1 grudnia 2014

12. Mam tylko jedno wyjście

                Minęło sześć długich dni odkąd zaczęły się święta, a ja chciałam jak najszybciej wrócić do Hogwartu, gdzie spędzałam praktycznie cały rok, z pominięciem dwumiesięcznych wakacji oraz przerwą świąteczną. I właśnie w takich momentach, przez ten krótki okres czasu bardzo tęskniłam za moimi przyjaciółmi.
                Brakowało mi Pottera, który na początku czwartego roku zaczął interesować się moją najlepszą przyjaciółką. Rudowłosą doprowadzało to do szału, a szczególnie tekst „Evans, umówisz się ze mną”, który działał na nią jak płachta na byka. Poza tym chciałam znowu zobaczyć popisy rozczochrańca.
                Tęskniłam za wiecznie irytującym Syriuszem, dla którego nie liczyło się nic innego, jak dopiekanie swojej czystokrwistej rodzinie, która uważała osoby niemagiczne oraz „brudnej krwi” za nic niewarte ścierwa. Mimo takiej właśnie rodziny Black, był zupełnie inny. Chociaż uwielbiał być w centrum uwagi, to jednak nie dało się go nie lubić, przynajmniej ja tak uważałam. I nawet jeśli przed oczami stanęła mi scena z peronu 9 i ¾, to jednak uważałam Syriusza za przyjaciela, a nawet za brata.
                Nagle do mojej głowy wpadła postać Remusa. Zaczęłam się zastanawiać, co w naszych relacjach się zmieniło. Na pewno nie traktowaliśmy się tak jak dawniej, między nami było coś więcej, jednak nie wiedziałam z czym to się wiązało. I chociaż Lupin należał do Huncwotów, to był on zupełnie inny od pozostałych chłopaków. To właśnie on podejmował rozważne decyzje i wyciągał swoich przyjaciół z opałów.
                Nie mogłabym pominąć Alice, z którą przez ostatni czas się coraz lepiej dogadywałam. Kingston była naprawdę przesympatyczną osobą, jednak potrafiła postawić na swoim i nigdy nie kłamała. W dodatku potrafiła wysłuchać i można było z nią szczerze porozmawiać. Poza tym jeśli ktoś chciał się dowiedzieć prawdy, wystarczyło się do niej zwrócić, nie owijała w bawełnę, nawet jeśli potrafiła kogoś zranić swoimi słowami.
                Brakowało mi też Mary, z którą dzieliłam dormitorium. MacDonald była raczej cichą osobą, która oddałaby wszystko za dobro swoich rodziców, mugolów, którzy prowadzili sklep warzywny. Dbała o nich i nigdy nie słyszałam, aby o nich się źle wyrażała, w dodatku była niezwykle dojrzała jak na swój wiek.
                No i Evans, moja najlepsza przyjaciółka odkąd tylko pamiętam. Zawsze mogłam na niej polegać, nigdy też się nie pokłóciłyśmy, poza krótką wymianą zdań na temat Snape’a. Lily była niezwykle mądra i wszystko robiła na czas, nic nie zostawiała nic na ostatnią chwilę. Nie wiem za co ją tak bardzo lubiłam, czy za jej wybuchowy temperament, czy za jej troskę i dobroć.
                Westchnęłam ciężko i opadłam na schody, szarpiąc palcami za włoski szczotki, którą szorowałam podłogę. Dyrektorka niestety wróciła do Domu Dziecka, wymyśliła nową karę dla swoich podopiecznych, dlatego wszyscy mieszkańcy budynku byli zajęci.
                Posiłki odbywały się w grobowej ciszy, nawet nie można było dosłyszeć odgłosu sztućców. Jednak za to dowiedziałam się, że moje przypuszczenia co do dyrektorki były słuszne, znak na jej przedramieniu mi się nie przewidział. Melanie opowiedziała mi, że Irene była jedną z ważniejszych sług Czarnego Pana, a także, że to właśnie on wysyła ją na wykonanie najważniejszych misji. Jednak Blue dowiedziała się o tym przez przypadek, nikt nic więcej o tym nie wiedział.
                Uniosłam wzrok na drzwi gabinetu dyrektorki. Irene w tamtym momencie przebywała w środku, a przez lekką szparę mogłam ujrzeć blade światło sączące się ze świecy. Przetarłam wolną dłonią czoło, po czym z powrotem zabrałam się do pracy. Po jakimś czasie drzwi wejściowe głośno zaskrzypiały, przez co spojrzałam zaciekawiona w stronę dźwięku.
                Do środka weszła Vanessa, a na jej ciemnej skórze dostrzegłam parę zaróżowionych miejsc, które pokazały się pod wpływem zimna. Kobieta uśmiechnęła się do mnie ciepło, po czym strzepała z siebie płatki śniegu, które zatrzymały się na jej płaszczu.
                – Kate – praktycznie westchnęła. – Dalej to polerujesz? – zapytała, patrząc z kwaśną miną na szczotkę znajdującą się w mojej dłoni. Pokiwałam smętnie głową, wracając do pracy. – Dobrze wiesz, że bym ci pomogła, ale Irene mi surowo zakazała pomagać wam. Od razu by się dowiedziała, że maczałam w tym palce.
                – Doskonale o tym wiem, Vanesso – odparłam spokojnie, wsłuchując się w dźwięk ocieranej szczotki o podłogę. – Lepiej jej się nie narażaj – dodałam, patrząc za siebie.
                Zdziwiona spojrzałam na postać stojącą za White. Porcelanowa cera dziewczyny lśniła w ciemności, jaka panowała na korytarzu, a czarne jak noc oczy omotały leniwie pomieszczenie. Moja szczęka prawie znalazła się na podłodze. Rosaline Hope.
                – Rose – szepnęłam zaskoczona. – Co ty tu robisz? – zapytałam, zbyt zszokowana, aby ruszyć się z miejsca.
                Na pewno nie miałam omamów, przede mną naprawdę stała moja współlokatorka z dormitorium. Tak dawno nie widziałam znajomej twarzy, że widok wydawał się zbyt absurdalny. Zamrugałam parę razy oczami, po czym zrobiłam parę kroków do przodu.
                – Zabili mojego tatę – wyszeptała, przez co gwałtownie się zatrzymałam – a ja zabiję ich.
                Jej słowa odbijały się w mojej głowie jak modlitwa. „Zabili mojego tatę, a ja zabiję ich”. To wydawało się tak bardzo przerażające, że nie wiedziałam co powinnam powiedzieć. Wiedziałam, że coś było nie tak, w końcu McGonagall nie przychodziłaby do Wieży Gryffindoru z byle jakiego pokoju. Poza tym mogłam się domyślić! Głupia!
                – KATHERINE ROULY! – usłyszałam donośny głos, przez co otrząsnęłam się z zadumy.
                Zamrugałam parę razy, posyłając zdziwione spojrzenie Vanessie. Widząc jej przerażoną minę, uśmiechnęłam się do niej pocieszająco. Zwróciłam się w kierunku gabinetu, przez szparę w drzwiach dostrzegłam surową twarz Irene. Wyprostowałam się i zadarłam podbródek, po czym ruszyłam do pomieszczenia. Z lekkim zawahaniem weszłam do gabinetu. Dyrektorka machnęła ręką
                Powoli podeszłam do drzwi salonu, ona machnęła do mnie ręką, abym się zbliżyła. Tak też zrobiłam. Stanęłam przed mahoniowym biurkiem. Na blacie stała świeca, która do połowy była wypalona, a wosk ściekał po całej jej długości. Dyrektorka siedziała na bogato zdobionym fotelu.
                W końcu Irene podniosła na mnie swoje spojrzenie. Jej żaba twarz w tamtym momencie wydawała się przezabawna, a wyłupiaste oczy o metalicznym kolorze nie odrywały wzroku od mojej twarzy. Po raz kolejny stwierdziłam, że ponownie przesadziła z makijażem.
                – Katherine – powiedziała, a jej usta rozszerzyły się w szerokim uśmiechu. – Jak się czujesz w tym miejscu, moja droga?
                To pytanie mogło wydawać się przyjazne, jednak wcale takie nie było. Słowa te przeciekały złośliwością i jadem, przez co wykrzywiłam twarz w grymasie niezadowolenia. Stałam dalej w tym samym miejscu, nie odpowiadając na pytanie kobiety.
                – Powinnaś być mi wdzięczna, Katherine – dodała po dłuższej chwili milczenia. – Gdybym chciała, już dawno by cię tu nie było. Wylądowałabyś w Domu Dziecka dla mugoli w śmierdzącej dzielnicy na końcu kraju. – Jej uśmiech, o ile to w ogóle możliwe, powiększył się.
                – Mugole są tacy jak my – powiedziałam.
                – Ha! Postradałaś zmysły, dziewczyno! – zagrzmiała. – Mugole to nic nie warte ścierwa! Tak samo jak mugolaki!
                Fiolki stojące na półce obok drzwi niebezpiecznie zadygotały. Zwęziłam oczy w szparki i mocno zacisnęłam pięści. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że spotkam taką osobę, jaką była Irene. Dyrektorka zaczęła grzebać w papierach, całkowicie mnie ignorując. Stałam tak jeszcze przez chwile, aż w końcu kobieta przypomniała sobie o mojej obecności.
                – Odprawiam cię, Katherine. Nie chcę cię widzieć w tym budynku do wakacji. Zabierz swoje rzeczy i nie pokazuj mi się – powiedziała beznamiętnie, a moja szczęka praktycznie znalazła się na podłodze.
                Odprawiła mnie? Za co? Zamrugałam parę razy, gdy świat przed moimi oczami zaczął wirować. Chwiejnym krokiem wycofałam się do drzwi, a gdy znalazłam się już na korytarzu biegiem ruszyłam do pokoju. Zatrzymałam się dopiero w swoim pokoju, kiedy opadłam na łóżko i zatopiłam swoją twarz w poduszce.
***
                Niedługo po tym, jak spakowałam swoje rzeczy, w szybę pokoju zaczęła stukać sowa Płomykówka. Głośny huk parokrotnie rozległ się po pomieszczeniu i ustąpił dopiero w momencie, kiedy otworzyłam okno. Chłód wdarł się do pokoju, przez co zadrżałam.
                Na liście, który sowa miała w dziobie, można było dostrzec lekko pochyłe, staranne pismo, które natychmiastowo rozpoznałam. Odebrałam kopertę od ptaka, po czym bez zbędnego czekania rozdarłam ją i rozwinęłam pergamin.

Droga Kate!
Mam dla ciebie ZNAKOMITĄ wiadomość! Babcia i rodzice zgodzili się, abyś przyjechała do nas za równe 3 dni! Będę na ciebie czekała w środę o 10:00 w kominku mojej babci! Po raz pierwszy święta spędzimy wspólnie, czyż to nie cudowne?! Mam już parę świetnych planów! Odpisz szybko!
Lily
PS. Nie masz odwrotu, musisz się pojawić!
PPS. Z twoją sową nie jest najlepiej, dlatego wysłałam do ciebie sowę moich rodziców.

***
Już pół godziny później stałam w salonie Domu Dziecka, a spakowany kufer oraz pusta klatka leżały obok mnie. Pożegnałam się z paroma osobami, które znałam bardziej lub mniej, a zaraz potem weszłam do kominka, po czym zniknęłam w towarzystwie zielonych płomieni.
***
                Ciemne i obskurne ściany wskazywały na to, że znalazłam się w Dziurawym Kotle. Wyciągnęłam z kominka bagaż, po czym ciągnąc go za sobą, przepychałam się pomiędzy okrągłymi stolikami. Nigdzie nie znalazłam miejsca, co mnie bardzo zmartwiło. Z wielkim trudem dostałam się do blatu, za którym stał właściciel pubu. Czarne, pokryte siwizną włosy zaczęły już powoli wypadać, pokazując łysinę na jego głowie. W szczęce nie miał już paru zębów, jednak to nie przeszkadzało mu w tym, aby uśmiechać się szeroko do gości. Podniósł wzrok znad kufli, a jego niebieskie oczy zabłysły radośnie.
                – Witaj, Kate. Dawno cię tu nie było! – zawołał z entuzjazmem, dzięki czemu na moich ustach wystąpił uśmiech.
                – Dzień dobry. Ma pan może jakieś wolne pokoje? – zapytałam z nadzieją.
                Tom, właściciel Dziurawego Kotła, pokręcił głową ze smutkiem, przerzucając przez ramię szmatkę, którą niedawno czyścił kufle. Oparł ręce na biodrach, a ja znowu dostrzegłam pewną istotną różnicę, mężczyźnie na plecach zaczynał wyrastać niewielki garb.
                – Niestety nie. Dobrze wiesz, że lubię ciebie oraz uwielbiałem twoich rodziców, jednak nic nie mogę z tym zrobić. Wszystkie zajęte i niestety nic nie wskazuje na to, żeby miejsce się zwolniło.
                Westchnęłam ciężko, kiwając ze zrozumieniem głową. Pożegnałam się z Tomem, po czym wyszłam z pubu na londyńskie ulice. Śnieg spadał z nieba, bajecznie wirując na wszystkie strony. Mróz dotarł do szpiku moich kości, przez co ponownie zadrżałam i otuliłam się szczelniej szalikiem z barwami Gryffindoru.
                Z zaciekawieniem spojrzałam na czerwono-żółty szalik. Niespodziewanie do mojej głowy wpadli Huncwoci. No tak! W końcu miałam do dyspozycji Syriusza i Jamesa, którzy mieszkali niedaleko.
                W domu Blacka nie mogłam się pojawić ze względu na moją „brudną krew” i jego rodzinę. Nie byłabym tam mile widziana, poza tym nie chciałam „skazić” ich domu moim całkowicie nieczarodziejskim pochodzeniem. Byłam pewna, że prędzej zostałabym pożarta przez matkę Syriusza, niż zdążyłabym wypowiedzieć zwyczajne „dzień dobry”.
                Tak więc zostało jedno wyjście, ostatnia możliwa szansa. James Potter mieszkał w Dolinie Godryka, a jego rodzice byli naprawdę sympatycznymi ludźmi. Poza tym zawsze pragnęłam spędzić choć parę dni w domu Potterów.
                Rozglądnęłam się ostrożnie, zaciskając palce na różdżce, która znajdowała się w kieszeni mojej kurtki. Zdziwiłam się, gdy dostrzegłam, że słońce już zaszło, a ulice praktycznie opustoszały. Dla bezpieczeństwa weszłam w jedną z ciemniejszych alejek, po czym wyciągnęłam prawą dłoń z różdżką przed siebie.
                Nagle przede mną wyrósł trzypiętrowy autobus, który był koloru wściekle fioletowego. Cofnęłam się gwałtownie do tyłu, zaskoczona nagłym pojawieniem się Błędnego Rycerza, byłam przekonana, że na ten środek transportu trzeba czekać o wiele dłużej.
                – Witam w imieniu załogi Błędnego Rycerza, nadzwyczajnego środka transportu dla czarownic i czarodziejów zagubionych w świecie Mugoli. Wystarczy machnąć ręką, która ma moc i wejść do środka, a zawieziemy pana, dokąd sobie pan zażyczy. Nazywam się Steven Gardner i tego dnia będę pani przewodnikiem...
                Konduktor popatrzył się na mnie uważnie, po czym na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. Oparł się o ściankę autobusu, stojąc tak przez chwilę. Mężczyzna na oko miał 30 lat, a na jego nosie spoczywały okulary z grubymi szkłami. Był wysoki i szczupły. Jego rozczochrane blond włosy, czarne oczy, w których czaiły się ogniki i niewielki zarost mogły wskazywać na to, że miał w sobie trochę dziecka.
                – Gdzie chcesz jechać? – zapytał z wyczekiwaniem.
                Otrząsnęłam się z szoku i podeszłam parę kroków.
                – Dolina Godryka – powiedziałam szybko, dając mężczyźnie wyliczoną kwotę za przejazd.
                Steven pomógł mi wtaszczyć kufer oraz klatkę do autobusu. Schodki były strome i na pewno trudne do przejścia. Szybko rozglądnęłam się po wnętrzu pojazdu. Wszędzie walały się krzesła, a większość z nich była poprzewracana. Pasażerowie byli zieloni na twarzach, co mnie jeszcze bardziej przeraziło.
                – Radzę się czegoś mocno przytrzymać – powiedział Steven. – Może nieco szarpać – dodał z rozbawieniem.
                Zanim dokończył mówić, Błędny Rycerz ruszył, przez co z wielkim hukiem runęłam na ziemie, mocno się przy tym obijając. Jęknęłam, po czym złapałam się poręcz i podniosłam jedno z krzeseł, które leżały na posadzce. Usiadłam na nim, mając nadzieję, że jest ono przynajmniej trochę stabilne.
***
                Na trzęsących się nogach wyszłam z Błędnego Rycerza. Kręciło mi się w głowie, całe moje ciało było poobijane, co potwierdzały fioletowe sińce. Kontakt z podłogą miałam częściej niż można by się tego spodziewać, co mnie całkowicie odrzucało od tego środka transportu.
                – Jazda Błędnym Rycerzem nie jest taka prosta, prawda? – usłyszałam czyiś głos, przez co natychmiast spojrzałam na właścicielkę głosu.
                Przede mną stała staruszka, a jej zielone oczy posyłały mi współczujące, ale także rozbawione spojrzenie. Na jej twarzy gościły zmarszczki, a od lewej brwi do szyi można było dostrzec cienką bliznę. Kobieta poklepała mnie delikatnie po ramieniu, uśmiechając się delikatnie.
                – Jazda nie była za przyjemna – odparłam.
                Rozglądnęłam się po okolicy. Na środku niewielkiego placu stała fontanna, z której jednak nie wydobywała się woda. Mały kościół, który znajdował się tuż przy zakręcie był nieco stary, jednak zachęcający. Za nim mogłam dostrzec cmentarz. Od każdej strony rozciągały się domy. Mimo że nie było to miasteczko całkowicie zamieszkane przez czarodziejów, to w powietrzu czuło się prawdziwą magię.
                – Wie pani może gdzie znajduje się dom państwa Potterów? – zapytałam z nadzieją, gdy zdałam sobie sprawę, że kobieta wciąż mi się przyglądała.
                – Potterów? Oczywiście, że wiem. Bardzo sympatyczni ludzie, chociaż ich syn to mały łobuziak – na to stwierdzenie zaśmiała się cicho. – Musisz iść tą ulicą prosto, a później skręcić w drugą aleję w prawo. Czwarty dom po lewej stronie, na pewno to rozpoznasz.
                Podziękowałam jej, po czym ruszyłam we wskazanym kierunku. Uliczne lampy rzucały niemrawy blask białego światła na drogę, przez co trudno było cokolwiek zobaczyć pośród mroku. Tak jak poradziła mi staruszka, skręciłam w drugą aleję w prawo. Przede mną znajdowało się mnóstwo domków.
                Czwarty dom po lewej stronie był jednak całkowicie inny. Drewniany płot sięgał mi do pasa. Odświeżona kamienna ścieżka prowadziła wprost do drzwi wejściowych. Otworzyłam metalową bramkę, po czym tłukąc się niemiłosiernie, dotarłam pod dom. Budynek zrobiony był z szarego kamienia. Duży ogród z paroma drzewami na pewno był piękny, jednak w tamtym momencie pokrywał go po same brzegi biały puch.
                Stanęłam przed wielkimi dębowymi drzwiami. Ze środka wydobywały się dźwięki muzyki, a wśród śpiewu piosenkarza mogłam dosłyszeć wycie Jamesa. Uśmiechnęłam się do drzwi, po czym wzięłam głęboki wdech. Chwyciłam mocniej rączkę mojego kufra. Nacisnęłam przycisk dzwonka, praktycznie natychmiast po całym domu rozległ się melodyjny odgłos sygnału.

                Ktoś zbiegł w środku po schodach, a następnie wrota delikatnie się uchyliły, rzucając na moją postać smużkę światła.

7 komentarzy:

  1. Fajnie, że Kate i rose się spotkały. Tylko szkoda, że w takich złych okolicznościach dla rose.
    No to Kate zapowiada się fajny Sylwester jak ma jechać do Lily.
    Myślę, że James przyjmie kate na te dwa dni do siebie.

    Czekam na kolejny rozdział i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo podoba mi się Twój nowy szablon. Jest cudowny.
    Co do rozdziału, bardzo fajny! Mam nadzieję, że Rose się poczuje jak w domu w domu dziecka! A Potter musi przyjąć ją na te 2 dni! :D
    Zastanawia mnie, co to u Rogasia się dzieje. Imprezka beze mnie? XD
    A tak na serio to nie widzę błędów, masz bogate słownictwo, fajne opisy, dobrze, że robisz akapity, teraz wiadomo co, gdzie i jak :)
    Dobra, za bardzo się rozpisałem, jak na twórczość własną bardzo fajnie ci to wychodzi, trzymaj tak dalej!
    Huncwot.

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaa świetnie, że Kate spędzi dwa dni u Jamesa! <3 Jestem ciekawa czy może coś między nimi...? ;> A potem u Lily! Też pewnie będzie super! :D Ale ja kocham huncwotów więc z nich najbardziej się cieszę! ;*

    Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejny rozdział! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzisiaj zaczęłam czytać, a już się zakochałam! <3
    Kate i James. Razem. W jednym domu. Przez dwa dni. *-*
    No wiesz, dużo rzeczy może się wydarzyć w ciągu dwóch dni ^^
    Postanowiłam reaktywować mojego bloga (http://lily-james-lovestory.blogspot.com/), dlatego też odnalazłam Twojego bloga :D Taki szczęśliwy przypadek :3
    Nowej notki u mnie możesz spodziewać się niebawem, ale jeszcze o tym napiszę :>
    Blog cudny, będę zaglądać, czytać i komentować :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wierzę, że drzwi domu Potterów będą również otwarte dla Kate. Notka cudowna. Szkoda mi Katherine, która przez jakąś głupią jędzę musiała na szybko kombinować sobie jakiś nocleg. Nie rozumiem po co deklarowała się, że ją przygarnie, a potem ją wyrzuca...
    W ogóle biedna Rose. Mam wrażenie, że tyle w niej nienawiści skoro chce zabić tych, którzy zabili jej tatę. Oby nie przeszła na "ciemną stronę"

    OdpowiedzUsuń
  6. To znowu ja :3
    Nowa notka już jest na blogu, jeśli nadal Cię to interesuje :>
    http://lily-james-lovestory.blogspot.com/2014/12/chapter-1-sowa-part-1.html
    Mam nadzieję, że Ci się spodoba ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej chciałam Cię nominować do Liebster Blog Award. Wszystkie szczegóły znajdziesz tutaj:
    http://ruda-i-huncwoci.blog.pl/liebster-blog-award/

    Pozdrawiam

    PS. Kiedy nowa notka?

    OdpowiedzUsuń

.
.
.
.
.
.
template by oreuis