23 kwietnia 2015

16. Maliny

PRZEPRASZAM! Jejku bardzo was przepraszam! 2 miesiące przerwy!  Jest mi wstyd, że tak bardzo zaniedbałam bloga! Miałam trudny okres, było mi ciężko, ale to mnie nie usprawiedliwia. Miałam nadzieję, że na moje urodziny (9 marca) pojawi się rozdział, ale nic z tego nie wyszło, za co bardzo przepraszam, przepraszam i jeszcze raz PRZEPRASZAM. Miałam zamiar przez pewien czas zawiesić bloga, ale wzięłam się w garść i oto nowy rozdział. 
Jak widać, zmieniłam nazwę, teraz jestem V, a nie Meredith. Dlaczego tak? Sama w sumie nie wiem. Zespół, który słucham od jakiegoś czasu, ma członka, który ma pseudonim sceniczne V, jest taki pierwiastek chemiczny (zauważyłam to dopiero po prawie 2 latach nauki chemii XD), moje pseudonim to Evi. Soooooł xdd
Nie wiem, czy zasługuje on na dedykacje, ale jednak, dedykuję go Jimies Lupin - Weasley. Dziękuję, że jesteście! Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba! :) 
DZIĘKUJĘ ZA PONAD 13 TYSIĘCY WYŚWIETLEŃ! :*
___________________________________________________________
                 Szybko odsunęłam się od Remusa i utkwiłam zażenowane spojrzenie w swoich dłoniach. O czym ja sobie myślałam? Remus od zawsze był moim przyjacielem i nie chciałam, żeby przez jeden głupi incydent nasza przyjaźń się rozsypała jak domek z kart. Zaczęłam sobie wykręcać palce, czując pieczenie na policzkach. One dosłownie płonęły żywym ogniem.
                Zimna rama łóżka nieprzyjemnie wbijała mi się w plecy, jednak nie to było moim największym problemem. Uniosłam wzrok, rozglądając się za źródłem hałasu. Skierowałam wzrok na to samo miejsce co Remus i to co ujrzałam, sprawiło, że całkowicie osłupiałam. W miejscu, gdzie powinny być drzwi stali James i Syriusz, uśmiechając się z zakłopotaniem. Drzwi wpadły do środka, a na nich leżał Peter, który był jeszcze bardziej czerwony niż dojrzała wiśnia.
                Nagle James i Syriusz zaczęli się tak bardzo śmiać, że zgięli się wpół. Pokazywali palcem Petera, który po chwili przyłączył się do nich, śmiejąc się nerwowo. Żyła na jego skroni mocno pulsowała, a w jego wodnistych oczach nie dostrzegłam nawet cienia rozbawienia.
                Odwróciłam od nich wzrok, zdając sobie sprawę, że ten huk mógł oznaczać wtargnięcie śmierciożerców. Przecież takie coś mogło być czymś innym niż kolejnym niewinnym żartem Huncwotów, tutaj chodziło o życie i śmierć. Zamyślona skupiłam swoje spojrzenie na różdżce, która leżała na półce nocnej obok tacy, którą przyniosła mi do pokoju pani Potter.
***
                Przygryzłam wargę ze zdenerwowania. Pan Ollivander zaczął mi mierzyć rękę od ramienia do palca wskazującego, następnie od nadgarstka do łokcia, później odległość od mojego ramienia i od kolana do pachy. Tą samą taśmą zmierzył obwód mojej głowy, po jakimś czasie taśma sama mierzyła mi różne odległości.
                – Nieprawdopodobne, przełamana – mruknął do siebie pan Ollivander, przechadzając się między półkami. – W moim sklepie używamy piór z ogona feniksa, smoczych serc oraz rogów jednorożca. Każda różdżka jest inna, tak samo jak każde stworzenie. Nigdzie nie znajdziemy takich samych smoków czy jednorożców.
                W końcu pan Ollivander podszedł do mnie ze stosem pudełek. Wręczył mi jedną z nich, przyglądając mi się bacznie i przy tym samym mrucząc: „jesion, włókno ze smoczego serca, 9 cali, sztywna”. Już chciałam ją machnąć, tak jak to wcześniej robił towarzyszący mi Remus, gdy pan Ollivander wyrwał mi różdżkę z ręki.
                – Proszę spróbować tej – powiedział, wręczając mi inną.
Zanim właściciel sklepu zdążył mi ją zabrać, machnęłam ją, przez co półka stojąca za mężczyzną rozpadła się. Pisnęłam cicho i szybko oddałam ją panu Ollivandrowi. Czułam się zakłopotana, gdy wręczył mi kolejną różdżkę, przez którą podpaliłam stojące na biurku papiery.
– Nic się nie stało, naprawdę! – i zgasił pożar zaklęciem, uśmiechając się ciepło w moją stronę.
Pan Ollivander z pewnością był sympatycznym, nieco tajemniczym mężczyzną. W jego ciemnych włosach można było dostrzec srebrne nitki, co wskazywało, że mężczyzna jest już koło pięćdziesiątki. Jego duże, badawcze oczy były przenikliwe i srebrne jak księżyc w czasie pełni.
Niespokojnie spojrzałam na Remusa, gdy właściciel sklepu po raz kolejny pokręcił głową, odbierając mi różdżkę zanim zdążyłam cokolwiek zrobić. Chłopak stał cierpliwie i ze stoickim spokojem obserwował moje poczynania. Od pewnego czasu milczał, najwyraźniej zatopiony w swoich myślach. Na jego twarzy dostrzegłam parę niepokojących blizn.
Pierwszą osobą, która rozmawiała ze mną normalnie, oczywiście poza moimi rodzicami, był właśnie Lupin. Nie posyłał mi pełnych wyższości spojrzeń, nie zwracał też na status krwi czy nawet na płeć. Oboje potrzebowaliśmy towarzystwa, pomyślałam, że los nam siebie zesłał. W końcu bardzo polubiłam tego tajemniczego chłopaka.
Remus właśnie tym mnie urzekał. Zwracał uwagę na innych, a dzięki blizną na jego ciele zaufałam mu, ponieważ dodawały mu one jakiegoś uroku. Swoją szczerością i zadziwiającą delikatnością potrafił wkupić się w serce każdego żywego stworzenia na ziemi, w tym mnie. Lupin lubił rozmawiać o wszystkim, jednak był przy tym zdystansowany, nie lubił też opowiadać o sobie. Poza tym fascynowało mnie to, że chciał mi opowiedzieć o świecie magii.
Byłam niecierpliwa, nie mogłam doczekać się wyjadzu do Hogwartu. Chciałam odkryć każdy zakamarek tego magicznego miejsce, pragnęłam poznać najskrytsze tajemnice magii oraz zdobywać wiedzę w różnych dziedzinach. Myśląc o tamtym świecie przeszły mnie dreszcze podniecenia, a na moich ustach pojawił się błogi uśmiech. Serce zabiło mi mocniej, gdy dostrzegłam właściciela sklepu przechadzającego się między półkami.
W końcu pan Ollivander wrócił z kolejną paczuszką. Odwinął brązowy papier, który przykrywał pudełko, po czym z zadziwiającą łagodnością je otworzył. Ujął w palce różdżkę, która tam się znajdowała i przez chwilę przyglądał się swojemu dziełu. Sprawiał wrażenie, jakby zapomniał, że ma klienta. Pozwoliłam mężczyźnie oglądać swoją twórczość, nie musiałam długo czekać, bo właściciel sklepu po chwili drgnął i powoli przysunął różdżkę w moim kierunku
Wyciągnęłam dłoń do tego wspaniałego dzieła. Chwyciłam patyczek delikatnie w palce. Gdy tylko moja dłoń zacisnęła się na uchwycie, z różdżki wystrzeliło jasne białe światło, oślepiając mnie, pana Ollivandera oraz Remusa. Zmrużyłam oczy, nie mogąc oderwać wzroku od różdżki, która mnie wybrała.
Z końca długiego smukłego patyczka dalej lśniło światło, jednak moje oczy przyzwyczaiły się do tego zjawiska, stwierdziłam nawet, że jego widok mnie odprężał, czułam się spokojniejsza i bezpieczniejsza. Po chwili światełko przygasło, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
– Wyśmienicie! – krzyknął pan Ollivander, a na jego ustach tkwił szeroki uśmiech. – Wierzba, pióro z ogona feniksa, dziesięć i trzy czwarte cala, znakomita do rzucania uroków – wyrecytował.
Różdżka miała delikatne wypukłości, wyglądała tak, jakby ktoś oplótł ją jemiołą, a roślina po prostu wrosłaby w nią, pozostawiając po sobie wyraźne ślady. Różdżka emitowała potężną magią, była taka zwyczajna, a z drugiej strony tak niesamowita.
Z niechęcią oddałam przedmiot panu Ollivanderowi, który szybko zapakował ją do tego samego pudełka, w którym była wcześniej. Zapłaciła mężczyźnie za przedmiot, bardzo dziękując mu za wszystko, po czym spojrzałam na Remusa. Lupin uśmiechał się do mnie ciepło. Po chwili złapał mnie za rękę swoją gorącą dłonią.
– Gotowa na poznanie magicznego świata? – zapytał.
 Spojrzałam na jego żywe miodowe tęczówki, delikatnie kiwając głową. Jeszcze nigdy w życiu nie byłam aż tak podekscytowana!
***
                Huncwoci dalej śmiali się z Petera, który niezgrabnie wstał z drzwi. Pettigrew unikał mojego spojrzenia, najwyraźniej dalej był na mnie obrażony. Gryfon przestał się śmiać, a jego pulchna twarz wykrzywiła się w grymasie, który prawdopodobnie miał być uśmiechem.
                – Drzwi były otwarte, wystarczyło zapukać – powiedział Remus z rozbawieniem, przyglądając się swoim przyjaciołom.
                – Przecież zapukaliśmy – odparł James – tylko zrobiliśmy to na większą skalę.
                Zaczęłam się śmiać, kręcąc z niedowierzaniem głową. Dlatego tak bardzo ich lubiłam, byli dla mnie jak bracia, którzy potrafili wywołać na moich ustach uśmiech. A Remus był przy tym moim najlepszym przyjacielem na dobre i na złe, za nim poszłabym w ogień, wiedziałam, że moje zaufanie do niego nigdy nie zgaśnie. To Remus chronił mnie przed zagrożeniami, robił wszystko, żebym czuła się jak najlepiej.
                – Idziecie na kolacje? – zapytał Syriusz, rozglądając się po pomieszczeniu. – Umieram z głodu.
                Spojrzałam na niego zaskoczona, a zaraz potem przeniosłam wzrok na tacę z kanapkami, jednak tam już nic nie było. Przygryzłam wargę, znowu kierując się w kierunku Blacka. Nonszalancko opierał się o framugę drzwi, patrząc na nas przymrużonymi szarymi oczami.
                – Idźcie sami – powiedziałam – ja już jadłam.
                Huncwoci spojrzeli na mnie zaskoczeni, a ja tylko wzruszyłam ramionami. Po chwili sypialnia zaczęła pustoszeć, zostałam już praktycznie sama. Remus stanął w przejściu, jakby zastanawiając się, czy wyjść. Odwrócił się do mnie i posłał mi delikatny uśmiech.
                – Na pewno nie chcesz, żeby ktoś z tobą został? – zapytał. – Mogę jeszcze trochę posiedzieć.
                Mój żołądek wykonał salto, przez co na chwilę zniknęła mi ostrość obrazu. Trwało to zaledwie parę sekund, ponieważ praktycznie od razu widziałam wszystko wyraźnie. Z wielkim wahaniem pokręciłam głową.
                – Nie ma takiej potrzeby – rzekłam – idź coś zjeść.
                – No to, dobranoc – powiedział, przez co uśmiechnęłam się szeroko.
                – Dobranoc – odparłam, gdy chłopak zniknął na korytarzu.
                Przekręciłam się na bok, zamykając oczy. Moje serce biło jak szalone. Och, Kate, co się z tobą dzieje? Jednak zanim zdążyłam odpowiedzieć sobie na to pytanie, ciężkie powieki opadły mi na oczy, a ja pozwoliłam pochłonąć się w ramiona morfeusza.
***
Znalazłam się w szarym pustym pomieszczeniu. Każdy, nawet najcichszy, szmer odbijał się echem w cichym miejscu. Serce biło mi głośno, przez co słyszałam co bardzo wyraźnie. Nie czułam chłodu, chociaż z moich ust unosił się mały obłoczek dymu.
Bez słowa zaczęłam chodzić po pomieszczeniu. Był to mały pokój, a jego ściany były szorstkie pod palcami. Rozglądnęłam się w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki. Nie wiedziałam, dlaczego w śnie znalazłam się w takim miejscu. Miałam cichą nadzieję, że ponownie ujrzę rodziców.
Nagle na horyzoncie pojawiła się jakaś postać. Mogłabym przysiąc, że jeszcze przed chwilą w tamtym miejscu była ściana. Osoba powoli zmierzała w moim kierunku, a jej kroki odbijały się echem po pokoju. Od razu rozpoznałam, że to nie jest żaden z moich rodziców.
Mężczyzna był trochę niższy i tęższy od mojego taty. Miał na sobie podarte szaty, które zwisały z jego ciała, wyglądał jak jakaś szmaciana lalka. Dostrzegłam, że człowiek sięga do kieszeni. Przez chwilę przeszukiwał je, ciągle się do mnie zbliżając. I wtedy to ujrzałam. Mężczyzna wyciągnął lśniący, długi, srebrny nóż, który był ostro zakończony na czubku, na pewno można by wyrządzić nim dużą krzywdę.
A ja poznawałam tą osobę, przez co przesunęłam się do tyłu. Mężczyzna był tak blisko mnie, że mogłam dostrzec jej rysy, które wykrzywione były w grymasie wściekłości. To była osoba, przez którą miałam same złe wspomnienia. To przez niego miałam długą bliznę. To był człowiek, którego z całego serca nienawidziłam, którego uważałam za największego potwora na ziemi. Mój wujek.
– Katherine – przemówił ochrypłym głosem, a wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegły ciarki.
                Wzdrygnęłam się i gwałtownie zaczęłam się cofać, jednak potknęłam się o coś wystającego z ziemi. Runęłam na zimną posadzkę i dopiero wtedy poczułam chłód. Na podłodze znajdowały się wypukłości, na których rozcięłam sobie delikatną skórę dłoni. Jednak nie miałam czasu, żeby o tym myśleć, natychmiast zerwałam się z ziemi i zaczęłam uciekać.
                Brat mojego taty jednak nie odpuszczał, podążał za mną, a na jego ustach widać było przerażający uśmiech. Pomieszczenie stawało się coraz mniejsze, przez co zaczęłam się dusić. Z frustracji z moich oczów poleciały łzy. To właśnie jego najbardziej się bałam. Bernard był bezwzględnym, okropnym człowiekiem. Wyrobiłam sobie o nim zdanie w ciągu naszego jednego i jedynego spotkania, paręnaście lat temu. Mój wujek nie troszczył się o dobro innych, był egoistą.
                Odwróciłam się w momencie, gdy mężczyzna miał mnie na wyciągnięcie ręki. Rzadkie i tłuste włosy, były całkiem siwe i zaczesane do tyłu. Gdy go ostatni raz widziałam, miały one odcień kasztanowy z rąbkami siwizny. Na okrągłej twarzy miał zarost, a ciemnobrązowe tęczówki przepełnione były szaleństwem i żądzą zemsty. Pod oczami miał głębokie ciemne wory, jakby nie spał parę dni. Mężczyzna złapał mnie silną dłonią za rękę, po czym przyciągnął do siebie.
                – Znajdę cię i dopadnę, Katherine. Twoi rodzice nie żyją, teraz pora na ciebie – szepnął ochryple, uśmiechając się złowrogo.
                W następnym momencie poczułam ostry metal przy samej szyi. Słyszałam krzyk, jednak nie wiedziałam, że to ja krzyczę.
***
Usłyszałam pisk zegarka, przez co zerwałam się na nogi i od razu chwyciłam za różdżkę. Kręciło mi się w głowie, przez co się zachwiałam i upadłam na podłogę. Byłam cała zlana potem, a serce mocno tłukło w moją klatkę piersiową. Drżąc na całym ciele spojrzałam na swoje dłonie, na których nie było widać ani jednego zadrapania.
– Nic mi nie jest – szepnęłam – to był tylko sen, tylko sen.
Wstałam z ziemi i zszokowana wyłączyłam budzik. Schowałam twarz w dłoniach i szybko dotknęłam szyi, jednak wyczułam tam tylko plaster, który wczoraj wieczorem przykleił mi Remus. Czemu znowu w moim śnie pojawił się Bernard, skoro nie pojawiał się on w nich odkąd skończyłam 11 lat? Czemu znowu go ujrzałam?
Przez jasne zasłony wpadało delikatne światło poranka, oświetlając cały pokój gościnny. Był pogodny dzień, z nieba nie prószył śnieg, a słońce przedzierało się przez rzadkie chmury. Szybko spojrzałam w kierunku drzwi, które już stały na swoim miejscu. Zapewne rodzice Jamesa przywrócili je na swoje miejsce. Wstałam z łóżka i jeszcze raz sprawdziłam, czy wszystko spakowałam. Później pościeliłam łóżko i przebrałam się. Złapałam za rączkę kufra i pociągnęłam go w stronę drzwi.
Wyszłam na pusty korytarz domu. Kufer zaczepiał się o dywan, zawijając go w paru miejscach. Z kwaśną miną w końcu dotarłam do schodów i wróciłam, aby poprawić zmarszczki na dywanie. Gdy to zrobiłam, złapałam kufer i z wysiłkiem podniosłam go. Zaczęłam się chwiać, więc zrezygnowana odłożyłam go na ziemię. Nie miałam innego wyjścia

Będąc przy nich, z wielkim wysiłkiem podniosłam go i próbowałam z nim zejść, jednak waga tego przedmiotu mnie przeważyła. W końcu pociągnęłam go po schodach, wywołując tym samym dużo hałasu. Przygryzłam wargę i zatrzymałam się, głośno wzdychając.
– Może pomóc – usłyszałam za sobą spokojny głos.
Gwałtownie odwróciłam się i zobaczyłam, że na szczycie schodów stoi Remus. Jego rozczochrane brązowe włosy sterczały na wszystkie strony, a miodowe oczy obserwowały mnie z niezwykłą czułością. Miał na sobie tylko dół od piżamy, dzięki czemu mogłam zobaczyć blizny na jego torsie.
– Z chęcią skorzystam z propozycji – odparłam, uśmiechając się ciepło.
Remus odpowiedział mi tym samym i bez słowa uniósł kufer do góry. Zaczął z nim powoli schodzić. Zaczęłam podążać za nim, obserwując jego plecy. Nie zastanawiając się nad tym co robię, zaczęłam powoli liczyć jego blizny, dokładnie zapamiętując, gdzie one się znajdują.
– Znowu śniły ci się koszmary? – zapytał, a ja przez chwilę zastanawiałam się nad sensem jego słów. – Krzyczałaś.
Popatrzyłam na niego zdziwiona, przerywając wykonywaną czynność. Znaleźliśmy się już na samym dole schodów, więc Remus odstawił kufer na podłogę. Przygryzłam nerwowo wargę i odwróciłam wzrok od jego postaci, udając, że zainteresował mnie obraz wiszący na ścianie. Bez słowa złapałam za rączkę kufra i zaczęłam go ciągnąć do salonu, gdzie znajdował się kominek, dzięki któremu mogłam przenieść się dzięki Sieci Fiuu do domu babci mojej przyjaciółki.
– Ostatnio ciągle coś mi się śni, a to nie było aż takie straszne – skłamałam. – Nie powinieneś się martwić. Masz przecież własne problemy.
– Ale się martwię, Kate. Od tego są przyjaciele – powiedział Remus.
Nie chciałam ponownie wałkować tego samego tematu przez wieczność. Przecież właśnie wczoraj wieczorem o tym rozmawialiśmy. Aby zająć czymś ręce wrzuciłam zielony proszek do kominka i sięgnęłam po bagaż, stawiając go w ogniu. Była już 10:20. Wyraźnie wypowiedziałam adres, a kufer zniknął w płomieniach.
– Nie rozmawiajmy już o tym – odpowiedziałam, sięgając do sakiewki. Wyciągnęłam z niej dwie złote monety i położyłam je na dłoni mojego przyjaciela. – Przekażesz to rodzicom Jamesa i podziękujesz im za mnie?
Remus zmarszczył brwi, ale po chwili delikatnie pokiwał głową, a ja uśmiechnęłam się do niego. Jego oczy nagle zmieniły barwę, zamiast miodowych tęczówek dostrzegłam złoty odcień. Remus nerwowo przeczesał dłonią włosy, wyglądał jakby był czymś naprawdę zdenerwowany.
Gwałtownym ruchem przyciągnął mnie do siebie, odnajdując moje usta. Wydałam z siebie zduszony okrzyk, czując na sobie jego ciepłe i miękkie wargi. Jego dłonie były łagodne i stwierdziłam, że to najdelikatniejszy pocałunek, jaki w życiu przeżyłam.
Bez zastanowienia oddałam pocałunek, stając na palcach, aby być bliżej niego. Rozchyliłam usta, a Remus przycisnął mnie do ścianki obok kominka. Oboje ciężko dyszeliśmy, przerwałam pocałunek, aby zyskać oddech. Pozwoliłam, aby Remus pocałował mnie w szyję, aby zaraz potem wrócić do moich ust.
To twój przyjaciel, głupia! Jak możesz tak postępować? Oderwaliśmy się w końcu od siebie, przez co zdałam sprawę, co zrobiłam. Przerażona złapałam proszek Fiuu w dłoń, błyskawicznie wrzucając go do kominka. Nie patrząc na chłopaka, wbiegłam do kominka i wypowiedziałam adres.
***
              Nigdy nie przepadałam za tego typu transportem. Przede mną pojawiła się gama kolorów, a popiół wdzierał mi się do nozdrzy i gardła, nieprzyjemnie je drażniąc. Kręciło mi się w głowie i zbierało mi się na wymioty, przez co zamknęłam oczy.
                Gdy w końcu poczułam pod moimi stopami ziemię, odetchnęłam z ulgą. Zachwiałam się, jednak zdołałam utrzymać równowagę. Rozchyliłam powieki, dzięki czemu dostrzegłam piegowatą twarz mojej najlepszej przyjaciółki. Jej malinowe usta rozciągnięte były w szerokim uśmiechu, a rude włosy opadały falami na plecy. Zielone oczy w kształcie migdałów radośnie błyszczały. Nim zdążyłam wyjść z kominka, ona rzuciła mi się na szyję, mocno mnie do siebie przytulając. Wydałam zduszony okrzyk, jednak nie odsunęłam jej od siebie.
                Za plecami Lily stali jej rodzice. Evans z pewnością po mamie odziedziczyła zielone oczy w kształcie migdałów. Mary Evans była koścista i wysoka. Miała blond włosy, które spięła w koka oraz malinowe usta, na których błądził delikatny uśmiech. Za to pan Evans miał bujną czuprynę rudych włosów. Miał duże jasne oczy oraz kształt ust taki sam jak jego młodsza córka.
                Petunia za to miała końską twarz. Jej szyja była dwukrotnie dłuższa od normalnej, a spojrzenie jasnych oczów było zimne i twarde. Blond włosy opadały jej na plecy, stała ze skrzyżowanymi rękami z tyłu pokoju.
                Babcia Lily była siwą staruszką o łagodnym spojrzeniu i radosnym usposobieniu. Jej zielone oczy błyszczały radośnie. Z opowieści mojej przyjaciółki to właśnie ona jako jedyna z rodziny (poza rodzicami i siostrą) wiedziała o tym, że jej wnuczka jest czarownicą.
                Po mieszkaniu roznosił się błogi zapach malin. Przypominało mi to zapach wsi, gdzie czasami jeździłam z rodzicami na wakacje. Zbieraliśmy tam owoce, a było ich tam naprawdę pełno. Przez chwilę wyobrażałam sobie krzewy pełne dorodnych ciemnoróżowych malin.
                – Dzień dobry – przywitałam się z osobami, które znajdowały się w pomieszczeniu.
                Oderwałam się od rudowłosej dziewczyny, uśmiechając się do niej ciepło. Później ponownie spojrzałam na rodziców oraz babcie mojej przyjaciółki. Mama Lily przez chwilę lustrowała mnie wzrokiem, a ja omal nie przewróciłam oczami, ponieważ tak samo patrzyła na mnie Evans.
                – Dzień dobry, Kate. Naprawdę nam miło cię poznać. Lily tak dużo o tobie opowiadała – przywitał się ze mną pan Evans.
                Tata Lily podszedł do mnie i ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, przytulił mnie do siebie. Tego się nie spodziewałam, ale oddałam uścisk. Po chwili Mary Evans zrobiła to samo co mąż. Matczynym ruchem pogłaskała mnie po głowie, uśmiechając się tym razem ciepło w moim kierunku. Mama Lily pachniała malinami. W dodatku miała na sobie fartuszek z ciasteczkami, co odejmowało jej parę lat.
                – Lily nie kłamała mówiąc, że jesteś przesympatyczną osobą – powiedziała, a w jej oczach dostrzegłam radosne iskierki.
                Babcia mojej przyjaciółki przywitała mnie równie przyjaźnie. Później staruszka zachęciła swoją starszą wnuczkę, aby podeszła i przywitała się ze mną. Petunia jednak nie miała takiego zamiaru. Dziewczyna spojrzała na mnie, jakbym była karaluchem.
                – Miło mi cię poznać – zaczęłam, jednak Petunia prychnęła pod nosem, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła z pomieszczenia, głośno przy tym tupiąc.
                Wpatrywałam się ze zdziwieniem w jej kościste plecy do momentu aż dziewczyna nie zniknęła za drzwiami. Państwo Evans wyglądali na zawiedzionych i zakłopotanych szorstkim zachowaniem swojej córki. Jednak na Lily nie zrobiło to żadnego wrażenia.
                – Chodź, twoje rzeczy są już na górze – zawołała radośnie, ciągnąc mnie w kierunku korytarza.
                Dom jej babci był naprawdę ładny, widać było, że zamieszkiwała go staruszka. Na ścianach rzędem wisiały fotografie rodzinne, które głównie przedstawiały Petunię oraz Lily. Ozdoby świąteczne zajmowały praktycznie każdy cal pomieszczenia, dzięki czemu dom stawał się bardziej przytulny.
                Weszłyśmy po schodach na górne piętro i skierowałyśmy się w stronę pierwszych drzwi na lewo, gdzie znajdowała się sypialnia. Na ziemi leżał dywan, który w paru miejscach miał niewielkie dziury. Na półkach poukładane były stare książki, na których kłębił się kurz. Łóżko stało pod ścianą, a ściany w pomieszczeniu były zielone, tak samo jak poszewki na kołdrę i poduszki. Na półce nocnej porozrzucane były pergaminy, kałamarz i pióro. Na biurku leżały listy, większość z nich nie była nawet otwarta. Pod łóżko niezgrabnie został wepchnięty kufer, a przez okno wpadało jasne światło poranka.
                – Lubię ten pokój. W dzieciństwie jak tu przyjeżdżaliśmy to dziadek czytał mi tu książki – powiedziała Lily, uśmiechając się ciepło.
                Na jej twarzy tkwił wyraz rozmarzenia, a zielone tęczówki przyciemniały. Pewnie wspominała czasy, kiedy była dzieckiem i nie zdawała sobie sprawy z tego, że była czarownicą. Bez zastanowienia przytuliłam ją do boku. Kiedy w końcu oderwałyśmy się od siebie, ponownie spojrzałam na biurko pełne listów. Wszędzie rozpoznałabym to pismo, nadawcą był James Potter.
                – Widzę, że James nie daje ci spokoju – powiedziałam, szczerząc zęby w uśmiechu.
                Policzki rudowłosej przybrały kolor dojrzałej wiśni. Posłała mi spojrzenie spode łba.
                – Nie daje mi spokoju? Kate, on mnie po prostu dręczy! – stwierdziła, wzdychając. – Mamy sobie tyle do opowiedzenia! Mów, jak było w domu dziecka?
                Przewróciłam oczami, wspominając Irene, dyrektorkę. Miałam nadzieję, że aurorzy mnie posłuchali i jak najszybciej się tam pojawili. Modliłam się w duchu, żeby nie uważali, że bredziłam.
                – Było…w porządku – odparłam bez entuzjazmu.
                Lily posłała mi cierpki uśmiech, na co ja tylko wzruszyłam ramionami. Evans skierowała czujne spojrzenie zielonych tęczówek na moją szyję. Jej oczy momentalnie się rozszerzyły. Zmarszczyła brwi i dotknęła moją skórę.
                – Co ci się stało? – zapytała, dotykając plasterka.
                – A, to nic takiego – odpowiedziałam, zasłaniając sobie szyję włosami.
                – To też jest „nic takim”? – kontynuowała, jednak teraz w jej głosie pobrzmiewało rozbawienie.
                Zaskoczona uniosłam brwi, wpatrując się w rudowłosą. Lily zaśmiała się, po czym podała mi lusterko i dopiero wtedy dostrzegłam na mojej szyi niewielką szkarłatną plamkę, z pewnością była do malinka, jednak na tyle blada, że mogłam to z łatwością zakryć.
                – O Merlinie, co to jest? – rzekłam, a na moje policzki wykwitły szkarłatne plamy.
Evans zaczęła śmiać się jeszcze głośniej. Opadła na łóżko i złapała się za brzuch. Dopiero teraz dotarło do mnie co zrobiliśmy. O Merlinie, przecież ja mam dopiero czternaście lat! Teraz twarz płonęła mi żywym ogniem.
– A tak szczerze, kto ci to zrobił? – zapytała, szczerze zaintrygowana. – Ten Luke? Nie powiem, pasowalibyście do siebie.
Spojrzałam na nią dziwnie, po czym roześmiałam się głośno. Lily wyszczerzyła do mnie zęby, po czym podeszła do mnie i pomierzwiła mi włosy w przyjacielskim geście. Obie opadłyśmy na łóżko, dalej zanosząc się śmiechem. Nie wiem co bym zrobiła bez mojej rudowłosej przyjaciółki. Nawet nie chciałam o tym myśleć.

13 komentarzy:

  1. ten rozdział jest najlepszy z wszystkich (nie żeby inne były złe bo tak nie jest ;) sa wspaniałe) a sytuacja z remusem cuudowna ! troszke przykro, że 2 miesiące nie było rozdziału, ale było warto czekać <3 tylko mam nadzieję, że teraz rozdziały będą częściej :* jakbyś potrzebowała pomocy w pisaniu lub coś to zawsze możesz na mnie liczyć :) tu martyna =] hehe

    OdpowiedzUsuń
  2. też piszę o huncwotach :) znaczy to jest Snily ale jakby nie było to huncwoci :D Możesz wpaść jak chcesz :) http://wspaniale-i-niebezpieczne-uczucie.blogspot.de/

    OdpowiedzUsuń
  3. Kate musiała mieć jakieś złe wspomnienia ze swoim wujkiem że takie sny z nym ma.

    Fajnie, że został pokazany początek znajomości Remusa i Kate.
    Widać, że się przyjaźnią. Tylko ciekawe jak to będzie wyglądać po pocałunku.
    I fajnie, że kate pojechała do Lily. Dobry Sylwester będzie przed nią :).

    Czekam na kolejny rozdział i życzę weny na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Brakowało mi tych kochanych Huncwotów. Otaczam się raczej dramione, a jak już czytam coś z takich potterowskich to jedynie o Severusie i Lily. może wpleciesz też jakiś fragment z nimi?:*
    Tak więc miła odmiana, fajnie że wrocilas i mam nadzieję, że przerwa dobrze Ci zrobiła! Masz dużo lepszy styl, chyba musiałaś dużo ćwiczyć, albo wrodzony talent ;). Kate coraz bardziej mnie zaskakuje. Lubię te rozmowy pomiędzy Lily, a Kate. Jest w nich tyle uczuć, takie przyjacielskie. James naprawdę ma fioła na punkcie rudej! Remusa lubię jeszcze bardziej i czekam na coś jeszcze bardziej imponującego w kolejnej notce. Powalasz mnie na kolalana fabułą.. Och, chciałabym czytać to dłużej! Możesz pisać dłuższe notki!

    Pozdrawiam ;**

    OdpowiedzUsuń
  5. Brakowało mi tych kochanych Huncwotów. Otaczam się raczej dramione, a jak już czytam coś z takich potterowskich to jedynie o Severusie i Lily. może wpleciesz też jakiś fragment z nimi?:*
    Tak więc miła odmiana, fajnie że wrocilas i mam nadzieję, że przerwa dobrze Ci zrobiła! Masz dużo lepszy styl, chyba musiałaś dużo ćwiczyć, albo wrodzony talent ;). Kate coraz bardziej mnie zaskakuje. Lubię te rozmowy pomiędzy Lily, a Kate. Jest w nich tyle uczuć, takie przyjacielskie. James naprawdę ma fioła na punkcie rudej! Remusa lubię jeszcze bardziej i czekam na coś jeszcze bardziej imponującego w kolejnej notce. Powalasz mnie na kolalana fabułą.. Och, chciałabym czytać to dłużej! Możesz pisać dłuższe notki!

    Pozdrawiam ;**

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo podoba mi się wątek z Remusem i opis, jak się z Kate poznali. No i relacje Kate i Lily... Widać, że są najlepszymi przyjaciółkami, takimi na dobre i złe. Uwielbiam Twoich Huncwotów i mam nadzieję, że następny rozdział będzie trochę szybciej niż ten :)
    http://nocturne.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  7. Wchodzę sobie dzisiaj po raz pierwszy od tygodnia, i patrze nowy rozdział! Cudnie, że wróciłaś. I dziękuję za dedykacje. Sprawiła mi jeszcze większą radość. Mam nadzieje, że już wszystko w porządku u Ciebie i wena dopisuje.
    Co do rozdziału:
    Wiedziałam! Huncwoci! Kto inny mógłby zepsuć drzwi jak niewyżyty Peter. Ten sen Kate mnie zaniepokoił. Ten cały brat taty (po tym co zrobił pewnie nie da się go nazywać wujkiem) to drań. nie bój się Kate, jak będzie Cie chciał skrzywdzić, to zawsze znasz zaklęcie Cruciatusa! Co do relacji Remus-Kate wreszcie zaczynają działać. No ile można skrywać swoje uczucia? Remus, pokaż, że jesteś facetem! I niech Lily sobie nie myśli, że to Luke, bo Luke jest... a nieważne to tylko moje przypuszczenia.
    Tak więc, weny życzę i to sporo, by nowy rozdział pojawił się prędko.
    Pozdrawiam, Jimies Meadowes (Lupin-Weasley)

    OdpowiedzUsuń
  8. Juhu! Wreszcie się doczekałam pocałunku Kate i Remusa. To było po prostu cudowne i słodkie. Jestem ciekawa, czy po tym wszystkim zostaną parą, czy uznają to raczej jako jednorazowy wybryk.
    Oczywiście ja wolałabym, żeby się zeszli to by było dość ciekawe.

    Kochana Peter rozwalił system. Jak on biedny znalazł się na tych drzwiach. Mam nadzieję, że nic mu się nie stało, że ucierpiała tylko jego duma.

    Co zrobił Kate jej wujek, że tak bardzo się go boi? I w ogóle dlaczego jej coś zrobił?

    Eh... Petunia taka jak zawsze wredna i chamska. Dobrze, że Lily jest inna. Czasem zastanawiam się, czy Tunia nie jest adoptowana, bo to niemożliwe, żeby wszyscy Evansowie poza nią byli mili. Jak nic podmienili ją w szpitalu albo coś.

    Pozdrawiam i życzę weny
    Em

    OdpowiedzUsuń
  9. Juhu! Wreszcie się doczekałam pocałunku Kate i Remusa. To było po prostu cudowne i słodkie. Jestem ciekawa, czy po tym wszystkim zostaną parą, czy uznają to raczej jako jednorazowy wybryk.
    Oczywiście ja wolałabym, żeby się zeszli to by było dość ciekawe.

    Kochana Peter rozwalił system. Jak on biedny znalazł się na tych drzwiach. Mam nadzieję, że nic mu się nie stało, że ucierpiała tylko jego duma.

    Co zrobił Kate jej wujek, że tak bardzo się go boi? I w ogóle dlaczego jej coś zrobił?

    Eh... Petunia taka jak zawsze wredna i chamska. Dobrze, że Lily jest inna. Czasem zastanawiam się, czy Tunia nie jest adoptowana, bo to niemożliwe, żeby wszyscy Evansowie poza nią byli mili. Jak nic podmienili ją w szpitalu albo coś.

    Pozdrawiam i życzę weny
    Em

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej! Bardzo dziękuję za Twoje komentarze. :)
    Ten rozdział przeczytałam już jakiś czas wcześniej, myślałam, że dodałam wpis... A jednak nie. :(
    Świetnie opisałaś sen z psychopatą w roli głownej, bo jak inaczej go nazwać. Psychopata po całości. Czuję, że odegra jakąś rolę w Twojej opowieści.
    Ponadto masz rację, wciąż gnojony Peter da się Huncwotom we znaki. Mało kto zniósłby poniżanie. Niby byli przyjaciółmi, ale nie traktowali go, jak równego sobie. To trochę nie fair.
    Remus... Jak każdy chłopak, chciałby mieć dziewczynę, a że zauważył, że ładna Kate zwraca na niego uwagę... Gorrrrąco opisałaś sytuację przed wyjazdem. :) I ta malinka... ;) Lilyanne nie odpuści, co? I tak się pewnie dowie, kto uczynił to jej przyjaciółce. :)
    Czekam na więcej i pozdrawiam serdecznie. :)
    Jeszcze raz dziękuję ogromnie za odwiedziny na moim blogu. :)
    http://za-czasow-huncwotow.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  11. Scena z Kate i Remusem prze kochana! <3 I ta malinka na szyki Kate... ;3 Rozdział cudowny! Czekam na kolejny :)

    Pozdrawiam cieplutko! ;*

    OdpowiedzUsuń
  12. Rozumiem, że chcesz unikać powtórzeń, ale błagam, przestań nazywać różdżkę "magicznym patyczkiem"... Czy tylko mnie bolą od tego oczy?

    OdpowiedzUsuń
  13. Ciekawy blog. Z pewnością jeszcze tutaj zajrzę. :D W wolnej chwili zapraszam do mnie.... http://3mypassion.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

.
.
.
.
.
.
template by oreuis