1 września 2014

8. Wątróbka

                Kolacja w Hogwarcie trwała w najlepsze. Po pomieszczeniu roznosił się typowy gwar oraz brzęczenie sztućców. Sala wypełniona była po brzegi, a to dlatego, że w każdy weekend uczniowie mieli zjawić się równo o 19 na wspólną kolację. Niby taka mała rzecz, jednak dzięki niej można było dostrzec ile tak naprawdę uczniów uczy się w Hogwarcie.
                Od paru minut podejrzliwie przyglądałam się chłopakom z naszego domu, a konkretnie Huncwotom. James, Syriusz, Peter oraz Remus przyjęli taką nazwę, gdy McGonagall w ze zdenerwowania właśnie tak ich określiła.
– MAM JUŻ WAS DOŚĆ WY…WY HUNCWOCI! GRYFFINDOR TRACI PO 40 PUNKTÓW ZA KAŻDEGO Z WAS! PRZYNOSICIE HAŃBĘ GRYFFINDOROWI I CAŁEJ SZKOLE! WYNOŚCIE SIĘ Z MOJEJ KLASY! CAŁA CZWÓRKA! – wrzeszczała, czerwieniąc się ze złości.
                Uśmiechnęłam się na to wspomnienie, jednak natychmiast na moją twarz wróciła obojętność. Zmrużyłam oczy w szparki, gdy dostrzegłam, że Huncwoci zaczęli jeść wątróbkę. Czułam, że coś kombinują, a wiadomo, że jeśli ta czwórka coś wymyśli, to zawsze jest naprawdę nieprzyjemnie.
                Następnego dnia uczniowie wracali na święta do domów. Wszyscy mieli nadzieję, że po męczącym dniu będziemy mogli w spokoju udać się do dormitorium i tam zakopać się pod pierzynę, zwłaszcza gdy temperatura powietrza coraz bardziej spadała.
                Obawiałam się wyjazdu do Domu Dziecka. Nie wiedziałam jak tam będzie, a w dodatku święta w Hogwarcie zachęcały mnie do pozostania w zamku. Jednak Gryfoni z mojego roku wyjeżdżali do swoich rodzin, więc jakbym została spędziłabym całe godziny w bibliotece oraz na fotelu przed kominkiem w Pokoju Wspólnym.
                W dodatku coraz bardziej nawiedzała mnie przeszłość, gdy nie wiedziałam, że jestem czarodziejką, a moje życie opierało się na życiu w samotności. Byłam poniżana, wyśmiewana oraz nazywana dziwolągiem. Dzięki magii poznałam najlepszych przyjaciół, jakich mogłam sobie wymarzyć. Remus, Lily, Alice oraz Mary, a także Syriusz i James w każdej chwili byli w stanie mnie pocieszyć.
                Jednak wciąż pamiętałam niebieskie oczy mojej mamy oraz czarne włosy, które okalały jej bladą twarz. Była piękna, nawet jak zaczęły pojawiać jej się pierwsze, prawie niewidoczne, zmarszczki. Mama zawsze troszczyła się o mnie i pilnowała, aby włos z głowy mi nie spadł. Kochałam ją, a ona kochała mnie.
                Mój tata był jej całkowitym przeciwieństwem. Miał brązowe oczy, które potrafiły przeszywać przenikliwym spojrzeniem oraz zawsze niesforne, blond włosy. Poza tym tryskał energią i pozytywnym nastawieniem do życia. Do tego potrafił świetnie się bawić i opowiadać najlepsze żarty na świecie.
                Do tego mój dawno zaginiony brat. Pamiętałam go jako troskliwego i radosnego dzieciaka, który potrafił mnie pocieszyć. Był kropka w kropkę taki sam jak ja; takie same oczy, nos, usta , a nawet kształt twarzy. Nie mogłam sobie przypomnieć jednak większości wspomnień, które były związane właśnie z nim, a to dlatego, że zniknął dobre 10 lat temu.
                Mieszałam łyżeczką  w herbacie, stukając metalem o brzegi kubka. Poczułam na sobie czujny wzrok Lily, więc podniosłam spojrzenie na jej zielone oczy w kształcie migdałów. Piegi na jej twarzy praktycznie zanikły, a zmarszczka między brwiami była oznaką zamyślenia.
                – Zjedz coś – zalecił Black, przez co natychmiast na niego spojrzałam – chyba nie chcesz, żeby robota skrzatów się zmarnowała, nie Rouly?
                Jego czarne oczy zaświeciły typowo huncwockim blaskiem, więc nabrałam jeszcze większych podejrzeń. Syriusz był przystojnym chłopakiem, ciemne włosy z gracją opadały mu na czoło. Na jego ustach gościł szeroki uśmiech.
                – Co wy kombinujecie? – zapytałam, przez co on zrobił minę niewiniątka i uniósł ręce w geście poddania się.
                – Oskarżasz nas o coś, Kate? – odparł, na co ja tylko wzruszyłam ramionami.
                Podniosłam kubek z herbatą, dzięki czemu moje dłonie natychmiast się rozgrzały. Zbliżyłam usta do naczynia, natychmiast poczułam, jak para wodna otuliła moje wargi. Napiłam się napoju, a słodki smak herbaty przyjemnie rozgrzał mi zmarznięte ciało.
                Z zainteresowaniem zaczęłam przeglądać potrawy, które znajdowały się na stole. Złoty kolor tostów zachęcał do sięgnięcia dłonią i skosztowania ich. Już wyciągałam dłoń, aby nabrać sobie porcję na talerz, gdy głośny huk i pisk hogwartczyków zwrócił moją uwagę. Z otwartymi ustami obserwowałam, jak damska część szkoły praktycznie płakała z frustracji.
                Zapewne chcielibyście wiedzieć, co się właściwie stało, prawda? Otóż uczniowie, jak i nauczyciele, udekorowani byli w swoją…kolację. Kątem oka dostrzegłam, jak Huncwoci przybijali sobie piątki, a szeroki uśmiech tkwił na ich ustach. W dodatku okazało się, że tylko wątróbka nie wybuchła!
                Twarz Lily zlewała się wtedy z jej włosami. Z hukiem odsunęła się od stołu, a krzesło upadło z głośnym łoskotem na kamienną posadzkę. Na jej szacie oraz buzi miała owsiankę, którą spożywała parę minut temu. James widząc jej minę zaczął się niekontrolowanie śmiać.
                – Śmieszy cię coś, Potter? – wrzasnęła Lily, przekrzykując wrzawę, która rozpętała się w Wielkiej Sali.
                McGonagall zaczęła szybkim krokiem zmierzać w naszym kierunku. Próbowałam powiedzieć to Evans, aby nie wybuchła, ale było za późno. Lily na łyżkę nałożyła owsianki, którą miała na sobie, po czym wystrzeliła ją prosto w twarz śmiejącego się Huncwota. Wtedy to rudowłosa uśmiechnęła się z drwiną.
                – Śmieszy cię coś, Evans? – James powtórzył słowa mojej przyjaciółki.
                Nie minęło dużo czasu, a jedzenie latało po całym pomieszczeniu. Schyliłam się, aby przypadkiem nie ucierpieć i powoli zaczęłam się wycofywać. Jedna sekunda wystarczyła, żeby Gregory, Gryfon z mojego roku mnie zauważył. Od razu na mojej twarzy wylądowały lody, które miały być na deser.
                Zaskoczona wyprostowałam się, ale to był błąd, ponieważ w moją stronę pomknęła taca z tostami. Podstawkę zręcznie złapałam, jednak grzanki wplotły mi się w klejące od lodów włosy. Przyłączyłam się do zażartej bitwy, nie zwracałam uwagi, na ofiary, które dostawały kolejnym jedzeniem. I to był błąd, gdy ponownie się zamachnęłam, na mojej drodze stanęła opiekunka domu lwa, na której niechcący wylądowała miska z sałatką.
                Jak na komendę, na Wielkiej Sali zapanowała grobowa cisza. Przestraszona spoglądałam na profesorkę, czując, jak moje policzki dosłownie płonęły żywym ogniem. Zrobiłam skruszoną minę, a moje serce biło z prędkością 10 uderzeń na sekundę.
Wcale mnie nie śmieszyło, że McGonagall spływały po twarzy pomidory i ogórki. Twarz Minerwy ciągle zmieniała swoje barwy. Jej mocno zaciśnięte usta nie wróżyły nic dobrego. W dodatku coraz bardziej przytłaczało mnie spojrzenie jej świdrujących zielonych oczu.
                – Nie obchodzi mnie, kto zaczął bójkę – rzekła McGonagall ze stoickim spokojem – Black, Potter, Lupin, Pettigrew, szlaban! Macie to wszystko posprzątać! Bez użycia magii! – po czym odwróciła się na pięcie i wróciła do stołu nauczycielskiego.
                – Nie dała wam punktów ujemnych? – zapytałam szeptem, gdy McGonagall nie była w stanie tego usłyszeć. Oni w odpowiedzi wzruszyli tylko ramionami, tak jak ja nie rozumiejąc całego zajścia.
***
                Po kolacji hogwartczycy zaczęli się rozchodzić do swoich Pokojów Wspólnych. W samotności przemierzałam korytarze, ciągle niechcący obijając się od jakiegoś ucznia. Weszłam na ruchome schody, a one ponownie rozpoczęły swoją gierkę. Przewróciłam oczami i przeskoczyłam przez przeszkodę, która znajdowała się na 25 schodku.
                – Cześć Kate! – usłyszałam nagle za sobą, przez co natychmiast przystanęłam w miejscu i odwróciłam się do osoby, która mnie zawołała.
                Zmarkotniałam, gdy dostrzegłam, że w moim kierunku zmierza Luke. Jego roztrzepane blond włosy były nieskalane żadnym okruszkiem, a idealnie zapięta szata wskazywała na to, że chłopaka nie było na kolacji. Pod pachą dzierżył stos książek, a uśmiech na jego ustach dostrzegłam nawet z odległości, która nas dzieliła.
Przewróciłam po raz kolejny oczami i oparłam się o barierkę, czekając na Krukona. Okropnie mnie on irytował, jednak nawet taki człowiek jak on zasługuje na chociaż minutę uwagi. Chłopak w parę sekund znalazł się obok mnie, dzięki czemu mogłam kontynuować swoją wędrówkę.
                – Wracasz do domu na święta? – zapytał, jednak całkowicie zignorowałam jego słowa. – No, Rouly, mogłabyś się przynajmniej wysilić na odpowiedź.
                – Dla twojej wiadomości, Clifford, moi rodzice nie żyją – burknęłam, przyśpieszając kroku.
Chłopak niezrażony dalej podążał za mną, chociaż dawałam mu wyraźne sygnały, że nie chce jego towarzystwa. Jednak on nie patrzył się na mnie, oglądał obrazy znajdujące się na korytarzu. Odniosłam wrażenie, że Luke nigdy nie był w tej części zamku.
– Nie masz się co martwić. Ja też nie mam rodziców i mieszkam w Domu Dziecka dla Młodych Czarodziei. Nie jest tak źle – powiedział po jakimś czasie, wzruszając ramionami.
Zaskoczona uniosłam brwi, trawiąc wszystkie informacje, które chłopak mi przekazał. Był sierotą, tak jak ja. I mieszkał w Domu Dziecka, tym samym, gdzie ja miałam wyjechać na święta, o Merlinie.
– Mieszkasz w Domu Dziecka? – wydukałam niedowierzając. Chłopak pokiwał delikatnie głową.
– Wiem też, że ty też będziesz musiała w nim zamieszkać – powiedział. – Nie martw się, nie jest tam aż tak źle.
Zatrzymałam się gwałtownie. Uporczywie wpatrywałam się w plecy chłopaka i jego rozczochrane blond włosy. Skąd on wiedział, że miałam jechać do Domu Dziecka? Coraz więcej pytań cisnęło mi się na myśl, powoli zaczęłam je wszystkie w sobie kumulować.
– Ale skąd… – zaczęłam, ale nie dane było mi skończyć.
– To nie jest żadna tajemnica, Rouly – przerwał mi, nawet na mnie nie patrząc.
Zmarszczyłam brwi i przez chwilę szliśmy w milczeniu. Mimo że wokół nas było wiele ludzi, ja czułam się przytłoczona towarzystwem Luke’a. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w dormitorium pod ciepłą kołdrą. Jednak ciekawość zaczęła górować nad wszystkim innym.
– Jak od dawna tam mieszkasz? – wypaliłam. Chciałam sobie w tamtym momencie odgryźć język za moją nietaktowność.
Luke zaskoczony tym pytaniem, przystanął, a ja wraz z nim. Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami. Dostrzegłam między jego brwiami zmarszczkę, a zmrużone niebieskie oczy wpatrywały się z uporczywością w moje. Clifford był ode mnie wyższy o parę cali, przez co musiałam mocno zadzierać głowę do góry, aby go dobrze obserwować.
– Odkąd skończyłem 5 lat. Rodzice mnie oddali, a w liście mi napisali, że to dla mojego bezpieczeństwa – wzruszył ramionami – przyzwyczaiłem się.
– Och – wydukałam – przykro mi.
Podniosłam wzrok na jego niebieskie tęczówki. Ten żywy kolor mnie tak zaskoczył, że natychmiast odwróciłam spojrzenie. Nie mogłam patrzeć na niego wiedząc, że on od dziecka miał gorsze życie ode mnie.
W końcu zobaczyłam w oddali majaczący się portret Grubej Damy. Kobieta miała na sobie różową jedwabną suknie i na szczęście przebywała w ramach. Jej czarne kręcone włosy spływały po ramionach, a ciemnoniebieskie oczy obserwowały ze znudzeniem okolicę.
– A więc to tu Gryfoni mają Pokój Wspólny – zaczął chłopak, przyglądając się z ciekawością kobiecie.
                – Nie wiedziałeś, gdzie znajduje się Wieża Gryffindoru? – zapytałam z niedowierzaniem, na co on wzruszył tylko ramionami.
                – Nie miałem okazji się o tym dowiedzieć – odparł zdawkowo.
                W końcu stanęłam przed obrazem Grubej Damy, która popatrzyła się na mnie wyczekująco. Jednak nie zwróciłam na to uwagi, tylko odwróciłam się przodem do Krukona. Przez chwilę patrzyliśmy się sobie w oczy, aż w końcu Gruba Dama odchrząknęła znacząco.
                – Hasło – rzuciła krótko.
                – Mandragora – burknęłam zirytowana jej wtrącaniem się.
                Obraz uchylił się, ukazując bogate wnętrze domu lwa. Uśmiechnęłam się na samą myśl o ciepłych kolorach ścian, grubym kocu oraz kominku, w którym praktycznie zawsze palił się przyjemny ogień. Uwielbiałam Pokój Wspólny Gryffindoru, a chociaż meble były nieco zniszczone, mi to wcale nie przeszkadzało.
                – Chcesz wejść? – zapytałam z niemrawym uśmiechem na ustach. – Będziesz mógł zobaczyć jak jest w Wieży Gryffindoru – dodałam zachęcająco.
                Chłopak zaglądnął mi przez ramię. W pomieszczeniu widać było krzątających się Gryfonów, nawet co chwilę słychać było śmiechy. Domowa atmosfera na pewno zachęcała Krukona do wejścia. Jednak chłopak uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową.
                – Nie, wrócę do mojego dormitorium. Niemniej jednak dziękuję za zaproszenie. Może kiedy indziej. Poza tym ludzie z innych domów nie są mile widziani w takich pomieszczeniach – powiedział. – Do zobaczenia na peronie 9 i ¾.
                Po czym odwrócił się i szybkim krokiem ruszył przed siebie. Przez chwilę obserwowałam na jego oddalającą się sylwetkę. Książki pod jego pachą nie przesunęły się nawet o milimetr, co mnie ogromnie zaskoczyło. Gdy Krukon zniknął za zakrętem, weszłam do Wieży Gryffindoru.
                Minęłam Pokój Wspólny, który pękał w szwach od ogromnej ilości osób, która tam się znajdowała. Błyskawicznie pokonałam schody, kierując się do drzwi z napisem „IV rok” oraz czterema nazwiskami: Lilyanne Evans, Rosaline Hope, Mary MacDonald oraz Katherine Rouly. Weszłam do dormitorium, na moje szczęście nikogo nie było w środku.
                W środku było niezwykle czysto, a to za sprawą tego, że żadna z nas nie zostawała w Hogwarcie na święta. Weszłam do niewielkiej łazienki i tam wzięłam szybki prysznic. Palcami przejechałam po bliźnie, która ciągnęła mi się przez górną część uda i na szczęście pod ubraniami nie była ona widoczna.
                Przebrałam się dresy oraz bluzę, po czym wyszłam z toalety. Różdżką wysuszyłam sobie włosy, a na koniec związałam je w koński ogon. Wzięłam ze sobą jeszcze książkę, po czym zeszłam do Pokoju Wspólnego. Dostrzegłam Lily siedzącą w pobliżu kominka. Zajęłam miejsce na pufie obok niej i zagłębiłam się w czytaniu tomu.
                Po chwili podniosłam wzrok, patrząc wprost na Evans. Jej zielone oczy w kształcie migdałów uważne śledziły tekst zapisane w książce od eliksirów. Rude włosy luźno opadały jej na plecy, a malinowe usta były delikatnie rozchylone. Nagle usłyszałam głośny trzask portretu, przez co natychmiast skierowałam tam swoje spojrzenie.
                Huncwoci z tajemniczymi minami i typowo huncwockimi uśmiechami przeszli przez Pokój Wspólny i zniknęli na schodach. Widząc pytające spojrzenie Lily, wzruszyłam tylko ramionami i zagłębiłam się w lekturze. 
***
                Przemierzałam korytarze pociągu w poszukiwaniu wolnego przedziału. Jak na złość, żaden albo nie był wolny, albo siedziały w nim osoby, z którymi styczności nie chciałam mieć. Lily cierpliwie podążała za mną, bacznie się rozglądając.
                – Może załapiemy się na przedział z Huncwotami? – zapytałam się dziewczyny, na co ona posłała mi karcące spojrzenie.
                Jednak jej twarz po chwili złagodniała, zastąpiona wyrazem głębokiego zamyślenia. Po chwili westchnęła, a jej zielone oczy wypełnione były rezygnacją i kapitulacją. Westchnęła ciężko, marszcząc brwi.
                – Nienawidzę cię, wiesz? – zapytała mnie, a ja posłałam jej delikatny uśmiech.
                – Wiem – odparłam i ruszyłam przed siebie w poszukiwaniu przedziału, który zajmowali Huncwoci.
                Lily przewróciła oczami i ponownie zaczęła ciągnąć swój kufer, na której leżał koszyk z jej rudym kotem. Kocur co chwilę syczał głośno, wyrażając swoje niezadowolenie, gdy jego właścicielka uderzała o koszem o ścianę. Za to moja sowa pohukiwała żałośnie w swojej klatce. Micky była starą sową z szarymi piórkami, które jej co chwile odpadały. Jej życie miało się niedługo zakończyć.
                W końcu dotarłyśmy do przedziału Huncwotów. Chwyciłam za klamkę i posłałam pytające spojrzenie rudowłosej, na co ona tylko niemrawo kiwnęła głową. Otworzyłam drzwi i posłałam szeroki uśmiech czwórce chłopaków. Na ich twarzach jednak tkwił wyraz zaskoczenia.
                – Widzę, że macie wolne miejsce – powiedziałam, po czym wcisnęłam się do środka.
                Kufer oraz klatka z sową natychmiast znalazła się na półce bagażowej. Ciężko opadłam na siedzenie obok Remusa. Kątem oka dostrzegłam, jak James targa swoje kruczoczarne włosy, przez co na jego głowie panował jeszcze większy nieład.
                – Co tam Evans, tęskniłaś? – zapytał, na co Lily prychnęła cicho, zajmując ostatnie wolne miejsce.
                – Chciałbyś, Potter – odparła naburmuszona, a jej twarz zrobiła się cała czerwona.
                Przez pół drogi słuchaliśmy kłócących się Jamesa i Lily. Po paru godzinach ktoś zaproponował, aby zagrać w Eksplodującego Durnia, na co wszyscy z ochotą przystali. W końcu wszystko było lepsze niż słuchanie ciągle tych samych argumentów podczas kłótni dwóch Gryfonów.
***
                – Masz do mnie pisać CODZIENNIE! – oznajmiła Lily, gdy stałyśmy na peronie 9 i ¾.
                Przewróciłam oczami i spojrzałam w jej zielone tęczówki, które w tamtym momencie gromiły mnie wzrokiem. Uśmiechnęłam się do dziewczyny i przytuliłam ją mocno do siebie. Evans w końcu miała przejść do mugolskiego świata, gdzie czekali na nią rodzice.
                – Będę pisać tak często jak tylko się da – powiedziałam jej do ucha, po czym odsunęłam się od niej.
                Lily była dla mnie jak siostra. Nigdy nie wyobrażałam sobie chwili, w której mogłybyśmy się pokłócić i nie odzywać do siebie. To było po prostu nierealne, nie wytrzymałabym bez tej rudowłosej złośnicy nawet tygodnia!
                – Wesołych Świąt. Za dwa tygodnie będziemy w Hogwarcie, zobaczysz, ten czas minie zanim się obejrzysz – powiedziałam pocieszająco, na co Lily uśmiechnęła się delikatnie.
                – Wesołych Świąt, Kate. Do zobaczenia – odparła, po czym przytuliła mnie do siebie jeszcze raz. Po chwili już jej nie było.
                Rozglądnęłam się w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogło wskazywać, że wysłannik Domu Dziecka przybyła na peron. Jednak nie wiedziałam, jak on bądź ona wygląda, co dodatkowo potwierdzało, że przyjechałam do Londynu na marne.
                – Za mną się nie pożegnasz? – usłyszałam za sobą czyiś głos, przez co gwałtownie się odwróciłam.
                Dostrzegłam za sobą Remusa, przez co odetchnęłam z ulgą. Jego ciepłe, miodowe tęczówki posyłały mi rozbawione spojrzenie. Na ustach miał swój nieśmiały uśmiech, a brązowe włosy były trochę rozczochrane. Bez zastanowienia rzuciłam mu się na szyję, przytulając mocno. Usłyszałam jego śmiech, a zaraz potem poczułam, jak uniosłam się do góry o parę cali.
                Osoby, które nie znały naszej dwójki mogły sobie wyobrażać, że jesteśmy jakąś zakochaną parą, ale ja szczerze wątpiłam, żeby ciągnęło nas ku sobie. Nasze stosunki były po prostu zbyt przyjacielskie, abyśmy mogli kiedykolwiek stworzyć wymarzoną parę.
                – Remusie, masz do mnie pisać! – powiedziałam mu do ucha, po czym stanęłam na ziemi, odrywając się od chłopaka.
                – Pewnie, że będę – odparł, posyłając mi szeroki uśmiech – a jak wrócimy do Hogwartu to zagramy partyjkę szachów – dodał.
                Zaśmiałam się cicho, a Lupin odgarnął mi włosy za ucho, opuszkami palców gładząc po policzku. Remus był blady i w dodatku miał okropne sińce pod oczami, co oznaczało, że zbliżała się pełnia. Szczerze miałam nadzieję, że nie wypadała ona akurat wtedy, kiedy rodzina Remusa miała kolację wigilijną.
                – Och, widzę moją mamę! Trzymaj się Kate! – powiedział, po czym szybkim krokiem podążył w stronę swojej rodzicielki.
W tłumie dostrzegłam blond czuprynę Luke’a Clifforda, przez co błyskawicznie chwyciłam rączkę kufra i szybko ruszyłam przed siebie. Jednak moja gwałtowność prawie zwaliła mnie z nóg, ponieważ potknęłam się o czyjąś nogę. Runęłabym na ziemię, gdyby nie to, że na kogoś wpadłam. Usłyszałam znajomy mi śmiech, przez co podniosłam wzrok na mojego „wybawcę”.
– Rouly, Rouly, zawsze wiedziałem, że na mnie lecisz – powiedział Black, a ja w odpowiedzi prychnęłam cicho.
– Chciałbyś Black – odparłam, na co on ponownie się zaśmiał.
Wyprostowałam się, po czym spojrzałam w szare oczy Syriusza. W jego tęczówkach czaiły się niepokojące iskierki. Był przystojny, trzeba było mu to przyznać. W dodatku należał do paczki najpopularniejszych chłopaków w całym Hogwarcie, a mianowicie Huncwotów. Do tego grał w quidditcha, był ścigającym w drużynie Gryffindoru.
Black poczochrał mi włosy, a ja natychmiast uderzyłam go delikatnie w rękę, dając mu sygnał, aby ze mną nie zadzierał. Podniosłam dumnie głowę do góry, na co chłopak ponownie się zaśmiał. Splotłam ręce na klatce piersiowej i wydęłam policzki w geście niezadowolenia.
– Dobra, nie obrażaj już się, Rouly – powiedział, przytulając mnie do swojego boku, na co ja ponownie prychnęłam. – Mogłabyś przynajmniej mi życzyć miłych i rodzinnych świąt – dodał z ironią, na co ja popatrzyłam na niego ze współczuciem.
Rodzina Syriusza go znienawidziła, odkąd okazało się, że chłopak trafił do Gryffindoru. Ze wcześniejszych opowieści Blacka wynikało, że jego kontakt z rodziną nie był taki zły przed Hogwartem, jednak później zaczął się buntować, nie chciał mieć nic wspólnego z osobami, które uwielbiały Czarną Magię.
– Czemu nie zostałeś w Hogwarcie? – zapytałam, na co on pokazał rząd białych zębów, chociaż widziałam, że jego oczy pociemniały.
– Jadę do na święta do Jamesa. A co, myślałaś, że zostanę z nimi? – zapytał, wskazując kciukiem za siebie.
Wyjrzałam mu za ramię, przez co praktycznie natychmiast dostrzegłam rodzinę Syriusza. Jak na arystokratów przystało, ich postała była naprawdę wyniosła. W dodatku metaliczne i chłodne spojrzenie rodziców Blacka wydawało się przerażające. Obok jego rodziców stał już Regulus, młodszy brat Syriusza, który trafił do Slyhterinu, tak jak reszta jego rodziny.
– Może chcesz wyświadczyć mi przysługę, co Rouly? – zapytał, na co ja rzuciłam mu podejrzliwe spojrzenie. – Och, nie daj się prosić – burknął, chociaż dobrze wiedziałam, że Black rzadko o cokolwiek prosi.
Westchnęłam ciężko, ale przytaknęłam delikatnie głową. W końcu chciałam już mieć go z głowy, a mała przysługa nikogo jeszcze nie zbawiła. Chłopak uśmiechnął się nonszalancko, po czym pociągnął mnie za dłoń i podszedł trochę bliżej swojej rodziny. Zatrzymaliśmy się parę stóp od rodziców oraz brata Blacka.
– Zaufaj mi – powiedział po chwili, ustawiając się tak, żeby cała rodzina go widziała.
Niespodziewanie Black się nade mną pochylił. Przestraszona wytrzeszczyłam oczy w wyrazie zdumienia, ale było już za późno. Dłoń Syriusza znalazła się na moim podbródku, a on sam złączył nasze usta w delikatnym pocałunku. Chciałam to przerwać, ale byłam na tyle zszokowana, że nie mogłam się ruszyć z miejsca. Black przyciągnął mnie mocno do siebie tak, że nasze ciała nie miały ani cala luzu. Chłopak przeniósł swoją dłoń na moją talię, a drugą nonszalancko wplótł w moje włosy. Jego usta były delikatnie i miękkie, a ja stwierdziłam, że (o Merlinie!) Black naprawdę dobrze całował. Nie trwało to dłużej niż parę sekund, ponieważ ja odsunęłam się od niego, tak, aby nie wzbudzać żadnych podejrzeń.

               – Jesteś naprawdę popaprany – powiedziałam, na co on roześmiał się głośno.
Podniosłam wzrok i dostrzegłam, że większość dziewczyn patrzy na mnie z wyrzutem. Przez mój kręgosłup przeszedł dreszcz, natychmiast skierowałam swoje spojrzenie na matkę Syriusza. Walburgia Black wyglądała, jakby miała za chwilę wybuchnąć, w końcu jej syn całował się ze szlamą. No tak.
Odwróciłam się na pięcie i nie patrząc na Syriusza, udałam się w kierunku, gdzie niedawno widziałam Luke’a. Wcisnęłam dłonie do kieszeni płaszcza, a twarz ukryłam w szaliku. Próbowałam zapomnieć o tym, co się przed chwilą wydarzyło. Fakt, matka Blacka wyglądała, jakby chciała mnie zabić i na pewno była wściekła. Ale Syriusz nie musiał posuwać się aż tak daleko! Co.Za.Kretyn.
                W końcu dotarłam do miejsca, gdzie zebrała się spora grupka osób. Wśród nich stał Clifford, patrząc na mnie zdawkowym wzrokiem. Podeszłam do niego i cicho się z nim przywitałam. On odpowiedział mi skinieniem głowy i szerokim uśmiechem.
                – Myślałem, że zostałaś w Hogwarcie – powiedział, śmiejąc się cicho.
                Jednak nie pozwolono mi odpowiedzieć, ponieważ podeszła do nas młoda kobieta. Miała ciemną karnację, a duże brązowe oczy świdrowały mnie spojrzeniem. Ciemne włosy okalały jej twarz, wyglądała na około 25 lat.
                – Witaj, Kate. Jestem Vanessa White. Mieszkam w Domu Dziecka od urodzenia i teraz jestem wysłanniczką. Możesz być pewna, że jest u nas domowa atmosfera. Większość osób przeżyła to samo co ty, każdy z nas nie ma rodziców, więc nie musisz się o nic martwić. Zawsze znajdzie się osoba, która będzie chciała z tobą porozmawiać o twojej stracie – powiedziała, uśmiechając się delikatnie.
                – Vanesso, co tak oficjalnie? – zapytał z drwiną w głosie Luke, na co kobieta szturchnęła go delikatnie w ramię.
                Wokół rozległy się chichoty i ciche śmiechy. White na początku próbowała zachować powagę, jednak po chwili uśmiechnęła się do wszystkich wokół.
                – Luke, jak zwykle masz niewyparzony język – zaśmiała się, mierzwiąc Cliffordowi blond czuprynę. Wszyscy znowu się zaśmiali, a sam Luke wyszczerzył się do Vanessy.
                – Dobra, nie mamy czasu. Później się pośmiejemy – powiedziała zachęcająco, jednak odpowiedziały jej ciche pomruki – teraz zbliżcie się, już czas.
                Zmarszczyłam brwi, jednak stanęłam w naprawdę ciasnym kręgu. Ledwo łapałam powietrze, nie dostrzegłam wokół siebie nic, co byłoby warte uwagi. Jednak po chwili zobaczyłam, ze Vanessa trzymała w ręce puszkę po jakimś napoju. No tak, świstoklik.
                – Złapcie i nie marudźcie – rzekła – wiem, że jest ciasno, ale nie mamy innych sposobów na przeniesienie się do Domu Dziecka.
                Wszyscy zebrani pokiwali smętnie głowami. Opuszkiem palca dotknęłam chłodnego metalu. Czekaliśmy w ciszy, aż coś się wydarzy. Ręka zaczęła mi drętwieć, przez co chciałam już puścić tą głupią puszkę, jednak usłyszałam wtedy głos Vansessy.
                – Trzy – odliczała. – Dwa.
                Serce zaczęło mi szybciej bić. Przestąpiłam z nogi na nogę i przycisnęłam palec mocniej do metalu. W końcu nie chciałam zostać sama na peronie 9 i ¾.
                – Jeden.
                W tamtym momencie poczułam mocne szarpnięcie w okolicach pępka. Coś pchnęło mnie do przodu, a moje stopy gwałtownie oderwały się od ziemi. Mój żołądek wykonał salto, a mi zakręciło się w głowie. Z każdej możliwej strony słyszałam szum wiatru, a mróz nieprzyjemnie szczypał mnie w policzki i dłonie. Migoczące plamy szybko zmieniały barwę. Palec tak mocno przywarł mi do pudełka, że czułam tępe pulsowanie opuszku.
                Niespodziewanie wszystko ustało, a kolory przestały migotać. Uderzyłam stopami mocno o twardą ziemię, zwalając mnie tym samym z nóg. Wpadłam w potężną zaspę, a moje ubranie momentalnie przemokło. Kręciło mi się w głowie, a świat dalej nie wrócił do swojego poprzedniego stanu.
                W końcu odzyskałam trzeźwość umysłu. Ubraniami pozostałych hogwartczyków targał wiat, ale oni zdołali utrzymać się na nogach, przez co na moich policzkach pojawiły się szkarłatne plamy wstydu. Niedaleko mnie wylądowała puszka, a mój kufer znajdował się niedaleko mnie.
                Okolica była cudowna. Średniej wielkości domek stał na wzgórzu, a za nim rozpościerało się niewielkie boisko do quidditcha. Milę dalej można było dostrzec domy z migoczącymi światełkami. W oddali majaczyły się góry, a jezioro znajdujące się u stóp pagórka było całkowicie zamarznięte. Po podwórku beztrosko biegały dzieci, które rzucały się śnieżkami lub lepiły bałwana.
                Mróz niemiłosiernie szczypał mnie w policzki i nos, wywołując na moim ciele dreszcze. Nagle ktoś zaczął mi machać ręką przed nosem. Zdezorientowana popatrzyłam na Luke’a, który uśmiechał się do mnie szeroko.
                – Ziemia do Kate! – zawołał, śmiejąc się głośno. – Witamy w naszym małym zakątku – powiedział, nieco ciszej, pomagając mi wstać.

                
               Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i chwyciłam klatkę z moją sową oraz kufer. Powolnym krokiem ruszyliśmy w stronę chatki. To miejsce już mi się podobało.

8 komentarzy:

  1. Wybacz, ale dziś na krótko. Właśnie wychodzę, ale udało mi się w pośpiechu przeczytać ten rozdział. Jak zwykle było bosko i wesoło. Te żarty Huncwotów podczas kolacji i do tego później reakcja Lily...:D
    Czekam na jakieś zbliżenie Kate i Remusa <33
    Pokochałam całą tą paczkę...
    Zwróciłam także uwagę na opisy - oby tak dalej :))

    Pozdrawiam <3
    co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com

    Ps: Jakbyś miała ochotę zapraszam do zapoznania się z moim blogiem ;33

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak bardzo poprawiłaś mi humor, które zepsuło dzisiejsze rozpoczęcie roku! Nie mogłam się nie uśmiechnąć, kiedy zauważyłam kolejny rozdział.
    Huncwoci jak zwykle coś wymyślą i biedna Lily, jej też się oberwało. No ciekawe, jak tam będą wyglądały jej stosunki z Potterem :P No i oczywiście Lunio i Kate! Oni muszą być razem (moim skromnym zdaniem, oczywiście). Ah, uwielbiam Remusa i Syriusza. Zresztą kocham po prostu Hunctwotów <3
    No, to czekam na rozdział dziewiąty. Tylko, żeby Luke tam się nie wtrącał między Kate i Remusa! xD
    demonica-clary-i-nefilim.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział bardzo mi się podoba. :) Akcja z wątróbką po prostu boska!!! Jestem ciekawa co dalej ;)
    Czekam na następny, pozdrawiam, ściskam i weny życzę!
    Anonimek

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mi się podoba Twój blog i czekam na resztę rozdziałów. Nie jestem zapalonym fanem Harry'ego Pottera, ale powiem szczerze, że Twoje ''wypociny'' (jak sama nazwałaś swój talent do pisania) czyta się z empatią i naprawdę przyjemnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny! Cudowne <3 Super piszesz :* Na początku nie rozumiałam o co chodzi ale potem wszystko ogarnęłam xd Życzę weny i zapraszam do mnie:
    http://dramione-ostatnia-szansa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. super jest, naprawde! masz genialne pomysły i oby tak dalej, oby rok szkolny ani inne jesienne sprawy nie hamowały twojej weny! no i ten... Kate i Remus muszą, powtarza MUSZĄ, być razem <3 a Luke to pewnie ten jej braciszek, albo ktoś kto ją podpuszcza że jest jej bratem.... te moje podejrzliwe myśli! no i mam nadzieję, ze ten dom dziecka okaże sie taki super jaki ma być! ah kocham tych twoich bohaterów!
    dobra nie kręcę już więcej, weny!
    Puchonka

    http://lizwarters-w-hogwarcie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. 7 rozdział na blogu Zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Fuuu ja też nie lubię wątróbki i nie zjadłabym jej nawet gdyby ona miała mnie ochronić przed atakiem. W żadnym razie.
    Wiesz jakoś mi się tak nasunęło, że to Luk jest zaginionym bratem Kate. Czy to jest możliwe ?

    OdpowiedzUsuń

.
.
.
.
.
.
template by oreuis