespodziewających się ludzi. Czarodzieje oraz 15 mugoli zginęło przez zaklęcie niewybaczalne, pozostałe osoby niemagiczne zostały przetransportowane do Świętego Munga i są w trakcie wymazywania pamięci.
                
                – To okropne – szepnęłam, a moje serce zadrżało.
                Szybko wzięłam do dłoni pióro, kałamarz i pergamin, po czym napisałam parę słów do moich rodziców. Usatysfakcjonowana położyłam się na boku i przez chwilę tak leżałam. Później chciałam poprosić Lily, aby wysłała ten list moim rodzicom. Po paru minutach usłyszałam otwierane drzwi, więc wytężyłam słuch, aby cokolwiek usłyszeć, ponieważ moje łóżko było zasłonięte białą kotarą.
                – Profesorze, myślę, że to nie jest teraz najlepszy pomysł – szepnęła pani Pomfrey – panna Rouly czuje się fatalnie i nie sądzę, żeby teraz mogła przyswoić taką informacje.
                – Lepiej, żeby wiedziała wcześniej niż później – to na pewno był Dumbledore.
                Usłyszałam ciche kroki, więc podniosłam się na łokciach. Po paru chwilach kotary zostały odsłonięte. Przede mną stała profesor McGonagall z dyrektorem Hogwartu, Albusem Dumbledorem. Zmarszczyłam brwi, ale nie odezwałam się, jednak pozostałam czujna.
                – Kate, chyba nie muszę ci tłumaczyć, że żyjemy w bardzo ciężkich czasach, prawda? – zapytał mnie dyrektor, a ja pokiwałam twierdząco głową.
                Dyrektor przysunął sobie krzesło do mojego łóżka, jednak profesor McGonagall stała z tyłu.
                – Lord Voldemort rośnie w siłę – zadrżałam na wspomnienie o Czarnym Panie – możesz sobie wyobrazić lub nie, ale ten teraz mężczyzna jako chłopiec uczęszczał do tej szkoły jako Tom Riddle.
                – Czemu mi to pan mówi, panie profesorze? – zwróciłam się w kierunku staruszka.
Dumbledore westchnął, gładząc się po srebrnej brodzie. Po chwili chwycił w swoje smukłe dłonie egzemplarz Proroka Codziennego. Jego błękitne tęczówki posmutniały.
                – Voldemort zabija coraz więcej osób. O jego atakach jest coraz głośniej, a ich samych jest coraz więcej. Słyszy się, że zbiera on swoją armię, których nazywa Śmierciożercami, chce opanować świat. Coraz więcej ludzi ginie, znajdują się tacy, po których ślad zaginął – profesor znów westchnął – wczoraj doszło do kolejnego ataku. Powinnaś wiedzieć, że ta krwawa jatka rozegrała się na ulicy, gdzie mieszkałaś ty oraz twoja rodzina.
                Przestraszyłam się nie na żarty. Moje oczy praktycznie wyszły z orbit, wyprostowałam się gwałtownie i wbiłam przerażone spojrzenie w Dumbledore’a.
                – Ale mojej rodzinie nic nie jest, prawda? Moim rodzicom! – krzyknęłam, a moje serce mocno uderzało o klatkę piersiową – niech pan powie, że im nic nie jest!
                – Niestety, Kate. Twoi rodzice nie żyją.
                Te cztery proste słowa złamały mi serce. To jedno krótkie zdanie odmieniło cały mój świat. W jednym momencie zaczęło mi się kręcić w głowie. Zrobiło mi się słabo i duszno. Moje serce pokruszyło się na malutkie kawałeczki, których nikt nie był w stanie w tamtym momencie poukładać. Obraz mi się zamazał, a po moich rozgrzanych policzkach zaczęły płynąć łzy. Nie wiedziałam, że powtarzam ciągle jedno słowo: „NIE”. Poczułam, jak ktoś przytyka mi fiolkę do ust, po chwili zasnęłam. Nic mi się tamtej nocy nie śniło.
***
                Nie chciałam wracać do dormitorium. Całkowicie się odizolowałam od innych. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, nie chciałam nikogo widzieć. Nie mogłam jeść, pić, czy nawet spać. Gdyby nie Eliksir Słodkiego Snu, nie wytrzymałabym w katuszach bólu.
                Trzeciego dnia po śmierci moich rodziców udałam się na pogrzeb moich rodziców. Jedynym moim wsparciem była profesor McGonagall, która zajmowała się mną przez ten cały czas. Była ze mną na cmentarzu, a wokół cmentarza kręcili się aurorzy. Gdy spuszczali trumnę moich rodziców do dołu, opadłam na mokrą glebę i mocno zaciskałam powieki, z których ciągle leciały łzy. Wyglądałam naprawdę marnie, jednak jeszcze bardziej działały na mnie współczujące spojrzenia moich sąsiadów, przyjaciół moich rodziców oraz osób z ich otoczenia. To naprawdę dołowało.
                W Skrzydle Szpitalnym przesiedziałam chyba półtorej tygodnia. Po tym czasie wróciłam do dormitorium, a moje łóżko opuszczałam tylko w razie potrzeby. Nie chodziłam na zajęcia, praktycznie nic nie jadłam. Wiele osób przychodziło mnie pocieszyć, chcieli ze mną porozmawiać, jednak wszystko na nic.
                Po miesiącu nieobecności na zajęciach miałam bardzo duże zaległości. I to chyba mnie skłoniło do tego, żeby w końcu podnieść swoje cztery litery z łóżka i udać się na lekcje. Mimo że był środek zajęć i nikogo nie było w dormitorium, wstałam z łóżka i na drżących nogach udałam się do łazienki.
                Przez miesiąc nie patrzyłam się w lustro. Moja skóra była szara. Pod oczami miałam dwie ciemne plamy, a niebieskie tęczówki straciły dawny blask. Włosy były poplątane i wyglądały okropnie. Szybko zdjęłam piżamę, odkręcając kurek gorącej wody, po czym szybko weszłam pod prysznic. 
                Po jakimś czasie, gdy wyszłam spod spryskiwacza ogarnęło mnie zimne powietrze, dlatego od razu zakryłam się puchatym ręcznikiem. Wysuszyłam włosy, które po chwili spięłam w zwykłego kucyka, po czym ubrałam szkolny mundurek. Zatuszowałam podkrążone oczy, po czym wyszłam z pomieszczenia.
                Będąc w dormitorium spakowałam książki do torby, po czym powolnym krokiem ruszyłam w drogę do klasy transmutacji. Moje nogi przez miesiąc nieruszania się straciły całą siłę, dlatego moje kroki były powolne oraz małe. Gdy zadzwonił dzwonek oznaczający rozpoczęcie zajęć, korytarze zaczęły pustoszeć.
Po jakiś 10 minutach dostrzegłam przede mną drzwi do klasy transmutacji. Stanęłam przed nimi i położyłam rękę na klamce. Oparłam czoło o drewno i stałam tak przez parę sekund. W końcu wzięłam głęboki wdech i weszłam do klamki. Wszystkie pary oczu natychmiast skierowały się na mnie.
– Przepraszam za spóźnienie pani profesor – powiedziałam.
Byłam zaskoczona swoim głosem. Jedyne dźwięki, które z siebie wydawałam odkąd dowiedziałam się, że moi rodzice nie żyją, to tylko cichy szloch. Odchrząknęłam i ze spuszczoną głową usiadłam w pierwszej ławce, obok Marleny McKinnon, blondwłosej Krukonki. Dostrzegłam zaskoczoną twarz Lily, wyglądała jakby chciała wszystko rzucić i do mnie podbiec.
Dopiero po paru długich sekundach McGonagall zaczęła z powrotem prowadzić zajęcia. Starałam się jak mogłam, aby wszystko mi wychodziło, jednak nie wszystko szło po moich myślach, dlatego Marlene musiała mi pomagać. Gdy zadzwonił dzwonek kończący zajęcia, zaczęłam zbierać swoje rzeczy do torby, jednak nie skończyłam tej czynności, ponieważ ktoś rzucił mi się na szyję.
– Tak za tobą tęskniłam, Kate! – krzyknęła, wtulając się w moją szyję.
Objęłam ją jedną ręką w pasie. Do naszej dwójki przyszli Remus, James, Syriusz i Peter, uśmiechając się promiennie. Gdy odsunęłam od siebie Evans, przywitała mnie kolejna fala uścisków.
– Gdzie ty się podziewałaś przez ten cały czas, Kate? – zapytał Syriusz z zadziornym uśmiechem.
– Powiedzmy, że zrobiłam sobie mały urlop – powiedziałam, posyłając w jego kierunku blady uśmiech.
***
                Zanim nadszedł wymarzony weekend musiałam nadrobić sporo zadań, zaklęć i lekcji. Nie było to łatwe, ale starałam się dać z siebie sto procent. Poza tym miałam przy sobie przyjaciół, którzy zawsze przy mnie byli. Każdy mi w czymś pomagał, za co byłam im bardzo wdzięczna.
                Tak więc siedziałam przy jednym ze stolików, które stały przy oknie. Po szybie spływały krople deszczu, w najbliższym czasie nie zapowiadało się na poprawę pogody. Znudzona czytałam notatki z Historii Magii, a puchaty koc dawał mi wymarzone ciepło.
                3 listopada przyniósł wiele atrakcji hogwartczykom. Potter, Black, Remus i Peter znowu musieli wywinąć jakiś numer. Wszyscy Ślizgoni przez to śmierdzieli zgniłozieloną mazią, co śmieszniejsze, nie mogli z siebie tego zmyć przez najbliższe dni.
Jako że tego samego dnia były urodziny sławnego Syriusza Blacka, Gryfoni zaplanowali imprezę, na którą byli zaproszeni uczniowie od czwartego roku wzwyż. W końcu do Wieży Gryffindoru z hukiem wpadli wyczekiwani organizatorzy. Gryfoni na ten widok od razu się rozpromienili, pewnie przez to, że w ich dłoniach znajdowały się po dwie wielkie siatki z trunkami i przekąskami.
– Potter, jakbyś nie wiedział, alkohol jest niedozwolony dla nieletnich – nie wiadomo skąd pojawiła się Lily.
Odgarnęła rude włosy do tyłu, zadzierając dumnie podbródek do góry.
– Liluś, skarbie, wszyscy tylko na to czekają – powiedział James, wskazując brodą znajdujących się w Pokoju Wspólnym Gryfonów.
Przewróciłam oczami i wróciłam do notatek. Starłam się skupić, jednak z powodu kłótni pod tytułem Evans-Potter, nic z tego nie wyszło. Po chwili jednak ktoś uciszył Lilkę, zapraszając ją do tańca. Na jej policzkach pojawił się szkarłatny rumieniec.
 Nie wiadomo skąd nagle zaczęła grać głośna muzyka. Ktoś rzucił zaklęcie wyciszające na wieżę. Młodsze osoby zostały natychmiast wyproszone z imprezy, a starsze zerwały się ze swoich miejsc. Po jakimś czasie ktoś upadł na krzesło naprzeciwko mnie. Uniosłam zaskoczona wzrok.
– Rouly, dlaczego się nie bawisz? – zawołał, przekrzykując muzykę.
Jego czarne włosy opadały mi na twarz, a ciemne oczy posyłały wyzywające spojrzenie. Uśmiechał się, pokazując rząd białych zębów. W jednej ręce trzymał butelkę Ognistej.
– Nie mam ochoty, Black – powiedziałam, szczelniej otulając się kocem.
                Jego brwi wzniosły się wysoko do góry.
                – Nie wydurniaj się! Każdy lubi się bawić! – zawołał, uśmiechając się jeszcze szerzej. – Napij się ze mną, w końcu jestem solenizantem!
                Syriusz przysunął krzesło bliżej mnie i podstawił mi pod nos butelkę Ognistej Whisky. Zmarszczyłam nos i odtrąciłam jego dłoń. Chłopak przewrócił oczami, po czym wziął dużego łyka trunku. Black zaśmiał się, wymachując mi napojem przed nosem.
                – Jeśli chcesz mogę się z tobą napić soku pomarańczowego, o Whisky pogadamy za parę lat – powiedziałam.
                Syriusz uśmiechnął się głupkowato. Po chwili zaczął mi wymieniać powody, dla których powinnam się z nim napić. Było ich tak dużo, że można by napisać o tym dobrą książkę. Nie chcąc już go słuchać, wyrwałam mu butelkę z ręki i wypiłam parę łyków. Po całym ciele przeszedł mi ciepły dreszcz, poczułam jak pali mnie gardło i krtań.
                – Spokojnie, nie wszystko na raz! – zawołał chłopak – chyba nie chcesz jeszcze dzisiaj stracić swojego dziewictwa, co?
                Zmrużyłam oczy w szparki, przez co chłopak ponownie się zaśmiał. Dopił pozostałość trunku, po czym złapał mnie za rękę i zaciągnął na parkiet. Położył dłoń na mojej talii i zaczął bujać się w rytm muzyki. Pokręciłam z politowaniem głową, ale poczułam, jak moje ciało się rozluźnia.
                Wokół mnie tańczyli ludzie, a ja poczułam się przytłoczona. Jednak miałam chwilę, żeby zbadać sytuację, więc szybko odszukałam wzrokiem Gryfonów z IV roku.
                Praktycznie od razu dostrzegłam grupkę hogwartczyków, którzy zasiadali przy stole. Przed nimi stało mnóstwo butelek z różnokolorowymi napojami. Wśród nich był Peter, David Maura i John. Od razu dostrzegłam, że grają w jakąś grę z popijaniem alkoholu.
                Greg, Fred i Josh nie wybrali się na imprezę, co potwierdzała ich nieobecność w Pokoju Wspólnym. Nie dostrzegłam też Mary, Rose i Jessici. Dorcas, Frank, James, Alice i Lily znajdowali się na parkiecie i bujali się w rytm muzyki.
                Po jakiejś godzinie tańczenia wszystko mnie bolało. Bawiłam się wspaniale, jednak kręciło mi się w głowie i ciągle się śmiałam, wszystko wydawało mi się okropnie zabawne. Ktoś co chwile wciskał mi jakiś napój do „orzeźwienia”, a ja bez zastanowienia to wypijałam.
                W końcu opadłam na kanapę, wzdychając ciężko. Czułam się jak statku, ale to nie powstrzymywało mnie od ciągłego chichotania. Remus poprosił mnie do tańca, przez co od razu się zgodziłam.
Zamrugałam parę razy, aby odpędzić od siebie podwójny obraz. Muzyka była powolna i monotonna. Poczułam ciepłe dłonie na mojej talii oraz podbródek na mojej głowie. Przymknęłam powieki, zatracając się w cudownym uczuciu. Serce przyspieszyło swój rytm, czułam jak uderza ono o moją klatkę piersiową.
Zmęczona uchyliłam powieki. Podniosłam głowę do góry, przez co spotkałam parę ciepłych, miodowych tęczówek. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie i z powrotem zatraciłam się w tańcu. Nie wiedziałam, że Remus tak dobrze poruszał się na parkiecie. Kolejną godzinę spędziłam wraz z Remusem. Następnie wróciłam do zabawy ze swoją przyjaciółką. W pewnym momencie film mi się urwał i nic nie pamiętałam.

7 komentarzy:

  1. Świetny rozdział, czekam na następny ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy rozdział. Zdziwił mnie fakt, że 14 letnia dziewczyna pije alkohol, ale jednak to dodaje tajemniczości i charakteru temu rozdziałowi. Tak jak pewnie wszyscy, którzy czytają twoje opowiadanie (a jest ono chyba najlepsze jakie czytałam <3 ) czekam na następny rozdział i trzymam mocno kciuki. Życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jak najbardziej udany, czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hahahaha, taniec na stole najlepszy xd Czekam na nastepny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej! Całkiem niedawno trafiłam na Twojego bloga i powiem, że....jest zajeeebisty <3 Podoba mi się akcja i bohaterowie. Rose jest tajemnicza, przypomina mi się moja przyjaciółka. Mary jest do niejpodobna, zastanawiam się na kim się wzorowałaś. Wydaje mi się, że chcesz zrobić Lily na początku bez uczuć, a później zrobi się z niej bardzo uczuciowa dziewczyna. Huncwoci jak Huncwoci, bardzo mi się podobają, mam nadzieję, że wkrótce opiszesz ich dokładnie. Myślę, że Remus się zakochał w Kate (uuuu <3), trafiłaś w mój gust. Sama głowna bohaterka jest po prostu świetna, wydawała się taka...hmm.. Idealna? Przyjaźń z Huncwotami chyba zrobi z niej złą dziewczynkę. Chyba masz dużo weny. I dobrze. Mogę stwierdzić, że to NAJLEPSZY BLOG O HUNCWOTACH jaki czytałam, a dużo tego było. Wiem, że to dopiero 4 rozdział, ale masz własną delikatną pisownie. Życzę weny i czekam na następne rozdziały :* Jak przyjadę do domu dodam do obserwowanych :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Och a Potter oczywiście nie wyżyty. Zboczuch jeden!
    Szkoda rodziców Kate, dziewczyna musiała mega się załamać, skoro kilka tygodni nie było jej na zajęciach

    OdpowiedzUsuń

.
.
.
.
.
.
template by oreuis