29 czerwca 2015

17. Złamany nos i "CO TY TU ROBISZ?!"

Witam po baaaardzo długiej przerwie. No tak, szkoła mnie totalnie ograniczała, przez co nie było rozdziału przez taki czas. Rozdział beznadziejny, sama to wiem, ale chciałam go jak najszybciej skończyć, żeby dodać coś w końcu na bloga i poinformować was, że żyję XD Jak dobrze wiecie, 4 lipca jest pierwsza rocznica bloga (yaaaay!), więc możecie się spodziewać jakiejś specjalnej notki! :) Dziękuję, że jesteście!
____________________________________________________
Po pomieszczeniu rozległ się stłumiony odgłos pukania do drzwi. Brzmiało to tak, jakby ktoś nie chciał nam przerywać, ponieważ był to niepewny dźwięk. Wraz z Lily przerwałyśmy rozmowę. Do sypialni napłynął zapach pieczonych ciasteczek. Podparłam się na łokciach, wpatrując się w kobietę, która pojawiła się w drzwiach.
Pani Evans uśmiechała się do nas przyjaźnie. Jej blond włosy spięte były w koka. Jej zielone oczy przez chwilę błądziły po pokoju, a uśmiech powoli schodził z jej malinowych ust. Zacmokała z oburzeniem, obrzucając karcącym spojrzeniem swoją córkę.
– Czemu nie posprzątałaś, Lily? Przecież wiedziałaś, że przyjeżdża do ciebie przyjaciółka – rzuciła oskarżycielskim tonem, na co rudowłosa przewróciła tylko oczami.
– Posprzątam – odparła, uśmiechając się do swojej rodzicielki.
– Mam taką nadzieję. Za dziesięć minut zejdźcie na dół, zjemy razem śniadanie – powiedziała łagodnie.
Obiecałyśmy jej, że pojawimy się punktualnie. Mary Evans uśmiechnęła się do nas jeszcze raz, po czym opuściła pomieszczenie. Gdy drzwi z cichym skrzypieniem zamknęły się, z powrotem opadałam na poduszki. Przez jakiś czas z uwagą wpatrywałam się w sufit, jednak gdy to mi się znudziło, przymknęłam powieki. Serce zabiło mi mocniej, kiedy przed moimi oczami pojawił się Remus. Westchnęłam, po czym przekręciłam się na bok.
Napotkałam spojrzenie czujnych zielonych tęczówek. Doskonale znałam to podejrzliwe spojrzenie, dobrze wiedziałam, że w tamtym momencie próbowała zgadnąć, co chodzi mi po głowie. Przewróciłam oczami i wyszczerzyłam do niej zęby.
– Chyba wariuję – powiedziałam jej, na co ona zaśmiała się cicho.
Na szyi dziewczyny dostrzegłam naszyjnik z diamencikiem, który dostała ode mnie na święta. Nie wiedziałam, czy on działał. Miał on służyć nam do komunikacji nawet z dużej odległości i był on naszpikowany mnóstwem zaklęć.
 Lily przymknęła powieki, mocno marszcząc przy tym brwi. Popatrzyłam na nią z rozbawieniem, jednak nie przerywałam jej intensywnego myślenia. Evans miała niewiarygodne zdolności, potrafiła zrozumieć mnie bez słów. Lily zawsze była jedyna w swoim rodzaju. Była stanowcza, jednak w odpowiednim momencie potrafiła odpuścić. Czasami prezentowała się jak tykająca bomba, za innym razem była przyjazna i pomocna.
Kiedy Petunia Evans dowiedziała się, że Lily jest czarownicą, wpadła w szał. Była zazdrosna do tego stopnia, że oddaliła się od swojej siostry i przyjaciółki zarazem. Zaczęła ją upokarzać i oczerniać, wyzywała ją, przestała się do niej odzywać. Petunia znienawidziła swoją siostrę, twierdziła, że rodzice zwracają uwagę tylko na nią. Nie mogła przyjąć do wiadomości tego, że widzą swoją młodszą córkę tylko na przerwy świąteczne i wakacje. Petunia była egoistką.
Pokręciłam głową, otrząsając się z własnych myśli. Spokojny oddech Lily łaskotał mnie w policzek, oczy miała zamknięte, a rude włosy opadały jej na twarz. Piegi na jej nosie i policzkach były praktycznie niewidoczne, jednak wiedziałam, że gdy tylko wyjrzy słońce staną się one wyraźniejsze.
 – Przestań się tak na mnie patrzyć – szepnęła, a na jej ustach pojawił się uśmiech.
Zaśmiałam się cicho i przeszłam do pozycji siedzącej. Lily otworzyła oczy, mrużąc je w zabawny sposób. Dziewczyna przekręciła się na plecy, a rude włosy stworzyły aureolę wokół jej głowy. Po chwili przeciągnęła się, ziewając.
– Powinnyśmy iść na śniadanie? – zapytała, kierując spojrzenie zielonych tęczówek na mnie.
 Wzruszyłam ramionami, rozglądając się po pomieszczeniu.
– Obiecałyśmy twojej mamie, że będziemy punktualnie – odparłam, zatrzymując wzrok na kopertach. – Czemu nie otworzyłaś listów od Jamesa?
– Weź mi nawet o nich nie wspominaj – burknęła. – Trzymam je tu tylko po to, żeby Petunia ich nie widziała. Ona zrobiłaby wszystko, żeby je zdobyć – westchnęła, a ja uśmiechnęłam się tą myśl. – Uwierz mi, przeszukałaby nawet śmietnik!
Lily niechętnie zwlekła się z łóżka, ciągnąc mnie za sobą. Z rozmachem otworzyła drzwi, przez co usłyszałyśmy trzask, a zaraz potem głośny trzask. Z przerażeniem spojrzałam na Petunię Evans, która nieszczęśliwie znalazła się na linii ostrzału. Starsza siostra Lily musiała stać przed drzwiami, najwidoczniej podsłuchując. Petunia trzymała się za nos kościstymi dłońmi, a spod jej palców dostrzegłam krew. Petunia spojrzała na nas z nienawiścią, po czym zaczęła głośno na nas przeklinać. Jej jasne oczy wypełniły się łzami.
– Och, cześć Petunio – przywitałam się z dziewczyną.
Evans tupnęła głośno nogą i z płaczem zbiegła na dół, głośno histeryzując. Wymieniłam przerażone spojrzenie z Lily. Rudowłosa wzruszyła ramionami, a na jej ustach pojawił się złośliwy uśmiech. Położyłam jej rękę na czole, na co ona cicho się roześmiała.
– Następnym razem będzie wiedzieć, że ma mnie nie podsłuchiwać – powiedziała, a w jej zielonych tęczówkach pojawiły się iskierki.
Spojrzałam na nią jak na wariatkę, jednak roześmiałam się widząc jej minę. Mimowolnie przed moimi oczami pojawił się obraz pierwszego dnia w Hogwarcie.
***
Byłam zmęczona całodniową jazdą pociągiem, a po ceremonii przydziału oraz po uczcie moja energia praktycznie się ulotniła. Wlekłam się niezdarnie za prefektem Gryffindoru, który opowiadał nam coś o zamku, jednak docierały do mnie tylko urywki zdań. Docierała do mnie tylko jedna myśl. Tiara przydziału przydzieliła mnie do domu lwa! Cieszyłam się podwójnie, ponieważ byli ze mną Remus oraz Lily.
Schody, po których wchodziliśmy nagle się ruszyły, przez co gwałtownie złapałam się za balustradę. Pisnęłam cicho, a wraz ze mną jeszcze parę dziewczyn, i przeniosłam się o stopień wyżej, jednak właśnie wtedy zapadłam się. Moja noga ugrzęzła w jednej z pułapek, o której zapewne mówił prefekt.
Parę osób złapało mnie pod pachy i wyciągnęło mnie z potwornego stopnia. Popatrzyłam nieufnie na pozostałe schody, jednak w tamtym momencie prefekt krzyknął „uwaga!”. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, na naszych głowach wylądowały woreczki, które natychmiastowo się roztrzaskały. W moje włosy, skórę oraz szatę zaczął wsiąkać wielobarwny atrament.
Spojrzałam w górę, nad nami latał duch. W jego oczach dostrzegłam złośliwe iskierki. Szerokie usta rozciągnięte były w jeszcze szerszym uśmiechu. Krążył nad nami, oblewając nas tuszem. Prefekt krzyczał na poltergeista, a ja stwierdziłam, że duch był naprawdę irytujący.
– Nie wolno się tak zachowywać! – krzyknęłam w jego kierunku oburzona, jednak on nie zwrócił na moje słowa uwagi, ponieważ już po chwili dostałam kolejną porcją atramentu prosto w twarz. – To wcale nie jest zabawne!
Duch zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na mnie swoimi roziskrzonymi, złośliwymi oczkami. Poltergeist był tęgi i niski, unosił się w powietrzy ze skrzyżowanymi nogami. U jego boku wisiała torba, z której co chwila wyciągał zapas swojej amunicji. Irytek ponownie roześmiał się złowieszczo, rzucając w moim kierunku woreczkiem. Ukryłam się za balustradą, patrząc z niedowierzaniem na ducha.
Wyciągnęłam z szaty różdżkę, marszcząc przy tym brwi. Nie znałam żadnych zaklęć, nie wydało mi się też, żeby jakiekolwiek z nich brzmiało „czary mary”, „abrakadabra”, czy nawet „hokus pokus”. Przypomniałam sobie jedno z zaklęć, które znajdowało się w podręczniku. Wykonałam falowany ruch dłonią, wypowiadając „Wingardium Leviosa”. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, woreczki z atramentem wzniosły się do góry. Zaskoczona opuściłam różdżkę, a wtedy przedmioty ze świstem spadły na ducha. Irytek zaczął pluć tuszem, a zaraz potem spojrzał na mnie z mieszaniną zdziwienia i gniewu. Głośno przeklinając, oddalił się, znikając za jedną ze ścian.
Usłyszałam śmiech prefekta Gryffindoru, przez co cofnęłam się do tyłu, omal nie wpadając w stopień-pułapkę. Chłopak uśmiechał się serdecznie, a niebieskie oczy miał utkwione we mnie.
– Brawo, właśnie zdobyłaś 10 punktów dla Gryffindoru! – zawołał, po czym zbliżył się do mnie, pochylając się w moim kierunku. – Będziesz naprawdę znakomitą czarownicą – szepnął tak, abym tylko ja to dosłyszała.
Nawet nie wiem, w którym momencie dotarliśmy do Wieży Gryffindoru. W Hogwarcie postacie w ramach się poruszały, czasami nawet rzucały w naszym kierunku jakieś uwagi albo po prostu bacznie nas obserwowały. W końcu dotarliśmy do portretu, przedstawiającą młodą kobietę o jasnej karnacji i z jakiegoś powodu przypominała mi śpiewaczkę operową. Jej lekko kręcone włosy opadały na ramiona, a duże ciemnoniebieskie oczy były jak radary.
Weszliśmy do Pokoju Wspólnego, a ja dosłownie znieruchomiałam. Wydawało się, że ze szkarłatnych ścian okrągłego pomieszczenia bije żar. Z kominka buchał ogień, mieniąc się czerwienią, pomarańczą, żółcią i granatem, dostrzegłam, że wokół niego tłoczy się zadziwiająca ilość uczniów. Płomienne sofy i fotele były stare, wysiedziane i w paru miejscach obdarte, jednak nikomu to nie przeszkadzało. Perski dywan leżał na środku pomieszczenia, a stoliki były porozrzucane po całym pomieszczeniu.
– Dormitorium dla panów znajduje się po lewej, zaś dziewcząt po prawej – powiedział prefekt, wyrywając mnie z zamyślenia. – Możecie już iść.
Pierwszoroczni Gryfoni zaczęli się rozchodzić, jednak ja dalej stałam na środku Pokoju Wspólnego, rozglądając się z zaciekawieniem. Dopiero wtedy dostrzegłam, że Lily Evans stała u mojego boku, robiąc to samo co ja. Po chwili jej zielone oczy w kształcie migdałów zatrzymały się na mnie.
– Tak się cieszę, że razem jesteśmy w Gryffindorze! – wykrzyknęła, uśmiechając się do mnie ciepło.
Razem ruszyłyśmy do dormitorium dziewcząt. Praktycznie na samej górze znajdowała się tabliczka z napisem: I rok, Evans Lilyanne, Hope Rosaline, MacDonald Mary, Rouly Katherine. Uśmiechnęłam się szeroko widząc, że będę dzielić sypialnie z Lily.
W pomieszczeniu były już dwie pozostałe dziewczyny. Różniły się od siebie tak bardzo, że na początku stałam jak wryta. Jedna z nich miała oczy czarne jak noc i takiego samego koloru proste włosy. Jej spojrzenie było dumne i chłodne, a porcelanowa cera nienaturalnie się wyróżniała. Siedziała wyprostowana na jednym z łóżek i patrzyła beznamiętnie w ścianę.
Druga miała falowane brązowe włosy i roziskrzone czekoladowe tęczówki. Stała na środku sypialni, z zaciekawieniem rozglądając się po pomieszczeniu. Na jej ustach tkwił szeroki uśmiech. Gdy weszłyśmy do sypialni, o razu przeniosła na nas spojrzenie.
Dormitorium było okrągłym pomieszczeniem, co nie było raczej zaskoczeniem. Praktycznie wszędzie gdzie się spojrzało można było ujrzeć okno. Po prawej stronie mieściły się drzwi, które prawdopodobnie prowadziły do łazienki. Łóżka były duże z czerwonymi narzutami, każde z nich miało dodatkowo szkarłatny baldachim. Kufry znajdowały się pod ścianą. Sypialnia posiadała wiele półek, szaf oraz komód, a na parapetach stały dzbanki pełne wody.
– Cześć, jestem Lily – przywitała się Evans, uśmiechając się szeroko. – A to Kate.
Dziewczyna z porcelanową cerą uniosła na chwilę wzrok, po czym wzruszyła ramionami i z powrotem przeniosła spojrzenie czarnych tęczówek na okno. Deszcz bębnił o parapet, a krople spływały po szybie. Była paskudna pogoda.
Gryfonka z czekoladowymi oczami uśmiechnęła się do nas jeszcze szerzej i z radością podbiegła do nas. Dziewczyna uściskała nas, śmiejąc się cicho. Wyczułam od niej aromatyczny zapach wanilii.
 – Jestem Mary! Tak się cieszę, że jestem już w Hogwarcie! Kiedy dostałam list to nie wierzyłam w to, że jestem czarodziejką, ale później przyjechał do nas sam dyrektor i wytłumaczył wszystko mi i moim rodzicom. Oni są właścicielami sklepu warzywnego i naprawdę byli zaskoczeni, tak samo jak ja! – wyrzuciła z siebie.
Lily też opowiedziała trochę o swojej rodzinie, jednak gdy wspomniała o swojej siostrze, posmutniała. Poklepałam ją przyjacielsko po plecach i to ja zaczęłam opowiadać o moich rodzicach. Rose w pewnym momencie zasłoniła kotary w swoim łóżku i poszła spać.
– Ile bym dała, żeby zmyć z siebie ten atrament! – wykrzyknęła Mary, przyglądając się swojej szacie.
Wraz z Lily pokiwałyśmy ze zrozumieniem głowami i w tym samym momencie spojrzałyśmy na drzwi, które znajdowały się po prawej stronie. Biegiem ruszyłyśmy w tamtym kierunku, piszcząc przeraźliwie. Okazało się, że tam naprawdę znajduje się najprawdziwsza łazienka, dlatego z jeszcze większym entuzjazmem zaczęłyśmy się przepychać, śmiejąc się na głos.
Rose, która wychyliła się zza baldachimu spojrzała na nas zdziwiona. Truchtem wbiegła do toalety, zatrzaskując nam drzwi przed nosem. Zdziwione spojrzałyśmy na drzwi, takie walki trwały do dziś.
***
Wraz z Lily zeszłyśmy na dół. W kuchni pani Evans krzątała się, robiąc śniadanie. Miała poważną minę, a malinowe usta ściśnięte były w wąską linię. Zielone oczy miała zmrużone, a gdy usłyszała, że wchodzimy do pomieszczenia, odwróciła się w naszą stronę. Mama Lily wytarła dłonie o fartuszek, po czym podparła ręce na biodrach.
– Lily, czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego twoja siostra musiała jechać do szpitala ze złamanym nosem? – zapytała spokojnie, jednak w jej głosie można było usłyszeć gniew.
Rudowłosa westchnęła, zajmując miejsce przy stole. Przez chwilę bawiła się solniczką, która stała na blacie, jednak po chwili spojrzała równie poważnie na swoją rodzicielkę.
– Tak naprawdę to nie mam pojęcia – odpowiedziała. – To był zwykły wypadek. Petunia stała za drzwiami, a ja je otworzyłam, bo chciałam iść na śniadanie. No i usłyszałyśmy z Kate pisk, a później Petunia nas zwyzywała, chociaż to nie była nasza wina.
Mary Evans zamyśliła się, dokładnie się nam przyglądając. W końcu pokiwała głową, był to ledwo zauważalny gest, jednak ja go dostrzegłam. Na jej malinowych ustach pojawił się delikatny uśmiech.
– Skoro był to zwykły wypadek to dobrze – powiedziała. – Idźcie umyć ręce, śniadanie jest już gotowe – dodała.
***
Śniadanie odebrało mi resztki energii. Siedziałyśmy w pokoju, opowiadając sobie o świętach. Do domu babci Lily zjechała się praktycznie cała rodzina, a Petunia robiła wszystko, aby upokorzyć swoją siostrę i ujawnić jej magiczne zdolności, jednak Lily nie dawała się sprowokować.
Później zaczęłam swój wywód o Domu Dziecka. Opowiedziałam najpierw o przyjemnych rzeczach, o spotkaniu czworaczek, Judy i Louisie. Później przeszłam do mojego pierwszego spotkania z dyrektorkach i jej rygorystycznych zasad i okropnych karach. Lily była przerażona tą perspektywą i wykrzykiwała ostre uwagi do dyrektorki. Jednak trochę się uspokoiła, gdy opowiedziałam jej o quidditchu oraz Melanie Blue, którą spotkałam.
– Nie widziałam jej całe wieki! – wykrzyknęła rudowłosa, uśmiechając się ciepło. – Też chciałabym ją spotkać, pewnie dalej jest przemiła, od zawsze ją lubiłam!
Kontynuowałam historię, kiedy powiedziałam jej o Rose była zszokowana, ale obie wiedziałyśmy, że ktoś z jej rodziny umarł. Przedstawiałam jej historię o moim „wyrzuceniu” z Domu Dziecka i o przyjeździe do Doliny Godryka, a także o gościnności Jamesa i jego rodziców. Opisałam z dokładnością moje sny. Na koniec zostawiłam historię ze śmierciożercami.
– No tak, poplecznicy Sama-Wiesz-Kogo! – krzyknęła rudowłosa. – Kiedyś pożałują, że zechcieli podnieść na ciebie różdżkę!
– Nie sądzę, żeby to było konieczne. Jeden z nich został złapany… – odparłam.
– Ale czterech z nich dalej jest na wolności, prawda? – przerwała mi, a jej policzki pokryły się szkarłatem.
– Mam nadzieję, że aurorzy odwiedzili Dom Dziecka – powiedziałam. Nie chciałam, żeby dalej krzywdzono tam niewinne dzieci.
Lily kiwnęła głową ze zrozumieniem. Przeciągnęłam się, kładąc się na łóżku. Co jeśli aurorzy nie pojadą do Bedford, a dyrektorka jakimś cudem dowie się o tym, że doniosłam o tym, co tam się działo? Ile osób jeszcze była w stanie skrzywdzić dla własnej satysfakcji?
– O czym myślisz? – zwróciła się do mnie rudowłosa, szturchając mnie w bok.
Popatrzyłam na nią, wzruszając ramionami. Lily przygryzła wargę i powędrowała spojrzeniem do listów, które leżały na biurku. Evans bezmyślnie zaczęła skubać nitki swojego swetra, a jej zielone oczy rozmarzyły się. Po chwili rudowłosa cicho westchnęła.
– Martwi cię coś? – zapytałam, chociaż doskonale znałam odpowiedź na to pytanie.
– Ostatnio ciągle do mnie pisze Mark Mitchell, ten Krukon z naszego roku – wyjaśniła, ponownie wzdychając. – Przez ostatni czas był dla mnie naprawdę miły, a przed świętami w Hogwarcie zaprosił mnie na randkę do Hogsmeade.
Moje oczy prawie wyszły z orbit. Nie znałam za bardzo osób z mojego rocznika, jednak Marka kojarzyłam. Pamiętałam wyraz jego twarzy, gdy z uwielbieniem obserwował każdy ruch mojej przyjaciółki podczas bitwy na śnieżki.
– Zgodziłaś się? – zapiszczałam, przybliżając się do niej.
Wydawało mi się, że Mark jest odpowiedzialny. Poza tym był pełen energii i myślałam, że moja przyjaciółka musi mu się podobać, inaczej nie zaprosiłby jej na randkę do Hogsmeade. Lily spuściła wzrok, z jeszcze większą zażartością ciągnąć za nitki swetra.
– Właśnie nie – powiedziała, a w jej głosie dosłyszałam gniew. – Przestraszyłam się! Nigdy jeszcze nie byłam w związku, nigdy się nie całowałam, a on wyskoczył mi z propozycją randki! Poza tym pomyślałam, że robi to samo co Potter!
Sama ją rozumiałam, nigdy nie miałam chłopaka, a mój pierwszy pocałunek przeżyłam na peronie 9 i ¾ przed świętami, gdy Syriusz wymyślił swój genialny plan. Zmarszczyłam nos, niezadowolona z faktu, że to nie ja mogłam wybrać osoby, z którą przeżyłabym swój pierwszy pocałunek.
– Nie każdy chłopak jest Jamesem, Lily – odparłam, widząc wyczekujące spojrzenie rudowłosej. – Poza tym James nie jest zły, gdybyś go lepiej poznała, to na pewno byś się do niego przekonała. Ale wracając do Marka – uniosłam głos, bo widziałam, że Lily pragnie mi przerwać po wzmiance o Potterze. – Powinnaś się z nim spotkać, zawsze coś może z tego wyjść.
Evans spuściła wzrok, robiąc naburmuszoną minę. Nitka w jej swetrze w końcu puściła, przez co w materiale zrobiła się dziura. Dziewczyna westchnęła, skubiąc tym razem swoje paznokcie.
– Nienawidzę, gdy masz racje – burknęła po dłuższym milczeniu.
Klasnęłam entuzjastycznie w dłonie. Podbiegłam do biurka, biorąc z niego pergamin, kałamarz z atramentem oraz pióro. Przez chwilę zatrzymałam wzrok na listach od Jamesa, po czym zawróciłam i wróciłam na łóżko. Podałam wszystkie rzeczy rudowłosej, a ona spojrzała na mnie pytająco.
– Napisz do niego teraz – powiedziałam nalegająco, a ona westchnęła przeciągle.
Przyciągnęła do siebie pergamin i zamoczyła końcówkę pióra w kałamarzu. Przez pewien czas jej ręka spoczywała nad kartką. Po chwili Lily rzuciła pióro na pergamin, przez co na papierze pojawił się wielki kleks.
– Nie potrafię! Co mam mu napisać? „Hej Mark, pamiętasz może jak zaprosiłeś mnie na randkę w Hogsmeade? Czy to jest dalej aktualne?” Przecież to brzmi tragicznie! – wykrzyknęła, chowając twarz w dłoniach.
– Nie wygłupiaj się. Jesteś kreatywna, na pewno coś wymyślisz – ponagliłam ją.
Lily zniecierpliwiona odgarnęła rude włosy z twarzy i z niepewną miną zaczęła skrobać słowa na pergaminie. Parę razy zwijała kartki w kulkę, wyrzucając je w najdalszy kąt pomieszczenia. Z ciekawością przypatrywałam się jej twarzy, na której malowało się tak wiele emocji, że zdziwiłam się, że jej to nie przytłacza.
Po jakiejś godzinie Evans wstała z łóżka, a pergamin, który trzymała w ręce był cały zapisany. Spojrzała się na mnie rozpromienionymi tęczówkami, a na jej ustach tkwił szeroki uśmiech. Wśród bałaganu, który był na biurku odnalazła kopertę i natychmiastowo zaadresowała ją do Marka. Mruknęła ciche „zaraz wracam”, po czym opuściła pokój.
Czy kiedyś mnie jakiś chłopak zaprosi na randkę do Hogsmeade? Bardzo chciałam w to wierzyć, jednak coraz bardziej w to wątpiłam. Zawsze myślałam, że to chłopak powinien starać się o dziewczynę, tak powinno być i koniec. Ale czy na pewno? Czy naprawdę chciałam chodzić z kimś za rękę, przytulać się, całować? Czy to nie było tym, co nazywają ograniczeniem? Bałam się, że chłopak, którego mogłabym mieć w przyszłości mnie skrzywdzi. Chciałam, żeby moja relacja z drugą połówką była też przyjacielska. Miałam wielu przyjaciół płci męskiej, którym nie chodziło o nic więcej niż tylko o to.
James był dla mnie jak brat, który charakteryzował się niesamowitym poczuciem humoru. Osoby obserwujące go z boku mogłyby uważać go za pewnego siebie i rozrabiającego chłopaka. Większość z nich nie dostrzegała jego dobroci i serdeczności, a chociaż zachowywał się czasami naprawdę jak pięcioletnie dziecko, wiedziałam, że zawsze mogłam mu zaufać.
Syriusz był człowiekiem z głupimi pomysłami. Mógł gadać godzinami, nawet jeśli nikt by go nie słuchał, i przy tym potrafił być niezmiernie irytujący. Lubił być w centrum uwagi, jednak przy tym był dumny i dostojny. Chciał zrobić na złość osobom, które miały odmienne poglądy od niego, a była to głównie jego rodzina i Ślizgoni.
Mimo że chciałam traktować Remusa jak przyjaciela, nie potrafiłam zatrzymać nowego uczucia, którym darzyłam go przez ostatni czas. Remus zawsze był tajemniczy i uprzejmy, troszczył się o wszystkich, tylko nie o siebie. Potrafił mnie rozbawić i był naprawdę dobrym towarzyszem do parogodzinnych rozmów.
– Już jestem – wyrwał mnie z zamyślenia głos mojej przyjaciółki.
Lily zajęła miejsce obok mnie. Z zamyśleniem przyglądała się mojej szyi i doskonale wiedziałam, że patrzy się wprost na moją malinkę. Moje policzki poróżowiały, przez co Evans roześmiała się, przytulając się do mnie gwałtownie. Ten gest był tak niespodziewany, że przez chwilę zabrakło mi tchu.
– Jak całuje? – zapytała, uśmiechając się szerzej, przez co ja przewróciłam oczami. – Luke jest naprawdę przystojny.
– A niby skąd masz pewność, że zrobił to Luke? – odparłam.
– Jestem tego prawie w stu procentach pewna – odpowiedziała, uśmiechając się szeroko, jednak na jej twarz prawie natychmiast wykwitł wyraz zastanowienia. – Chyba że Peter się do ciebie dobrał, gdy byłaś u Pottera – dodała, śmiejąc się głośno.
Krzyknęłam oburzona i uderzyłam ją poduszką prosto w twarz. Lily zrobiła obrażoną minę, ale na jej twarzy pojawił się triumfalny uśmiech. Zaczęłyśmy bitwę na poduszki. Po jakimś czasie obie byłyśmy zmęczone, jednak zabawę przerwałyśmy dopiero w momencie, gdy do pokoju zajrzała pani Evans.
– Lily, masz gościa – powiedziała mama dziewczyny.
Wymieniłyśmy zaskoczone spojrzenie. Nasze włosy sterczały na wszystkie strony, a ubrania były pomięte. Lily wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę drzwi, znowu ciągnąc mnie za sobą. Zeszłyśmy na dół, od otwartych frontowych drzwi biło przeraźliwe zimno. Jednak praktycznie nie zwróciłam na to uwagi, ponieważ stanęłam zaskoczona, widząc osobę, która stała w drzwiach.
Lily z cichym okrzykiem rzuciła się w objęcia Severusa Snape’a. Jego czarne, tłuste włosy okalały bladą twarz. Snape był wysoki i kościsty. Duży, haczykowaty nos wyróżniał się z całej twarzy, a jego ciemne oczy patrzyły na mnie z nienawiścią. Nie tolerowałam tego Ślizgona ani jego poglądów.
– Co ty tu robisz? – zapytałam cichym warknięciem.
Snape rzucił mi spojrzenie spode łba i odsunął od siebie moją przyjaciółkę, a raczej naszą przyjaciółkę. Starałam się go tolerować ze względu na Lily, jednak wszyscy wiedzieli, że za sobą nie przepadamy. Oboje byliśmy zazdrośni o Evans i tylko ona powstrzymywała nas od rzucenia się sobie do gardeł.
– Miło cię widzieć, Rouly – powiedział z drwiną. – Jak tam twoi rodzice?
Zacisnęłam pięści z wściekłości tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Jedna dłoń mocno ścisnęła różdżkę, która znajdowała się w mojej kieszeni. W myślach już zaczęłam rozważać, jakim zaklęciem w niego rzucić. Nie potrzebna była mi nawet różdżka do zdjęcia mu tego kpiącego uśmiechu z ust.

4 komentarze:

  1. No to Kate jest u Lily w domu. Na pewno przyjemnie ten czas spędzą [wiem, powtarzam się :D].
    Petunia mogła nie stać pod drzwiami Lily. Wtedy by nie miała nosa złamanego. Ale coś tak myślę, że jakby Petunia porządnie Lily zdenerwowała to specjalnie Lily mogłaby jej to zrobić :D.
    Fajnie, że Kate namówiła Lily na randkę z Markiem. Może coś z tego wyjdzie.
    No i ciekawe jak James zareaguje na wiadomość, że Lily idzie na randkę. Jak ją kocha to pewnie zadowolony nie będzie.
    Kate może też się z kimś kiedyś umówi :D.

    Czekam na kolejny rozdział i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Te dziewczyny zupełnie nie wiedzą, co to równouprawnienie. Gdyby faceci też przejmowali się tym, że nie wypada im się za kimś uganiać, to ludzkość by strasznie szybko wymarła ;).
    Strasznie podobała mi się ta retrospekcja. Jak widać z Irytkiem najlepiej walczyć jego własną bronią :D. No i do używania różdżki potrzeba talentu, a nie czystej krwi albo dużej wiedzy.
    Petunia sobie zasłużyła na złamany nos. Gdyby nie podsłuchiwała, to by nie oberwała. Ale może w ten sposób w końcu nauczy się, by nie wtykać nosa w nie swoje sprawy.
    Moim zdaniem Severus sam sobie grabi. Na jego miejscu spróbowałabym chociaż tolerować znajomych najlepszej przyjaciółki, by jej nie stracić.
    http://nocturne.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  3. Może będę okrutna, ale nie szkoda mi Petuni... :D
    Snape... ugh! Zgadzam się z Kate.
    Ja chcę żeby Kate była z Remusem! ;o ;c
    Czekam na nowy rozdział!

    Pozdrawiam i życzę weny. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana V,

    Przepraszam, że tak późno kometuję, ale jakoś nie miałam ostatnio do tego ani weny, ani czasu.

    Rozdział przeuroczy. Wspomnienia pierwszego wieczoru w Hogwarcie wywołały na mojej twarzy szeroki uśmiech. Jestem pewna, że Irytek po pierwsze zapamiętał Kate, a po drugie od razu szczerze jej znienawidził.

    Petunia wreszcie dostała to na co zasłużyła. Szkoda tylko, że ta lekcja jej niczego nie nauczyła. Lily do końca wakacji będzie mogla podziwiać zmaltretowany nos swojej siostry.

    Sev i Kate powinni się opanować. To, że za sobą nie przepadali to nie znaczy, że powinni skakać sobie do gardeł przy pierwszym spotkaniu. Powinni raczej się ignorować.

    Pozdrawiam i lecę komentować dalej
    Em

    OdpowiedzUsuń

.
.
.
.
.
.
template by oreuis