Minęło sześć
długich dni odkąd zaczęły się święta, a ja chciałam jak najszybciej wrócić do
Hogwartu, gdzie spędzałam praktycznie cały rok, z pominięciem dwumiesięcznych
wakacji oraz przerwą świąteczną. I właśnie w takich momentach, przez ten krótki
okres czasu bardzo tęskniłam za moimi przyjaciółmi.
Brakowało mi Pottera, który na początku czwartego roku zaczął interesować się
moją najlepszą przyjaciółką. Rudowłosą doprowadzało to do szału, a szczególnie
tekst „Evans, umówisz się ze mną”, który działał na nią jak płachta na byka.
Poza tym chciałam znowu zobaczyć popisy rozczochrańca.
Tęskniłam za wiecznie irytującym Syriuszem, dla którego nie liczyło się nic
innego, jak dopiekanie swojej czystokrwistej rodzinie, która uważała osoby
niemagiczne oraz „brudnej krwi” za nic niewarte ścierwa. Mimo takiej właśnie
rodziny Black, był zupełnie inny. Chociaż uwielbiał być w centrum uwagi, to
jednak nie dało się go nie lubić, przynajmniej ja tak uważałam. I nawet jeśli
przed oczami stanęła mi scena z peronu 9 i ¾, to jednak uważałam Syriusza za
przyjaciela, a nawet za brata.
Nagle do mojej głowy wpadła postać Remusa. Zaczęłam się zastanawiać, co w
naszych relacjach się zmieniło. Na pewno nie traktowaliśmy się tak jak dawniej,
między nami było coś więcej, jednak nie wiedziałam z czym to się wiązało. I
chociaż Lupin należał do Huncwotów, to był on zupełnie inny od pozostałych
chłopaków. To właśnie on podejmował rozważne decyzje i wyciągał swoich
przyjaciół z opałów.
Nie mogłabym pominąć Alice, z którą przez ostatni czas się coraz lepiej
dogadywałam. Kingston była naprawdę przesympatyczną osobą, jednak potrafiła
postawić na swoim i nigdy nie kłamała. W dodatku potrafiła wysłuchać i można
było z nią szczerze porozmawiać. Poza tym jeśli ktoś chciał się dowiedzieć
prawdy, wystarczyło się do niej zwrócić, nie owijała w bawełnę, nawet jeśli
potrafiła kogoś zranić swoimi słowami.
Brakowało mi też Mary, z którą dzieliłam dormitorium. MacDonald była raczej
cichą osobą, która oddałaby wszystko za dobro swoich rodziców, mugolów, którzy
prowadzili sklep warzywny. Dbała o nich i nigdy nie słyszałam, aby o nich się
źle wyrażała, w dodatku była niezwykle dojrzała jak na swój wiek.
No i Evans, moja najlepsza przyjaciółka odkąd tylko pamiętam. Zawsze mogłam na
niej polegać, nigdy też się nie pokłóciłyśmy, poza krótką wymianą zdań na temat
Snape’a. Lily była niezwykle mądra i wszystko robiła na czas, nic nie
zostawiała nic na ostatnią chwilę. Nie wiem za co ją tak bardzo lubiłam, czy za
jej wybuchowy temperament, czy za jej troskę i dobroć.
Westchnęłam ciężko i opadłam na schody, szarpiąc palcami za włoski szczotki,
którą szorowałam podłogę. Dyrektorka niestety wróciła do Domu Dziecka,
wymyśliła nową karę dla swoich podopiecznych, dlatego wszyscy mieszkańcy
budynku byli zajęci.
Posiłki odbywały się w grobowej ciszy, nawet nie można było dosłyszeć odgłosu
sztućców. Jednak za to dowiedziałam się, że moje przypuszczenia co do
dyrektorki były słuszne, znak na jej przedramieniu mi się nie przewidział.
Melanie opowiedziała mi, że Irene była jedną z ważniejszych sług Czarnego Pana,
a także, że to właśnie on wysyła ją na wykonanie najważniejszych misji. Jednak
Blue dowiedziała się o tym przez przypadek, nikt nic więcej o tym nie wiedział.
Uniosłam wzrok na drzwi gabinetu dyrektorki. Irene w tamtym momencie przebywała
w środku, a przez lekką szparę mogłam ujrzeć blade światło sączące się ze
świecy. Przetarłam wolną dłonią czoło, po czym z powrotem zabrałam się do
pracy. Po jakimś czasie drzwi wejściowe głośno zaskrzypiały, przez co
spojrzałam zaciekawiona w stronę dźwięku.
Do środka weszła Vanessa, a na jej ciemnej skórze dostrzegłam parę
zaróżowionych miejsc, które pokazały się pod wpływem zimna. Kobieta uśmiechnęła
się do mnie ciepło, po czym strzepała z siebie płatki śniegu, które zatrzymały
się na jej płaszczu.
– Kate – praktycznie westchnęła. – Dalej to polerujesz? – zapytała, patrząc z
kwaśną miną na szczotkę znajdującą się w mojej dłoni. Pokiwałam smętnie głową,
wracając do pracy. – Dobrze wiesz, że bym ci pomogła, ale Irene mi surowo
zakazała pomagać wam. Od razu by się dowiedziała, że maczałam w tym palce.
– Doskonale o tym wiem, Vanesso – odparłam spokojnie, wsłuchując się w dźwięk
ocieranej szczotki o podłogę. – Lepiej jej się nie narażaj – dodałam, patrząc
za siebie.
Zdziwiona spojrzałam na postać stojącą za White. Porcelanowa cera dziewczyny
lśniła w ciemności, jaka panowała na korytarzu, a czarne jak noc oczy omotały
leniwie pomieszczenie. Moja szczęka prawie znalazła się na podłodze. Rosaline
Hope.
– Rose – szepnęłam zaskoczona. – Co ty tu robisz? – zapytałam, zbyt zszokowana,
aby ruszyć się z miejsca.
Na pewno nie miałam omamów, przede mną naprawdę stała moja współlokatorka z
dormitorium. Tak dawno nie widziałam znajomej twarzy, że widok wydawał się zbyt
absurdalny. Zamrugałam parę razy oczami, po czym zrobiłam parę kroków do przodu.
– Zabili mojego tatę – wyszeptała, przez co gwałtownie się zatrzymałam – a ja
zabiję ich.
Jej słowa odbijały się w mojej głowie jak modlitwa. „Zabili mojego tatę, a ja
zabiję ich”. To wydawało się tak bardzo przerażające, że nie wiedziałam co
powinnam powiedzieć. Wiedziałam, że coś było nie tak, w końcu McGonagall nie
przychodziłaby do Wieży Gryffindoru z byle jakiego pokoju. Poza tym mogłam się
domyślić! Głupia!
–
KATHERINE ROULY! – usłyszałam donośny głos, przez co otrząsnęłam się z zadumy.
Zamrugałam parę razy, posyłając zdziwione spojrzenie Vanessie. Widząc jej
przerażoną minę, uśmiechnęłam się do niej pocieszająco. Zwróciłam się w
kierunku gabinetu, przez szparę w drzwiach dostrzegłam surową twarz Irene.
Wyprostowałam się i zadarłam podbródek, po czym ruszyłam do pomieszczenia. Z
lekkim zawahaniem weszłam do gabinetu. Dyrektorka machnęła ręką
Powoli
podeszłam do drzwi salonu, ona machnęła do mnie ręką, abym się zbliżyła. Tak
też zrobiłam. Stanęłam
przed mahoniowym biurkiem. Na blacie stała świeca, która do połowy była
wypalona, a wosk ściekał po całej jej długości. Dyrektorka siedziała na bogato
zdobionym fotelu.
W końcu Irene podniosła na mnie swoje spojrzenie. Jej żaba twarz w tamtym
momencie wydawała się przezabawna, a wyłupiaste oczy o metalicznym kolorze nie
odrywały wzroku od mojej twarzy. Po raz kolejny stwierdziłam, że ponownie
przesadziła z makijażem.
– Katherine – powiedziała, a jej usta rozszerzyły się w szerokim uśmiechu. –
Jak się czujesz w tym miejscu, moja droga?
To pytanie mogło wydawać się przyjazne, jednak wcale takie nie było. Słowa te
przeciekały złośliwością i jadem, przez co wykrzywiłam twarz w grymasie
niezadowolenia. Stałam dalej w tym samym miejscu, nie odpowiadając na pytanie
kobiety.
– Powinnaś być mi wdzięczna, Katherine – dodała po dłuższej chwili milczenia. –
Gdybym chciała, już dawno by cię tu nie było. Wylądowałabyś w Domu Dziecka dla
mugoli w śmierdzącej dzielnicy na końcu kraju. – Jej uśmiech, o ile to w ogóle
możliwe, powiększył się.
– Mugole są tacy jak my – powiedziałam.
– Ha! Postradałaś zmysły, dziewczyno! – zagrzmiała. – Mugole to nic nie warte
ścierwa! Tak samo jak mugolaki!
Fiolki stojące na półce obok drzwi niebezpiecznie zadygotały. Zwęziłam oczy w
szparki i mocno zacisnęłam pięści. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że spotkam taką
osobę, jaką była Irene. Dyrektorka zaczęła grzebać w papierach, całkowicie mnie
ignorując. Stałam tak jeszcze przez chwile, aż w końcu kobieta przypomniała
sobie o mojej obecności.
– Odprawiam cię, Katherine. Nie chcę cię widzieć w tym budynku do wakacji.
Zabierz swoje rzeczy i nie pokazuj mi się – powiedziała beznamiętnie, a moja
szczęka praktycznie znalazła się na podłodze.
Odprawiła mnie? Za co? Zamrugałam parę razy, gdy świat przed moimi oczami
zaczął wirować. Chwiejnym krokiem wycofałam się do drzwi, a gdy znalazłam się
już na korytarzu biegiem ruszyłam do pokoju. Zatrzymałam się dopiero w swoim
pokoju, kiedy opadłam na łóżko i zatopiłam swoją twarz w poduszce.
***
Niedługo po tym, jak spakowałam swoje rzeczy, w szybę pokoju zaczęła stukać
sowa Płomykówka. Głośny huk parokrotnie rozległ się po pomieszczeniu i ustąpił
dopiero w momencie, kiedy otworzyłam okno. Chłód wdarł się do pokoju, przez co
zadrżałam.
Na liście, który sowa miała w dziobie, można było dostrzec lekko pochyłe,
staranne pismo, które natychmiastowo rozpoznałam. Odebrałam kopertę od ptaka,
po czym bez zbędnego czekania rozdarłam ją i rozwinęłam pergamin.
Droga Kate!
Mam dla ciebie ZNAKOMITĄ wiadomość! Babcia i rodzice
zgodzili się, abyś przyjechała do nas za równe 3 dni! Będę na ciebie czekała w
środę o 10:00 w kominku mojej babci! Po raz pierwszy święta spędzimy wspólnie,
czyż to nie cudowne?! Mam już parę świetnych planów! Odpisz szybko!
Lily
PS. Nie masz odwrotu, musisz się pojawić!
PPS. Z twoją sową nie jest najlepiej, dlatego
wysłałam do ciebie sowę moich rodziców.
***
Już pół godziny później stałam w salonie Domu Dziecka, a spakowany kufer
oraz pusta klatka leżały obok mnie. Pożegnałam się z paroma osobami, które
znałam bardziej lub mniej, a zaraz potem weszłam do kominka, po czym zniknęłam
w towarzystwie zielonych płomieni.
***
Ciemne i obskurne ściany wskazywały na to, że znalazłam się w Dziurawym Kotle.
Wyciągnęłam z kominka bagaż, po czym ciągnąc go za sobą, przepychałam się
pomiędzy okrągłymi stolikami. Nigdzie nie znalazłam miejsca, co mnie bardzo
zmartwiło. Z wielkim trudem dostałam się do blatu, za którym stał właściciel
pubu. Czarne, pokryte siwizną włosy zaczęły już powoli wypadać, pokazując
łysinę na jego głowie. W szczęce nie miał już paru zębów, jednak to nie
przeszkadzało mu w tym, aby uśmiechać się szeroko do gości. Podniósł wzrok znad
kufli, a jego niebieskie oczy zabłysły radośnie.
– Witaj, Kate. Dawno cię tu nie było! – zawołał z entuzjazmem, dzięki czemu na
moich ustach wystąpił uśmiech.
– Dzień dobry. Ma pan może jakieś wolne pokoje? – zapytałam z nadzieją.
Tom, właściciel Dziurawego Kotła, pokręcił głową ze smutkiem, przerzucając
przez ramię szmatkę, którą niedawno czyścił kufle. Oparł ręce na biodrach, a ja
znowu dostrzegłam pewną istotną różnicę, mężczyźnie na plecach zaczynał
wyrastać niewielki garb.
– Niestety nie. Dobrze wiesz, że lubię ciebie oraz uwielbiałem twoich rodziców,
jednak nic nie mogę z tym zrobić. Wszystkie zajęte i niestety nic nie wskazuje
na to, żeby miejsce się zwolniło.
Westchnęłam ciężko, kiwając ze zrozumieniem głową. Pożegnałam się z Tomem, po
czym wyszłam z pubu na londyńskie ulice. Śnieg spadał z nieba, bajecznie
wirując na wszystkie strony. Mróz dotarł do szpiku moich kości, przez co
ponownie zadrżałam i otuliłam się szczelniej szalikiem z barwami Gryffindoru.
Z zaciekawieniem spojrzałam na czerwono-żółty szalik. Niespodziewanie do mojej
głowy wpadli Huncwoci. No tak! W końcu miałam do dyspozycji Syriusza i Jamesa,
którzy mieszkali niedaleko.
W domu Blacka nie mogłam się pojawić ze względu na moją „brudną krew” i jego
rodzinę. Nie byłabym tam mile widziana, poza tym nie chciałam „skazić” ich domu
moim całkowicie nieczarodziejskim pochodzeniem. Byłam pewna, że prędzej
zostałabym pożarta przez matkę Syriusza, niż zdążyłabym wypowiedzieć zwyczajne
„dzień dobry”.
Tak więc zostało jedno wyjście, ostatnia możliwa szansa. James Potter mieszkał
w Dolinie Godryka, a jego rodzice byli naprawdę sympatycznymi ludźmi. Poza tym
zawsze pragnęłam spędzić choć parę dni w domu Potterów.
Rozglądnęłam się ostrożnie, zaciskając palce na różdżce, która znajdowała się w
kieszeni mojej kurtki. Zdziwiłam się, gdy dostrzegłam, że słońce już zaszło, a
ulice praktycznie opustoszały. Dla bezpieczeństwa weszłam w jedną z
ciemniejszych alejek, po czym wyciągnęłam prawą dłoń z różdżką przed siebie.
Nagle przede mną wyrósł trzypiętrowy autobus, który był koloru wściekle
fioletowego. Cofnęłam się gwałtownie do tyłu, zaskoczona nagłym pojawieniem się
Błędnego Rycerza, byłam przekonana, że na ten środek transportu trzeba czekać o
wiele dłużej.
– Witam w imieniu załogi Błędnego Rycerza, nadzwyczajnego środka transportu dla
czarownic i czarodziejów zagubionych w świecie Mugoli. Wystarczy machnąć ręką,
która ma moc i wejść do środka, a zawieziemy pana, dokąd sobie pan zażyczy.
Nazywam się Steven Gardner i tego dnia będę pani przewodnikiem...
Konduktor popatrzył się na mnie uważnie, po czym na jego ustach pojawił się
szeroki uśmiech. Oparł się o ściankę autobusu, stojąc tak przez chwilę.
Mężczyzna na oko miał 30 lat, a na jego nosie spoczywały okulary z grubymi
szkłami. Był wysoki i szczupły. Jego rozczochrane blond włosy, czarne oczy, w
których czaiły się ogniki i niewielki zarost mogły wskazywać na to, że miał w
sobie trochę dziecka.
– Gdzie chcesz jechać? – zapytał z wyczekiwaniem.
Otrząsnęłam się z szoku i podeszłam parę kroków.
– Dolina Godryka – powiedziałam szybko, dając mężczyźnie wyliczoną kwotę za
przejazd.
Steven pomógł mi wtaszczyć kufer oraz klatkę do autobusu. Schodki były strome i
na pewno trudne do przejścia. Szybko rozglądnęłam się po wnętrzu pojazdu.
Wszędzie walały się krzesła, a większość z nich była poprzewracana. Pasażerowie
byli zieloni na twarzach, co mnie jeszcze bardziej przeraziło.
– Radzę się czegoś mocno przytrzymać –
powiedział Steven. – Może nieco szarpać – dodał z rozbawieniem.
Zanim dokończył mówić, Błędny Rycerz ruszył, przez co z wielkim hukiem runęłam
na ziemie, mocno się przy tym obijając. Jęknęłam, po czym złapałam się poręcz i
podniosłam jedno z krzeseł, które leżały na posadzce. Usiadłam na nim, mając
nadzieję, że jest ono przynajmniej trochę stabilne.
***
Na trzęsących się nogach wyszłam z Błędnego Rycerza. Kręciło mi się w głowie,
całe moje ciało było poobijane, co potwierdzały fioletowe sińce. Kontakt z
podłogą miałam częściej niż można by się tego spodziewać, co mnie całkowicie
odrzucało od tego środka transportu.
– Jazda Błędnym Rycerzem nie jest taka prosta, prawda? – usłyszałam czyiś głos,
przez co natychmiast spojrzałam na właścicielkę głosu.
Przede mną stała staruszka, a jej zielone oczy posyłały mi współczujące, ale
także rozbawione spojrzenie. Na jej twarzy gościły zmarszczki, a od lewej brwi
do szyi można było dostrzec cienką bliznę. Kobieta poklepała mnie delikatnie po
ramieniu, uśmiechając się delikatnie.
– Jazda nie była za przyjemna – odparłam.
Rozglądnęłam się po okolicy. Na środku niewielkiego placu stała fontanna, z
której jednak nie wydobywała się woda. Mały kościół, który znajdował się tuż
przy zakręcie był nieco stary, jednak zachęcający. Za nim mogłam dostrzec
cmentarz. Od każdej strony rozciągały się domy. Mimo że nie było to miasteczko
całkowicie zamieszkane przez czarodziejów, to w powietrzu czuło się prawdziwą
magię.
– Wie pani może gdzie znajduje się dom państwa Potterów? – zapytałam z
nadzieją, gdy zdałam sobie sprawę, że kobieta wciąż mi się przyglądała.
– Potterów? Oczywiście, że wiem. Bardzo sympatyczni ludzie, chociaż ich syn to
mały łobuziak – na to stwierdzenie zaśmiała się cicho. – Musisz iść tą ulicą
prosto, a później skręcić w drugą aleję w prawo. Czwarty dom po lewej stronie,
na pewno to rozpoznasz.
Podziękowałam jej, po czym ruszyłam we wskazanym kierunku. Uliczne lampy rzucały
niemrawy blask białego światła na drogę, przez co trudno było cokolwiek
zobaczyć pośród mroku. Tak jak poradziła mi staruszka, skręciłam w drugą aleję
w prawo. Przede mną znajdowało się mnóstwo domków.
Czwarty dom po lewej stronie był jednak całkowicie inny. Drewniany płot sięgał
mi do pasa. Odświeżona kamienna ścieżka prowadziła wprost do drzwi wejściowych.
Otworzyłam metalową bramkę, po czym tłukąc się niemiłosiernie, dotarłam pod
dom. Budynek zrobiony był z szarego kamienia. Duży ogród z paroma drzewami na
pewno był piękny, jednak w tamtym momencie pokrywał go po same brzegi biały
puch.
Stanęłam przed wielkimi dębowymi drzwiami. Ze środka wydobywały się dźwięki
muzyki, a wśród śpiewu piosenkarza mogłam dosłyszeć wycie Jamesa. Uśmiechnęłam
się do drzwi, po czym wzięłam głęboki wdech. Chwyciłam mocniej rączkę mojego
kufra. Nacisnęłam przycisk dzwonka, praktycznie natychmiast po całym domu
rozległ się melodyjny odgłos sygnału.
Fajnie, że Kate i rose się spotkały. Tylko szkoda, że w takich złych okolicznościach dla rose.
OdpowiedzUsuńNo to Kate zapowiada się fajny Sylwester jak ma jechać do Lily.
Myślę, że James przyjmie kate na te dwa dni do siebie.
Czekam na kolejny rozdział i życzę weny.
Bardzo podoba mi się Twój nowy szablon. Jest cudowny.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału, bardzo fajny! Mam nadzieję, że Rose się poczuje jak w domu w domu dziecka! A Potter musi przyjąć ją na te 2 dni! :D
Zastanawia mnie, co to u Rogasia się dzieje. Imprezka beze mnie? XD
A tak na serio to nie widzę błędów, masz bogate słownictwo, fajne opisy, dobrze, że robisz akapity, teraz wiadomo co, gdzie i jak :)
Dobra, za bardzo się rozpisałem, jak na twórczość własną bardzo fajnie ci to wychodzi, trzymaj tak dalej!
Huncwot.
Aaa świetnie, że Kate spędzi dwa dni u Jamesa! <3 Jestem ciekawa czy może coś między nimi...? ;> A potem u Lily! Też pewnie będzie super! :D Ale ja kocham huncwotów więc z nich najbardziej się cieszę! ;*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i czekam na kolejny rozdział! <3
Dzisiaj zaczęłam czytać, a już się zakochałam! <3
OdpowiedzUsuńKate i James. Razem. W jednym domu. Przez dwa dni. *-*
No wiesz, dużo rzeczy może się wydarzyć w ciągu dwóch dni ^^
Postanowiłam reaktywować mojego bloga (http://lily-james-lovestory.blogspot.com/), dlatego też odnalazłam Twojego bloga :D Taki szczęśliwy przypadek :3
Nowej notki u mnie możesz spodziewać się niebawem, ale jeszcze o tym napiszę :>
Blog cudny, będę zaglądać, czytać i komentować :)
Pozdrawiam!
Wierzę, że drzwi domu Potterów będą również otwarte dla Kate. Notka cudowna. Szkoda mi Katherine, która przez jakąś głupią jędzę musiała na szybko kombinować sobie jakiś nocleg. Nie rozumiem po co deklarowała się, że ją przygarnie, a potem ją wyrzuca...
OdpowiedzUsuńW ogóle biedna Rose. Mam wrażenie, że tyle w niej nienawiści skoro chce zabić tych, którzy zabili jej tatę. Oby nie przeszła na "ciemną stronę"
To znowu ja :3
OdpowiedzUsuńNowa notka już jest na blogu, jeśli nadal Cię to interesuje :>
http://lily-james-lovestory.blogspot.com/2014/12/chapter-1-sowa-part-1.html
Mam nadzieję, że Ci się spodoba ^^
Hej chciałam Cię nominować do Liebster Blog Award. Wszystkie szczegóły znajdziesz tutaj:
OdpowiedzUsuńhttp://ruda-i-huncwoci.blog.pl/liebster-blog-award/
Pozdrawiam
PS. Kiedy nowa notka?