29 września 2014

10. Quidditch

Po pierwsze chciałam was przeprosić za jakość rozdziału - jest beznadziejny. Po drugie chciałam was przeprosić za to, że czekaliście tak długo na ten rozdział. Po trzecie chciałam dedykować ten rozdział Rose, która mnie tak ponaglała, żebym go w końcu napisała. Dziękuję, że jesteście, już was nie zanudzam.
Pozdrawiam :)
_________________________________________________________
Kurz, który piętrzył się w pokoju, nieprzyjemnie dostawał się do moich nozdrzy. Noc była chłodna, jednak to było moim najmniejszym problemem. Czułam jakby ktoś wbijał mi rozgrzane do czerwoności szpilki w ciało, palący ból nie chciał ustąpić. Mimowolnie, co chwilę, do moich oczu napływały łzy, które zawsze lądowały w białej poduszce. Dopiero o 3 nad ranem udało mi się usnąć.
Obudziłam się jednak z jeszcze gorszym samopoczuciem niż poprzednio. W krzyży czułam rwący ból, który nie odstępował mnie nawet na krok. Jęknęłam głośno, podnosząc się na łokciach. Moja głowa pulsowała bólem, miałam wrażenie, że po mojej głowie biegnie stado rozwścieczonych Hipogryfów. Przez białe zasłony wpadało blade poranne światło, oświetlając większą część pomieszczenia. Z wielkim trudem przetarłam oczy knykciami, po czym z powrotem opadłam na materac.
Dom Dziecka wyobrażałam sobie zupełnie inaczej. Myślałam, że dzieciaki mimo straty rodziców będą szczęśliwe. Jednak to, co tam spotkałam było naprawdę przerażające. Na kolacji wszyscy rozmawiali szeptem, chociaż spodziewałam się zwyczajnego wieczornego gwaru, takiego, który zawsze panował w Wielkiej Sali. Jednak tu dzieciaki bali się dyrektorki, która karała cieleśnie za niewielkie pierdoły, a nawet za niewinność.
Westchnęłam ciężko i z wielkim trudem wstałam z łóżka. Zignorowałam zawroty głowy oraz mdłości i pośpiesznie weszłam do niewielkiej łazienki. Natychmiast odkręciłam kurek w wannie, po czym przyglądnęłam się w lustrze. Blond włosy były potargane i poplątane. Długie i gęste czarne rzęsy okalały moje niebieskie oczy, jednak pod nimi znajdowały się duże i ciemne worki.
Pokręciłam głową i weszłam do wanny, nie zważając na to, że woda wręcz parzyła moją skórę. Dzięki krótkiej kąpieli doznałam niezwykłej ulgi, ponieważ dzięki niej na chwilę zapomniałam o bólu. Przebrałam się w jakieś luźne ubrania, którymi były dresy oraz za duża na mnie czarna koszulka. Wyszłam z łazienki i rzuciłam się na materac.
 Schowałam twarz w bluzce i mocno wciągnęłam powietrze. Moje nozdrza natychmiast wypełnił ostry zapach męskich perfum. Zdałam sobie sprawę, że koszulka na pewno nie należała do mnie, ale zbyłam to zwyczajnym wzruszeniem ramion. W końcu nie było to aż tak istotne.
Wyciągnęłam z kufra parę pergaminów, kałamarze, pióra oraz podręczniki z zamiarem odrobienia esejów, które nauczyciele zadali nam na święta. Westchnęłam ciężko i zabrałam się za pracę. Nie zdawałam sobie sprawy, że właśnie omijało mnie śniadanie w towarzystwie popapranej dyrektorki. Mała strata.
Po jakiejś godzinie usłyszałam ciche i niepewne pukanie do drzwi, więc natychmiast podniosłam głowę. Mruknęłam ciche „proszę” znad książki do Eliksirów, po czym ponownie zagłębiłam się w lekturze, w poszukiwaniu najważniejszych informacji. Nagle drzwi uchyliły się delikatnie i dostrzegłam blond czuprynę Luke’a.
                – Jak się masz, Rouly? – rzekł na przywitanie, wchodząc do pokoju.
                Chłopak rozglądnął się ciekawsko po pomieszczeniu. Po chwili przejechał palcem po półce na książki, na której dalej piętrzył się kurz. Clifford zmarszczył nos i w końcu spojrzał na mnie, jednak ja nie zwróciłam na to większej uwagi.
                – Ale z ciebie kujon – rzucił w moją stronę, a ja w końcu zainteresowałam się jego osobą. – Zamiast robić zadanie mogłabyś przynajmniej tu trochę posprzątać – mruknął cicho, a ja posłałam mu spojrzenie spode łba.
                – Jak chcesz to ty możesz się tym zająć – mój lewy kącik uniósł się trochę do góry w drwiącym uśmiechu. Chłopak prychnął, przysiadając na brzegu materaca.
                – Powinno ci to wystarczyć, że przyniosłem ci śniadanie i Proroka Codziennego – burknął, a ja dopiero teraz dostrzegłam, że w jego ręce znajduje się taca ze smakołykami.
                Wytrzeszczyłam oczy w wyrazie zdumienia, na co Luke zaśmiał się cicho i położył tacę na łóżku. Podziękowałam mu cicho i wzięłam w dłonie miskę z płatkami, po czym powoli zaczęłam je jeść, rozkoszując się ich smakiem. Po chwili jednak moją uwagę przyciągnął tytuł na pierwszej stronie „Proroka Codziennego”. Łapczywie chwyciłam go w dłonie i przeczytałam.
                – Nowe zarządzenie Ministra Magii? – zapytałam chłopaka, na co on delikatnie pokiwał głową, wyraźnie pochmurniejąc.
                Na zdjęciu obok głównego tytułu znajdował się wysoki i szczupły człowiek, Dugald McPhil, nasz teraźniejszy Minister Magii. Przednie zęby wystawały mu delikatnie ze szczęki, a duże szare oczy z rozmarzeniem i dumą patrzyły w dal. Czarne włosy sięgały mu ramion, a poważny wyraz jego twarzy oznaczał, że z nim nie warto zadzierać.
NOWE ZARZĄDZENIE MINISTRA MAGII!
Dnia 23 grudnia, Minister Magii Dugald McPhil zarządził nowy dekret w Hogwarcie. Polega on na tym, aby uczniowie przeszli ponowne przydzielenie do domu. McPhil w ten sposób chce uchronić pokolenie młodych czarodziei, którzy ciągle próbują się przystosować do zasad panujących w danym domu w Hogwarcie.
„Ci, którzy są pewni tego, że należą do odpowiedniego domu, nie muszą się niczego obawiać”. – mówi minister.
„Przez ten nieludzki dekret Ministerstwo Magii może rozdzielić wieloletnią przyjaźń” – komentuje jeden z uczniów Hogwartu. – „Skoro osoby przyzwyczaiły się do danego domu to po co to zmieniać? Myślę, że najbardziej pokrzywdzeni mogą się poczuć uczniowie VII roku, którzy spędzają ostatni rok w Hogwarcie” – dodaje, kończąc swoją wypowiedź.
„Zarządziłem ten dekret dla dobra uczniów” – wyraził swoje zdanie McPhil – „uczniowie mogą się buntować, jednak nic nie zmieni mojego zdania. Tak powinno być, ludzie nie mogą całe siedem lat nauki w Hogwarcie przystosowywać się do zasad panujących w Gryffindorze, Hufflepuffie, Ravenclawie bądź Slytherinie”.
Czy dla was decyzja Ministra Magii jest słuszna? Więcej na stronie 6.
                Prychnęłam głośno, rzucając Proroka Codziennego na ziemie. Nie mogłam uwierzyć w ten głupi dekret. Obawiałam się, że moja długoletnia przyjaźń z Lily i Remusem się rozłączy przez zachciankę McPhila. Zmarszczyłam brwi i przetarłam skronie. Napotkałam spojrzenie Luke’a.
                – Obawiasz się przydziału? – zapytał, a ja niechętnie kiwnęłam głową – do jakich domów chciała cię przydzielić Tiara?
                – Do Hufflepuffu i Ravenclawu. No i oczywiście Gryffindoru – burknęłam cicho, bawiąc się rąbkiem koszulki. – To niesprawiedliwe! Nie powinno tak być, po co wprowadzać jakiś głupi dekret, przez który wszystko może się wywrócić do góry nogami? No po co?
                Chłopak uśmiechnął się smutno i wzruszył ramionami.
                – Ty pewnie nie musisz się niczym martwić – dodałam po chwili.
                – Tiara jeszcze na początku ciała mnie przydzielić do Hufflepuffu, ale najwyraźniej sobie odpuściła –powiedział z rozbawieniem, a ja powstrzymałam się od prychnięcia. – Grasz może w quidditcha? – zapytał po chwili.
                – Nie – odparłam krótko, na co on przewrócił oczami.
                Zaczęłam przecierać kostki, aby zająć czymkolwiek moje dłonie. W towarzystwie Clifforda czułam się nieswojo. Po paru sekundach moje nadgarstki zrobiły się czerwone, a żyły stały się o wiele wyraźniejsze. Zrobiłam kwaśną minę na ten widok, po czym ponownie zaczęłam jeść płatki, które przyniósł mi Krukon.
                – Od dzisiaj będziesz grała. Za dwie godziny na boisku za domem. Ubierz się ciepło, zero sprzeciwów – powiedział, po czym już go nie było.
                Westchnęłam i dokończyłam posiłek. Po jakiś 20 minutach usłyszałam ponowne pukanie do drzwi, a ja zirytowana burknęłam „proszę”. Zdziwiłam się, gdy zamiast Clifforda w drzwiach pojawiła się jedna z czworaczek. Natychmiast spojrzałam dziewczynce w oczy, ich błękitny kolor od razu mi uświadomił, że to była Alex.
                – Ulepimy bałwana? – zapytała z nadzieją Alex.
                Brązowe włosy opadały jej kaskadą na ramiona. Ubrana była w pełny strój zimowy. Błyskawicznie znalazła się przy moim łóżku, ciągnąc za róg koszulki. Wyszczerzyła swoje białe ząbki w szerokim i przeuroczym uśmiechu.
                – Dobrze, ale nie za długo, w porządku? Bo muszę jeszcze skończyć pisać zadanie – powiedziałam, na co dziewczynka przytaknęła z entuzjazmem.
                Szybko narzuciłam na siebie bluzę, a na stopy wcisnęłam kozaki. Alex złapała mnie za rękę i zaczęła ciągnąć w kierunku drzwi, a ja ostatkami sił zdołałam porwać moją kurtkę z oparcia krzesła. Całą drogę na zewnątrz słuchałam radosnego wywodu małej, a mi przyszło na myśl jak można wypowiadać tyle słów w czasie minuty, ledwie co oddychając!?
                Dotarłyśmy do przedpokoju, jeśli można to tak nazwać. Drewniana podłoga cicho skrzypiała pod wpływem delikatnego nacisku. Portrety w obrazach powitały nas z szerokim i dobrodusznym uśmiechem. Niektóre z nich nawet do nas machały i próbowały coś powiedzieć, jednak Alex nie dała im nawet czasu na chociażby otworzenie ust.
                Na zewnątrz powitało mnie zimne powietrze. Płatki spadały z nieba spiralami, lądując na i tak ośnieżonym podwórku. Uśmiechnęłam się i wystawiłam twarz do góry i choć przenikał mnie potworny chłód, ledwie co zwróciłam na to uwagę.
                Schyliłam się i uformowałam ze śniegu małą kulkę, którą po chwili zaczęłam turlać po ziemi. Kiedyś miałam z tego niezwykłą uciechę, jednak tylko wtedy, gdy rodzice mieli dla mnie czas, co zdarzało się naprawdę rzadko. Nagle poczułam, jak ktoś wskakuje mi na plecy. Zaskoczona pisnęłam cicho. Alex zaczęła wcierać mi puch w twarz, wywołując u mnie kolejne salwy śmiechu. Przy niej nie dało się nudzić!
                Po jakimś czasie skończyłyśmy tułów bałwana. Z wielkim wysiłkiem przeniosłam go na największą kulę, po czym została nam do zrobienia tylko głowa. Z uśmiechem obserwowałam, jaką mi radość sprawiało budowanie śnieżnego przyjaciela przez Alex. Czułam do dziewczynki coraz większą sympatię.
                – Pobiegnę po marchewkę! – zawołała, po czym od razu zniknęła w drzwiach budynku.
                Przeniosłam ostatnią kulę na bałwana, po czym, na Merlina, stwierdziłam że śnieżny potwór jest większy ode mnie. Potarłam dłonią o policzek, ale w tamtym momencie wróciła Alex z długim pomarańczowym warzywem w dłoni, garnkiem (skąd ona go wytrzasnęła?) oraz robionym na drutach szalikiem. Wzięłam na ręce dziewczynkę, po czym obserwowałam, jak z fascynacją przyczepia ona bałwanowi wszystkie potrzebne rzeczy.
                – Jeszcze tylko guziki! – zawołała podekscytowana, szukając na ziemi kamyków.
                Ja w tym czasie odnalazłam dwa patyki, które miały posłużyć za ręce dla bałwana. Po 5 minutach wróciłam z drewienkiem w ręki, a śniegowiec już był praktycznie dokończony. Przez chwilę obserwowałam nasze dzieło, jednak w tamtej chwili usłyszałam najbardziej irytujący głos ostatniego czasu.
                – Rouly, mam nadzieję, że nie zapomniałaś o meczu!
                Odwróciłam się i ujrzałam Luke’a oraz parę innych osób. Kojarzyłam stamtąd tylko Louisa i Judy, których poznałam wczorajszego wieczora. Udawałam, że go nie słyszę i po chwili zajęłam się rozmową z małą. Jednak po chwili poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu, więc westchnęłam ciężko.
                – Wiem, że mnie słyszałaś. Na boisko, ale już! – powiedział Luke.
                – Nigdzie nie idę. Nie chcę grać. Wszystko mnie boli i w dodatku muszę napisać jeszcze esej na eliksiry. Nie ma mowy, żebym gdziekolwiek teraz poszła – odparłam pewnie, przyjmując dumną postawę.
                – Baby – mruknął Clifford, po czym schylił się i przerzucił mnie przez swoje ramię. – Idziemy.
                Zaczęłam uderzać pięściami o plecy chłopaka, ale nie miałam siły, dlatego wątpiłam, żeby on cokolwiek poczuł. W końcu sobie odpuściłam i naburmuszona pozwalałam mu się nieść. W końcu dotarliśmy na środek boiska, a większość osób posłało mi rozbawione i nieco zaniepokojone spojrzenia.
                – Widzę, że są wszyscy – powiedział Luke, a ja prychnęłam cicho. – Louis i ja będziemy kapitanami, jako że jesteśmy tu najdłużej – dodał pewnie, uśmiechając się szeroko.
                Wszyscy ustawili się w szeregu, a ja z niechęcią stanęłam obok wysokiego rudowłosego chłopaka, który po chwili czując na sobie moje spojrzenie, popatrzył się na mnie spode łba (jakkolwiek to było możliwe). Zawstydzona odwróciłam wzrok, patrząc się w czubki moich butów.
                – Czy ona powinna grać? – zapytał, na co wszyscy zwrócili się w jego kierunku. – W końcu wczoraj od Irene dostała niezłe lanie – dodał.
                Moje policzki pokrył szkarłat. Miałam takie same zdanie jak on, chciałam po prostu wrócić do pokoju, gdzie mogłabym w spokoju przebywać przez całe święta.
                – Nikt cię nie pytał o zdanie, Alan – burknął dziewczęcy głos.
                – Trafna uwaga, Judy – powiedział Luke, uśmiechając się do dziewczyny. – Alan, jak Rouly chce, to niech gra.
                – Chodzi o to, że ja naprawdę nie chce – zaczęłam, ale nie dano mi skończyć.
                – Wybieram Paula – przerwał mi Luke, a lewy kącik jego ust uniósł się delikatnie do góry.
                Osoby, które tam przebywały były naprawdę podekscytowane. Jednak nic nie pobije niewyobrażalnej radości Jamesa Pottera, który zawsze wsiadając na miotłę czuł się jak w swoim świecie. Przypomniałam sobie postać Huncwota na boisku. Jego kruczoczarne włosy były jeszcze bardziej rozczochrane niż zwykle, a orzechowe oczy z uwagą obserwowały boisko. Wyglądał wtedy jak jastrząb, czający się na swoją zdobycz, bezbronnego zająca, który nie ma z nim ani cienia szansy. Mimo że królik ucieka ile sił w nogach, ptak szybujący po niebie nie da się oszukać i zawsze jest czujny. Zupełnie jak Potter.
                – Chodź Kate – usłyszałam, przez co spojrzałam tępym wzrokiem na Luke’a.
                Niepewnym krokiem zbliżyłam się do chłopaka, rzucając mu podejrzliwe spojrzenie. Okazało się, że zostałam ostatnią osobą do wyboru. Prychnęłam w myślach, ale bez słowa ruszyłam za kapitanem mojej drużyny. Weszliśmy do niewielkiego składziku, który chyba uchodził za szatnię. Niewielkie szafki były całe zakurzone, a na ziemi walały się jakieś stroje.
                – Do rzeczy – powiedział Luke, a jego oczy zalśniły niebezpiecznie. – Cesar, Ryan, jesteście pałkarzami, Paul szukający, Zack obrońca, Bryan, ja i Kate ścigający. Mamy to wygrać, jasne? – zapytał, po czym wcisnął w moją dłoń miotłę, która była na pewno po wielu przejściach.
Następnie uniósł moją prawą rękę do góry, wciągając na moje ramię niebieską przepaskę. Przez chwilę patrzyłam się na materiał, a reszta drużyna już dawno wyszła ze składziku. Szybko popędziłam za drużyną. Promienie słoneczne odbijały się od śniegu, nieprzyjemnie jarząc w moje oczy. Gdy odzyskałam wzrok, ujrzałam, że niewielkie trybuny były do połowy zapełnione.
Znaleźliśmy się na środku boiska. Już po chwili ktoś kazał nam przerzucić nogę przez trzonek, a ja z oporem zrobiłam to, co nakazał głos. Gdy rozległ się donośny gwizd, oderwałam stopy od ziemi i powoli zaczęłam wznosić się do góry. Miotłę, którą wręczył mi Luke, co chwile znosiło na lewy bok, przez co musiałam się mocniej skupić nad jej kontrolowaniem.
Nawet nie wiem kiedy w moje ręce trafił kafel. Zaskoczona pochyliłam się delikatnie do przodu, aby nadać prędkości miotle. Mocniej zacisnęłam palce na jej trzonku, aby z niej nie spaść. Kątem oka dostrzegłam szybującego w moim kierunku tłuczka, więc zrobiłam unik, błyskawicznie podając piłkę do Bryana.
– DZIESIĘĆ DO ZERA DLA NIEBIESKICH! – usłyszałam.
Dostrzegłam, że Vanessa trzymała w ręce mikrofon i komentowała cały mecz. Uśmiechnęłam się pod nosem i powróciłam do gry. Czułam się jak wolny ptak, włosy targał mi mroźny wiatr, przyprawiając mnie o dreszcze. Noc mi całkowicie zamarzł.
Wzrokiem odszukałam kafla, który był w posiadaniu drużyny czerwonych. Ponownie przechyliłam się nad trzonkiem. Poczułam, jak miotła zaczęła znosić się na lewą stronę, więc skierowałam miotłę bardziej w prawym kierunku.
 Podleciałam do Alana, który zamachnął się piłką, aby wrzucić go do obręczy. Sprawnym ruchem wytrąciłam mu ją z rąk. Uśmiechnęłam się widząc szok wypisany na jego twarzy. Mecz dalej trwał, a nasza drużyna wygrywała 80 do 50.
Leciałam z kaflem pod pachą, a palcami czułam zimną skórę, która przylegała mi do ciała. Dłoń mocno zacisnęłam na trzonku, aby nie spaść z miotły. Było to trudne zadanie, zważywszy na fakt, że znosiło ją na lewą stronę, do tego musiałam unikać szybujących ze wszystkich stron złośliwych tłuczków. Poza tym na miotle latałam na pierwszym roku, gdy mieliśmy zajęcia z panią Hooch.
W quidditchu nie chodzi tylko o to, aby zdobywać punkty, obronić poręcze przed drużyną przeciwną. Trzeba polegać na swojej drużynie, musisz im ufać w stu procentach. Masz być przekonany, że pałkarze uchronią cię przed lecącym tłuczkiem. Dlatego drużyna nie może składać się tylko z wybitnych graczy, ale zawodnicy muszą sobie ufać.

Właśnie w momencie, gdy podałam kafla do Bryana, ta pieprzona piłka uderzyła mnie mocno w klatkę piersiową. Zaparło mi dech w piersiach, a koście mi zgrzytnęły tak głośno, że chyba każdy znajdujący się na boisku to usłyszał. Ryan, który próbował mnie uchronić przed tłuczkiem niestety nie zdążył. W dodatku, gdy starał się odbić pałką piłkę, uderzył mnie nią prosto w brzuch, przez co zgięłam się wpół. Poczułam, jak miotła wraz ze mną zaczęła spadać na dół. Bezwładnie przechyliłam się na bok, po czym zemdlałam.

7 komentarzy:

  1. Aaaaa! Co Z Kate?! ;o Przerwałaś w ciekawym momencie. :( Rozdział świetny! ;* Czekam na kolejny! :D
    Pozdrawiam i życzę duuuużo weny! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo matko jak ciekawie! :D już się nie mogę doczekać kolejnego zadziwiającego rozdziału! czekamy z niecierpliwością na nowy i oby pojawił się jak najszybciej :) życzę weeeny i przesyłam całusy <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawy rozdział.

    Podobało mi się jak Kate lepiła bałwana z Alex. DObrze, że Kate i pięciolatki się dogadują.
    Myślę, że prezenty od Kate spodobają się jej przyjaciołom.

    Życzę weny na dalszy ciąg.

    OdpowiedzUsuń
  4. Trafiłam przypadkowo na bloga. Nie lubię tworzonych ff z wymyślonymi głównymi postaciami, ale twoje mi przypadło do gustu, pomimo to, że zaczynam od 10 rozdziału. Muszę się cofnąć. Ogólnie podoba mia się fabuła :)
    Życzę weny! I zapraszam do mnie.

    http://dramione-ocean-uczuc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Przepraszam, że nie komentowałam wcześniej, ale nie mogłam znaleźć wolnej chwili. Szkoła się zaczęła i musiałam się ogarnąć.
    Ale już mam czas i.. rozdział bardzo mi się podobał :) Mam nadzieję, że nic się nie stało Kate. I co z tym nowym dekretem? Kate nie może zmienić domu! Ona ma być Gryfonką! xD Czekam na następny rozdział i życzę weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Supcio! *o* Wierzę, że Kate pomimo wszystko będzie Gryfonką, chociaż jakby nie była też byłoby ciekawie :). Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością.
    Pozdrawiam, życzę weny i ściskam Anonimek :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo spodobało mi się porównanie Jamesa do jastrzębia i pawia. Chociaż porównanie do jastrzębia było lepsze Potter w ten sam sposób poluje na Evans. Nic go nie może powstrzymać :D
    Kate gra w quidditcha. Wiedziałam, że będzie dobra. Cóż może w końcu zdecyduje się spróbować dostać się do drużyny Gryffindoru.
    A sprawa z Prorokiem Codziennym, nie wiem czym się Kate przejmuje, przecież Tiara Przydziału jak zostanie poproszona o przydział do konkretnego domu to tam przydzieli. Przecież tak było z Harrym, nie chciał do Slytherinu i przydzieliła go do Gryffindoru. Media zawsze robią sztuczne afery... także i ta jest sztuczna i nie potrzebna.

    OdpowiedzUsuń

.
.
.
.
.
.
template by oreuis