Hej wszystkim! Tak, żyję! Rozdział miał być dodany tydzień temu, ale niestety było parę rzeczy, przez które on się nie pojawił. Po pierwsze, było zakończenie pierwszego semestru, przez co trzeba było wziąć się w garść i trochę nadrobić. Po drugie, wyjechałam na ferie, gdzie nie miałam dostępu do żadnych urządzeń typu laptop czy komputer (na telefonie się niewygodnie piszę, więc o nim nie wspomnę). Po trzecie, zepsuł mi się komputer! Po prostu odmówił posłuszeństwa i karta graficzna się zepsuła, przez co też nie miałam sprzętu do tworzenia tego rozdziału. DZIĘKUJĘ za wszystkie nominacje do LBA, na pewno w najbliższym czasie postaram się na nie odpowiedzieć! :) Notatki na waszych blogach będę powoli nadrabiała, więc w ciągu paru dni oczekujcie pod waszymi postami komentarza ode mnie! :) Chcieliście więcej momentów Kate-Remus, więc proszę! Rozdział dedykuję wam wszystkim moim czytelnikom, animowanym i tym z kontami! :) Kocham was i nie zanudzam! Pozdrawiam.
__________________________________________________________
Moja różdżka zawibrowała w dłoni, gdy zaklęcie rozbrajające pomknęło w moim kierunku. Moja ręka wykonała gwałtowny ruch, całkowicie przeze mnie niekontrolowany, dzięki czemu przede mną pojawiła się tarcza. To ja miałam zamiar rzucić zaklęcie pierwsza, jednak nie byłam dostatecznie szybka. To moja własna różdżka mnie obroniła. Zanim zdążyłam chociażby pomyśleć o jakimkolwiek zaklęciu, moja różdżka i różdżka śmierciożercy wyleciała mi z dłoni i wylądowała w ręce mężczyzny o zimnych stalowych oczach. Zaklęcie odepchnęło mnie do tyłu, przez co po raz kolejny wylądowałam w śniegu. Złapałam się za brzuch, powstrzymując odruch wymiotny.
–
Ecie, pecie, mała szlama – zakpiła sobie kobieta. – Nic nie warte ścierwo.
Podparłam
się na łokciach i wstałam tak gwałtownie, że zakręciło mi się w głowie.
Zacisnęłam dłonie tak mocno w pięści, że moje knykcie pobielały. Wszyscy
zaczęli się śmiać, doprowadzając mnie do jeszcze większej furii.
–
Nie sądzisz, że powinniśmy ją zabrać do Czarnego Pana? – zapytał jeden z
mężczyzn, który się jeszcze nie odzywał.
Cała
piątka patrzyła na mnie z pogardą, dokładnie obserwując każdy mój ruch. Jeden z
nich wciąż celował we mnie różdżką, jakby obawiając się, że za chwilę się na
niego rzucę.
–
Nie widzę takiej potrzeby – odparła kobieta. – Czarny Pan nie gustuje w
szlamach.
Serce
zabiło mi mocniej i szybciej. Nagle kątem oka dostrzegłam niewielki ruch w
mieszkaniu. Na oko dziesięcioletni chłopiec przyglądał się z zaciekawieniem
całemu zdarzeniu. Blondwłosy chłopczyk pomachał do mnie ręką, uśmiechając się
szeroko. Po chwili dziecko odwróciło się plecami do całej sceny, krzycząc coś w
głąb domu i wskazując na nas palcem. Nagle w oknie pojawiła się kobieta,
najprawdopodobniej matka dziecka. Z ruchu ust rozpoznałam, że krzyknęła, po
czym szybko odciągnęła dziecko od okna.
–
Zabiję cię, szlamo. Ale najpierw dam ci nauczkę za wtrącanie się w nie swoje
sprawy, co ty na to? Uwielbiam zabawiać się z moimi ofiarami. Szczególnie, gdy
głośno krzyczą. Oj tak, to jest najlepsze.
–
C-co? – szepnęłam.
Śmierciożercy
ponownie się zaśmiali, a serce podeszło mi do gardła. Doskonale rozumiałam
słowa kobiety, jednak to wydawało mi się takie nierealne. Miałam zginąć? W
tamtym miejscu i całkowicie sama?
–
Skąd możesz wiedzieć, że jestem z mugolskiej rodziny? – zapytałam, próbując
zyskać na czasie.
Kobieta
zaśmiała się podobnie, a jej śmiech wydawał się jeszcze bardziej lodowaty niż
zwykle.
–
Och, dobrze cię znam, Rouly.
Rozszerzyłam
oczy ze zdziwienia, gdy usłyszałam w jej ustach moje nazwisko. Miałam ochotę
błagać ją na kolanach, żeby mi nic nie zrobiła. Jednak mimo że się cała
trzęsłam, uratowała mnie moja duma. Stanęłam wyprostowana, podnosząc wysoko
podbródek, mając nadzieję, że wyglądam jak najbardziej dumnie.
–
CRUCIO!
Ból,
tak idealny, perfekcyjnie wypełniał mnie od środka. Mrożący krew w żyłach
wrzask przeszył ciemność. Z moich oczu znowu pociekły łzy. Nie chciałam płakać.
Czemu płaczesz kretynko? Chciałam sobie to powiedzieć, jednak ten ból odbierał
mi świadomość. Zrobiłam dwa kroki w przód, po czym upadłam, zwijając się w
kłębek. Z mojego nosa kapała krew, poczułam, jak skóra na mojej szyi niemile
się rozcina.
Poczułam,
jak świat robi się zupełnie pusty. Barwy straciły swój blask, a wszystkie
dźwięki wydawały mi się smutne i przygnębiające. Wydawało mi się, że moje serce
zaczęło drgać, żeby później zasnąć, otulone lodowatym śmiechem śmierciożerców i
kołdrą mojego własnego krzyku. Gorzkie łzy niknęły w śniegu, roztapiając go.
Zaklęcie
zostało przerwane, jednak ból nie ustawał. W głowie mi mocno pulsowało, czułam
się tak, jakby stado hipogryfów biegało mi po głowie. Załkałam w śnieg, po czym
uniosłam głowę, aby spojrzeć na kobietę, która stała nade mną z uniesioną
różdżką i z triumfalnym uśmiechem na ustach.
Później
wszystko stało się bardzo szybko. Na początku nie zdawałam sobie sprawy, co
dzieje się wokół mnie. Wszędzie było słychać nasilone trzaski i krzyki. Skuliłam
się w sobie jeszcze bardziej, po czym wsłuchałam się w głośne bicie mojego
serca. I wtedy coś zrozumiałam, coś bardzo pouczającego. Człowiek nie
umiera wraz z zaprzestaniem bicia serca, lecz z momentem utraty marzeń, wiary i
siły, by dalej żyć.
Moja twarz zesztywniała od zimnego
powietrza. Wzięłam głęboki wdech i na trzęsących się nogach podniosłam się z
ziemi. Dopiero wtedy otworzyłam oczy. Moja różdżka leżała jakieś 3 stopy od
miejsca, gdzie akurat stałam. Zamrugałam zaskoczona, po czym szybkim krokiem pokonałam
odległość od niej. Podniosłam ją i w myślach zarecytowałam: dziesięć i trzy czwarte cala, wierzba, pióro
z ogona feniksa, znakomita do rzucania uroków.
I dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, co
dzieje się wokół mnie. Aurorzy z Ministerstwa Magii rzucali zaklęcia w
śmierciożerców. Dostrzegłam, że jeden z nich pada na ziemię, najwidoczniej
został oszołomiony. Reszta, korzystając z zamieszania, zniknęła z cichym
trzaskiem teleportacji.
Poczułam, jak nogi się pode mną uginają.
Zmęczona zachwiałam się i ponownie upadłam na śnieg. Byłam wyczerpana, każdy
cal mojej skóry mnie piekł, czułam się tak, jakby wnętrzności pożerał mi jakiś
nieznośny i głodny potwór. Zbierało mi się na wymioty, a obraz przede mną
zaczął się coraz bardziej zamazywać.
I wtedy poczułam, jak czyjaś sina ręka
wślizgnęła mi się pod zgięcie kolan, a druga wylądowała na talii, przytrzymując
mnie w ojcowskim geście. Jęknęłam z bólu, gdy postać zaczęła mnie unosić.
Mocniej zacisnęłam dłoń na mojej różdżce, z nadzieją, że to załagodzi pieczenie.
– W porządku, Kate. Jesteś już bezpieczna
– usłyszałam cichy głos koło mojego ucha, dlatego otworzyłam oczy.
Ciepłe zielone tęczówki z uwagą badały
moją postać. Później dostrzegłam kruczoczarne włosy, które były pomierzwione na
wszystkie strony. Tata Jamesa, Fleamont Potter, widząc moje spojrzenie
uśmiechnął się ciepło w moim kierunku. Czując pod palcami szatę pana Pottera,
zacisnęłam na niej palce, aby czuć się trochę bezpieczniej.
– Co z nią? – szorstki głos dotarł do
moich uszów, przez co wzdrygnęłam się nieznacznie.
– Na pewno jest w dużym szoku – odparł
spokojnie pan Potter – ale dzielnie wytrzymała zaklęcie cruciatusa. To bliska
przyjaciółka mojego syna, właśnie spędzała u nas przerwę świąteczną – poczułam
na sobie wzrok paru par oczu. – Ale to dzielna dziewczyna, James opowiadał mi o
niej same dobre rzeczy.
Podniosłam
wzrok na mężczyznę, który stał przed nami. Patrzył na nas z mieszaniną
współczucia i zdziwienia. Mierzył się na spojrzenie z panem Potterem, który
nawet nie drgnął, chociaż ja obawiałam się tych wodnistych tęczówek. Zadrżałam,
po czym wyplątałam się z uścisku pana Fleamonta, stając o własnych siłach.
Moje
buty były już i tak przemoknięte, dlatego nie zwróciłam większej uwagi na zimno
pod moimi stopami. Aurorzy spojrzeli na mnie niepewnie. Usiadłam na ziemi i
zanurzyłam dłonie w śniegu, co sprawiło mi niemałą ulgę. Pieczenie zelżało, a
ja dziękowałam w duchu, że mam pod ręką coś, co jest choć trochę zimne.
–
Postradała zmysły, powinniśmy zabrać ją do Świętego Munga – szepnął któryś z
mężczyzn.
Podniosłam
dumnie głowę, po czym wstałam z ziemi, wypatrując w tłumie osoby, która śmiała
się coś takiego powiedzieć. W końcu w moje oczy rzucił się auror, który z
pewnością był po trzydziestce. Był niski i ciężko dyszał, jakby przebiegł co
najmniej długi maraton.
–
Wcale nie postradałam zmysłów – odrzekłam spokojnie, jednak w moim głosie można
było usłyszeć ostry wydźwięk. – Czemu tak pan twierdzi? Ponieważ chciałam sobie
ulżyć bólu? Z pewnością, wizyta w Mungu nie będzie konieczna – chciałam ruszyć
do domu państwa Potterów, jednak coś mi się przypomniało. – Ten cruciatus, na
pewno było to coś, co na pewno będę odczuwać na swojej skórze przez wiele dni,
ale – zatrzymałam się, zbierając swoją odwagę – powinien ktoś odwiedzić dom
dziecka w Bedford. To, co tam się dzieje jest o wiele gorsze, a dyrektorka
wymierza okropne kary.
W
końcu to powiedziałam. Chciałam, żeby dyrektorka zapłaciła za wszystkie złe
rzeczy, które wyrządzała przez tyle lat. Ta kobieta była tyranką, kimś kto
zasługuje na naprawdę dużą karę. Krzywdzić niewinne osoby za to, że krzywo się
na nią spojrzały, to było niedorzeczne. Tacy ludzie jak ona powinni być od razu
wysyłani do Azkabanu.
–
Moja droga, możesz być pewna, że niezwłocznie udamy się do Bedford i zobaczymy,
co tam się złego dzieje. A teraz – niski mężczyzna zwrócił się do dwóch innych
aurorów – zabierzcie ją do Munga na obserwacje.
–
NIE JADĘ DO ŻADNEGO MUGNA! – krzyknęłam, a w moich oczach pojawiły się
niebezpieczne iskierki. – Chcę po prostu wrócić do domu i odpocząć! –
powiedziałam trochę spokojniej.
Zrobiło
mi się trochę głupio. Nie powinnam krzyczeć na czarodziei, którzy o wiele
lepiej znają się na magii i zaklęciach ode mnie, jednak nie chciałam wylądować
w szpitalu i spędzić tam kolejnego tygodnia na obserwacji. Odważnie spojrzałam
wszystkim aurorom w oczy i to ich chyba przekonało do tego, żeby mi dali
spokój.
–
Dobrze, a więc – powiedział mężczyzna z szorstkim głosem – Fleamoncie, mógłbyś
ją zabrać do domu? Dajemy ci już dzisiaj wolne, wracaj i zajmij się nią.
Wszyscy
się zaczęli rozchodzić, a wokół mnie można było usłyszeć trzaski teleportacji.
Dostrzegłam, że śmierciożercą zajmuje się trzech aurorów, dzięki czemu mi
ulżyło. Paru ludzi przeszukiwało jeszcze teren w poszukiwaniu śladów,
sprawdzali, czy przypadkiem któryś ze śmierciożerców nie schował się w okolicy.
Popatrzyłam
się zdziwiona na pana Pottera, który posłał mi rozbawione spojrzenie, podając
mi przy tym chusteczkę, abym wytarła sobie krew, która ciekła mi z nosa i szyi.
Uniosłam zaskoczona brwi, przyglądając się mu z zaciekawieniem i coraz bardziej
dostrzegając podobieństwo Jamesa do swojego ojca.
–
Chodźmy, Kate – odezwał się pan Fleamont, więc ruszyłam za nim ciemną uliczką.
Dopiero, gdy byliśmy już daleko miejsca tego potwornego zdarzenia, pan Potter
powiedział: – James się nie mylił, naprawdę jesteś skłonna do pakowania się w
kłopoty.
***
Gdy
z panem Potterem weszliśmy do domu napotkała nas „mała przeszkoda”, która miała
być przeznaczona na mnie. Pan Fleamont otworzył drzwi i właśnie w tamtym
momencie na jego głowę wylała się zielona maź, która cuchnęła zgniłymi jajkami.
Gdyby jeszcze tego było mało, z sufitu posypało się pierze, oblepiając tatę
Jamesa, co jeszcze bardziej upodabniało go do kurczaka.
Z
salonu wybiegli uradowani Huncwoci, jednak mina im zrzedła. Pan Potter zmierzył
surowym spojrzeniem swojego syna, który jednak uśmiechnął się beztrosko,
mierzwiąc przy tym swoją bujną kruczoczarną czuprynę. Ojciec Jamesa jednym
machnięciem różdżki pozbył się upierzenia i smrodu.
–
Och, tato! Co ty tu robisz tak wcześnie? I dlaczego wszedłeś drzwiami? Bo
wiesz, mama jeszcze nie wróciła, dlatego nie będziemy mieli czego jeść –
Huncwot uśmiechnął się niewinnie – to tylko mały żart.
–
A więc to miało być na mnie? – zapytałam, udając obrażoną, jednak na moich
ustach błąkał się uśmiech.
–
Nie gniewaj się, Kate – powiedział Remus.
– Akurat ciebie zawsze śmieszą nasze
żarty, więc nie ma o czym mówić – przerwał mu Black, uśmiechając się
nonszalancko. – Jak się biegało?
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem,
jednak pozostali Huncwoci wyglądali na równie zainteresowanych. Już chciałam
ich zbyć, gdy pan Potter pokrótce zaczął opowiadać co się wydarzyło, omijając
fakt, że ja uczestniczyłam w tym zdarzeniu. W duchu mu dziękowałam, byłam mu
naprawdę wdzięczna. Huncwoci zadawali mnóstwo pytań, jednak pan Fleamont
wyjaśnił im, że jest zmęczony (dzięki czemu James wywinął się z kary!) i
zapewne dowiedzą się wszystkiego z „Proroka Codziennego”.
Pan
Potter poszedł do swojej sypialni, za to ja wraz z Huncwotami usiedliśmy w
salonie. Dalej bolały mnie wszystkie kości i mięśnie, dlatego z ciężkim
westchnieniem zakryłam sobie twarz poduszką, która akurat leżała obok mnie.
–
Co tam się tak naprawdę wydarzyło? – usłyszałam zaciekawiony głos Remusa. –
Wiem, że mnie słyszysz, nie ignoruj mnie – dodał, delikatnie mnie szturchając.
Zdjęłam
poduszkę z twarzy, po czym uważnie spojrzałam się na twarze moich przyjaciół. Szczególnie
skupiłam się na zatroskanym spojrzeniu Remusa. Jego miodowe oczy lśniły
niebezpiecznie, a zwykle idealnie ułożona fryzura w tamtym momencie tworzyła
istny harmider na jego głowie. Na twarzy dostrzegłam parę blizn, trwałych
śladów po comiesięcznej pełni.
–
Nie mam pojęcia – skłamałam, przez co natychmiast na moich policzkach pojawiły
się szkarłatne plamy, które od razu schowałam za poduszką.
A
to ciekawe – szepnął Peter, a ja spojrzałam na niego zdumiona, tak samo jak
pozostali Huncwoci. – Znaczy, no wiecie… Wygląda jakby nie spała przez całe
dnie, a rano nie była taka blada. I mam wrażenie, jakbyś tam była, no na tym
miejscu, gdzie coś się wydarzyło…
–
Bzdury – odparłam zbyt szybko, piskliwym głosem. – Naprawdę nic o tym nie wiem!
– dodałam, czując jak rośnie we mnie irytacja. – Jesteś niemądry, Peter. Nie
rozumiem, jak takie coś mogło ci przyjść do głowy.
Na
pulchnych policzkach Pettigrewa wykwitły szkarłatne plamy. Jego wodniste oczy
zwęziły się i po chwili Peter wstał z miejsca, obrzucając mnie pogardliwym
spojrzeniem. Huncwot odwrócił się na pięcie i głośno tupiąc opuścił salon.
–
Peter! Hej, Peter! Przecież wiesz, co miałam na myśli! – krzyknęłam za nim,
jednak on nawet się nie odwrócił.
Nie
wiedziałam, że tym krótkim zdaniem mogłam go aż tak bardzo urazić. Zawsze go
broniłam i starałam się być dla niego miła, często nawet mu pomagałam w pracach
domowych. Poza tym przecież słyszał już tyle razy drwiny i wyzwiska w swoim
kierunku, więc dlaczego teraz obraził się na mnie, skoro tamtymi się nie
przejmował? Bo jesteś jego przyjaciółką.
–
No brawo, Rouly. Aleś mu dogadała – powiedział z rozbawieniem Black, a ja
posłałam mu mordercze spojrzenie. – Za niedługo będziesz znana na całym świecie
ze swojej krytyki.
Po
tych słowach, roześmiał się. Wstał ze swojego miejsca i usiadł na fotelu bliżej
mnie. Uśmiechnął się niewinnie w moją stronę, odgarniając z czoła niesforny
kosmyk czarnych włosów. W jego szarych oczach przez chwilę dostrzegłam nutkę
zniecierpliwienia, jednak to szybko minęło.
Nagle
poczułam, jak coś ciężkiego zwala się na mnie. Krzyknęłam z bólu, gdy postać
Jamesa naparła na mnie. Skóra ponownie zaczęła mnie piec, poczułam, jak rana na
mojej szyi ponownie się otwiera. Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia i moja dłoń
natychmiast skierowała się do rozcięcia, mocno zacisnęłam na niej palce.
–
James, zejdź ze mnie! – wydukałam praktycznie płaczliwie, a gdy chłopak to
uczynił, jak oparzała zerwałam się na nogi, nie oglądając się za siebie.
Praktycznie
biegiem pokonałam korytarz i z impetem wpadłam do łazienki, głośno zatrzaskując
za sobą drzwi. Moja twarz była przeraźliwie blada i uznałabym ją za trupią.
Włosy były potargane (od biegu przez korytarz), od razu wolną ręką przeczesałam
je palcami. W niewidocznych miejscach dostrzegłam w niej krew, przez co od razu
odsunęłam dłoń, która przytrzymywała rozcięcie na szyi. Krew natychmiast
zaczęła spływać po skórze, brudząc tym samym bluzę, którą miałam na sobie.
Dziwiłam się, że wcześniej nie było na nich śladów krwi. Przyglądnęłam się
baczniej odbiciu w lustrze. Niebieskie oczy były blade i przygaszone, nie
mogłam w nich dostrzec choć cienia blasku czy radosnych iskierek.
Pokręciłam
głową i wskoczyłam pod prysznic, pozbywając się śladów krwi i brudu. Oparłam
się zrezygnowana o ścianki prysznica. Mój oddech tworzył parę na szybce.
Odsunęłam się od niej na parę cali, po czym wyciągnęłam drżącą dłoń i napisałam
w tamtym miejscu „przyjaciele”. Huncwoci byli moimi przyjaciółmi, więc dlaczego
nie chciałam im powiedzieć prawdy o tym, co naprawdę wydarzyło się tego dnia?
Pokręciłam
głową, po czym wyszłam spod prysznica, starannie się wycierając, jednak moje
włosy dalej pozostawały mokre. Włożyłam na siebie te same ubrania, w których
byłam wcześniej, po czym pośpiesznie przemknęłam się do pokoju gościnnego,
gdzie przebrałam się w piżamę. Szybko zaczęłam zbierać z podłogi i szafek
wszystkie moje rzeczy, aby być gotowa na szybki wyjazd z domu Jamesa
jutrzejszego poranka.
Nagle
dostrzegłam na łóżku moją różdżkę, którą rzuciłam w tamto miejsce zaraz po
przebraniu się. Podeszłam do niej i złapałam ją opuszkami palców, klękając
przed posłaniem. Wpatrywałam się w nią z uwagą, znałam każdą jej wypukłość. I
to właśnie ona uratowała mi życie, nie czekała na moją decyzję, to ona
sterowała mną, nie na odwrót.
Z
rozmyślenia wyrwało mnie ciche pukanie. Zdziwiona tym dźwiękiem spojrzałam w
kierunku. Drzwi uchyliły się i stanęła w nich Euphemia Potter, mama Jamesa. W
jednej ręce trzymała poskładane koce, a w drugiej różdżkę, dzięki której nad
jej głową lewitowała taca. Widząc moje spojrzenie uśmiechnęła się czule, jednak
jej orzechowe oczy pozostały czujne.
–
Przyniosłam ci coś ciepłego – powiedziała łagodnie, po czym weszła do środka.
Szybko
podeszła do łóżka, przy którym klęczałam. Tacę, na której znajdowały się
kanapki oraz napój, z którego unosiła się para, położyła na półce nocnej.
Nerwowym gestem zgarnęła brązowy kosmyk za ucho i zaczęła rozkładać koce na
posłanie.
–
Dziękuję – szepnęłam, obserwując zwinne ruchy pani Potter.
Kobieta
uśmiechnęła się do mnie ciepło i usiadła na łóżku, gestem wskazując mi, abym
zrobiła to samo. Szybko zajęłam miejsce obok niej, wciąż badając każdy jej
ruch. Poczułam nagle, jak kobieta dotyka mnie w ranę na szyi, przez co
wzdrygnęłam się, zaskoczona tym gestem.
–
Wycierpiałaś już tak wiele. To takie niesprawiedliwe, podli ludzie żyją długo i
szczęśliwie, a dobre młode osoby muszą tyle wycierpieć – westchnęła, zakładając
mi mokre włosy za ucho.
Niespodziewanie
zbliżyła się do mnie i zgarnęłam w mocny uścisk. Zaczęła gładzić mnie po
głowie. Po chwili poczułam jej ciepłe wargi na swoim czole, z pewnością mama
Jamesa zachowywała się tak, jakbym ja była jej córką. A mi to wcale nie
przeszkadzało.
–
Gdybyś czegoś potrzebowała, natychmiast do mnie napisz. Możesz nawet
przyjeżdżać tu w święta i na wakacje – szepnęła, po czym oddaliła się ode mnie,
jednak jej dłoń wciąż tkwiła na moim policzku. – I proszę, uważaj na siebie.
***
Siedziałam
sama w pokoju, rozważając słowa pani Potter. James kiedyś mi wspominał, że jego
mama chciałaby mieć córkę. To chyba było przyczyną jej matczynego zachowania,
chociaż byłam pewna, że pani Euphemia jest zawsze pogodną i troskliwą osobą.
Mimo że James był rozpieszczonym dzieciakiem, jego rodzice dbali o to, aby
wyrósł na porządnego człowieka.
Przez
ostatnie parę minut wpatrywałam się w jedno zdanie w podręczniku od
transmutacji. Nie miałam co robić, a z pokoju nie miałam zamiaru wychodzić,
dlatego postanowiłam się pouczyć. Niestety nic mi z tego nie wychodziło,
ponieważ ciągle patrzyłam się na jedną i tą samą formułkę. Pokręciłam głową i z
cichym trzaskiem zamknęłam książkę, wrzucając ją do kufra.
Po
raz kolejny ktoś zastukał w drewniane drzwi pomieszczenia. Spojrzałam zdziwiona
najpierw na zegar, który wskazywał, że jest już po ciszy nocnej, a później na
wejście. Powiedziałam ciche „proszę”, a osoba stojąca za drzwiami natychmiast
weszła do środka.
Remus
wyglądał na zakłopotanego. Uniósł pytająco brwi, jakby w zapytaniu, czy może
wejść. Kiwnęłam delikatnie głową i zrobiłam mu miejsce na łóżku. Chłopak zajął
miejsce naprzeciwko mnie, po czym opuścił ręce, jakby nie wiedział co
powiedzieć. Robił wszystko, aby nie patrzeć mi w oczy, udawał nawet, że
zainteresował go kufer leżący na ziemi.
–
Czyli jutro wyjeżdżasz? – zapytał, jednak doskonale znał odpowiedź.
–
Tak – odparłam – jadę do Lily, chcę u niej spędzić ostatnie dni wolnego. Ale przecież
ty to doskonale wiesz.
Remus
westchnął i nerwowo potargał swoje brązowe włosy. W końcu zwrócił na mnie
badawcze spojrzenie swoich miodowych tęczówek. Mogłabym przysiąc, że jego wzrok
potrafi przebić na wylot, czułam się w tamtym momencie całkowicie bezbronna
przed jego pytaniami.
–
A więc o to chciałeś mnie tylko zapytać? – powiedziałam, a w moim głosie można
było dostrzec gorycz.
Czemu się tak zachowujesz?
–
Nie. Tak naprawdę to się o ciebie martwię, Kate – zaczął, jednak nie pozwoliłam
mu dokończyć.
–
Niepotrzebnie.
–
Gdzie się podziała ta Kate, która śmieje się ze wszystkiego? Wyglądasz na
zmęczoną i smutną – już miałam mu ponownie przerwać, jednak mi nie pozwolił. –
Nie zaprzeczaj, proszę cię, nie zaprzeczaj. Wiem, że w głębi duszy dalej jest w
tobie ta dawna Kate, ta radosna i pełna życia. Więc co cię tak bardzo zmieniło?
–
Jakbyś chciał wiedzieć, parę miesięcy temu straciłam rodziców! – krzyknęłam, a
w moich oczach pojawiły się niebezpieczne iskierki.
–
Nie, Kate. W tym rzecz, że pogodziłaś się ze śmiercią rodziców. Ale coś się
dzisiaj zdarzyło. Powinnaś mi mówić o tym, co cię martwi – kontynuował – bo w
końcu jesteśmy przyjaciółmi. A przyjaciele nie powinni mieć przed sobą tajemnic.
Myślałem, że mi ufasz – teraz to w jego głosie słychać było żal.
–
Oczywiście, że ci ufam! – odparłam. – Dobrze wiesz, że jesteś dla mnie bardzo
ważny! Ale po prostu nie potrafię, nie rozumiesz? Chcę sobie poradzić sama ze
swoimi problemami! Poza tym nic się dzisiaj nie stało.
–
Chcesz mi powiedzieć – przerwał mi – że to co masz na szyi wcale nie było
śladem po dzisiejszym dniu?
Słysząc
to natychmiast powędrowałam ręką do rany. Dostrzegłam zatroskane spojrzenie
Remusa. Już chciałam coś powiedzieć, jednak on wstał, odwrócił się na pięcie i
wyszedł szybkim krokiem z pomieszczenia. Wstałam, próbując go zatrzymać.
–
Remusie! – krzyknęłam za nim, jednak go już nie było.
Opadłam
z powrotem na łóżko, chowając twarz w dłoniach. Rouly, te kłamstwa cię kiedyś zniszczą. Siedziałam tak przez
następne pięć minut, aż drzwi ponownie się otworzyły i do sypialni wrócił
Remus. Usiadł obok mnie i posłał mi ponaglające spojrzenie.
–
Będziesz tak siedzieć i się na mnie patrzeć, czy dasz mi to opatrzeć? – zapytał
obrażony, jednak w jego głosie dosłyszałam rozbawienie.
Zdziwiona
poprawiłam się na łóżku i przybliżyłam do niego. Remus odgarnął mi włosy do
tyłu, uważnie przyglądając się ranie. Poczułam jego łagodne palce na ranie, nie
śmiałam się ruszyć z miejsca. Uważnie przyglądałam się miodowym tęczówką mojego
przyjaciela, licząc każdą plamkę, która się w nich znajdowała.
–
Jeśli mi nie chcesz nic mówić, to nie mów – powiedział, gdy cisza zaczęła się
przedłużać – ale wiedz, że zawsze ci pomogę jeśli mnie o to poprosił.
Odwrócił
się do mnie, dzięki czemu ja mogłam w końcu przełknąć gulę, która tkwiła mi w
przełyku. Gdy z powrotem skierował się w moją stronę, w dłoni trzymał wielki
plaster z Kubusiem Puchatkiem. Widząc to zaczęłam się śmiać, dzięki czemu Remus
też się rozpogodził.
–
Nie śmiej się, miałem tylko takie – odparł, po czym przykleił mi go do szyi,
uważnie przyglądając się swojemu dziełu.
Też
próbowałam dostrzec, jak wygląda moja skóra, ozdobiona tym plasterkiem, jednak
niestety było to niemożliwe. Włosy wymknęły mi się zza ucha, opadając na twarz
i zasłaniając mi widoczność. Remus zaśmiał się cicho, po czym zgarnął mi je z
powrotem na swoje miejsce. Był tak blisko, a jego ciepła dłoń na moim policzku
sprawiała, że w moim brzuchu odegrał się wylot motyli
Remus
był pierwszą osobą, która opowiedziała mi o Hogwarcie. To on był przy mnie w
sklepie Ollivandera, gdy wybierałam pierwszą różdżkę. To właśnie z nim
zaprzyjaźniłam się, zanim trafiłam do szkoły i los chciał, abyśmy razem trafili
do tych samych domów, jakby ktoś chciał, żebyśmy kontynuowali swoją przyjaźń.
I
teraz to Remus był osobą, która siedziała przede mną, sprawiając, że ze mną
działo się coś naprawdę dziwnego. Dłoń Lupina przesunęła się na mój podbródek.
Palcami uniósł go delikatnie do góry, udając, że znowu przygląda się plasterkowi.
Nie mogłam oderwać od niego wzroku, teraz zaczęłam liczyć jego blizny na
twarzy.
Jego
delikatny dotyk na mojej skórze powodował, że nie byłam sobą. Moje serce
gwałtownie uderzało o moją klatkę piersiową, zachowywało się tak, jakby chciało
być otulone przez naznaczone bliznami dłonie Remusa. Przymknęłam powieki,
słuchając jego spokojnego bicia. I wtedy poczułam ciepły oddech Lupina na moich
ustach, wiedziałam, że jest tak blisko mnie. Rozchyliłam delikatnie usta i
właśnie wtedy usłyszałam donośny huk, przez który podskoczyłam w miejscu.
rozdział cudowny *.* masz talent do zakańczania ich we właściwym momencie. jestem ciekawa co zagłuszyło tą jakże interesującą 'pogawędkę' Remusa Kate. może śmierciożercy albo po prostu huncwoci? tego nie wie nikt oprócz ciebie oczywiście. weny, weny jak najwięcej. twoja wierna i nowa czytelniczka Jimies
OdpowiedzUsuńI witam nową tą samą V. Co się za tym tajemniczym znakiem kryje?
UsuńPrzeraźliwy hałas? Jaki hałas? Halooo!
OdpowiedzUsuńNo ale może od początku...
Strasznie szkoda mi Kate, tyle przeżyła! To jak ją potraktowali śmierciożercy... ale ten auror który chciał odesłać Kate do Św. Munga też głupi! Całe szczęście, że ona potrafi się bronić! ;D
Scena z Remusem urocza! ;3 Tylko teraz wracamy do pytania, co to za hałas?!
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. ;)
Pozdrawiam ciepluutko i życzę dużo weny! ;*
Kochana Meredith,
OdpowiedzUsuńCiesze się, że po ponad miesięcznej nieobecności opublikowałaś nowy rozdział. Oczywiście warto było czekać.
Scena walki ze Śmierciożercami genialnie opisana. Dobrze, że Kate wyszła z tego cała, zresztą nie tylko ona. Szkoda, że tym zbrodniarzom udało się uciec. Mam nadzieję, że spotka ich za to kara ^^
Zdziwiło mnie to, że Rouly nie chciała nikomu powiedzieć (nawet Remusowi), co się wydarzyło. Przecież właśnie w takiej chwili potrzebni są przyjaciele! Zdziwiło mnie również też, że chłopcy nie zauważyli żadnych zmian w jej wyglądzie. Przecież musiała być chociaż trochę poturbowana.
Biedny Pan Potter wrócił zmęczony po pracy i na dzień dobry oberwal jakąś śmierdzącą mazią. Dobrze, że Rogacz nie oberwał za ten żart :)
Najbardziej podobała mi się końcówka kiedy to Kate rozmawia z Remusem. Oni chcieli się pocałować, a Ty im przerwałaś! Mam nadzieję, że to coś poważnego, a nie kolejny kawał Jamesa, Syriusza i Petera, bo tego bym nie zniosła.
Pozdrawiam i życzę weny
Em
Hej ;)
OdpowiedzUsuńNa początek dziękuję, że do mnie wpadłaś! To bardzo buduje ;). Rozdział sam w sobie jest niezwykły. Cieszę się, że wróciłaś po tej krótkiej przerwie i to w takiej formie! Zauważyłam, że pisanie opisów idzie Ci coraz lepiej, jestem pod wrażeniem. Podziwiam Kate za odwagę i wytrwałość. Nie wiem, co bym zrobiła gdyby to mnie zaatakowali śmierciożercy i wolę nie myśleć. Co za okropność. Dobrze, że nie wzięli jej do tego Munga, to by wszystko zepsuło. Huncwoci dali popalić. Dostało się panu Potter'owi, ups. Rozmowa Kate i Remusa urocza!;3 Lubię jego troskę.
O jeju, pięknie! :D
Życzę dużo weny.
N.
co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com
Aurorzy przyszli w samą porę. Dobrze, że tych śmierciożerców złapali i że Kate nic poważniejszego się nie stało. Myślę, że do Bedford aurorzy powinni zajrzeć i zobaczyć co ta dyrektorka robi.
OdpowiedzUsuńDobrze, że relacje Kate z Lupinem są dobre.
A może Lily też polubi kiedyś Huncwotów :).
Wyjazd do Lily coraz bliżej. Ciekawe jak dziewczyny spędzą tego Sylwestra.
Czekam na kolejny rozdział i życzę weny na ciąg dalszy.
Musiałaś skończyć w takim momencie?! Ty niedobra! A już wyobrażałam sobie, że to wszystko różnie się skończy, a tu urwałaś w połowie i co teraz? :D No nic, czekam z niecierpliwością. :(
OdpowiedzUsuńŚwietnie opisałaś scenę ze śmierciożercami, na szczęście aurorzy przybyli w odpowiednim momencie i wszystko skończyło się w miarę dobrze.
OdpowiedzUsuńJak mogłaś zakończyć w taki sposób? Remus i Kate już byli tak blisko siebie, a tu jakiś hałas... Mam nadzieję, że szybko wyjaśnisz, kto im przerwał.
http://nocturne.blog.pl/
Zostałaś nominowana do LBA! Wiecej informacji na blogu http://fremionemiloscbezkonca.blogspot.com/2015/03/lba.html
OdpowiedzUsuńHej <3
OdpowiedzUsuńChciałam Cie strasznie przeprosić, że dopiero teraz komentuje ten rozdział, jestem okropna wiem :c
Co do rozdziału to po pierwsze idealna dlugość, uwielbiam twoje rozbudowane opisy miejsc i zdarzeń. Kocham Kate, Huncwotów i Ciebie,za to, ze tak świetnie opowiadasz tą historię a Huncwotów przedstawiasz tak, jak zawsze ich sobie wyobrażałam.
Szkoda mi Kate, że tyle w ostatnim czasie wycierpiała, dobrze, że ma Huncwotów Ci zawsze coś wymyślą, tylko trochę się jej dziwie, ze nie chciała im powiedzieć o ataku śmierciożerców przecież by jej nie wyśmiali! Oni są cudowni ^^
Czekam na nowy rozdział z wypiekami na twarzy
PS zupełnie nieumyślnie w moim opowiadaniu pojawiła się Kate, mam nadzieję, że nie jesteś zła **
PS2 zapraszam na nowy rozdział do mnie :)
14. "Wiesz co, Lilka? Zachowujesz się zupełnie jak kobieta."
http://w-milosci-kazdy-krok-ma-znaczenie.blogspot.com/
Kisses :*