Kolacja w Hogwarcie trwała w najlepsze. Po pomieszczeniu roznosił się typowy
gwar oraz brzęczenie sztućców. Sala wypełniona była po brzegi, a to dlatego, że
w każdy weekend uczniowie mieli zjawić się równo o 19 na wspólną kolację. Niby
taka mała rzecz, jednak dzięki niej można było dostrzec ile tak naprawdę
uczniów uczy się w Hogwarcie.
Od paru minut podejrzliwie przyglądałam się chłopakom z naszego domu, a
konkretnie Huncwotom. James, Syriusz, Peter oraz Remus przyjęli taką nazwę, gdy
McGonagall w ze zdenerwowania właśnie tak ich określiła.
– MAM JUŻ WAS DOŚĆ WY…WY HUNCWOCI! GRYFFINDOR TRACI PO 40
PUNKTÓW ZA KAŻDEGO Z WAS! PRZYNOSICIE HAŃBĘ GRYFFINDOROWI I CAŁEJ SZKOLE!
WYNOŚCIE SIĘ Z MOJEJ KLASY! CAŁA CZWÓRKA! – wrzeszczała, czerwieniąc się ze
złości.
Uśmiechnęłam się na to wspomnienie, jednak natychmiast na moją twarz wróciła
obojętność. Zmrużyłam oczy w szparki, gdy dostrzegłam, że Huncwoci zaczęli jeść
wątróbkę. Czułam, że coś kombinują, a wiadomo, że jeśli ta czwórka coś wymyśli,
to zawsze jest naprawdę nieprzyjemnie.
Następnego dnia uczniowie wracali na święta do domów. Wszyscy mieli nadzieję,
że po męczącym dniu będziemy mogli w spokoju udać się do dormitorium i tam
zakopać się pod pierzynę, zwłaszcza gdy temperatura powietrza coraz bardziej
spadała.
Obawiałam się wyjazdu do Domu Dziecka. Nie wiedziałam jak tam będzie, a w
dodatku święta w Hogwarcie zachęcały mnie do pozostania w zamku. Jednak Gryfoni
z mojego roku wyjeżdżali do swoich rodzin, więc jakbym została spędziłabym całe
godziny w bibliotece oraz na fotelu przed kominkiem w Pokoju Wspólnym.
W dodatku coraz bardziej nawiedzała mnie przeszłość, gdy nie wiedziałam, że
jestem czarodziejką, a moje życie opierało się na życiu w samotności. Byłam
poniżana, wyśmiewana oraz nazywana dziwolągiem. Dzięki magii poznałam
najlepszych przyjaciół, jakich mogłam sobie wymarzyć. Remus, Lily, Alice oraz
Mary, a także Syriusz i James w każdej chwili byli w stanie mnie pocieszyć.
Jednak wciąż pamiętałam niebieskie oczy mojej mamy oraz czarne włosy, które
okalały jej bladą twarz. Była piękna, nawet jak zaczęły pojawiać jej się
pierwsze, prawie niewidoczne, zmarszczki. Mama zawsze troszczyła się o mnie i
pilnowała, aby włos z głowy mi nie spadł. Kochałam ją, a ona kochała mnie.
Mój tata był jej całkowitym przeciwieństwem. Miał brązowe oczy, które potrafiły
przeszywać przenikliwym spojrzeniem oraz zawsze niesforne, blond włosy. Poza
tym tryskał energią i pozytywnym nastawieniem do życia. Do tego potrafił
świetnie się bawić i opowiadać najlepsze żarty na świecie.
Do tego mój dawno zaginiony brat. Pamiętałam go jako troskliwego i radosnego
dzieciaka, który potrafił mnie pocieszyć. Był kropka w kropkę taki sam jak ja;
takie same oczy, nos, usta , a nawet kształt twarzy. Nie mogłam sobie
przypomnieć jednak większości wspomnień, które były związane właśnie z nim, a
to dlatego, że zniknął dobre 10 lat temu.
Mieszałam łyżeczką w herbacie, stukając metalem o brzegi kubka. Poczułam
na sobie czujny wzrok Lily, więc podniosłam spojrzenie na jej zielone oczy w
kształcie migdałów. Piegi na jej twarzy praktycznie zanikły, a zmarszczka
między brwiami była oznaką zamyślenia.
– Zjedz coś – zalecił Black, przez co natychmiast na niego spojrzałam – chyba
nie chcesz, żeby robota skrzatów się zmarnowała, nie Rouly?
Jego czarne oczy zaświeciły typowo huncwockim blaskiem, więc nabrałam jeszcze
większych podejrzeń. Syriusz był przystojnym chłopakiem, ciemne włosy z gracją
opadały mu na czoło. Na jego ustach gościł szeroki uśmiech.
– Co wy kombinujecie? – zapytałam, przez co on zrobił minę niewiniątka i uniósł
ręce w geście poddania się.
– Oskarżasz nas o coś, Kate? – odparł, na co ja tylko wzruszyłam ramionami.
Podniosłam kubek z herbatą, dzięki czemu moje dłonie natychmiast się rozgrzały.
Zbliżyłam usta do naczynia, natychmiast poczułam, jak para wodna otuliła moje
wargi. Napiłam się napoju, a słodki smak herbaty przyjemnie rozgrzał mi
zmarznięte ciało.
Z zainteresowaniem zaczęłam przeglądać
potrawy, które znajdowały się na stole. Złoty kolor tostów zachęcał do
sięgnięcia dłonią i skosztowania ich. Już wyciągałam dłoń, aby nabrać sobie
porcję na talerz, gdy głośny huk i pisk hogwartczyków zwrócił moją uwagę. Z
otwartymi ustami obserwowałam, jak damska część szkoły praktycznie płakała z
frustracji.
Zapewne chcielibyście wiedzieć, co się właściwie stało, prawda? Otóż uczniowie,
jak i nauczyciele, udekorowani byli w swoją…kolację. Kątem oka dostrzegłam, jak
Huncwoci przybijali sobie piątki, a szeroki uśmiech tkwił na ich ustach. W
dodatku okazało się, że tylko wątróbka nie wybuchła!
Twarz Lily zlewała się wtedy z jej włosami. Z hukiem odsunęła się od stołu, a
krzesło upadło z głośnym łoskotem na kamienną posadzkę. Na jej szacie oraz buzi
miała owsiankę, którą spożywała parę minut temu. James widząc jej minę zaczął
się niekontrolowanie śmiać.
– Śmieszy cię coś, Potter? – wrzasnęła Lily, przekrzykując wrzawę, która
rozpętała się w Wielkiej Sali.
McGonagall zaczęła szybkim krokiem zmierzać w naszym kierunku. Próbowałam
powiedzieć to Evans, aby nie wybuchła, ale było za późno. Lily na łyżkę
nałożyła owsianki, którą miała na sobie, po czym wystrzeliła ją prosto w twarz
śmiejącego się Huncwota. Wtedy to rudowłosa uśmiechnęła się z drwiną.
– Śmieszy cię coś, Evans? – James powtórzył słowa mojej przyjaciółki.
Nie minęło dużo czasu, a jedzenie latało po całym pomieszczeniu. Schyliłam się,
aby przypadkiem nie ucierpieć i powoli zaczęłam się wycofywać. Jedna sekunda
wystarczyła, żeby Gregory, Gryfon z mojego roku mnie zauważył. Od razu na mojej
twarzy wylądowały lody, które miały być na deser.
Zaskoczona wyprostowałam się, ale to był błąd, ponieważ w moją stronę pomknęła
taca z tostami. Podstawkę zręcznie złapałam, jednak grzanki wplotły mi się w
klejące od lodów włosy. Przyłączyłam się do zażartej bitwy, nie zwracałam
uwagi, na ofiary, które dostawały kolejnym jedzeniem. I to był błąd, gdy
ponownie się zamachnęłam, na mojej drodze stanęła opiekunka domu lwa, na której
niechcący wylądowała miska z sałatką.
Jak na komendę, na Wielkiej Sali zapanowała grobowa cisza. Przestraszona
spoglądałam na profesorkę, czując, jak moje policzki dosłownie płonęły żywym
ogniem. Zrobiłam skruszoną minę, a moje serce biło z prędkością 10 uderzeń na
sekundę.
Wcale mnie nie śmieszyło, że McGonagall spływały po twarzy
pomidory i ogórki. Twarz Minerwy ciągle zmieniała swoje barwy. Jej mocno
zaciśnięte usta nie wróżyły nic dobrego. W dodatku coraz bardziej przytłaczało
mnie spojrzenie jej świdrujących zielonych oczu.
– Nie obchodzi mnie, kto zaczął bójkę – rzekła McGonagall ze stoickim spokojem
– Black, Potter, Lupin, Pettigrew, szlaban! Macie to wszystko posprzątać! Bez
użycia magii! – po czym odwróciła się na pięcie i wróciła do stołu
nauczycielskiego.
– Nie dała wam punktów ujemnych? – zapytałam szeptem, gdy McGonagall nie była w
stanie tego usłyszeć. Oni w odpowiedzi wzruszyli tylko ramionami, tak jak ja
nie rozumiejąc całego zajścia.
***
Po kolacji hogwartczycy zaczęli się rozchodzić do swoich Pokojów Wspólnych. W
samotności przemierzałam korytarze, ciągle niechcący obijając się od jakiegoś
ucznia. Weszłam na ruchome schody, a one ponownie rozpoczęły swoją gierkę.
Przewróciłam oczami i przeskoczyłam przez przeszkodę, która znajdowała się na
25 schodku.
– Cześć Kate! – usłyszałam nagle za sobą, przez co natychmiast przystanęłam w
miejscu i odwróciłam się do osoby, która mnie zawołała.
Zmarkotniałam, gdy dostrzegłam, że w moim kierunku zmierza Luke. Jego
roztrzepane blond włosy były nieskalane żadnym okruszkiem, a idealnie zapięta
szata wskazywała na to, że chłopaka nie było na kolacji. Pod pachą dzierżył
stos książek, a uśmiech na jego ustach dostrzegłam nawet z odległości, która
nas dzieliła.
Przewróciłam po raz kolejny oczami i oparłam się o barierkę,
czekając na Krukona. Okropnie mnie on irytował, jednak nawet taki człowiek jak
on zasługuje na chociaż minutę uwagi. Chłopak w parę sekund znalazł się obok
mnie, dzięki czemu mogłam kontynuować swoją wędrówkę.
– Wracasz do domu na święta ?
– zapytał, jednak całkowicie zignorowałam jego słowa. – No, Rouly, mogłabyś się
przynajmniej wysilić na odpowiedź.
– Dla twojej wiadomości, Clifford, moi rodzice nie żyją – burknęłam,
przyśpieszając kroku.
Chłopak niezrażony dalej podążał za mną, chociaż dawałam mu
wyraźne sygnały, że nie chce jego towarzystwa. Jednak on nie patrzył się na
mnie, oglądał obrazy znajdujące się na korytarzu. Odniosłam wrażenie, że Luke
nigdy nie był w tej części zamku.
– Nie masz się co martwić. Ja też nie mam rodziców i
mieszkam w Domu Dziecka dla Młodych Czarodziei. Nie jest tak źle – powiedział
po jakimś czasie, wzruszając ramionami.
Zaskoczona uniosłam brwi, trawiąc wszystkie informacje,
które chłopak mi przekazał. Był sierotą, tak jak ja. I mieszkał w Domu
Dziecka, tym samym, gdzie ja miałam wyjechać na święta, o Merlinie.
– Mieszkasz w Domu Dziecka? – wydukałam niedowierzając.
Chłopak pokiwał delikatnie głową.
– Wiem też, że ty też będziesz musiała w nim zamieszkać –
powiedział. – Nie martw się, nie jest tam aż tak źle.
Zatrzymałam się gwałtownie. Uporczywie wpatrywałam się w
plecy chłopaka i jego rozczochrane blond włosy. Skąd on wiedział, że miałam
jechać do Domu Dziecka? Coraz więcej pytań cisnęło mi się na myśl, powoli
zaczęłam je wszystkie w sobie kumulować.
– Ale skąd… – zaczęłam, ale nie dane było mi skończyć.
– To nie jest żadna tajemnica, Rouly – przerwał mi, nawet na
mnie nie patrząc.
Zmarszczyłam brwi i przez chwilę szliśmy w milczeniu. Mimo
że wokół nas było wiele ludzi, ja czułam się przytłoczona towarzystwem Luke’a.
Chciałam jak najszybciej znaleźć się w dormitorium pod ciepłą kołdrą. Jednak
ciekawość zaczęła górować nad wszystkim innym.
– Jak od dawna tam mieszkasz? – wypaliłam. Chciałam sobie w
tamtym momencie odgryźć język za moją nietaktowność.
Luke zaskoczony tym pytaniem, przystanął, a ja wraz z nim.
Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami. Dostrzegłam między jego brwiami
zmarszczkę, a zmrużone niebieskie oczy wpatrywały się z uporczywością w moje.
Clifford był ode mnie wyższy o parę cali, przez co musiałam mocno zadzierać
głowę do góry, aby go dobrze obserwować.
– Odkąd skończyłem 5 lat. Rodzice mnie oddali ,
a w liście mi napisali, że to dla mojego bezpieczeństwa – wzruszył ramionami –
przyzwyczaiłem się.
– Och – wydukałam – przykro mi.
Podniosłam wzrok na jego niebieskie tęczówki. Ten żywy kolor
mnie tak zaskoczył, że natychmiast odwróciłam spojrzenie. Nie mogłam patrzeć na
niego wiedząc, że on od dziecka miał gorsze życie ode mnie.
W końcu zobaczyłam w oddali majaczący się portret Grubej
Damy. Kobieta miała na sobie różową jedwabną suknie i na szczęście przebywała w
ramach. Jej czarne kręcone włosy spływały po ramionach, a ciemnoniebieskie oczy
obserwowały ze znudzeniem okolicę.
– A więc to tu Gryfoni mają Pokój Wspólny – zaczął chłopak,
przyglądając się z ciekawością kobiecie.
– Nie wiedziałeś, gdzie znajduje się Wieża Gryffindoru? – zapytałam z
niedowierzaniem, na co on wzruszył tylko ramionami.
– Nie miałem okazji się o tym
dowiedzieć – odparł zdawkowo.
W końcu stanęłam przed obrazem Grubej Damy, która popatrzyła się na mnie
wyczekująco. Jednak nie zwróciłam na to uwagi, tylko odwróciłam się przodem do
Krukona. Przez chwilę patrzyliśmy się sobie w oczy, aż w końcu Gruba Dama
odchrząknęła znacząco.
– Hasło – rzuciła krótko.
– Mandragora – burknęłam zirytowana jej wtrącaniem się.
Obraz uchylił się, ukazując bogate wnętrze domu lwa. Uśmiechnęłam się na samą
myśl o ciepłych kolorach ścian, grubym kocu oraz kominku, w którym praktycznie
zawsze palił się przyjemny ogień. Uwielbiałam Pokój Wspólny Gryffindoru, a
chociaż meble były nieco zniszczone, mi to wcale nie przeszkadzało.
– Chcesz wejść? – zapytałam z
niemrawym uśmiechem na ustach. – Będziesz mógł zobaczyć jak jest w Wieży
Gryffindoru – dodałam zachęcająco.
Chłopak zaglądnął mi przez ramię. W pomieszczeniu widać było krzątających się
Gryfonów, nawet co chwilę słychać było śmiechy. Domowa atmosfera na pewno
zachęcała Krukona do wejścia. Jednak chłopak uśmiechnął się szeroko i pokręcił
głową.
– Nie, wrócę do mojego dormitorium. Niemniej jednak dziękuję za zaproszenie.
Może kiedy indziej. Poza tym ludzie z innych domów nie są mile widziani w
takich pomieszczeniach – powiedział. – Do zobaczenia na peronie 9 i ¾.
Po czym odwrócił się i szybkim krokiem ruszył przed siebie. Przez chwilę
obserwowałam na jego oddalającą się sylwetkę. Książki pod jego pachą nie
przesunęły się nawet o milimetr, co mnie ogromnie zaskoczyło. Gdy Krukon
zniknął za zakrętem, weszłam do Wieży Gryffindoru.
Minęłam Pokój Wspólny, który pękał w szwach od ogromnej ilości osób, która tam
się znajdowała. Błyskawicznie pokonałam schody, kierując się do drzwi z napisem
„IV rok” oraz czterema nazwiskami: Lilyanne Evans, Rosaline Hope, Mary
MacDonald oraz Katherine Rouly. Weszłam do dormitorium, na moje szczęście
nikogo nie było w środku.
W środku było niezwykle czysto, a to za sprawą tego, że żadna z nas nie
zostawała w Hogwarcie na święta. Weszłam do niewielkiej łazienki i tam wzięłam
szybki prysznic. Palcami przejechałam po bliźnie, która ciągnęła mi się przez
górną część uda i na szczęście pod ubraniami nie była ona widoczna.
Przebrałam się dresy oraz bluzę, po czym wyszłam z toalety. Różdżką wysuszyłam
sobie włosy, a na koniec związałam je w koński ogon. Wzięłam ze sobą jeszcze
książkę, po czym zeszłam do Pokoju Wspólnego. Dostrzegłam Lily siedzącą w
pobliżu kominka. Zajęłam miejsce na pufie obok niej i zagłębiłam się w czytaniu
tomu.
Po chwili podniosłam wzrok, patrząc wprost na Evans. Jej zielone oczy w
kształcie migdałów uważne śledziły tekst zapisane w książce od eliksirów. Rude
włosy luźno opadały jej na plecy, a malinowe usta były delikatnie rozchylone.
Nagle usłyszałam głośny trzask portretu, przez co natychmiast skierowałam tam
swoje spojrzenie.
Huncwoci z tajemniczymi minami i typowo huncwockimi uśmiechami przeszli przez
Pokój Wspólny i zniknęli na schodach. Widząc pytające spojrzenie Lily,
wzruszyłam tylko ramionami i zagłębiłam się w lekturze.
***
Przemierzałam korytarze pociągu w poszukiwaniu wolnego przedziału. Jak na
złość, żaden albo nie był wolny, albo siedziały w nim osoby, z którymi
styczności nie chciałam mieć. Lily cierpliwie podążała za mną, bacznie się
rozglądając.
– Może załapiemy się na przedział z Huncwotami? – zapytałam się dziewczyny, na
co ona posłała mi karcące spojrzenie.
Jednak jej twarz po chwili złagodniała, zastąpiona wyrazem głębokiego
zamyślenia. Po chwili westchnęła, a jej zielone oczy wypełnione były rezygnacją
i kapitulacją. Westchnęła ciężko, marszcząc brwi.
– Nienawidzę cię, wiesz? – zapytała mnie, a ja posłałam jej delikatny uśmiech.
– Wiem – odparłam i ruszyłam przed siebie w poszukiwaniu przedziału, który
zajmowali Huncwoci.
Lily przewróciła oczami i ponownie zaczęła ciągnąć swój kufer, na której leżał
koszyk z jej rudym kotem. Kocur co chwilę syczał głośno, wyrażając swoje
niezadowolenie, gdy jego właścicielka uderzała o koszem o ścianę. Za to moja
sowa pohukiwała żałośnie w swojej klatce. Micky była starą sową z szarymi
piórkami, które jej co chwile odpadały. Jej życie miało się niedługo zakończyć.
W końcu dotarłyśmy do przedziału Huncwotów. Chwyciłam za klamkę i posłałam
pytające spojrzenie rudowłosej, na co ona tylko niemrawo kiwnęła głową.
Otworzyłam drzwi i posłałam szeroki uśmiech czwórce chłopaków. Na ich twarzach
jednak tkwił wyraz zaskoczenia.
– Widzę, że macie wolne miejsce – powiedziałam, po czym wcisnęłam się do środka.
Kufer oraz klatka z sową natychmiast znalazła się na półce bagażowej. Ciężko
opadłam na siedzenie obok Remusa. Kątem oka dostrzegłam, jak James targa swoje
kruczoczarne włosy, przez co na jego głowie panował jeszcze większy nieład.
– Co tam Evans, tęskniłaś? – zapytał, na co Lily prychnęła cicho, zajmując
ostatnie wolne miejsce.
– Chciałbyś, Potter – odparła naburmuszona, a jej twarz zrobiła się cała
czerwona.
Przez pół drogi słuchaliśmy kłócących się Jamesa i Lily. Po paru godzinach ktoś
zaproponował, aby zagrać w Eksplodującego Durnia, na co wszyscy z ochotą
przystali. W końcu wszystko było lepsze niż słuchanie ciągle tych samych
argumentów podczas kłótni dwóch Gryfonów.
***
–
Masz do mnie pisać CODZIENNIE! – oznajmiła Lily, gdy stałyśmy na peronie 9 i ¾.
Przewróciłam
oczami i spojrzałam w jej zielone tęczówki, które w tamtym momencie gromiły
mnie wzrokiem. Uśmiechnęłam się do dziewczyny i przytuliłam ją mocno do siebie.
Evans w końcu miała przejść do mugolskiego świata, gdzie czekali na nią
rodzice.
– Będę
pisać tak często jak tylko się da – powiedziałam jej do ucha, po czym odsunęłam
się od niej.
Lily
była dla mnie jak siostra. Nigdy nie wyobrażałam sobie chwili, w której
mogłybyśmy się pokłócić i nie odzywać do siebie. To było po prostu nierealne,
nie wytrzymałabym bez tej rudowłosej złośnicy nawet tygodnia!
–
Wesołych Świąt. Za dwa tygodnie będziemy w Hogwarcie, zobaczysz, ten czas minie
zanim się obejrzysz – powiedziałam pocieszająco, na co Lily uśmiechnęła się
delikatnie.
–
Wesołych Świąt, Kate. Do zobaczenia – odparła, po czym przytuliła mnie do
siebie jeszcze raz. Po chwili już jej nie było.
Rozglądnęłam
się w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogło wskazywać, że wysłannik Domu Dziecka
przybyła na peron. Jednak nie wiedziałam, jak on bądź ona wygląda, co dodatkowo
potwierdzało, że przyjechałam do Londynu na marne.
– Za
mną się nie pożegnasz? – usłyszałam za sobą czyiś głos, przez co gwałtownie się
odwróciłam.
Dostrzegłam
za sobą Remusa, przez co odetchnęłam z ulgą. Jego ciepłe, miodowe tęczówki
posyłały mi rozbawione spojrzenie. Na ustach miał swój nieśmiały uśmiech, a
brązowe włosy były trochę rozczochrane. Bez zastanowienia rzuciłam mu się na
szyję, przytulając mocno. Usłyszałam jego śmiech, a zaraz potem poczułam, jak
uniosłam się do góry o parę cali.
Osoby,
które nie znały naszej dwójki mogły sobie wyobrażać, że jesteśmy jakąś
zakochaną parą, ale ja szczerze wątpiłam, żeby ciągnęło nas ku sobie. Nasze
stosunki były po prostu zbyt przyjacielskie, abyśmy mogli kiedykolwiek stworzyć
wymarzoną parę.
–
Remusie, masz do mnie pisać! – powiedziałam mu do ucha, po czym stanęłam na
ziemi, odrywając się od chłopaka.
–
Pewnie, że będę – odparł, posyłając mi szeroki uśmiech – a jak wrócimy do
Hogwartu to zagramy partyjkę szachów – dodał.
Zaśmiałam
się cicho, a Lupin odgarnął mi włosy za ucho, opuszkami palców gładząc po
policzku. Remus był blady i w dodatku miał okropne sińce pod oczami, co
oznaczało, że zbliżała się pełnia. Szczerze miałam nadzieję, że nie wypadała
ona akurat wtedy, kiedy rodzina Remusa miała kolację wigilijną.
– Och,
widzę moją mamę! Trzymaj się Kate! – powiedział, po czym szybkim krokiem
podążył w stronę swojej rodzicielki.
W tłumie dostrzegłam blond czuprynę Luke’a Clifforda, przez
co błyskawicznie chwyciłam rączkę kufra i szybko ruszyłam przed siebie. Jednak
moja gwałtowność prawie zwaliła mnie z nóg, ponieważ potknęłam się o czyjąś
nogę. Runęłabym na ziemię, gdyby nie to, że na kogoś wpadłam. Usłyszałam
znajomy mi śmiech, przez co podniosłam wzrok na mojego „wybawcę”.
– Rouly, Rouly, zawsze wiedziałem, że na mnie lecisz –
powiedział Black, a ja w odpowiedzi prychnęłam cicho.
– Chciałbyś Black – odparłam, na co on ponownie się zaśmiał.
Wyprostowałam się, po czym spojrzałam w szare oczy Syriusza. W jego tęczówkach czaiły się niepokojące iskierki. Był przystojny, trzeba było mu to przyznać. W dodatku należał do paczki najpopularniejszych chłopaków w całym Hogwarcie, a mianowicie Huncwotów. Do tego grał w quidditcha, był ścigającym w drużynie Gryffindoru.
Black poczochrał mi włosy, a ja natychmiast uderzyłam go
delikatnie w rękę, dając mu sygnał, aby ze mną nie zadzierał. Podniosłam dumnie głowę do góry, na co chłopak ponownie się
zaśmiał. Splotłam ręce na klatce piersiowej i wydęłam policzki w geście
niezadowolenia.
– Dobra, nie obrażaj już się, Rouly – powiedział,
przytulając mnie do swojego boku, na co ja ponownie prychnęłam. – Mogłabyś
przynajmniej mi życzyć miłych i rodzinnych świąt – dodał z ironią, na co ja
popatrzyłam na niego ze współczuciem.
Rodzina Syriusza go znienawidziła, odkąd okazało się, że
chłopak trafił do Gryffindoru. Ze wcześniejszych opowieści Blacka wynikało, że
jego kontakt z rodziną nie był taki zły przed Hogwartem, jednak później zaczął się
buntować, nie chciał mieć nic wspólnego z osobami, które uwielbiały Czarną
Magię.
– Czemu nie zostałeś w Hogwarcie? – zapytałam, na co on
pokazał rząd białych zębów, chociaż widziałam, że jego oczy pociemniały.
– Jadę do na święta do Jamesa. A co, myślałaś, że zostanę z
nimi? – zapytał, wskazując kciukiem za siebie.
Wyjrzałam mu za ramię, przez co praktycznie natychmiast dostrzegłam
rodzinę Syriusza. Jak na arystokratów przystało, ich postała była naprawdę wyniosła. W
dodatku metaliczne i chłodne spojrzenie rodziców Blacka wydawało się
przerażające. Obok jego rodziców stał już Regulus, młodszy brat Syriusza, który trafił do Slyhterinu, tak jak reszta jego rodziny.
– Może chcesz wyświadczyć mi przysługę, co Rouly? – zapytał, na co ja rzuciłam mu podejrzliwe spojrzenie. – Och, nie daj się prosić – burknął, chociaż dobrze wiedziałam, że Black rzadko o cokolwiek prosi.
Westchnęłam ciężko, ale przytaknęłam delikatnie głową. W końcu chciałam już mieć go z głowy, a mała przysługa nikogo jeszcze nie zbawiła. Chłopak uśmiechnął się nonszalancko, po czym pociągnął mnie za dłoń i podszedł
trochę bliżej swojej rodziny. Zatrzymaliśmy się parę stóp od rodziców oraz brata Blacka.
– Zaufaj mi – powiedział po chwili, ustawiając się
tak, żeby cała rodzina go widziała.
Niespodziewanie Black się nade mną pochylił. Przestraszona wytrzeszczyłam oczy w wyrazie zdumienia, ale było już za późno. Dłoń Syriusza znalazła się na moim podbródku, a on sam złączył nasze usta w delikatnym pocałunku. Chciałam to przerwać, ale byłam na tyle zszokowana, że nie mogłam się ruszyć z miejsca. Black przyciągnął mnie mocno do siebie tak, że nasze ciała nie miały ani cala luzu. Chłopak przeniósł swoją dłoń na moją talię, a drugą nonszalancko wplótł w moje włosy. Jego usta były delikatnie i miękkie, a ja stwierdziłam, że (o Merlinie!) Black naprawdę dobrze całował. Nie trwało to dłużej niż parę sekund, ponieważ ja odsunęłam się od niego, tak, aby nie wzbudzać żadnych podejrzeń.
– Jesteś naprawdę popaprany – powiedziałam, na co on roześmiał się głośno.
– Jesteś naprawdę popaprany – powiedziałam, na co on roześmiał się głośno.
Podniosłam wzrok i dostrzegłam, że większość dziewczyn
patrzy na mnie z wyrzutem. Przez mój kręgosłup przeszedł dreszcz, natychmiast
skierowałam swoje spojrzenie na matkę Syriusza. Walburgia Black wyglądała, jakby
miała za chwilę wybuchnąć, w końcu jej syn całował się ze szlamą. No tak.
Odwróciłam się na pięcie i nie patrząc na Syriusza, udałam
się w kierunku, gdzie niedawno widziałam Luke’a. Wcisnęłam dłonie do kieszeni
płaszcza, a twarz ukryłam w szaliku. Próbowałam zapomnieć o tym, co się przed
chwilą wydarzyło. Fakt, matka Blacka wyglądała, jakby chciała mnie zabić i na
pewno była wściekła. Ale Syriusz nie musiał posuwać się aż tak daleko! Co.Za.Kretyn.
W końcu
dotarłam do miejsca, gdzie zebrała się spora grupka osób. Wśród nich stał
Clifford, patrząc na mnie zdawkowym wzrokiem. Podeszłam do niego i cicho się z
nim przywitałam. On odpowiedział mi skinieniem głowy i szerokim uśmiechem.
–
Myślałem, że zostałaś w Hogwarcie – powiedział, śmiejąc się cicho.
Jednak
nie pozwolono mi odpowiedzieć, ponieważ podeszła do nas młoda kobieta. Miała
ciemną karnację, a duże brązowe oczy świdrowały mnie spojrzeniem. Ciemne włosy
okalały jej twarz, wyglądała na około 25 lat.
–
Witaj, Kate. Jestem Vanessa White. Mieszkam w Domu Dziecka od urodzenia i teraz
jestem wysłanniczką. Możesz być pewna, że jest u nas domowa atmosfera.
Większość osób przeżyła to samo co ty, każdy z nas nie ma rodziców, więc nie
musisz się o nic martwić. Zawsze znajdzie się osoba, która będzie chciała z
tobą porozmawiać o twojej stracie – powiedziała, uśmiechając się delikatnie.
–
Vanesso, co tak oficjalnie? – zapytał z drwiną w głosie Luke, na co kobieta
szturchnęła go delikatnie w ramię.
Wokół rozległy się chichoty i
ciche śmiechy. White na początku próbowała zachować powagę, jednak po chwili
uśmiechnęła się do wszystkich wokół.
– Luke,
jak zwykle masz niewyparzony język – zaśmiała się, mierzwiąc Cliffordowi blond
czuprynę. Wszyscy znowu się zaśmiali, a sam Luke wyszczerzył się do Vanessy.
–
Dobra, nie mamy czasu. Później się pośmiejemy – powiedziała zachęcająco, jednak
odpowiedziały jej ciche pomruki – teraz zbliżcie się, już czas.
Zmarszczyłam
brwi, jednak stanęłam w naprawdę ciasnym kręgu. Ledwo łapałam powietrze, nie
dostrzegłam wokół siebie nic, co byłoby warte uwagi. Jednak po chwili
zobaczyłam, ze Vanessa trzymała w ręce puszkę po jakimś napoju. No tak,
świstoklik.
–
Złapcie i nie marudźcie – rzekła – wiem, że jest ciasno, ale nie mamy innych
sposobów na przeniesienie się do Domu Dziecka.
Wszyscy
zebrani pokiwali smętnie głowami. Opuszkiem palca dotknęłam chłodnego metalu. Czekaliśmy
w ciszy, aż coś się wydarzy. Ręka zaczęła mi drętwieć, przez co chciałam już
puścić tą głupią puszkę, jednak usłyszałam wtedy głos Vansessy.
– Trzy –
odliczała. – Dwa.
Serce
zaczęło mi szybciej bić. Przestąpiłam z nogi na nogę i przycisnęłam palec
mocniej do metalu. W końcu nie chciałam zostać sama na peronie 9 i ¾.
–
Jeden.
W
tamtym momencie poczułam mocne szarpnięcie w okolicach pępka. Coś pchnęło mnie
do przodu, a moje stopy gwałtownie oderwały się od ziemi. Mój żołądek wykonał
salto, a mi zakręciło się w głowie. Z każdej możliwej strony słyszałam szum
wiatru, a mróz nieprzyjemnie szczypał mnie w policzki i dłonie. Migoczące plamy
szybko zmieniały barwę. Palec tak mocno przywarł mi do pudełka, że czułam tępe
pulsowanie opuszku.
Niespodziewanie
wszystko ustało, a kolory przestały migotać. Uderzyłam stopami mocno o twardą
ziemię, zwalając mnie tym samym z nóg. Wpadłam w potężną zaspę, a moje ubranie
momentalnie przemokło. Kręciło mi się w głowie, a świat dalej nie wrócił do
swojego poprzedniego stanu.
W końcu
odzyskałam trzeźwość umysłu. Ubraniami pozostałych hogwartczyków targał wiat,
ale oni zdołali utrzymać się na nogach, przez co na moich policzkach pojawiły
się szkarłatne plamy wstydu. Niedaleko mnie wylądowała puszka, a mój kufer
znajdował się niedaleko mnie.
Okolica
była cudowna. Średniej wielkości domek stał na wzgórzu, a za nim rozpościerało
się niewielkie boisko do quidditcha. Milę dalej można było dostrzec domy z
migoczącymi światełkami. W oddali majaczyły się góry, a jezioro znajdujące się
u stóp pagórka było całkowicie zamarznięte. Po podwórku beztrosko biegały
dzieci, które rzucały się śnieżkami lub lepiły bałwana.
Mróz niemiłosiernie szczypał
mnie w policzki i nos, wywołując na moim ciele dreszcze. Nagle ktoś zaczął mi
machać ręką przed nosem. Zdezorientowana popatrzyłam na Luke’a, który uśmiechał
się do mnie szeroko.
– Ziemia do Kate! –
zawołał, śmiejąc się głośno. – Witamy w naszym małym zakątku – powiedział,
nieco ciszej, pomagając mi wstać.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i chwyciłam klatkę z moją sową oraz
kufer. Powolnym krokiem ruszyliśmy w stronę chatki. To miejsce już mi się
podobało.
Wybacz, ale dziś na krótko. Właśnie wychodzę, ale udało mi się w pośpiechu przeczytać ten rozdział. Jak zwykle było bosko i wesoło. Te żarty Huncwotów podczas kolacji i do tego później reakcja Lily...:D
OdpowiedzUsuńCzekam na jakieś zbliżenie Kate i Remusa <33
Pokochałam całą tą paczkę...
Zwróciłam także uwagę na opisy - oby tak dalej :))
Pozdrawiam <3
co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com
Ps: Jakbyś miała ochotę zapraszam do zapoznania się z moim blogiem ;33
Tak bardzo poprawiłaś mi humor, które zepsuło dzisiejsze rozpoczęcie roku! Nie mogłam się nie uśmiechnąć, kiedy zauważyłam kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńHuncwoci jak zwykle coś wymyślą i biedna Lily, jej też się oberwało. No ciekawe, jak tam będą wyglądały jej stosunki z Potterem :P No i oczywiście Lunio i Kate! Oni muszą być razem (moim skromnym zdaniem, oczywiście). Ah, uwielbiam Remusa i Syriusza. Zresztą kocham po prostu Hunctwotów <3
No, to czekam na rozdział dziewiąty. Tylko, żeby Luke tam się nie wtrącał między Kate i Remusa! xD
demonica-clary-i-nefilim.blogspot.com
Rozdział bardzo mi się podoba. :) Akcja z wątróbką po prostu boska!!! Jestem ciekawa co dalej ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na następny, pozdrawiam, ściskam i weny życzę!
Anonimek
Bardzo mi się podoba Twój blog i czekam na resztę rozdziałów. Nie jestem zapalonym fanem Harry'ego Pottera, ale powiem szczerze, że Twoje ''wypociny'' (jak sama nazwałaś swój talent do pisania) czyta się z empatią i naprawdę przyjemnie.
OdpowiedzUsuńŚwietny! Cudowne <3 Super piszesz :* Na początku nie rozumiałam o co chodzi ale potem wszystko ogarnęłam xd Życzę weny i zapraszam do mnie:
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-ostatnia-szansa.blogspot.com/
super jest, naprawde! masz genialne pomysły i oby tak dalej, oby rok szkolny ani inne jesienne sprawy nie hamowały twojej weny! no i ten... Kate i Remus muszą, powtarza MUSZĄ, być razem <3 a Luke to pewnie ten jej braciszek, albo ktoś kto ją podpuszcza że jest jej bratem.... te moje podejrzliwe myśli! no i mam nadzieję, ze ten dom dziecka okaże sie taki super jaki ma być! ah kocham tych twoich bohaterów!
OdpowiedzUsuńdobra nie kręcę już więcej, weny!
Puchonka
http://lizwarters-w-hogwarcie.blogspot.com/
7 rozdział na blogu Zapraszam :)
OdpowiedzUsuńFuuu ja też nie lubię wątróbki i nie zjadłabym jej nawet gdyby ona miała mnie ochronić przed atakiem. W żadnym razie.
OdpowiedzUsuńWiesz jakoś mi się tak nasunęło, że to Luk jest zaginionym bratem Kate. Czy to jest możliwe ?