24 lutego 2015

15. NIE JADĘ DO ŻADNEGO MUNGA!

Hej wszystkim! Tak, żyję! Rozdział miał być dodany tydzień temu, ale niestety było parę rzeczy, przez które on się nie pojawił. Po pierwsze, było zakończenie pierwszego semestru, przez co trzeba było wziąć się w garść i trochę nadrobić. Po drugie, wyjechałam na ferie, gdzie nie miałam dostępu do żadnych urządzeń typu laptop czy komputer (na telefonie się niewygodnie piszę, więc o nim nie wspomnę). Po trzecie, zepsuł mi się komputer! Po prostu odmówił posłuszeństwa i karta graficzna się zepsuła, przez co też nie miałam sprzętu do tworzenia tego rozdziału. DZIĘKUJĘ za wszystkie nominacje do LBA, na pewno w najbliższym czasie postaram się na nie odpowiedzieć! :) Notatki na waszych blogach będę powoli nadrabiała, więc w ciągu paru dni oczekujcie pod waszymi postami komentarza ode mnie! :) Chcieliście więcej momentów Kate-Remus, więc proszę! Rozdział dedykuję wam wszystkim moim czytelnikom, animowanym i tym z kontami! :) Kocham was i nie zanudzam! Pozdrawiam.
__________________________________________________________
             
                Moja różdżka zawibrowała w dłoni, gdy zaklęcie rozbrajające pomknęło w moim kierunku. Moja ręka wykonała gwałtowny ruch, całkowicie przeze mnie niekontrolowany, dzięki czemu przede mną pojawiła się tarcza. To ja miałam zamiar rzucić zaklęcie pierwsza, jednak nie byłam dostatecznie szybka. To moja własna różdżka mnie obroniła. Zanim zdążyłam chociażby pomyśleć o jakimkolwiek zaklęciu, moja różdżka i różdżka śmierciożercy wyleciała mi z dłoni i wylądowała w ręce mężczyzny o zimnych stalowych oczach. Zaklęcie odepchnęło mnie do tyłu, przez co po raz kolejny wylądowałam w śniegu. Złapałam się za brzuch, powstrzymując odruch wymiotny.
                – Ecie, pecie, mała szlama – zakpiła sobie kobieta. – Nic nie warte ścierwo.
                Podparłam się na łokciach i wstałam tak gwałtownie, że zakręciło mi się w głowie. Zacisnęłam dłonie tak mocno w pięści, że moje knykcie pobielały. Wszyscy zaczęli się śmiać, doprowadzając mnie do jeszcze większej furii.
                – Nie sądzisz, że powinniśmy ją zabrać do Czarnego Pana? – zapytał jeden z mężczyzn, który się jeszcze nie odzywał.
                Cała piątka patrzyła na mnie z pogardą, dokładnie obserwując każdy mój ruch. Jeden z nich wciąż celował we mnie różdżką, jakby obawiając się, że za chwilę się na niego rzucę.
                – Nie widzę takiej potrzeby – odparła kobieta. – Czarny Pan nie gustuje w szlamach.
                Serce zabiło mi mocniej i szybciej. Nagle kątem oka dostrzegłam niewielki ruch w mieszkaniu. Na oko dziesięcioletni chłopiec przyglądał się z zaciekawieniem całemu zdarzeniu. Blondwłosy chłopczyk pomachał do mnie ręką, uśmiechając się szeroko. Po chwili dziecko odwróciło się plecami do całej sceny, krzycząc coś w głąb domu i wskazując na nas palcem. Nagle w oknie pojawiła się kobieta, najprawdopodobniej matka dziecka. Z ruchu ust rozpoznałam, że krzyknęła, po czym szybko odciągnęła dziecko od okna.
                – Zabiję cię, szlamo. Ale najpierw dam ci nauczkę za wtrącanie się w nie swoje sprawy, co ty na to? Uwielbiam zabawiać się z moimi ofiarami. Szczególnie, gdy głośno krzyczą. Oj tak, to jest najlepsze.
                – C-co? – szepnęłam.
                Śmierciożercy ponownie się zaśmiali, a serce podeszło mi do gardła. Doskonale rozumiałam słowa kobiety, jednak to wydawało mi się takie nierealne. Miałam zginąć? W tamtym miejscu i całkowicie sama?
                – Skąd możesz wiedzieć, że jestem z mugolskiej rodziny? – zapytałam, próbując zyskać na czasie.
                Kobieta zaśmiała się podobnie, a jej śmiech wydawał się jeszcze bardziej lodowaty niż zwykle.
                – Och, dobrze cię znam, Rouly.
                Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia, gdy usłyszałam w jej ustach moje nazwisko. Miałam ochotę błagać ją na kolanach, żeby mi nic nie zrobiła. Jednak mimo że się cała trzęsłam, uratowała mnie moja duma. Stanęłam wyprostowana, podnosząc wysoko podbródek, mając nadzieję, że wyglądam jak najbardziej dumnie.
                – CRUCIO!
                Ból, tak idealny, perfekcyjnie wypełniał mnie od środka. Mrożący krew w żyłach wrzask przeszył ciemność. Z moich oczu znowu pociekły łzy. Nie chciałam płakać. Czemu płaczesz kretynko? Chciałam sobie to powiedzieć, jednak ten ból odbierał mi świadomość. Zrobiłam dwa kroki w przód, po czym upadłam, zwijając się w kłębek. Z mojego nosa kapała krew, poczułam, jak skóra na mojej szyi niemile się rozcina.
                Poczułam, jak świat robi się zupełnie pusty. Barwy straciły swój blask, a wszystkie dźwięki wydawały mi się smutne i przygnębiające. Wydawało mi się, że moje serce zaczęło drgać, żeby później zasnąć, otulone lodowatym śmiechem śmierciożerców i kołdrą mojego własnego krzyku. Gorzkie łzy niknęły w śniegu, roztapiając go.
                Zaklęcie zostało przerwane, jednak ból nie ustawał. W głowie mi mocno pulsowało, czułam się tak, jakby stado hipogryfów biegało mi po głowie. Załkałam w śnieg, po czym uniosłam głowę, aby spojrzeć na kobietę, która stała nade mną z uniesioną różdżką i z triumfalnym uśmiechem na ustach.
                Później wszystko stało się bardzo szybko. Na początku nie zdawałam sobie sprawy, co dzieje się wokół mnie. Wszędzie było słychać nasilone trzaski i krzyki. Skuliłam się w sobie jeszcze bardziej, po czym wsłuchałam się w głośne bicie mojego serca. I wtedy coś zrozumiałam, coś bardzo pouczającego. Człowiek nie umiera wraz z zaprzestaniem bicia serca, lecz z momentem utraty marzeń, wiary i siły, by dalej żyć.
Moja twarz zesztywniała od zimnego powietrza. Wzięłam głęboki wdech i na trzęsących się nogach podniosłam się z ziemi. Dopiero wtedy otworzyłam oczy. Moja różdżka leżała jakieś 3 stopy od miejsca, gdzie akurat stałam. Zamrugałam zaskoczona, po czym szybkim krokiem pokonałam odległość od niej. Podniosłam ją i w myślach zarecytowałam:  dziesięć i trzy czwarte cala, wierzba, pióro z ogona feniksa, znakomita do rzucania uroków.
I dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, co dzieje się wokół mnie. Aurorzy z Ministerstwa Magii rzucali zaklęcia w śmierciożerców. Dostrzegłam, że jeden z nich pada na ziemię, najwidoczniej został oszołomiony. Reszta, korzystając z zamieszania, zniknęła z cichym trzaskiem teleportacji.
Poczułam, jak nogi się pode mną uginają. Zmęczona zachwiałam się i ponownie upadłam na śnieg. Byłam wyczerpana, każdy cal mojej skóry mnie piekł, czułam się tak, jakby wnętrzności pożerał mi jakiś nieznośny i głodny potwór. Zbierało mi się na wymioty, a obraz przede mną zaczął się coraz bardziej zamazywać.
I wtedy poczułam, jak czyjaś sina ręka wślizgnęła mi się pod zgięcie kolan, a druga wylądowała na talii, przytrzymując mnie w ojcowskim geście. Jęknęłam z bólu, gdy postać zaczęła mnie unosić. Mocniej zacisnęłam dłoń na mojej różdżce, z nadzieją, że to załagodzi pieczenie.
– W porządku, Kate. Jesteś już bezpieczna – usłyszałam cichy głos koło mojego ucha, dlatego otworzyłam oczy.
Ciepłe zielone tęczówki z uwagą badały moją postać. Później dostrzegłam kruczoczarne włosy, które były pomierzwione na wszystkie strony. Tata Jamesa, Fleamont Potter, widząc moje spojrzenie uśmiechnął się ciepło w moim kierunku. Czując pod palcami szatę pana Pottera, zacisnęłam na niej palce, aby czuć się trochę bezpieczniej.
– Co z nią? – szorstki głos dotarł do moich uszów, przez co wzdrygnęłam się nieznacznie.
– Na pewno jest w dużym szoku – odparł spokojnie pan Potter – ale dzielnie wytrzymała zaklęcie cruciatusa. To bliska przyjaciółka mojego syna, właśnie spędzała u nas przerwę świąteczną – poczułam na sobie wzrok paru par oczu. – Ale to dzielna dziewczyna, James opowiadał mi o niej same dobre rzeczy.
                Podniosłam wzrok na mężczyznę, który stał przed nami. Patrzył na nas z mieszaniną współczucia i zdziwienia. Mierzył się na spojrzenie z panem Potterem, który nawet nie drgnął, chociaż ja obawiałam się tych wodnistych tęczówek. Zadrżałam, po czym wyplątałam się z uścisku pana Fleamonta, stając o własnych siłach.
                Moje buty były już i tak przemoknięte, dlatego nie zwróciłam większej uwagi na zimno pod moimi stopami. Aurorzy spojrzeli na mnie niepewnie. Usiadłam na ziemi i zanurzyłam dłonie w śniegu, co sprawiło mi niemałą ulgę. Pieczenie zelżało, a ja dziękowałam w duchu, że mam pod ręką coś, co jest choć trochę zimne.
                – Postradała zmysły, powinniśmy zabrać ją do Świętego Munga – szepnął któryś z mężczyzn.
                Podniosłam dumnie głowę, po czym wstałam z ziemi, wypatrując w tłumie osoby, która śmiała się coś takiego powiedzieć. W końcu w moje oczy rzucił się auror, który z pewnością był po trzydziestce. Był niski i ciężko dyszał, jakby przebiegł co najmniej długi maraton.
                – Wcale nie postradałam zmysłów – odrzekłam spokojnie, jednak w moim głosie można było usłyszeć ostry wydźwięk. – Czemu tak pan twierdzi? Ponieważ chciałam sobie ulżyć bólu? Z pewnością, wizyta w Mungu nie będzie konieczna – chciałam ruszyć do domu państwa Potterów, jednak coś mi się przypomniało. – Ten cruciatus, na pewno było to coś, co na pewno będę odczuwać na swojej skórze przez wiele dni, ale – zatrzymałam się, zbierając swoją odwagę – powinien ktoś odwiedzić dom dziecka w Bedford. To, co tam się dzieje jest o wiele gorsze, a dyrektorka wymierza okropne kary.
                W końcu to powiedziałam. Chciałam, żeby dyrektorka zapłaciła za wszystkie złe rzeczy, które wyrządzała przez tyle lat. Ta kobieta była tyranką, kimś kto zasługuje na naprawdę dużą karę. Krzywdzić niewinne osoby za to, że krzywo się na nią spojrzały, to było niedorzeczne. Tacy ludzie jak ona powinni być od razu wysyłani do Azkabanu.
                – Moja droga, możesz być pewna, że niezwłocznie udamy się do Bedford i zobaczymy, co tam się złego dzieje. A teraz – niski mężczyzna zwrócił się do dwóch innych aurorów – zabierzcie ją do Munga na obserwacje.
                – NIE JADĘ DO ŻADNEGO MUGNA! – krzyknęłam, a w moich oczach pojawiły się niebezpieczne iskierki. – Chcę po prostu wrócić do domu i odpocząć! – powiedziałam trochę spokojniej.
                Zrobiło mi się trochę głupio. Nie powinnam krzyczeć na czarodziei, którzy o wiele lepiej znają się na magii i zaklęciach ode mnie, jednak nie chciałam wylądować w szpitalu i spędzić tam kolejnego tygodnia na obserwacji. Odważnie spojrzałam wszystkim aurorom w oczy i to ich chyba przekonało do tego, żeby mi dali spokój.
                – Dobrze, a więc – powiedział mężczyzna z szorstkim głosem – Fleamoncie, mógłbyś ją zabrać do domu? Dajemy ci już dzisiaj wolne, wracaj i zajmij się nią.
                Wszyscy się zaczęli rozchodzić, a wokół mnie można było usłyszeć trzaski teleportacji. Dostrzegłam, że śmierciożercą zajmuje się trzech aurorów, dzięki czemu mi ulżyło. Paru ludzi przeszukiwało jeszcze teren w poszukiwaniu śladów, sprawdzali, czy przypadkiem któryś ze śmierciożerców nie schował się w okolicy.
                Popatrzyłam się zdziwiona na pana Pottera, który posłał mi rozbawione spojrzenie, podając mi przy tym chusteczkę, abym wytarła sobie krew, która ciekła mi z nosa i szyi. Uniosłam zaskoczona brwi, przyglądając się mu z zaciekawieniem i coraz bardziej dostrzegając podobieństwo Jamesa do swojego ojca.
                – Chodźmy, Kate – odezwał się pan Fleamont, więc ruszyłam za nim ciemną uliczką. Dopiero, gdy byliśmy już daleko miejsca tego potwornego zdarzenia, pan Potter powiedział: – James się nie mylił, naprawdę jesteś skłonna do pakowania się w kłopoty.
***
                Gdy z panem Potterem weszliśmy do domu napotkała nas „mała przeszkoda”, która miała być przeznaczona na mnie. Pan Fleamont otworzył drzwi i właśnie w tamtym momencie na jego głowę wylała się zielona maź, która cuchnęła zgniłymi jajkami. Gdyby jeszcze tego było mało, z sufitu posypało się pierze, oblepiając tatę Jamesa, co jeszcze bardziej upodabniało go do kurczaka.
                Z salonu wybiegli uradowani Huncwoci, jednak mina im zrzedła. Pan Potter zmierzył surowym spojrzeniem swojego syna, który jednak uśmiechnął się beztrosko, mierzwiąc przy tym swoją bujną kruczoczarną czuprynę. Ojciec Jamesa jednym machnięciem różdżki pozbył się upierzenia i smrodu.
                – Och, tato! Co ty tu robisz tak wcześnie? I dlaczego wszedłeś drzwiami? Bo wiesz, mama jeszcze nie wróciła, dlatego nie będziemy mieli czego jeść – Huncwot uśmiechnął się niewinnie – to tylko mały żart.
                – A więc to miało być na mnie? – zapytałam, udając obrażoną, jednak na moich ustach błąkał się uśmiech.
                – Nie gniewaj się, Kate – powiedział Remus.
– Akurat ciebie zawsze śmieszą nasze żarty, więc nie ma o czym mówić – przerwał mu Black, uśmiechając się nonszalancko. – Jak się biegało?
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, jednak pozostali Huncwoci wyglądali na równie zainteresowanych. Już chciałam ich zbyć, gdy pan Potter pokrótce zaczął opowiadać co się wydarzyło, omijając fakt, że ja uczestniczyłam w tym zdarzeniu. W duchu mu dziękowałam, byłam mu naprawdę wdzięczna. Huncwoci zadawali mnóstwo pytań, jednak pan Fleamont wyjaśnił im, że jest zmęczony (dzięki czemu James wywinął się z kary!) i zapewne dowiedzą się wszystkiego z „Proroka Codziennego”.
                Pan Potter poszedł do swojej sypialni, za to ja wraz z Huncwotami usiedliśmy w salonie. Dalej bolały mnie wszystkie kości i mięśnie, dlatego z ciężkim westchnieniem zakryłam sobie twarz poduszką, która akurat leżała obok mnie.
                – Co tam się tak naprawdę wydarzyło? – usłyszałam zaciekawiony głos Remusa. – Wiem, że mnie słyszysz, nie ignoruj mnie – dodał, delikatnie mnie szturchając.
                Zdjęłam poduszkę z twarzy, po czym uważnie spojrzałam się na twarze moich przyjaciół. Szczególnie skupiłam się na zatroskanym spojrzeniu Remusa. Jego miodowe oczy lśniły niebezpiecznie, a zwykle idealnie ułożona fryzura w tamtym momencie tworzyła istny harmider na jego głowie. Na twarzy dostrzegłam parę blizn, trwałych śladów po comiesięcznej pełni.
                – Nie mam pojęcia – skłamałam, przez co natychmiast na moich policzkach pojawiły się szkarłatne plamy, które od razu schowałam za poduszką.
                A to ciekawe – szepnął Peter, a ja spojrzałam na niego zdumiona, tak samo jak pozostali Huncwoci. – Znaczy, no wiecie… Wygląda jakby nie spała przez całe dnie, a rano nie była taka blada. I mam wrażenie, jakbyś tam była, no na tym miejscu, gdzie coś się wydarzyło…
                – Bzdury – odparłam zbyt szybko, piskliwym głosem. – Naprawdę nic o tym nie wiem! – dodałam, czując jak rośnie we mnie irytacja. – Jesteś niemądry, Peter. Nie rozumiem, jak takie coś mogło ci przyjść do głowy.
                Na pulchnych policzkach Pettigrewa wykwitły szkarłatne plamy. Jego wodniste oczy zwęziły się i po chwili Peter wstał z miejsca, obrzucając mnie pogardliwym spojrzeniem. Huncwot odwrócił się na pięcie i głośno tupiąc opuścił salon.
                – Peter! Hej, Peter! Przecież wiesz, co miałam na myśli! – krzyknęłam za nim, jednak on nawet się nie odwrócił.
                Nie wiedziałam, że tym krótkim zdaniem mogłam go aż tak bardzo urazić. Zawsze go broniłam i starałam się być dla niego miła, często nawet mu pomagałam w pracach domowych. Poza tym przecież słyszał już tyle razy drwiny i wyzwiska w swoim kierunku, więc dlaczego teraz obraził się na mnie, skoro tamtymi się nie przejmował? Bo jesteś jego przyjaciółką.
                – No brawo, Rouly. Aleś mu dogadała – powiedział z rozbawieniem Black, a ja posłałam mu mordercze spojrzenie. – Za niedługo będziesz znana na całym świecie ze swojej krytyki.
                Po tych słowach, roześmiał się. Wstał ze swojego miejsca i usiadł na fotelu bliżej mnie. Uśmiechnął się niewinnie w moją stronę, odgarniając z czoła niesforny kosmyk czarnych włosów. W jego szarych oczach przez chwilę dostrzegłam nutkę zniecierpliwienia, jednak to szybko minęło.         
                Nagle poczułam, jak coś ciężkiego zwala się na mnie. Krzyknęłam z bólu, gdy postać Jamesa naparła na mnie. Skóra ponownie zaczęła mnie piec, poczułam, jak rana na mojej szyi ponownie się otwiera. Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia i moja dłoń natychmiast skierowała się do rozcięcia, mocno zacisnęłam na niej palce.
                – James, zejdź ze mnie! – wydukałam praktycznie płaczliwie, a gdy chłopak to uczynił, jak oparzała zerwałam się na nogi, nie oglądając się za siebie.
                Praktycznie biegiem pokonałam korytarz i z impetem wpadłam do łazienki, głośno zatrzaskując za sobą drzwi. Moja twarz była przeraźliwie blada i uznałabym ją za trupią. Włosy były potargane (od biegu przez korytarz), od razu wolną ręką przeczesałam je palcami. W niewidocznych miejscach dostrzegłam w niej krew, przez co od razu odsunęłam dłoń, która przytrzymywała rozcięcie na szyi. Krew natychmiast zaczęła spływać po skórze, brudząc tym samym bluzę, którą miałam na sobie. Dziwiłam się, że wcześniej nie było na nich śladów krwi. Przyglądnęłam się baczniej odbiciu w lustrze. Niebieskie oczy były blade i przygaszone, nie mogłam w nich dostrzec choć cienia blasku czy radosnych iskierek.
                Pokręciłam głową i wskoczyłam pod prysznic, pozbywając się śladów krwi i brudu. Oparłam się zrezygnowana o ścianki prysznica. Mój oddech tworzył parę na szybce. Odsunęłam się od niej na parę cali, po czym wyciągnęłam drżącą dłoń i napisałam w tamtym miejscu „przyjaciele”. Huncwoci byli moimi przyjaciółmi, więc dlaczego nie chciałam im powiedzieć prawdy o tym, co naprawdę wydarzyło się tego dnia?
                Pokręciłam głową, po czym wyszłam spod prysznica, starannie się wycierając, jednak moje włosy dalej pozostawały mokre. Włożyłam na siebie te same ubrania, w których byłam wcześniej, po czym pośpiesznie przemknęłam się do pokoju gościnnego, gdzie przebrałam się w piżamę. Szybko zaczęłam zbierać z podłogi i szafek wszystkie moje rzeczy, aby być gotowa na szybki wyjazd z domu Jamesa jutrzejszego poranka.
                Nagle dostrzegłam na łóżku moją różdżkę, którą rzuciłam w tamto miejsce zaraz po przebraniu się. Podeszłam do niej i złapałam ją opuszkami palców, klękając przed posłaniem. Wpatrywałam się w nią z uwagą, znałam każdą jej wypukłość. I to właśnie ona uratowała mi życie, nie czekała na moją decyzję, to ona sterowała mną, nie na odwrót.
                Z rozmyślenia wyrwało mnie ciche pukanie. Zdziwiona tym dźwiękiem spojrzałam w kierunku. Drzwi uchyliły się i stanęła w nich Euphemia Potter, mama Jamesa. W jednej ręce trzymała poskładane koce, a w drugiej różdżkę, dzięki której nad jej głową lewitowała taca. Widząc moje spojrzenie uśmiechnęła się czule, jednak jej orzechowe oczy pozostały czujne.
                – Przyniosłam ci coś ciepłego – powiedziała łagodnie, po czym weszła do środka.
                Szybko podeszła do łóżka, przy którym klęczałam. Tacę, na której znajdowały się kanapki oraz napój, z którego unosiła się para, położyła na półce nocnej. Nerwowym gestem zgarnęła brązowy kosmyk za ucho i zaczęła rozkładać koce na posłanie.
                – Dziękuję – szepnęłam, obserwując zwinne ruchy pani Potter.
                Kobieta uśmiechnęła się do mnie ciepło i usiadła na łóżku, gestem wskazując mi, abym zrobiła to samo. Szybko zajęłam miejsce obok niej, wciąż badając każdy jej ruch. Poczułam nagle, jak kobieta dotyka mnie w ranę na szyi, przez co wzdrygnęłam się, zaskoczona tym gestem.
                – Wycierpiałaś już tak wiele. To takie niesprawiedliwe, podli ludzie żyją długo i szczęśliwie, a dobre młode osoby muszą tyle wycierpieć – westchnęła, zakładając mi mokre włosy za ucho.
                Niespodziewanie zbliżyła się do mnie i zgarnęłam w mocny uścisk. Zaczęła gładzić mnie po głowie. Po chwili poczułam jej ciepłe wargi na swoim czole, z pewnością mama Jamesa zachowywała się tak, jakbym ja była jej córką. A mi to wcale nie przeszkadzało.
                – Gdybyś czegoś potrzebowała, natychmiast do mnie napisz. Możesz nawet przyjeżdżać tu w święta i na wakacje – szepnęła, po czym oddaliła się ode mnie, jednak jej dłoń wciąż tkwiła na moim policzku. – I proszę, uważaj na siebie.
***
                Siedziałam sama w pokoju, rozważając słowa pani Potter. James kiedyś mi wspominał, że jego mama chciałaby mieć córkę. To chyba było przyczyną jej matczynego zachowania, chociaż byłam pewna, że pani Euphemia jest zawsze pogodną i troskliwą osobą. Mimo że James był rozpieszczonym dzieciakiem, jego rodzice dbali o to, aby wyrósł na porządnego człowieka.
                Przez ostatnie parę minut wpatrywałam się w jedno zdanie w podręczniku od transmutacji. Nie miałam co robić, a z pokoju nie miałam zamiaru wychodzić, dlatego postanowiłam się pouczyć. Niestety nic mi z tego nie wychodziło, ponieważ ciągle patrzyłam się na jedną i tą samą formułkę. Pokręciłam głową i z cichym trzaskiem zamknęłam książkę, wrzucając ją do kufra.
                Po raz kolejny ktoś zastukał w drewniane drzwi pomieszczenia. Spojrzałam zdziwiona najpierw na zegar, który wskazywał, że jest już po ciszy nocnej, a później na wejście. Powiedziałam ciche „proszę”, a osoba stojąca za drzwiami natychmiast weszła do środka.
                Remus wyglądał na zakłopotanego. Uniósł pytająco brwi, jakby w zapytaniu, czy może wejść. Kiwnęłam delikatnie głową i zrobiłam mu miejsce na łóżku. Chłopak zajął miejsce naprzeciwko mnie, po czym opuścił ręce, jakby nie wiedział co powiedzieć. Robił wszystko, aby nie patrzeć mi w oczy, udawał nawet, że zainteresował go kufer leżący na ziemi.
                – Czyli jutro wyjeżdżasz? – zapytał, jednak doskonale znał odpowiedź.
                – Tak – odparłam – jadę do Lily, chcę u niej spędzić ostatnie dni wolnego. Ale przecież ty to doskonale wiesz.
                Remus westchnął i nerwowo potargał swoje brązowe włosy. W końcu zwrócił na mnie badawcze spojrzenie swoich miodowych tęczówek. Mogłabym przysiąc, że jego wzrok potrafi przebić na wylot, czułam się w tamtym momencie całkowicie bezbronna przed jego pytaniami.
                – A więc o to chciałeś mnie tylko zapytać? – powiedziałam, a w moim głosie można było dostrzec gorycz.
                Czemu się tak zachowujesz?
                – Nie. Tak naprawdę to się o ciebie martwię, Kate – zaczął, jednak nie pozwoliłam mu dokończyć.
                – Niepotrzebnie.
                – Gdzie się podziała ta Kate, która śmieje się ze wszystkiego? Wyglądasz na zmęczoną i smutną – już miałam mu ponownie przerwać, jednak mi nie pozwolił. – Nie zaprzeczaj, proszę cię, nie zaprzeczaj. Wiem, że w głębi duszy dalej jest w tobie ta dawna Kate, ta radosna i pełna życia. Więc co cię tak bardzo zmieniło?
                – Jakbyś chciał wiedzieć, parę miesięcy temu straciłam rodziców! – krzyknęłam, a w moich oczach pojawiły się niebezpieczne iskierki.
                – Nie, Kate. W tym rzecz, że pogodziłaś się ze śmiercią rodziców. Ale coś się dzisiaj zdarzyło. Powinnaś mi mówić o tym, co cię martwi – kontynuował – bo w końcu jesteśmy przyjaciółmi. A przyjaciele nie powinni mieć przed sobą tajemnic. Myślałem, że mi ufasz – teraz to w jego głosie słychać było żal.
                – Oczywiście, że ci ufam! – odparłam. – Dobrze wiesz, że jesteś dla mnie bardzo ważny! Ale po prostu nie potrafię, nie rozumiesz? Chcę sobie poradzić sama ze swoimi problemami! Poza tym nic się dzisiaj nie stało.
                – Chcesz mi powiedzieć – przerwał mi – że to co masz na szyi wcale nie było śladem po dzisiejszym dniu?
                Słysząc to natychmiast powędrowałam ręką do rany. Dostrzegłam zatroskane spojrzenie Remusa. Już chciałam coś powiedzieć, jednak on wstał, odwrócił się na pięcie i wyszedł szybkim krokiem z pomieszczenia. Wstałam, próbując go zatrzymać.
                – Remusie! – krzyknęłam za nim, jednak go już nie było.
                Opadłam z powrotem na łóżko, chowając twarz w dłoniach. Rouly, te kłamstwa cię kiedyś zniszczą. Siedziałam tak przez następne pięć minut, aż drzwi ponownie się otworzyły i do sypialni wrócił Remus. Usiadł obok mnie i posłał mi ponaglające spojrzenie.
                – Będziesz tak siedzieć i się na mnie patrzeć, czy dasz mi to opatrzeć? – zapytał obrażony, jednak w jego głosie dosłyszałam rozbawienie.
                Zdziwiona poprawiłam się na łóżku i przybliżyłam do niego. Remus odgarnął mi włosy do tyłu, uważnie przyglądając się ranie. Poczułam jego łagodne palce na ranie, nie śmiałam się ruszyć z miejsca. Uważnie przyglądałam się miodowym tęczówką mojego przyjaciela, licząc każdą plamkę, która się w nich znajdowała.
                – Jeśli mi nie chcesz nic mówić, to nie mów – powiedział, gdy cisza zaczęła się przedłużać – ale wiedz, że zawsze ci pomogę jeśli mnie o to poprosił.
                Odwrócił się do mnie, dzięki czemu ja mogłam w końcu przełknąć gulę, która tkwiła mi w przełyku. Gdy z powrotem skierował się w moją stronę, w dłoni trzymał wielki plaster z Kubusiem Puchatkiem. Widząc to zaczęłam się śmiać, dzięki czemu Remus też się rozpogodził.
                – Nie śmiej się, miałem tylko takie – odparł, po czym przykleił mi go do szyi, uważnie przyglądając się swojemu dziełu.
                Też próbowałam dostrzec, jak wygląda moja skóra, ozdobiona tym plasterkiem, jednak niestety było to niemożliwe. Włosy wymknęły mi się zza ucha, opadając na twarz i zasłaniając mi widoczność. Remus zaśmiał się cicho, po czym zgarnął mi je z powrotem na swoje miejsce. Był tak blisko, a jego ciepła dłoń na moim policzku sprawiała, że w moim brzuchu odegrał się wylot motyli
                Remus był pierwszą osobą, która opowiedziała mi o Hogwarcie. To on był przy mnie w sklepie Ollivandera, gdy wybierałam pierwszą różdżkę. To właśnie z nim zaprzyjaźniłam się, zanim trafiłam do szkoły i los chciał, abyśmy razem trafili do tych samych domów, jakby ktoś chciał, żebyśmy kontynuowali swoją przyjaźń.
                I teraz to Remus był osobą, która siedziała przede mną, sprawiając, że ze mną działo się coś naprawdę dziwnego. Dłoń Lupina przesunęła się na mój podbródek. Palcami uniósł go delikatnie do góry, udając, że znowu przygląda się plasterkowi. Nie mogłam oderwać od niego wzroku, teraz zaczęłam liczyć jego blizny na twarzy.
                Jego delikatny dotyk na mojej skórze powodował, że nie byłam sobą. Moje serce gwałtownie uderzało o moją klatkę piersiową, zachowywało się tak, jakby chciało być otulone przez naznaczone bliznami dłonie Remusa. Przymknęłam powieki, słuchając jego spokojnego bicia. I wtedy poczułam ciepły oddech Lupina na moich ustach, wiedziałam, że jest tak blisko mnie. Rozchyliłam delikatnie usta i właśnie wtedy usłyszałam donośny huk, przez który podskoczyłam w miejscu.

10 komentarzy:

  1. rozdział cudowny *.* masz talent do zakańczania ich we właściwym momencie. jestem ciekawa co zagłuszyło tą jakże interesującą 'pogawędkę' Remusa Kate. może śmierciożercy albo po prostu huncwoci? tego nie wie nikt oprócz ciebie oczywiście. weny, weny jak najwięcej. twoja wierna i nowa czytelniczka Jimies

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I witam nową tą samą V. Co się za tym tajemniczym znakiem kryje?

      Usuń
  2. Przeraźliwy hałas? Jaki hałas? Halooo!
    No ale może od początku...
    Strasznie szkoda mi Kate, tyle przeżyła! To jak ją potraktowali śmierciożercy... ale ten auror który chciał odesłać Kate do Św. Munga też głupi! Całe szczęście, że ona potrafi się bronić! ;D
    Scena z Remusem urocza! ;3 Tylko teraz wracamy do pytania, co to za hałas?!
    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. ;)

    Pozdrawiam ciepluutko i życzę dużo weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana Meredith,

    Ciesze się, że po ponad miesięcznej nieobecności opublikowałaś nowy rozdział. Oczywiście warto było czekać.

    Scena walki ze Śmierciożercami genialnie opisana. Dobrze, że Kate wyszła z tego cała, zresztą nie tylko ona. Szkoda, że tym zbrodniarzom udało się uciec. Mam nadzieję, że spotka ich za to kara ^^
    Zdziwiło mnie to, że Rouly nie chciała nikomu powiedzieć (nawet Remusowi), co się wydarzyło. Przecież właśnie w takiej chwili potrzebni są przyjaciele! Zdziwiło mnie również też, że chłopcy nie zauważyli żadnych zmian w jej wyglądzie. Przecież musiała być chociaż trochę poturbowana.
    Biedny Pan Potter wrócił zmęczony po pracy i na dzień dobry oberwal jakąś śmierdzącą mazią. Dobrze, że Rogacz nie oberwał za ten żart :)
    Najbardziej podobała mi się końcówka kiedy to Kate rozmawia z Remusem. Oni chcieli się pocałować, a Ty im przerwałaś! Mam nadzieję, że to coś poważnego, a nie kolejny kawał Jamesa, Syriusza i Petera, bo tego bym nie zniosła.

    Pozdrawiam i życzę weny
    Em

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej ;)
    Na początek dziękuję, że do mnie wpadłaś! To bardzo buduje ;). Rozdział sam w sobie jest niezwykły. Cieszę się, że wróciłaś po tej krótkiej przerwie i to w takiej formie! Zauważyłam, że pisanie opisów idzie Ci coraz lepiej, jestem pod wrażeniem. Podziwiam Kate za odwagę i wytrwałość. Nie wiem, co bym zrobiła gdyby to mnie zaatakowali śmierciożercy i wolę nie myśleć. Co za okropność. Dobrze, że nie wzięli jej do tego Munga, to by wszystko zepsuło. Huncwoci dali popalić. Dostało się panu Potter'owi, ups. Rozmowa Kate i Remusa urocza!;3 Lubię jego troskę.
    O jeju, pięknie! :D

    Życzę dużo weny.

    N.


    co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Aurorzy przyszli w samą porę. Dobrze, że tych śmierciożerców złapali i że Kate nic poważniejszego się nie stało. Myślę, że do Bedford aurorzy powinni zajrzeć i zobaczyć co ta dyrektorka robi.
    Dobrze, że relacje Kate z Lupinem są dobre.
    A może Lily też polubi kiedyś Huncwotów :).
    Wyjazd do Lily coraz bliżej. Ciekawe jak dziewczyny spędzą tego Sylwestra.

    Czekam na kolejny rozdział i życzę weny na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Musiałaś skończyć w takim momencie?! Ty niedobra! A już wyobrażałam sobie, że to wszystko różnie się skończy, a tu urwałaś w połowie i co teraz? :D No nic, czekam z niecierpliwością. :(

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetnie opisałaś scenę ze śmierciożercami, na szczęście aurorzy przybyli w odpowiednim momencie i wszystko skończyło się w miarę dobrze.
    Jak mogłaś zakończyć w taki sposób? Remus i Kate już byli tak blisko siebie, a tu jakiś hałas... Mam nadzieję, że szybko wyjaśnisz, kto im przerwał.
    http://nocturne.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  8. Zostałaś nominowana do LBA! Wiecej informacji na blogu http://fremionemiloscbezkonca.blogspot.com/2015/03/lba.html

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej <3
    Chciałam Cie strasznie przeprosić, że dopiero teraz komentuje ten rozdział, jestem okropna wiem :c
    Co do rozdziału to po pierwsze idealna dlugość, uwielbiam twoje rozbudowane opisy miejsc i zdarzeń. Kocham Kate, Huncwotów i Ciebie,za to, ze tak świetnie opowiadasz tą historię a Huncwotów przedstawiasz tak, jak zawsze ich sobie wyobrażałam.
    Szkoda mi Kate, że tyle w ostatnim czasie wycierpiała, dobrze, że ma Huncwotów Ci zawsze coś wymyślą, tylko trochę się jej dziwie, ze nie chciała im powiedzieć o ataku śmierciożerców przecież by jej nie wyśmiali! Oni są cudowni ^^
    Czekam na nowy rozdział z wypiekami na twarzy
    PS zupełnie nieumyślnie w moim opowiadaniu pojawiła się Kate, mam nadzieję, że nie jesteś zła **
    PS2 zapraszam na nowy rozdział do mnie :)
    14. "Wiesz co, Lilka? Zachowujesz się zupełnie jak kobieta."
    http://w-milosci-kazdy-krok-ma-znaczenie.blogspot.com/

    Kisses :*

    OdpowiedzUsuń

.
.
.
.
.
.
template by oreuis