18 lutego 2016

23. Powrót

Hej wam! Po miesiącu dodaję nowy rozdział. Chciałam się z nim wyrobić na walentynki, ale wiadomo jak to jest. Rozdział dedykuję wszystkim tym, którzy czytają mojego bloga :) Dziękuję wam :)
_______________________________________________________
Wszyscy uczniowie byli podekscytowani meczem Quidditcha, który miał się odbyć dzisiejszego popołudnia. Już od samego rana w Wieży Gryffindoru słychać było dopingujące śpiewy i krzyki. Gryfoni chodzili wokół naszej drużyny, pilnując, aby włos z głowy im nie spadł. Sam Carther, kapitan drużyny Gryffindoru, wyrywał sobie włosy z głowy i zarządził pilne spotkanie przed meczem. Był to jego przedostatni rok w Hogwarcie,  a on zaprzysiągł sobie, że przez dwa lata jego „kadencji” poprowadzi drużynę Gryfonów do zwycięstwa.
Siedziałam na błoniach, wygrzewając się w ciepłych promieniach czerwcowego słońca. Lekki podmuch wiatru poruszał liście w Zakazanym Lesie. Ptaki latały po niebie wyśpiewując swoje radosne pieśni. Gdzieniegdzie można było usłyszeć cichy pisk piskląt. Na środku jeziora można było dostrzec czerwone macki Krakena, kałamarnicy, która zamieszkiwała nasz zbiornik. W oddali Hagrid wykonywał prace przy swoim ogródku, a wokół niego biegał Kex, olbrzymi czarny pies.
Wstałam z trawy i wolnym krokiem ruszyłam w kierunku boiska do quidditcha. Nie mogłam założyć tego dnia gadżetów Gryffindoru, jakim był szalik czy płaszcz, ponieważ było za gorąco, dlatego miałam na sobie luźną szkarłatną koszulkę, trochę na mnie za szeroką, z małym białym nadrukiem lwa na lewej piersi, a do tego krótkie jeansowe spodenki. W dłoni zaciskałam czerwono-złotą chorągiewkę z herbem domu lwa. Zbliżając się do celu dostrzegłam, że nie tylko ja postanowiłam pojawić się na boisku trochę wcześniej. Wielu uczniów zmierzało w tamtym kierunku, aby zająć sobie jak najlepsze miejsce. Już za niecałą godzinę miał zacząć się mecz, więc to nic dziwnego.
Weszłam na teren boiska, zajmując miejsce, z którego był idealny widok. Położyłam swoją torbę na ławkę, sygnalizując tym samym, że owe siedzenie jest już zajęte. Oparłam się o rozgrzaną barierkę i z namysłem przyglądałam się srebrnym obręczom, które lśniły dzięki żarzącemu słońcu. Chciałam wstąpić do drużyny Gryfonów, ale nie wiedziałam, czy to było dla mnie. Wiele osób uważało mnie za osobę kruchą i słabą. Za każdym razem, gdy chciałam pokazać, że jest inaczej, nie udawało mi się to.
W końcu boisko się zapełniło. Do sektora, w którym siedziałam, doszli Gryfoni z mojego roku. Cieszyłam się z tego powodu, ponieważ nie uśmiechało mi się być samej. Rozpromieniłam się, gdy dostrzegłam wśród nich rudą czuprynę mojej przyjaciółki. Lily nie lubiła meczów Quidditcha, bała się latać na miotle, do tego uważała, że ten sport jest nudny i niczego nie wnosi do życia, tylko pożera cenny czas na naukę. Dzisiaj rano oświadczyła, że nie ma zamiaru oglądać  meczu.
– Co cię skłoniło, żeby przyjść na mecz? – zapytałam z rozbawieniem.
– Przecież zawsze przychodzę – prychnęła, jednak na jej malinowych ustach pojawił się uśmiech – poza tym dawno nie spędzałyśmy razem czasu. Trzeba się zrehabilitować – powiedziała, po czym zajęła miejsce obok mnie, szturchając mnie delikatnie w ramię. Po mojej drugiej stronie pojawił się Remus, który uśmiechnął się na powitanie. Odwzajemniłam ten gest.
– WITAM WSZYSTKICH NA DECYDUJĄCYM MECZU QUIDDITCHA, KRUKONI PRZECIW GRYFONOM! – na boisku można było usłyszeć podekscytowany krzyk Patricka Parkera, Gryfona, który był komentatorem.
Spojrzałam w kierunku loży, w której znajdował się Parker. Chłopak miał trochę przydługi nos, był wysoki i chudy. Nie był atrakcyjny, jednak znalazły się dziewczyny, które gnały do niego, przez to, że miał on niesamowitą osobowość. Był zabawny, co wiele dziewczyn sobie ceniło, a także słyszałam, że bardzo dba o swoją drugą połówkę. Obok, jak zwykle, siedziała McGonagall, która pilnowała porządku.
– CHYBA KAŻDY WIE, KTO WYGRA! – kontynuował Patrick. – ACH, ALE PANI PROFESOR, PRZECIEŻ TO CZYSTA PRAWDA! – krzyknął do mikrofonu, gdy McGonagall go zganiła. Praktycznie wszystkie osoby się zaśmiały. – A WIĘC ZACZYNAMY! POWITAJMY DRUŻYNĘ RAVENCLAWU! – Gryfon po kolei przedstawił wszystkich zawodników, a na stadionie rozległy się oklaski.
Przyglądnęłam się Krukonom. Wyglądali na doskonale wyszkolonych, większość z nich była z VII roku. Zaczęli okrążać boisko, uśmiechając się przyjaźnie do każdego, kto na nich spojrzał.
– A TERAZ WYŚMIENITA DRUŻYNA GRYFFINDORU! POWITAJMY ICH GŁOŚNYMI OKLASKAMI! – krzyknął Patryck. – ŚCIGAJĄCY, DEA JONES, CLARA PRICE ORAZ SYRIUSZ BLACK! – na trybunach można było usłyszeć głośne piski damskiej części szkoły – PAŁKARZ, A ZARAZEM KAPITAN NIEZWYCIĘŻONEJ DRUŻYNY DOMU LWA, SAM CARTHER ORAZ TOBIAS SMITH! – kontynuował – OBROŃCA, BILL DEVIS! ORAZ NIEZAWODNY SZUKAJĄCY, JAMES POTTER! – znowu okrzyki wypełniły cały stadion.
Usłyszałam jak Lily cicho prycha, krzyżując ręce. Gryfoni wykonali dwa okrążenia. Można było zobaczyć, że obie drużyny są w doskonałej formie. Wychyliłam się za barierkę, machając jak szalona chorągiewką. Nie tylko ja tak się zachowywałam, dużo osób zareagowała podobnie na pojawienie się drużyny domu lwa.
Mecz się rozpoczął. Kafel natychmiast przejęła drużyna Gryfonów. Zawodnicy w błyskawicznym tempie zaczęli lecieć w kierunku trzech srebrnych pętli. Tłuczki już szybowały po boisku, próbując znokautować zawodników. Krukońscy pałkarze próbowali odbić tłuczki w taki sposób, żeby trafiły ścigających naszego domu, jednak bezskutecznie, ponieważ praktycznie od razu pojawiał się Sam albo Tobias.
– TAAAAAK! DZIESIĘĆ DO ZERA DLA GRYFFINDORU! – rozległ się krzyk Patricka, a boisko zawrzało od radosnych pieśni.
Skupiłam swój wzrok na Potterze. Migocząca szkarłatna plamka wznosiła się nad nami. Dostrzegłam jego bystre orzechowe oczy. Skupił całą swoją uwagę na wypatrywaniu znicza. Nie przejmował się nawet kolegami z drużyny. Teraz dla niego liczyło się tylko jego zadanie, złapanie małej srebrnej piłeczki. Wiatr wiał coraz mocniej, mierzwiąc jeszcze bardziej jego rozczochrane kruczoczarne włosy.
Po godzinie emocjonującego meczu, Gryfoni wygrywali 90 do 40. Tłuczki latały na wszystkie strony, a kafel przemieszczał się tak szybko, że większość osób bolały oczy. Rozradowana dołączyłam do głośnego dopingowania naszej drużyny, machając chorągiewką jak szalona. Nie zwróciłam nawet uwagi na ból w ręce, ponieważ mecz całkowicie mnie pochłonął.
– Kate? – usłyszałam, przez co natychmiast skierowałam spojrzenie swoich niebieskich tęczówek na Gryfona stojącego obok mnie.
Remus patrzył na mnie pełnym czułości wzrokiem. Jego miodowe tęczówki były ciepłe, ale dostrzegłam w nich nutkę zdenerwowania i rozbawienia. Brązowe włosy zostały zmierzwione przez wiatr. Na jego twarzy można było dostrzec ślady po każdej pełni, delikatne rysy, którymi były blizny. Uśmiechnęłam się w jego kierunku, pokazując rząd równych białych zębów.
– Wiem, że to nie jest za najlepszy moment, ale chciałem cię o coś zapytać – powiedział szybko, unikając mojego wzroku.
– JAMES DOSTRZEGŁ ZNICZA! DAWAJ POTTER! – rozległ się krzyk Parkera.
Chciałam oglądnąć ostatnie chwilę meczu, jednak nie było mi to dane. Remus zbliżył się do mnie, muskając swoimi ustami moich. Poczułam ciepło rozchodzące się po całym ciele, a przez żyły przeszedł przyjemny dreszcz. Moje ciało ogarnęło uczucie euforii. Rozchyliłam wargi, pozwalając Remusowi pogłębić pocałunek. Nie przejmowałam się zaskoczonymi okrzykami Gryfonów z naszego roku, ani wrzaskami dopingu, które rozległy się na stadionie. Teraz liczył się dla mnie Remus. Jedną dłonią objął mnie w talii, a drugą zanurzył w moich włosach, jakby obawiał się, że za chwilę ucieknę. Stanęłam na palcach i zarzuciłam swoje ręce na jego szyję, rozkoszując się tą cudowną chwilą.
– JAMES ZŁAPAŁ ZNICZA! GRYFFINDOR WYGRYWA PUCHAR QUIDDITCHA! – wrzasnął Parker, a trybuny znowu zawrzały.
Kiedy zabrakło nam tchu, odsunęliśmy się do siebie, z czułością patrząc sobie w oczy. Remus masował mój policzek kciukiem i oparł swoje czoło o moje. Wtuliłam twarz w jego dłoń, pragnąc, aby ta chwila trwała wiecznie.
– Czy to oznacza dla ciebie coś więcej? – zapytał mnie Remus, a ja oniemiała pokiwałam twierdząco głową, przytulając się do jego torsu. Od tego momentu byliśmy parą, a ja byłam najszczęśliwszą osobą na świecie!
***
Tłum, który zmierzał do zamku całkowicie nas porwał. Nasi zawodnicy byli niesieni na rękach gdzieś z przodu. Wokół nas słychać było radosne okrzyki i śpiewy. Puchar Quidditcha lśnił w dłoniach naszego kapitana drużyny, a on promieniał radością. Wszyscy byli dumni z Gryfonońskich zawodników. Nawet uczniowie z Ravenclawu i Hufflepuffu dołączyli się do dużej grupki uczniów z domu lwa i cieszyli się razem z nami.
Roześmiana biegłam za tłumem. Remus trzymał mnie mocno za rękę, a jego twarz była rozpromieniona jak nigdy dotąd. Uśmiechał się, pokazując swoje lekko krzywe zęby. Weszliśmy do zamku, mijając uczniów, którzy nie wybrali się na decydujący mecz. Ktoś zaczął krzyczeć słowo „impreza”, co hogwartczycy pochwycili i po chwili zaczęli skandować owe słowo.
Na imprezę w Wieży Gryffindoru była zaproszona chyba połowa Hogwartu. Jednak roczniki od czwartego dół były natychmiastowo wyproszone, bo jak stwierdzili starsi uczniowie: „młodych nie powinno się rozpijać”. Oczywiście nie dotyczyło to sławnych Huncwotów. Pożegnałam się z Remusem, po czym wróciłam z dziewczynami do naszego pokoju.
Mimo że Dorcas chciała się „wbić” na imprezę, nic jej to nie dało, przez co teraz była z nami w dormitorium. Na początku nie wiedziałyśmy co będziemy robić, dlatego chciałam po prostu położyć się w swoim łóżku i zasnąć, ignorując dudniącą muzykę. Jednak ktoś wpadł na pomysł, aby trochę poplotkować i posiedzieć sobie razem w damskim gronie, bez chłopaków. Właśnie w taki sposób znajdowałyśmy się na posłaniu Robyn, popijając Kremowe Piwo z butelki, które jakimś cudem znalazło się w szafie. Nawet Rose dała się namówić do wspólnego przesiedzenia całego wieczora.
– Nie mogę uwierzyć, że za pół miesiąca będę w domu – powiedziała w pewnym momencie Mary, kładąc się na moim udzie – przyzwyczaiłam się do was i nie wyobrażam sobie was nie widzieć przez dwa miesiące. Poza tym w ósemkę jest o wiele lepiej niż w czwórkę.
Miałam mieszane uczucia co do ośmioosobowego pokoju, jednak nie powiedziałam tego na głos. To pewne, że było bardziej kolorowo i zabawnie w więcej osób, a bitwy o łazienkę były komiczne, jednak czasami dormitorium było zbyt tłoczne i jeśli któraś z nas miała zły dzień to chciałaby zostać sama, jednak nie ma takiej możliwości, ponieważ w pokoju zawsze ktoś był.
– Zawsze możemy się spotkać w wakacje – odparła Alice, popijając napój z butelki.
Dzisiejszy dzień był wyjątkowo upalny, jednak nikt się temu nie dziwił, ponieważ zbliżało się lato, a co z tym idzie, wakacje i powrót do domów. Z jednej strony nie mogłam się doczekać, ponieważ Dumbledore rzetelnie poszukiwał rodziny mojej i Luke’a, a poza tym mogłam wrócić do Domu Dziecka, gdzie czekała na nas zwariowana gromada. Z drugiej strony pragnęłam zostać w Hogwarcie, gdzie był spokój i cisza. Poza tym zamek to miejsce z dala od wszelkich niebezpieczeństw.
Alice wyprostowała się, odwracając głowę w stronę okna. Zaczęła wachlować się dłonią, przez co krótkie włosy, które były spięte w kucyka, wymknęły się spod gumki i opadły jej na ramiona. Dziewczyna westchnęła i przewróciła szarymi oczami, szybkim gestem doprowadzając brązowe pukle do ładu. Przy tym prawie wylała karmelowy napój na Rose, która siedziała obok.
– To nie jest taki zły pomysł – powiedziała Dorcas, zdmuchując z czoła loki – mogłybyście przyjechać do mnie! Rodzice na pewno się ucieszą! Moi bracia pewnie też, jeśli zobaczą tyle dziewczyn w domu – puściła w naszym kierunku oczko.
Wszystkie z radością przystałyśmy na pomysł Meadowes, która przekonała nas, że jej rodzice na pewno się zgodzą. Jednak nie miałam pojęcia, czy pojadę do dziewczyny, ponieważ nie wiedziałam jakie zasady panują w Domu Dziecka. Poza tym Dumbledore mógł znaleźć moje ciocie, a jeśli wszystko poszłoby po mojej myśli, wraz z Lukiem mogłabym wybrać się do którejś z nich. Miałam nadzieję, że właśnie tak się stanie.
– Powinnyśmy już iść spać? – zapytała Lily, kładąc się na poduszce.
Dorcas pokręciła głową z uśmiechem na ustach, a jej piwne oczy zaświeciły nieznanym mi blaskiem. Chwyciła w dłonie poduszkę, na której leżała Evans, po czym wyszarpała ją jej spod głowy. Słysząc protestujący okrzyk Lily, Meadowes zamachnęła się i ze śmiechem uderzyła przedmiotem prosto w twarz rudowłosej. Zaskoczona dziewczyna nie spodziewając się ataku, z głośnym hukiem spadła na podłogę.
– Dorcas Meadowes, właśnie w tym momencie załatwiłaś sobie miejsce w trumnie! – krzyknęła i wstając chwyciła w dłonie pierwszego lepszego jaśka.
Ze śmiechem przyglądałam się rudowłosej, która zaczęła wymachiwać swoją „bronią” na wszystkie możliwe strony, goniąc przy tym Meadowes. Jednak nie mogąc jej dogonić, rzuciła poduszkę w kierunku dziewczyny, jednak Dorcas w ostatnim momencie uchyliła się przed ciosem, przez co jasiek poszybował wprost na zszokowaną Mary.
– WOJNA! – krzyknęła Karen, przez co natychmiast zerwałam się na równe nogi, chwytając swoją broń.
Wszystkie zaczęłyśmy przeraźliwie piszczeć, uciekając w najdalsze skrawki pomieszczenia. Dudniąca muzyka z imprezy w Pokoju Wspólnym została przez nas całkowicie zagłuszona. W końcu ruszyłam do ataku, zadając cios Rose, która posłała mi spojrzenie spode łba, jednak oddała uderzenie. Już po paru minutach wymachiwałam poduszką na wszystkie kierunki, nie patrząc kto staje się moją ofiarą.
Wskoczyłam na swoje łóżko, przez co sprężyny zaskrzypiały głośno. Jednak z tego miejsca dominowałam nad dziewczynami. Nie trwało to długo, ponieważ w jednym momencie wszystkie rzuciły się w moim kierunku. Łóżko jeszcze raz zatrzeszczało, po czym cała konstrukcja runęła na ziemie. Nasze zaskoczenie trwało sekundę, bo z powrotem zaczęłyśmy się okładać poduszkami. Po jakimś czasie białe pierze latało po pomieszczeniu, zaczepiając się o nasze włosy i ubranie. Ze śmiechem opadłyśmy na puch. To było nawet lepsze niż impreza w Pokoju Wspólnym.
***
W końcu nadszedł dzień, w którym hogwartczycy musieli pożegnać się z Hogwartem na dwa miesiące. Po uczcie pożegnalnej, gdzie ogłoszono, że Ravenclaw wygrał puchar domów, wszyscy zmierzali powolnym krokiem do stacji Hogsmeade, gdzie mieli wsiąść do pociągu Hogwart Express. Niektórzy cieszyli się, że wracają na dwa miesiące do domu, jednak znaleźli się też tacy, którzy chcieliby zostać w zamku. Starsi uczniowie co chwile przystawali. Z namysłem przyglądali się okolicy, pragnąc zapamiętać każdy szczegół krajobrazu.
Był upalny dzień, a szkolny mundurek zdawał się mi ciążyć. Mimo że niosłam pelerynę w ręce i tak było mi niewyobrażalnie gorąco, cała moja koszula była mokra od potu, chociaż podciągnęłam jej rękawy do góry. Powolnym krokiem szłam przed siebie, trzymając się blisko Remusa, a nasze dłonie były złączone. Obok nas oczywiście dumnym krokiem stąpali Huncwoci.
– Będę tęsknić za Hogwartem – powiedziałam szczerze, gdy wyobraziłam sobie dwa miesiące bez magii i zamku.
Remus spojrzał się na mnie z troską. Z jego miodowych oczu zniknęły radosne iskierki. Spojrzał się na mnie smutno i przytulił mnie, całując delikatnie w czubek głowy. Przymknęłam oczy, rozkoszując się jego ciepłymi wargami na moim czole. Jednak ten gest trwał zbyt krótko.
– Proszę mi się tu nie migdalić na środku drogi – zażartował Syriusz, przez co posłałam mu spojrzenie spode łba. – No, Rouly nie patrz się tak na mnie. Wiemy, że będziesz mieszkać w domu dziecka, ale zawsze możesz wpaść do mnie. Moja rodzinka przyjmie cię z uśmiechem na ustach – zaśmiał się, co brzmiało bardzo podobnie do szczekania psa.
– Dzięki za propozycje, Black, ale nie sądzę, żebym znalazła dla ciebie czas – powiedziałam, pokazując mu język.
W końcu dotarliśmy na stacje Hogsmeade. Czerwona lokomotywa była już stała na peronie, a z jej komina buchał szary dym. Remus wciągnął mój kufer do pociągu, a ja posłałam mu spojrzenie pełne wdzięczności. Wraz z Huncwotami zaczęłam przemierzać wagony. W końcu znaleźliśmy wolny przedział.
– Siadasz z nami, Kate? – zapytał mnie Remus, na co ja pokręciłam głową.
– Nie, nacieszcie się swoim towarzystwem – puściłam w ich stronę oczko – ja znajdę dziewczyny i się do nich dosiądę. Widzimy się w Londynie – pocałowałam Remusa w usta, a pozostałym pomachałam na pożegnanie i szybkim krokiem poszłam dalej.
Dziewczyny siedziały pięć przedziałów dalej. Powitałam je uśmiechem i wcisnęłam się pomiędzy Alice a Karen. Nietrudno się spodziewać, że nie było wśród nas Rose. Wiedziałam też, że Hope nie wróci na wakacje do domu dziecka, ponieważ zamieszka ze swoją babcią.
– Nie chcę wracać do domu – zaczęła narzekać Dorcas – nie będę mogła używać magii!
– Nie marudź, Dor – powiedziała Lily zza książki, którą czytała – ty jesteś z rodziny czarodziei, będziesz miała magię na co dzień.
Przewróciłam oczami i wyjrzałam przez okno. Na peronie stali nauczyciele, żegnając się z osobami, które w tym roku opuszczały Hogwart. Po chwili stacja opustoszała z uczniów, pozostawiają tylko profesorów.
– Czuję się źle, że w tym roku nie odwiedzałam Hagrida zbyt często – powiedziałam, krzywiąc się lekko – w następnym roku muszę do niego częściej przychodzić.
– Fakt, ja też za często u niego nie bywałam – powiedziała Lily, wychylając się przez okno – hej, Hagrid! – pomachała w jego kierunku, a po chwili ja zrobiłam to samo.
– Się macie dziewczyny! – zawołał półolbrzym, zbliżając się do okienka – cholibka, dawno was nie widziałem! A słyszałem tyle nowości! Jak wrócicie to wszystko mi musicie opowiedzieć! Zaparzę herbatkę i upiekę ciasta!
Niespodziewanie pociąg ruszył, mocno szarpiąc wagonami, przez co byłam zmuszona opaść na fotel. Gdy w końcu pociąg przestał się niebezpiecznie chwiać, wstałam z siedzenia i wyjrzałam przez okno, machając nauczycielom. Dziewczyny zrobiły to samo, więc po chwili całą siódemką stałyśmy przy oknie. Praktycznie wszyscy uczniowie żegnali się z nauczycielami, ponieważ z każdego przedziału widać było wystające ręce. Dopiero gdy postacie zniknęły z mojego pola widzenia, hogwartczycy schowali się w swoim wagonie, aby spędzić parogodzinną podróż z Hogsmeade do Londynu.
***
Godzinę po wyjeździe przebrałyśmy się w mugolskie ubrania. Nie uśmiechało się nam jechać w spoconych mundurkach szkolnych, które, jak nam się wydawało, przyciągały gorące powietrze. W naszym przedziale ciągle było słychać śmiechy i rozmowy, każda z nas miała coś do powiedzenia przed dwumiesięczną rozłąką. Grałyśmy w Eksplodującego Durnia, jadłyśmy przekąski kupione u miłej pani, która chodziła z wózkiem po wagonach albo po prostu rozmawiałyśmy.
Gdy zaczęło się ściemniać, do naszego przedziału wszedł Prefekt Naczelny, który w tym roku opuszczał Hogwart. Z poważną, wręcz grobową miną oznajmił nam, że za niedługo dotrzemy do Londynu, więc mamy być przygotowane, żeby wszystko poszło szybko i sprawnie. Po tych słowach wyszedł, bezszelestnie zamykając nasze drzwi.
– Jak on może być taki spokojny, skoro już opuścił Hogwart? – powiedziała Mary ze zdumioną miną, na co wzruszyłam ramionami.
Byłam zaskoczona, bo Huncwoci nie odwiedzili naszego przedziału, jak to zwykle mieli w zwyczaju. Miałam nadzieję, że przed wakacjami zrobią jakiś dowcip, ale na nic takiego się nie zapowiadało. Pół godziny później pociąg wjechał na peron 9 i ¾. Od razu dostrzegłam tłumy ludzi, a uczniowie wychylili się z okien, aby powitać się ze swoimi najbliższymi. Gdy lokomotywa się zatrzymała, wszyscy jak na zawołanie zaczęli wybiegać ze swoich przedziałów, aby jak najszybciej uściskać swoich rodziców i rodzeństwo.
– O, widzę moją rodzinę! – zawołała Dorcas, wychylając się przez okno – napiszę do was, kiedy do mnie możecie przyjechać! Oczywiście musicie do mnie pisać. Najlepiej codziennie! I nie obchodzi mnie to, że wasza sowa będzie u kogoś innego, po prostu piszcie!
Jej piwne oczy zaświeciły radośnie na widok swojego rodzeństwa. Jej starszy brat Alan zakończył naukę w Hogwarcie rok temu, a młodszy miał dopiero ją rozpocząć. Meadowes uściskała nas wszystkie, po czym jak błyskawica wypadła z przedziału. Jej kręcone brązowe włosy zafalowały, gdy zniknęła w tłumie osób.
– Ja też będę się zbierać. Może nie mam tak barwnego życia jak Dor, ale rodzice będą się niecierpliwić – powiedziała Alice, uśmiechając się w naszym kierunku.
Kingston odgarnęła grzywkę z czoła, posłała w naszym kierunku oczko, po czym zniknęła tak jak poprzednio Dorcas. Wraz z nią wyszła Mary, która uznała, że nie ma kolejki do przejścia do mugolskiego świata, więc szybciej dostanie się do domu. Ściągnęłyśmy kufry z półki na bagaże, po czym powolnym krokiem wyszłyśmy z przedziału.
– Nie wiem jak wam, ale mi się nie uśmiecha wracać do domu – burknęła Robyn – znowu spotkam moją małą złośliwą siostrzyczkę – zaśmiała się – ten brzdąc dopiero co będzie szedł do Hogwartu.
Ciągnąc kufry w końcu wyszłyśmy z pociągu. Tłum jaki napotkałyśmy był nie do opisania. Wszędzie gdzie popatrzyłam dostrzegłam rodziny witające się ze swoimi dziećmi. Robyn wyglądała jak surykatka. Stanęła na palcach i wyciągnęła szyję, próbując wypatrzeć swoich krewnych. Poprawiła okulary i zmrużyła zielone oczy. W końcu poinformowała nas, że widzi swoich rodziców z siostrą, więc pożegnała się z nami i poszła w tamtym kierunku.
Karen smętnie rozglądnęła się po peronie, po czym z niezadowoloną miną odwróciła się do nas. Jej bursztynowe oczy zalśniły, a na ustach pojawił się delikatny uśmiech. Pożegnała się z nami życząc nam cudownych wakacji.
– Ty masz mi wysyłać sowy codziennie, w porządku? – zapytała Lily, gdy zostałyśmy same. Rudowłosa uśmiechnęła się w moim kierunku – nie ważne czy będzie burza, czy upał, ja chcę dostawać od ciebie list przynajmniej cztery razy w tygodniu – pokazała mi cztery palce.
– Pewnie, ty też do mnie pisz – powiedziałam – jeśli dobrze pójdzie to spotkamy się u Dorcas – przytuliłam ją do siebie.
Przez chwilę stałyśmy złączone w uścisku, jednak w końcu oderwałam się od Evans’ówny. Jej zielone oczy zaświeciły radosnym blaskiem. Piegi wyskoczyły jej na twarzy, a rude pukle okalały jej twarz.
– Rodzice będą marudzić, że długo nie przychodzę. Przed nami długa droga, a dzisiaj dużo osób wraca ze szkół, więc będą korki. Poza tym uciekam zanim mnie Potter zauważy, a nie mam ochoty go widzieć, poza tym muszę pożegnać się jeszcze z Markiem – ruda przytuliła mnie do siebie jeszcze raz, po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła w tłumie.
– Ach, Liluś mi uciekła! – usłyszałam, przez co natychmiast odwróciłam się w kierunku głosu.
Huncwoci dziarskim krokiem szli w moim kierunku. Zaśmiałam się na ten widok, jednak nic nie powiedziałam. Oczywiście nietrudno było zauważyć, że wiele dziewczyn przyglądało im się z zachwytem. Szczególnym zainteresowaniem cieszyli się Potter i Black, którzy tak naprawdę zwracali na siebie całą uwagę.
– To co, Kate, przyjmiesz moje zaproszenie na Grimmauld Place 12? – zapytał Syriusz, puszczając oczko w moją stronę.
Przewróciłam oczami i gdy Huncwoci znaleźli się przy mnie, przytuliłam się do torsu Remusa. Złączyłam nasze usta w długim pocałunku, po czym wymieniłam parę uwag z Huncwotami. Gdy dostrzegłam w tłumie Luke’a, szybko przerwałam temat wakacji i żegnając się z chłopakami, pobiegłam w stronę mojego brata.
– W końcu się pojawiłaś! Za 3 minuty mamy świstoklik, nie możemy się na niego spóźnić! – zawołał, przewracając oczami – zawsze trzeba cię pilnować, Kate – powiedział, śmiejąc się radośnie.

 ***
Gdy wczorajszego wieczora świstoklik przeniósł nas do Bedford, zapadł już zmrok. Drewniany domek Domu Dziecka pogrążony był we śnie, co potwierdzały zgaszone światła w budynku. Cisza nie pasowała do tego miejsca, bo zawsze się tu coś działo. Gdy weszliśmy do budynku, skrzaty przyszykowały kolację dla osób, które wróciły z Hogwartu.
Bedford wyglądało cudownie latem. Ptaki z lekkością szybowały po niebie, a czubki gór wydawały się do niezdobycia. Tafla jeziora była czysta i zachęcała do wzięcia kąpieli w zbiorniku. Drewniany budynek Domu Dziecka znajdował się na delikatnym wzgórzu, dzięki czemu z okna mojego pokoju był idealny widok na okolice.
Dzisiejszy dzień był słoneczny i gorący. Niedawno wróciłam z wycieczki, na którą wybrałam się wraz z Lukiem i paroma innymi osobami. Oni byli tam tak długo, że znali okolicę na pamięć. Pokazali mi oni miasteczko, tutejszych ludzi i najciekawsze okolice. W pobliżu nie zamieszkiwali czarodzieje, a okoliczni mugole nie mieli pojęcia, że niedaleko nich mieszka ich pełno.
Podopieczni Domu Dziecka byli bardzo zapracowani i co najważniejsze, chętni do pracy. Każdy miał wyznaczone zadanie, aby odciążyć opiekunów. Dzisiejszego dnia trafiłam do grupy, która robiła zakupy, więc głównie dlatego wybraliśmy się do miasteczka.
Gdy wróciłam z wycieczki, musiałam zająć się dzieciakami. Byłam zdziwiona, że jest ich aż tak dużo. Większość z nich straciło swoje rodziny całkiem niedawno. Niektóre były tak małe, że ciągle pytały mnie, kiedy wróci ich mama lub tata, co mnie całkowicie rozczulało. Nie mogłam po prostu im powiedzieć „wasi rodzice już nigdy do was nie wrócą”. Jednak starsze dzieciaki wiedziały co się stało z ich rodzicami, więc potrafiły zrozumieć, co czuje druga osoba.
Teraz leżałam w swoim pokoju, a cztery ściany pomieszczenia zapewniały prywatność, dając mi chwilę wytchnienia. W pewnym momencie przez otwarte okno wleciała szara sowa, lądując na oparciu krzesła. Od razu dostrzegłam przywiązaną wiadomość do jej nóżki. Wstałam z łóżka, głaszcząc ją delikatnie po główce. Odebrałam od niej przesyłkę i dałam jej przesyłkę, pozwalając jej zostać w swoim pokoju, ponieważ wyglądała ona na bardzo zmęczoną.
Bez zastanowienia delikatnymi ruchami zaczęłam rozrywać kopertę. Wzięłam do dłoni list i od razu rzuciło mi się w oczy, że pismo nie było mi znane. Litery były nakreślone małymi starannymi i cienkimi literami. Przeczytałam tekst parę razy, jednak dalej nie potrafiłam uwierzyć w to, co było tam napisane.

 – LUKE! – krzyknęłam wypadając z pokoju, a moje serce biło jak szalone. 

7 komentarzy:

  1. Miło mi widzieć, że wracasz :)
    Ach, Twoje opisy ciepłej pogody sprawiły, że znowu zatęskniłam za latem. Wiosną chociaż! Hogwarckie błonia w słońcu, z tą leniwą kałamarnicą i perspektywą ciekawego meczu - to musi być coś.
    Podobały mi się przemyślenia Kate na temat Quidditcha - każdy chyba chciałby choć na chwilę znaleźć się na świeczniku, ale ja pewnie też nie zgłosiłabym się do drużyny.
    Jejku, Twój Remus to chyba jedyny Remus, który jest dla mnie uroczy i sympatyczny. Jakoś nigdy nie byłam przekonana do tej postaci, ale kiedy tak sobie czytam o tych pełnych napięcia chwilach pomiędzy nim a Kate, to aż serduszko się topi :p Muszę jednak zaznaczyć, że Lupin nie jest najlepszy w zadawaniu pytań, tylko do razu przechodzi do rzeczy, haha. Po fakcie jego pytanie było retoryczne. I dobrze! Już dawno powinni się zejść.
    Eeej, to przykre, że nie wszystkim było dane świętować zwycięstwo :( Dobrze, że nie dotyczyło to tylko uczniów młodszych od naszych milusińskich. Na szczęście dziewczyny potrafiły sobie poradzić z tą niesprawiedliwością ;)
    Zapowiadają się, że szalone wakacje u Dorcas! Nie mogę się doczekać. W ogóle okres wakacyjny daje bardzo dużo perspektyw do ciekawych wątków.
    Ojeju, czy ten list oznacza, że ciotki jednak się znalazły? Poza tym, jestem ciekawa, jak będą wyglądały teraz relacje Remusa i Kate, więc pisz szybko :)
    Z pozdrowieniami
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj,
    Chciałabym Cię zaprosić na mojego bloga z opowiadaniami. Będą to krótkie nowele. Moje pierwsze opowiadanie jest o tematyce lekarskiej, dotyczy świata doktorów. Oddany lekarz z pasją leczy i operuje chore dzieci.
    www.opowiesci-sovbedlly.blogspot.com

    Fragmenty:
    "Nic nie mogliśmy już zrobić. Nikt z nas się nie odzywał. W oczach lekarzy malowała się przygnębiająca pustka. Widziałem, jak po zaskoczonej twarzy Henryka spływał pot. Paweł spuścił głowę i ukrył ją w dłoniach. Jedna pielęgniarka, najbardziej wrażliwa, zaniosła się spazmatycznym szlochem. Byłem na tę śmierć zupełnie nieprzygotowany. Drżącymi dłońmi zdjąłem maseczkę z twarzy i wyrzuciłem ją do kosza. Wewnętrznie cały się trząsłem, choć nie dawałem tego po sobie poznać."

    „Zagryzłem wargi, wsiadłem na przednie siedzenie i odjechałem z piskiem opon. W czasie drogi słuchałem ciągłego dźwięku dzwoniącej komórki, przypominającego uciążliwe tykanie zegara. Pewnie znowu ktoś chce mnie nastraszyć. Jechałem z dużą prędkością, jakbym w ten sposób chciał uciec od problemów. Jakby ta podróż miała pomóc mi w zapomnieniu o przeciwnościach losu.”

    Zapraszam i pozdrawiam :)
    OPOWIESCI-SOVBEDLLY.BLOGSPOT.COM

    OdpowiedzUsuń
  3. romantycznych chwil podczas meczu quidditcha jeszcze nie było. Dobrze że remus i Kate są razem. Teraz niech będą ze sobą szczęśliwi jak najdłużej.
    Jak dziewczyny planują spędzić wakacje razem to może być ciekawie.
    No i wszystko wskazuje na to, że któraś ciocia Luke'a i Kate się znalazła. Oni do niej pojadą czy ona przyjedzie?

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedzi
    1. Tak więc, najpierw chciałam wymienić kilka uwag na temat nielicznych błędów, ale... AAAA TY WIESZ JAK MNIE WYBIĆ Z RYTMU jak dobrze wszystkim wiadomo shippuję Rate od początku i wreszcie się doczekałam! Moja radość nie zna granic. Oczywiście chciałabym coś powiedzieć o rozdziale, planach na wakacje, listu od Dumbledore'a, ale... WRESZCIE SĄ RAZEM!
      Ale tak już na serio
      Czekam z niecierpliwością na wakacje u Dorcas i spotkanie z rodziną bliźniaków. Cieszę się że Gryfoni wygrali puchar Quidditcha i tak dalej. Super rozdział.
      RATE NA ZAWSZE
      Weny i do następnego

      Usuń
  5. Kochana V
    Strasznie Cię przepraszam za opóźnienia. Aktualnie jestem u siebie na etapie pisania jak największej ilości rozdziałów (bo już niedługo znowu będę pochłonięta studiami) i dlatego trochę zaniedbuję innych. Wierzę, że się nie gniewasz.

    Ach to już koniec roku szkolnego. Ciekawe, czy coś szczególnego wydarzy się w wakacje? Pewnie tak, bo sądząc po końcówce to Dumbledore odnalazł krewnych Kate i Luke'a. Ciekawi mnie, czy wybiorą się w podróż do rodziny i czy od razu nawiążą z krewnymi więź, czy może raczej będą czuli się nieswojo?

    Rozbawiła mnie sytuacja na samym początku rozdziału kiedy to Lily mimo zapewnieniom, że nie pojawi się na meczu znalazła się obok Rouly. Chociaż za bardzo ze sobą nie pogadały z racji tego, że obok zmaterializował się Remus. Mam nadzieję, że ich szczęscie potrwa jak najdłużej, bo oboje zasługują na to żeby być razem.

    Dziwi mnie, że Potter bez problemu radzi sobie z faktem, że Evans ma faceta. Jakoś brakuje mi tu jakiejś sceny zazdrości z jego strony - ale pewnie James niedługo coś zrobi, żeby ruda o nim nie zapomniała.

    Syriusz jest świetny. Zaprosił Kate do siebie. Ciekawe jak szanowni Black;owie zareagowaliby na jej obecność w ich szlachetnej rezydencji?

    Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam, że tak późno.

    Em

    Ps. Jesteś świetna

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej! ;)
    Trochę nie zaglądałam na tego bloga, w ogóle przez jakiś czas byłam mało aktywna w blogsferze, więc przepraszam, że pojawiam się dopiero teraz.
    Najbardziej urzekł mnie początkowy opis natury. Waw, te promienie słoneczne, błonia hogwarckie i Hagrid w tle - piękny obraz, taki ciepły i przyjemny. :D Jestem pod wrażeniem, bardzo się rozwinęłaś! Zresztą już to Ci chyba pisałam. ;) Dalej było tylko lepiej. Mecz między Gryfonami a Ślizgonami, aż było czuć napięcie w powietrzu. Tak poza tym podobają mi się relacje Lily i Kate, fajnie je przedstawiasz. Bardzo lubię Lily :) Ciekawi mnie jak poprowadzisz dalej wątek z rudą i Jamesem, coś musi się między nimi wydarzyć! Ach, Remus to chyba mój ulubiony bohater. Zawsze był przedstawiany jako cichy uczeń, a mi się czasem wydawał wręcz nijaki, a tutaj...Jestem w stanie poddać się jego urokowi osobistemu. Kate ma szczęście. Z wynkiku meczu się cieszę, czemu miałoby być inaczej. :D James jest naprawdę niezłym graczem. Nie ma się co dziwić Harry'emu, który także był świetnym szukającym. Co z tą rodziną Luke'a i Kate? Podziwiam Cię, że tworzysz tak dobre opowiadanie bez żadnego pierwowzoru. Postaci są szczere i realistyczne. Nie mogę się doczekać, co wymyśliłaś na wakacje..:)
    Zapraszam do siebie i pozdrawiam :*
    N.

    co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

.
.
.
.
.
.
template by oreuis