Witam
po baaaardzo długiej przerwie. No tak, szkoła mnie totalnie ograniczała, przez
co nie było rozdziału przez taki czas. Rozdział beznadziejny, sama to wiem, ale
chciałam go jak najszybciej skończyć, żeby dodać coś w końcu na bloga i
poinformować was, że żyję XD Jak dobrze wiecie, 4 lipca jest pierwsza rocznica
bloga (yaaaay!), więc możecie się spodziewać jakiejś specjalnej notki! :)
Dziękuję, że jesteście!
____________________________________________________
Po
pomieszczeniu rozległ się stłumiony odgłos pukania do drzwi. Brzmiało to tak,
jakby ktoś nie chciał nam przerywać, ponieważ był to niepewny dźwięk. Wraz z
Lily przerwałyśmy rozmowę. Do sypialni napłynął zapach pieczonych ciasteczek.
Podparłam się na łokciach, wpatrując się w kobietę, która pojawiła się w
drzwiach.
Pani
Evans uśmiechała się do nas przyjaźnie. Jej blond włosy spięte były w koka. Jej
zielone oczy przez chwilę błądziły po pokoju, a uśmiech powoli schodził z jej
malinowych ust. Zacmokała z oburzeniem, obrzucając karcącym spojrzeniem swoją
córkę.
–
Czemu nie posprzątałaś, Lily? Przecież wiedziałaś, że przyjeżdża do ciebie
przyjaciółka – rzuciła oskarżycielskim tonem, na co rudowłosa przewróciła tylko
oczami.
–
Posprzątam – odparła, uśmiechając się do swojej rodzicielki.
–
Mam taką nadzieję. Za dziesięć minut zejdźcie na dół, zjemy razem śniadanie –
powiedziała łagodnie.
Obiecałyśmy
jej, że pojawimy się punktualnie. Mary Evans uśmiechnęła się do nas jeszcze raz,
po czym opuściła pomieszczenie. Gdy drzwi z cichym skrzypieniem zamknęły się, z
powrotem opadałam na poduszki. Przez jakiś czas z uwagą wpatrywałam się w
sufit, jednak gdy to mi się znudziło, przymknęłam powieki. Serce zabiło mi
mocniej, kiedy przed moimi oczami pojawił się Remus. Westchnęłam, po czym
przekręciłam się na bok.
Napotkałam
spojrzenie czujnych zielonych tęczówek. Doskonale znałam to podejrzliwe
spojrzenie, dobrze wiedziałam, że w tamtym momencie próbowała zgadnąć, co
chodzi mi po głowie. Przewróciłam oczami i wyszczerzyłam do niej zęby.
–
Chyba wariuję – powiedziałam jej, na co ona zaśmiała się cicho.
Na
szyi dziewczyny dostrzegłam naszyjnik z diamencikiem, który dostała ode mnie na
święta. Nie wiedziałam, czy on działał. Miał on służyć nam do komunikacji nawet
z dużej odległości i był on naszpikowany mnóstwem zaklęć.
Lily
przymknęła powieki, mocno marszcząc przy tym brwi. Popatrzyłam na nią z
rozbawieniem, jednak nie przerywałam jej intensywnego myślenia. Evans miała
niewiarygodne zdolności, potrafiła zrozumieć mnie bez słów. Lily zawsze była
jedyna w swoim rodzaju. Była stanowcza, jednak w odpowiednim momencie potrafiła
odpuścić. Czasami prezentowała się jak tykająca bomba, za innym razem była
przyjazna i pomocna.
Kiedy
Petunia Evans dowiedziała się, że Lily jest czarownicą, wpadła w szał. Była
zazdrosna do tego stopnia, że oddaliła się od swojej siostry i przyjaciółki
zarazem. Zaczęła ją upokarzać i oczerniać, wyzywała ją, przestała się do niej
odzywać. Petunia znienawidziła swoją siostrę, twierdziła, że rodzice zwracają
uwagę tylko na nią. Nie mogła przyjąć do wiadomości tego, że widzą swoją
młodszą córkę tylko na przerwy świąteczne i wakacje. Petunia była egoistką.
Pokręciłam
głową, otrząsając się z własnych myśli. Spokojny oddech Lily łaskotał mnie w
policzek, oczy miała zamknięte, a rude włosy opadały jej na twarz. Piegi na jej
nosie i policzkach były praktycznie niewidoczne, jednak wiedziałam, że gdy
tylko wyjrzy słońce staną się one wyraźniejsze.
–
Przestań się tak na mnie patrzyć – szepnęła, a na jej ustach pojawił się
uśmiech.
Zaśmiałam
się cicho i przeszłam do pozycji siedzącej. Lily otworzyła oczy, mrużąc je w
zabawny sposób. Dziewczyna przekręciła się na plecy, a rude włosy stworzyły
aureolę wokół jej głowy. Po chwili przeciągnęła się, ziewając.
–
Powinnyśmy iść na śniadanie? – zapytała, kierując spojrzenie zielonych tęczówek
na mnie.
Wzruszyłam
ramionami, rozglądając się po pomieszczeniu.
–
Obiecałyśmy twojej mamie, że będziemy punktualnie – odparłam, zatrzymując wzrok
na kopertach. – Czemu nie otworzyłaś listów od Jamesa?
–
Weź mi nawet o nich nie wspominaj – burknęła. – Trzymam je tu tylko po to, żeby
Petunia ich nie widziała. Ona zrobiłaby wszystko, żeby je zdobyć – westchnęła,
a ja uśmiechnęłam się tą myśl. – Uwierz mi, przeszukałaby nawet śmietnik!
Lily
niechętnie zwlekła się z łóżka, ciągnąc mnie za sobą. Z rozmachem otworzyła
drzwi, przez co usłyszałyśmy trzask, a zaraz potem głośny trzask. Z
przerażeniem spojrzałam na Petunię Evans, która nieszczęśliwie znalazła się na
linii ostrzału. Starsza siostra Lily musiała stać przed drzwiami, najwidoczniej
podsłuchując. Petunia trzymała się za nos kościstymi dłońmi, a spod jej palców
dostrzegłam krew. Petunia spojrzała na nas z nienawiścią, po czym zaczęła
głośno na nas przeklinać. Jej jasne oczy wypełniły się łzami.
–
Och, cześć Petunio – przywitałam się z dziewczyną.
Evans
tupnęła głośno nogą i z płaczem zbiegła na dół, głośno histeryzując. Wymieniłam
przerażone spojrzenie z Lily. Rudowłosa wzruszyła ramionami, a na jej ustach
pojawił się złośliwy uśmiech. Położyłam jej rękę na czole, na co ona cicho się
roześmiała.
–
Następnym razem będzie wiedzieć, że ma mnie nie podsłuchiwać – powiedziała, a w
jej zielonych tęczówkach pojawiły się iskierki.
Spojrzałam
na nią jak na wariatkę, jednak roześmiałam się widząc jej minę. Mimowolnie
przed moimi oczami pojawił się obraz pierwszego dnia w Hogwarcie.
***
Byłam zmęczona
całodniową jazdą pociągiem, a po ceremonii przydziału oraz po uczcie moja
energia praktycznie się ulotniła. Wlekłam się niezdarnie za prefektem
Gryffindoru, który opowiadał nam coś o zamku, jednak docierały do mnie tylko
urywki zdań. Docierała do mnie tylko jedna myśl. Tiara przydziału przydzieliła
mnie do domu lwa! Cieszyłam się podwójnie, ponieważ byli ze mną Remus oraz Lily.
Schody, po
których wchodziliśmy nagle się ruszyły, przez co gwałtownie złapałam się za
balustradę. Pisnęłam cicho, a wraz ze mną jeszcze parę dziewczyn, i przeniosłam
się o stopień wyżej, jednak właśnie wtedy zapadłam się. Moja noga ugrzęzła w
jednej z pułapek, o której zapewne mówił prefekt.
Parę osób
złapało mnie pod pachy i wyciągnęło mnie z potwornego stopnia. Popatrzyłam
nieufnie na pozostałe schody, jednak w tamtym momencie prefekt krzyknął
„uwaga!”. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, na naszych głowach wylądowały
woreczki, które natychmiastowo się roztrzaskały. W moje włosy, skórę oraz szatę
zaczął wsiąkać wielobarwny atrament.
Spojrzałam w
górę, nad nami latał duch. W jego oczach dostrzegłam złośliwe iskierki.
Szerokie usta rozciągnięte były w jeszcze szerszym uśmiechu. Krążył nad nami,
oblewając nas tuszem. Prefekt krzyczał na poltergeista, a ja stwierdziłam, że duch
był naprawdę irytujący.
– Nie wolno się
tak zachowywać! – krzyknęłam w jego kierunku oburzona, jednak on nie zwrócił na
moje słowa uwagi, ponieważ już po chwili dostałam kolejną porcją atramentu
prosto w twarz. – To wcale nie jest zabawne!
Duch zatrzymał
się gwałtownie i spojrzał na mnie swoimi roziskrzonymi, złośliwymi oczkami.
Poltergeist był tęgi i niski, unosił się w powietrzy ze skrzyżowanymi nogami. U
jego boku wisiała torba, z której co chwila wyciągał zapas swojej amunicji.
Irytek ponownie roześmiał się złowieszczo, rzucając w moim kierunku woreczkiem.
Ukryłam się za balustradą, patrząc z niedowierzaniem na ducha.
Wyciągnęłam z
szaty różdżkę, marszcząc przy tym brwi. Nie znałam żadnych zaklęć, nie wydało
mi się też, żeby jakiekolwiek z nich brzmiało „czary mary”, „abrakadabra”, czy
nawet „hokus pokus”. Przypomniałam sobie jedno z zaklęć, które znajdowało się w
podręczniku. Wykonałam falowany ruch dłonią, wypowiadając „Wingardium Leviosa”.
Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, woreczki z atramentem wzniosły się do góry.
Zaskoczona opuściłam różdżkę, a wtedy przedmioty ze świstem spadły na ducha.
Irytek zaczął pluć tuszem, a zaraz potem spojrzał na mnie z mieszaniną
zdziwienia i gniewu. Głośno przeklinając, oddalił się, znikając za jedną ze
ścian.
Usłyszałam
śmiech prefekta Gryffindoru, przez co cofnęłam się do tyłu, omal nie wpadając w
stopień-pułapkę. Chłopak uśmiechał się serdecznie, a niebieskie oczy miał
utkwione we mnie.
– Brawo,
właśnie zdobyłaś 10 punktów dla Gryffindoru! – zawołał, po czym zbliżył się do
mnie, pochylając się w moim kierunku. – Będziesz naprawdę znakomitą czarownicą
– szepnął tak, abym tylko ja to dosłyszała.
Nawet nie wiem,
w którym momencie dotarliśmy do Wieży Gryffindoru. W Hogwarcie postacie w
ramach się poruszały, czasami nawet rzucały w naszym kierunku jakieś uwagi albo
po prostu bacznie nas obserwowały. W końcu dotarliśmy do portretu,
przedstawiającą młodą kobietę o jasnej karnacji i z jakiegoś powodu
przypominała mi śpiewaczkę operową. Jej lekko kręcone włosy opadały na ramiona,
a duże ciemnoniebieskie oczy były jak radary.
Weszliśmy do
Pokoju Wspólnego, a ja dosłownie znieruchomiałam. Wydawało się, że ze
szkarłatnych ścian okrągłego pomieszczenia bije żar. Z kominka buchał ogień,
mieniąc się czerwienią, pomarańczą, żółcią i granatem, dostrzegłam, że wokół
niego tłoczy się zadziwiająca ilość uczniów. Płomienne sofy i fotele były
stare, wysiedziane i w paru miejscach obdarte, jednak nikomu to nie
przeszkadzało. Perski dywan leżał na środku pomieszczenia, a stoliki były
porozrzucane po całym pomieszczeniu.
– Dormitorium
dla panów znajduje się po lewej, zaś dziewcząt po prawej – powiedział prefekt,
wyrywając mnie z zamyślenia. – Możecie już iść.
Pierwszoroczni
Gryfoni zaczęli się rozchodzić, jednak ja dalej stałam na środku Pokoju Wspólnego,
rozglądając się z zaciekawieniem. Dopiero wtedy dostrzegłam, że Lily Evans
stała u mojego boku, robiąc to samo co ja. Po chwili jej zielone oczy w
kształcie migdałów zatrzymały się na mnie.
– Tak się
cieszę, że razem jesteśmy w Gryffindorze! – wykrzyknęła, uśmiechając się do
mnie ciepło.
Razem
ruszyłyśmy do dormitorium dziewcząt. Praktycznie na samej górze znajdowała się
tabliczka z napisem: I rok, Evans Lilyanne, Hope Rosaline, MacDonald Mary,
Rouly Katherine. Uśmiechnęłam się szeroko widząc, że będę dzielić sypialnie z
Lily.
W pomieszczeniu
były już dwie pozostałe dziewczyny. Różniły się od siebie tak bardzo, że na
początku stałam jak wryta. Jedna z nich miała oczy czarne jak noc i takiego
samego koloru proste włosy. Jej spojrzenie było dumne i chłodne, a porcelanowa
cera nienaturalnie się wyróżniała. Siedziała wyprostowana na jednym z łóżek i
patrzyła beznamiętnie w ścianę.
Druga miała
falowane brązowe włosy i roziskrzone czekoladowe tęczówki. Stała na środku
sypialni, z zaciekawieniem rozglądając się po pomieszczeniu. Na jej ustach
tkwił szeroki uśmiech. Gdy weszłyśmy do sypialni, o razu przeniosła na nas
spojrzenie.
Dormitorium
było okrągłym pomieszczeniem, co nie było raczej zaskoczeniem. Praktycznie
wszędzie gdzie się spojrzało można było ujrzeć okno. Po prawej stronie mieściły
się drzwi, które prawdopodobnie prowadziły do łazienki. Łóżka były duże z
czerwonymi narzutami, każde z nich miało dodatkowo szkarłatny baldachim. Kufry
znajdowały się pod ścianą. Sypialnia posiadała wiele półek, szaf oraz komód, a
na parapetach stały dzbanki pełne wody.
– Cześć, jestem
Lily – przywitała się Evans, uśmiechając się szeroko. – A to Kate.
Dziewczyna z
porcelanową cerą uniosła na chwilę wzrok, po czym wzruszyła ramionami i z
powrotem przeniosła spojrzenie czarnych tęczówek na okno. Deszcz bębnił o
parapet, a krople spływały po szybie. Była paskudna pogoda.
Gryfonka z
czekoladowymi oczami uśmiechnęła się do nas jeszcze szerzej i z radością
podbiegła do nas. Dziewczyna uściskała nas, śmiejąc się cicho. Wyczułam od niej
aromatyczny zapach wanilii.
– Jestem
Mary! Tak się cieszę, że jestem już w Hogwarcie! Kiedy dostałam list to nie
wierzyłam w to, że jestem czarodziejką, ale później przyjechał do nas sam
dyrektor i wytłumaczył wszystko mi i moim rodzicom. Oni są właścicielami sklepu
warzywnego i naprawdę byli zaskoczeni, tak samo jak ja! – wyrzuciła z siebie.
Lily też
opowiedziała trochę o swojej rodzinie, jednak gdy wspomniała o swojej siostrze,
posmutniała. Poklepałam ją przyjacielsko po plecach i to ja zaczęłam opowiadać
o moich rodzicach. Rose w pewnym momencie zasłoniła kotary w swoim łóżku i
poszła spać.
– Ile bym dała,
żeby zmyć z siebie ten atrament! – wykrzyknęła Mary, przyglądając się swojej
szacie.
Wraz z Lily
pokiwałyśmy ze zrozumieniem głowami i w tym samym momencie spojrzałyśmy na
drzwi, które znajdowały się po prawej stronie. Biegiem ruszyłyśmy w tamtym
kierunku, piszcząc przeraźliwie. Okazało się, że tam naprawdę znajduje się
najprawdziwsza łazienka, dlatego z jeszcze większym entuzjazmem zaczęłyśmy się
przepychać, śmiejąc się na głos.
Rose, która
wychyliła się zza baldachimu spojrzała na nas zdziwiona. Truchtem wbiegła do
toalety, zatrzaskując nam drzwi przed nosem. Zdziwione spojrzałyśmy na drzwi,
takie walki trwały do dziś.
***
Wraz
z Lily zeszłyśmy na dół. W kuchni pani Evans krzątała się, robiąc śniadanie.
Miała poważną minę, a malinowe usta ściśnięte były w wąską linię. Zielone oczy
miała zmrużone, a gdy usłyszała, że wchodzimy do pomieszczenia, odwróciła się w
naszą stronę. Mama Lily wytarła dłonie o fartuszek, po czym podparła ręce na
biodrach.
–
Lily, czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego twoja siostra musiała jechać do
szpitala ze złamanym nosem? – zapytała spokojnie, jednak w jej głosie można
było usłyszeć gniew.
Rudowłosa
westchnęła, zajmując miejsce przy stole. Przez chwilę bawiła się solniczką,
która stała na blacie, jednak po chwili spojrzała równie poważnie na swoją
rodzicielkę.
–
Tak naprawdę to nie mam pojęcia – odpowiedziała. – To był zwykły wypadek.
Petunia stała za drzwiami, a ja je otworzyłam, bo chciałam iść na śniadanie. No
i usłyszałyśmy z Kate pisk, a później Petunia nas zwyzywała, chociaż to nie
była nasza wina.
Mary
Evans zamyśliła się, dokładnie się nam przyglądając. W końcu pokiwała głową,
był to ledwo zauważalny gest, jednak ja go dostrzegłam. Na jej malinowych ustach
pojawił się delikatny uśmiech.
–
Skoro był to zwykły wypadek to dobrze – powiedziała. – Idźcie umyć ręce,
śniadanie jest już gotowe – dodała.
***
Śniadanie
odebrało mi resztki energii. Siedziałyśmy w pokoju, opowiadając sobie o
świętach. Do domu babci Lily zjechała się praktycznie cała rodzina, a Petunia
robiła wszystko, aby upokorzyć swoją siostrę i ujawnić jej magiczne zdolności,
jednak Lily nie dawała się sprowokować.
Później
zaczęłam swój wywód o Domu Dziecka. Opowiedziałam najpierw o przyjemnych rzeczach,
o spotkaniu czworaczek, Judy i Louisie. Później przeszłam do mojego pierwszego
spotkania z dyrektorkach i jej rygorystycznych zasad i okropnych karach. Lily
była przerażona tą perspektywą i wykrzykiwała ostre uwagi do dyrektorki. Jednak
trochę się uspokoiła, gdy opowiedziałam jej o quidditchu oraz Melanie Blue,
którą spotkałam.
–
Nie widziałam jej całe wieki! – wykrzyknęła rudowłosa, uśmiechając się ciepło.
– Też chciałabym ją spotkać, pewnie dalej jest przemiła, od zawsze ją lubiłam!
Kontynuowałam
historię, kiedy powiedziałam jej o Rose była zszokowana, ale obie wiedziałyśmy,
że ktoś z jej rodziny umarł. Przedstawiałam jej historię o moim „wyrzuceniu” z
Domu Dziecka i o przyjeździe do Doliny Godryka, a także o gościnności Jamesa i
jego rodziców. Opisałam z dokładnością moje sny. Na koniec zostawiłam historię
ze śmierciożercami.
–
No tak, poplecznicy Sama-Wiesz-Kogo! – krzyknęła rudowłosa. – Kiedyś pożałują,
że zechcieli podnieść na ciebie różdżkę!
–
Nie sądzę, żeby to było konieczne. Jeden z nich został złapany… – odparłam.
–
Ale czterech z nich dalej jest na wolności, prawda? – przerwała mi, a jej
policzki pokryły się szkarłatem.
–
Mam nadzieję, że aurorzy odwiedzili Dom Dziecka – powiedziałam. Nie chciałam,
żeby dalej krzywdzono tam niewinne dzieci.
Lily
kiwnęła głową ze zrozumieniem. Przeciągnęłam się, kładąc się na łóżku. Co jeśli
aurorzy nie pojadą do Bedford, a dyrektorka jakimś cudem dowie się o tym, że
doniosłam o tym, co tam się działo? Ile osób jeszcze była w stanie skrzywdzić
dla własnej satysfakcji?
–
O czym myślisz? – zwróciła się do mnie rudowłosa, szturchając mnie w bok.
Popatrzyłam
na nią, wzruszając ramionami. Lily przygryzła wargę i powędrowała spojrzeniem
do listów, które leżały na biurku. Evans bezmyślnie zaczęła skubać nitki swojego
swetra, a jej zielone oczy rozmarzyły się. Po chwili rudowłosa cicho westchnęła.
–
Martwi cię coś? – zapytałam, chociaż doskonale znałam odpowiedź na to pytanie.
–
Ostatnio ciągle do mnie pisze Mark Mitchell, ten Krukon z naszego roku –
wyjaśniła, ponownie wzdychając. – Przez ostatni czas był dla mnie naprawdę
miły, a przed świętami w Hogwarcie zaprosił mnie na randkę do Hogsmeade.
Moje
oczy prawie wyszły z orbit. Nie znałam za bardzo osób z mojego rocznika, jednak
Marka kojarzyłam. Pamiętałam wyraz jego twarzy, gdy z uwielbieniem obserwował
każdy ruch mojej przyjaciółki podczas bitwy na śnieżki.
–
Zgodziłaś się? – zapiszczałam, przybliżając się do niej.
Wydawało
mi się, że Mark jest odpowiedzialny. Poza tym był pełen energii i myślałam, że
moja przyjaciółka musi mu się podobać, inaczej nie zaprosiłby jej na randkę do
Hogsmeade. Lily spuściła wzrok, z jeszcze większą zażartością ciągnąć za nitki
swetra.
–
Właśnie nie – powiedziała, a w jej głosie dosłyszałam gniew. – Przestraszyłam
się! Nigdy jeszcze nie byłam w związku, nigdy się nie całowałam, a on wyskoczył
mi z propozycją randki! Poza tym pomyślałam, że robi to samo co Potter!
Sama
ją rozumiałam, nigdy nie miałam chłopaka, a mój pierwszy pocałunek przeżyłam na
peronie 9 i ¾ przed świętami, gdy Syriusz wymyślił swój genialny plan.
Zmarszczyłam nos, niezadowolona z faktu, że to nie ja mogłam wybrać osoby, z
którą przeżyłabym swój pierwszy pocałunek.
–
Nie każdy chłopak jest Jamesem, Lily – odparłam, widząc wyczekujące spojrzenie
rudowłosej. – Poza tym James nie jest zły, gdybyś go lepiej poznała, to na
pewno byś się do niego przekonała. Ale wracając do Marka – uniosłam głos, bo
widziałam, że Lily pragnie mi przerwać po wzmiance o Potterze. – Powinnaś się z
nim spotkać, zawsze coś może z tego wyjść.
Evans
spuściła wzrok, robiąc naburmuszoną minę. Nitka w jej swetrze w końcu puściła,
przez co w materiale zrobiła się dziura. Dziewczyna westchnęła, skubiąc tym
razem swoje paznokcie.
–
Nienawidzę, gdy masz racje – burknęła po dłuższym milczeniu.
Klasnęłam
entuzjastycznie w dłonie. Podbiegłam do biurka, biorąc z niego pergamin,
kałamarz z atramentem oraz pióro. Przez chwilę zatrzymałam wzrok na listach od
Jamesa, po czym zawróciłam i wróciłam na łóżko. Podałam wszystkie rzeczy
rudowłosej, a ona spojrzała na mnie pytająco.
–
Napisz do niego teraz – powiedziałam nalegająco, a ona westchnęła przeciągle.
Przyciągnęła
do siebie pergamin i zamoczyła końcówkę pióra w kałamarzu. Przez pewien czas
jej ręka spoczywała nad kartką. Po chwili Lily rzuciła pióro na pergamin, przez
co na papierze pojawił się wielki kleks.
–
Nie potrafię! Co mam mu napisać? „Hej Mark, pamiętasz może jak zaprosiłeś mnie
na randkę w Hogsmeade? Czy to jest dalej aktualne?” Przecież to brzmi
tragicznie! – wykrzyknęła, chowając twarz w dłoniach.
–
Nie wygłupiaj się. Jesteś kreatywna, na pewno coś wymyślisz – ponagliłam ją.
Lily
zniecierpliwiona odgarnęła rude włosy z twarzy i z niepewną miną zaczęła
skrobać słowa na pergaminie. Parę razy zwijała kartki w kulkę, wyrzucając je w
najdalszy kąt pomieszczenia. Z ciekawością przypatrywałam się jej twarzy, na
której malowało się tak wiele emocji, że zdziwiłam się, że jej to nie przytłacza.
Po
jakiejś godzinie Evans wstała z łóżka, a pergamin, który trzymała w ręce był
cały zapisany. Spojrzała się na mnie rozpromienionymi tęczówkami, a na jej
ustach tkwił szeroki uśmiech. Wśród bałaganu, który był na biurku odnalazła
kopertę i natychmiastowo zaadresowała ją do Marka. Mruknęła ciche „zaraz
wracam”, po czym opuściła pokój.
Czy
kiedyś mnie jakiś chłopak zaprosi na randkę do Hogsmeade? Bardzo chciałam w to
wierzyć, jednak coraz bardziej w to wątpiłam. Zawsze myślałam, że to chłopak
powinien starać się o dziewczynę, tak powinno być i koniec. Ale czy na pewno?
Czy naprawdę chciałam chodzić z kimś za rękę, przytulać się, całować? Czy to
nie było tym, co nazywają ograniczeniem? Bałam się, że chłopak, którego
mogłabym mieć w przyszłości mnie skrzywdzi. Chciałam, żeby moja relacja z drugą
połówką była też przyjacielska. Miałam wielu przyjaciół płci męskiej, którym
nie chodziło o nic więcej niż tylko o to.
James
był dla mnie jak brat, który charakteryzował się niesamowitym poczuciem humoru.
Osoby obserwujące go z boku mogłyby uważać go za pewnego siebie i
rozrabiającego chłopaka. Większość z nich nie dostrzegała jego dobroci i
serdeczności, a chociaż zachowywał się czasami naprawdę jak pięcioletnie
dziecko, wiedziałam, że zawsze mogłam mu zaufać.
Syriusz
był człowiekiem z głupimi pomysłami. Mógł gadać godzinami, nawet jeśli nikt by
go nie słuchał, i przy tym potrafił być niezmiernie irytujący. Lubił być w
centrum uwagi, jednak przy tym był dumny i dostojny. Chciał zrobić na złość
osobom, które miały odmienne poglądy od niego, a była to głównie jego rodzina i
Ślizgoni.
Mimo
że chciałam traktować Remusa jak przyjaciela, nie potrafiłam zatrzymać nowego
uczucia, którym darzyłam go przez ostatni czas. Remus zawsze był tajemniczy i
uprzejmy, troszczył się o wszystkich, tylko nie o siebie. Potrafił mnie
rozbawić i był naprawdę dobrym towarzyszem do parogodzinnych rozmów.
–
Już jestem – wyrwał mnie z zamyślenia głos mojej przyjaciółki.
Lily
zajęła miejsce obok mnie. Z zamyśleniem przyglądała się mojej szyi i doskonale
wiedziałam, że patrzy się wprost na moją malinkę. Moje policzki poróżowiały,
przez co Evans roześmiała się, przytulając się do mnie gwałtownie. Ten gest był
tak niespodziewany, że przez chwilę zabrakło mi tchu.
–
Jak całuje? – zapytała, uśmiechając się szerzej, przez co ja przewróciłam
oczami. – Luke jest naprawdę przystojny.
–
A niby skąd masz pewność, że zrobił to Luke? – odparłam.
–
Jestem tego prawie w stu procentach pewna – odpowiedziała, uśmiechając się
szeroko, jednak na jej twarz prawie natychmiast wykwitł wyraz zastanowienia. –
Chyba że Peter się do ciebie dobrał, gdy byłaś u Pottera – dodała, śmiejąc się
głośno.
Krzyknęłam
oburzona i uderzyłam ją poduszką prosto w twarz. Lily zrobiła obrażoną minę,
ale na jej twarzy pojawił się triumfalny uśmiech. Zaczęłyśmy bitwę na poduszki.
Po jakimś czasie obie byłyśmy zmęczone, jednak zabawę przerwałyśmy dopiero w
momencie, gdy do pokoju zajrzała pani Evans.
–
Lily, masz gościa – powiedziała mama dziewczyny.
Wymieniłyśmy
zaskoczone spojrzenie. Nasze włosy sterczały na wszystkie strony, a ubrania
były pomięte. Lily wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę drzwi, znowu ciągnąc
mnie za sobą. Zeszłyśmy na dół, od otwartych frontowych drzwi biło przeraźliwe
zimno. Jednak praktycznie nie zwróciłam na to uwagi, ponieważ stanęłam
zaskoczona, widząc osobę, która stała w drzwiach.
Lily
z cichym okrzykiem rzuciła się w objęcia Severusa Snape’a. Jego czarne, tłuste
włosy okalały bladą twarz. Snape był wysoki i kościsty. Duży, haczykowaty nos
wyróżniał się z całej twarzy, a jego ciemne oczy patrzyły na mnie z
nienawiścią. Nie tolerowałam tego Ślizgona ani jego poglądów.
–
Co ty tu robisz? – zapytałam cichym warknięciem.
Snape
rzucił mi spojrzenie spode łba i odsunął od siebie moją przyjaciółkę, a raczej
naszą przyjaciółkę. Starałam się go tolerować ze względu na Lily, jednak
wszyscy wiedzieli, że za sobą nie przepadamy. Oboje byliśmy zazdrośni o Evans i
tylko ona powstrzymywała nas od rzucenia się sobie do gardeł.
–
Miło cię widzieć, Rouly – powiedział z drwiną. – Jak tam twoi rodzice?
Zacisnęłam
pięści z wściekłości tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Jedna dłoń mocno
ścisnęła różdżkę, która znajdowała się w mojej kieszeni. W myślach już zaczęłam
rozważać, jakim zaklęciem w niego rzucić. Nie potrzebna była mi nawet różdżka
do zdjęcia mu tego kpiącego uśmiechu z ust.
No to Kate jest u Lily w domu. Na pewno przyjemnie ten czas spędzą [wiem, powtarzam się :D].
OdpowiedzUsuńPetunia mogła nie stać pod drzwiami Lily. Wtedy by nie miała nosa złamanego. Ale coś tak myślę, że jakby Petunia porządnie Lily zdenerwowała to specjalnie Lily mogłaby jej to zrobić :D.
Fajnie, że Kate namówiła Lily na randkę z Markiem. Może coś z tego wyjdzie.
No i ciekawe jak James zareaguje na wiadomość, że Lily idzie na randkę. Jak ją kocha to pewnie zadowolony nie będzie.
Kate może też się z kimś kiedyś umówi :D.
Czekam na kolejny rozdział i życzę weny.
Te dziewczyny zupełnie nie wiedzą, co to równouprawnienie. Gdyby faceci też przejmowali się tym, że nie wypada im się za kimś uganiać, to ludzkość by strasznie szybko wymarła ;).
OdpowiedzUsuńStrasznie podobała mi się ta retrospekcja. Jak widać z Irytkiem najlepiej walczyć jego własną bronią :D. No i do używania różdżki potrzeba talentu, a nie czystej krwi albo dużej wiedzy.
Petunia sobie zasłużyła na złamany nos. Gdyby nie podsłuchiwała, to by nie oberwała. Ale może w ten sposób w końcu nauczy się, by nie wtykać nosa w nie swoje sprawy.
Moim zdaniem Severus sam sobie grabi. Na jego miejscu spróbowałabym chociaż tolerować znajomych najlepszej przyjaciółki, by jej nie stracić.
http://nocturne.blog.pl/
Może będę okrutna, ale nie szkoda mi Petuni... :D
OdpowiedzUsuńSnape... ugh! Zgadzam się z Kate.
Ja chcę żeby Kate była z Remusem! ;o ;c
Czekam na nowy rozdział!
Pozdrawiam i życzę weny. ;)
Kochana V,
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak późno kometuję, ale jakoś nie miałam ostatnio do tego ani weny, ani czasu.
Rozdział przeuroczy. Wspomnienia pierwszego wieczoru w Hogwarcie wywołały na mojej twarzy szeroki uśmiech. Jestem pewna, że Irytek po pierwsze zapamiętał Kate, a po drugie od razu szczerze jej znienawidził.
Petunia wreszcie dostała to na co zasłużyła. Szkoda tylko, że ta lekcja jej niczego nie nauczyła. Lily do końca wakacji będzie mogla podziwiać zmaltretowany nos swojej siostry.
Sev i Kate powinni się opanować. To, że za sobą nie przepadali to nie znaczy, że powinni skakać sobie do gardeł przy pierwszym spotkaniu. Powinni raczej się ignorować.
Pozdrawiam i lecę komentować dalej
Em