Chciałam was
przeprosić za długie czekanie na ten rozdział. Pozostawia on sobie wiele do
życzenia. Nawet on nie zasługuje na dedykacje dla któregoś z was. Wszystko tu
jest tak pomieszane, ale za wszelką cenę chciałam dodać go albo 31 grudnia, albo
1 stycznia. Udało mi się to drugie, więc cóż. Przepraszam za jakość. Chciałam
po prostu ująć w tym rozdziale coś zabawnego i dramatycznego, nie wiem czy mi się udało.
Pozdrawiam.
___________________________________________________________
W niewielkiej szparze między drzwiami pojawiła się gęsta
kruczoczarna czupryna. Orzechowe oczy, które były ukryte za okularami, wyrażały
totalne otępienie. Chłopak oparł się zaskoczony o framugę drzwi, po czym wolną
ręką pomierzwił sobie włosy, wpatrując się w przestrzeń za mną. James Potter
zamrugał parokrotnie, po czym cofnął się z powrotem do mieszkania. W środku
można było usłyszeć głośne tupanie.
Drzwi zamknęły się przede mną z cichym trzaskiem, przez co
moja szczęka prawie znalazła się na podłodze. Stanęłam jeszcze bardziej
osłupiała niż Potter. Westchnęłam, chciałam zawrócić i wracać z powrotem
wydeptaną przeze mną ścieżką, udając, że nigdy nie odwiedziłam Doliny Godryka.
Jednak zatrzymałam się nagle, gdy z domu dobiegł mnie znajomy głos.
– Co jest, James?
To krótkie zdanie na pewno należało do Syriusza Blacka.
Drzwi ponownie się otworzyły, tym razem szerzej, a ciemność została
całkowicie oświetlona. Zmrużyłam oczy, dzięki czemu zdołałam dostrzec dwie
męskie sylwetki. Przede mną stali, nie kto inny, jak Syriusz oraz James w całej
okazałości. Spłonęłam szkarłatnym rumieńcem wstydu. Nie chciałam nikogo
nachodzić w wieczornych porach, dlatego w tamtym momencie nie mogłam wydusić z
siebie ani słowa. Schowałam twarz w gryfońskim szaliku, aby przynajmniej trochę
ukryć czerwień na mojej twarzy.
– Rouly? Co ty tu robisz? – po głosie poznałam, że osobą,
która zadała mi to pytanie był Black.
Posłałam w jego kierunku niemrawy uśmiech, dokładnie mu się
przyglądając. Brązowe włosy miał lekko poczochrane, a w miodowych oczach kryły
się iskierki rozbawienia. Ręce trzymał za plecami, przewyższał o parę cali
pozostałych Huncwotów.
– Eeeee, cześć? – przywitałam się.
– Wchodź! – rozkazał mi James, ciągnąc mnie za rękaw kurtki.
Zostałam dosłownie wepchnięta do domu, przez co potknęłam
się o próg i miałabym bliski kontakt z podłogą, gdyby James mnie nie
przytrzymał. Z mojej głowy spadł kaptur, a płatki śniegu, które na nim się
znajdowały, bezwiednie opadły na podłogę.
– Och, dziękuję – wymamrotałam, prostując się.
Znajdowałam się w niewielkim hallu. Na jasnych ścianach
wywieszone były obrazy. Drewniane schody prowadziły na górne piętro, a pod nimi
dostrzegłam komórkę na miotły. Ale nie na to najbardziej rzucało mi się w oczy.
Najbardziej cieszyłam się z widoku Huncwotów, którzy stali tuż przede mną.
– A więc powiedz mi co cię sprowadza w moje skromne progi –
odezwał się ponownie James.
To zdanie mogłoby brzmieć bardzo poważnie, gdyby nie nutka
rozbawienia, która czaiła się w jego głosie. James był jedynym dzieckiem
państwa Potterów, którzy pracowali jako aurorzy. Byli oni zamożni, a Jamesowi
niczego w życiu nie brakowało. Można by powiedzieć, że zawsze otrzymywał to,
czego sobie zażyczył. Miał wspaniałych przyjaciół, kochających rodziców, był
pewny siebie i dużo osób go lubiło.
Właśnie w tamtym momencie James Potter wpatrywał się we mnie
swoimi orzechowymi tęczówkami, wyczekując odpowiedzi od Kate Rouly, która wcale
nie była aż tak bogata, nie miała rodziny, bliskich, a cała jej odwaga i
pewność siebie wyparowały w jednej chwili. Lepiej złożyć się nie mogło.
– Ja chciałam o coś zapytać, ale jestem pewna, że to będzie
bezsensowne – powiedziałam powoli.
– Zawsze dobrze jest spróbować, Rouly – wtrącił mi się w
słowo Black, a na jego ustach błąkał się nonszalancki uśmiech.
Wzięłam głęboki wdech, ponownie chowając twarz w szalik. Nie
wiedziałam dlaczego się tak bałam, przecież Huncwoci byli moimi przyjaciółmi.
Uśmiechnęłam się na tą myśl, po czym wyprostowałam się i spojrzałam prosto w
oczy właścicielowi domu.
– Trochę…naraziłam się dyrektorce Domu Dziecka. Kazała mi
się wynieść i wrócić dopiero na wakacje. Byłam w Dziurawym Kotle, bo myślałam,
że tam będą wolne pokoje, ale ponownie się pomyliłam. Do Lily mam dopiero
przyjechać za dwa dni. Dlatego zostałam bez noclegu, ale widzę, że u ciebie nie
ma miejsca – mówiąc to, spojrzałam z niemrawym uśmiechem na pozostałych
Huncwotów.
– Miałaś racje, Kate, to pytanie było bezsensowne –
powiedział James. – Pewnie, że możesz u mnie zostać, mamy pełno wolnych pokoi!
Poza tym mama będzie zadowolona, że w końcu jakaś dziewczyna odwiedziła nasze
skromne progi.
Spojrzałam na Pottera z niedowierzaniem, a on zaśmiał się i
stanowczym ruchem przyciągnął mnie do siebie, zamykając w mocnym uścisku.
Zaskoczona stałam przez chwilę w miejscu, nie dowierzając we własne szczęście.
Uśmiechnęłam się w koszulkę chłopaka, po czym odsunęłam się od niego.
– Poza tym – kontynuował James – zawsze jesteś tu mile
widziana. Jesteś dla mnie jak siostra – dodał, mierzwiąc mi włosy.
Uśmiechnęłam się do niego promiennie, pokazując cały rząd
zębów. Przez całą drogę do sypialni Gryfoni nie przestawali ględzić o
przeróżnych pierdołach. Do moich myśli docierały tylko urywki zdań, ponieważ
nie mogłam się nadziwić wspaniałością posiadłości państwa Potterów.
Nagle przed oczami stanęła mi postać mojej przyjaciółki. O
tak, Lily i James byliby naprawdę wybuchową parą. Świat powinien dążyć do
równowagi, a Evans i Potter idealnie by się do tego nadawali, oboje
dopełnialiby się. W końcu nie o to chodzi w tym świecie, czy to nie jest tak,
że przeciwieństwa się przyciągają? Jeśli patrzeć na tą dwójkę jest zupełnie
inaczej.
W pewnym momencie James przerwał swoją paplaninę i otworzył
drzwi do jednych z sypialni. Szarobłękitne ściany sprawiały, że pomieszczenie
stawało się optycznie większe. Dwuosobowe łóżko, posłane szkarłatnym
materiałem, stało przy lewej ścianie, a po prawej stronie znajdowała się
niewielka komoda, na której leżał dzban z tulipanami. Od razu na myśl mi
przyszło, że kwiaty muszą być wspierane przez parę zaklęć, aby nie
uschły. Na ścianach wisiało parę obrazów natury, a obok drzwi samotnie stał
czerwony fotel.
– Rozgość się – powiedział w końcu James, szczerząc się w
moim kierunku.
Weszłam oniemiała do pomieszczenia i prawie natychmiast
zajęłam miejsce na łóżku. Delikatny materiał ślizgał mi się pod palcami, a
delikatne światło oświetlało całe pomieszczenie. Nawet nie wiem kiedy zamknęły
się za mną drzwi i pozostałam sama.
***
Wieczór spędziłam samotnie zamknięta w sypialni. Przede mną
znajdował się album pełen zdjęć, a w mojej głowie aż szumiało od wspomnień.
Fotografie przedstawiały głównie moich rodziców, przez co nie mogłam wytrzymać
płynących z moich oczu łez, które kapały na pościel, pozostawiając na niej
mokre plamy. Tak bardzo za nimi tęskniłam.
Tak bardzo pragnęłam siedzieć w tamtym momencie w jadalni
przy stole i grać z moim tatą w szachy czarodziejów, które tak bardzo
uwielbiał. Chciałam opowiadać mojej mamie o każdym dniu spędzonym w Hogwarcie,
o każdym moim upadku i wzniesieniu. Marzyłam, aby ujrzeć ich miny, gdy po raz
pierwszy przyprowadziłabym chłopaka do domu. Zastanawiam się, jaka byłaby ich
reakcja na moje SUMy i OPCMy, na które tak ciężko zaczęłam pracować już od
pierwszego roku w zamku.
Ale to wszystko przeminęło.
Ostatni szloch wydarł się z mojego gardła, po czym
stanowczym, ale także niezdarnym, ruchem otarłam łzy z policzków. Z hukiem
zatrzasnęłam album, po czym schowałam go do kufra. Przecież rodzice życzyliby
sobie, abym była szczęśliwa i cieszyła się każdym dniem. Chcieli, żebym zaznała
radości w swoim życiu.
Wstałam z łóżka i szybko przemierzyłam odległość, która
dzieliła mnie od drzwi. Otworzyłam je i wyszłam na korytarz. Rozglądnęłam się,
po czym bezszelestnie ruszyłam w poszukiwaniu łazienki. Po jakiś 5 minutach
krzątania się w końcu odkryłam, że toaleta znajduje się na końcu korytarza.
Wślizgnęłam się do wyłożonej kafelkami łazienki i
automatycznie spojrzałam w lustro. Patrzyła na mnie przerażona dziewczyna z
wielkimi niebieskimi oczami. Moja skóra była blada, wchodziła nawet w odcień
szarości. Blond włosy, całkowicie splątane, luźno opadały na plecy.
Oderwałam wzrok od lustra i rozebrałam się. Szybko
wskoczyłam pod prysznic, stając w chłodnym brodziku. Zadrżałam, a moja dłoń
automatycznie skierowała się do zaworu z gorącą wodą. Ciepłe krople ciurkiem
zaczęły spływać po moim ciele, nieprzyjemnie parząc mnie w skórę. Nie zmieniłam
jednak temperatury, po pewnym czasie organizm przyzwyczaił się do ciepła.
Stałam przez parę minut, bezczynnie wpatrując się w ściankę
prysznica. Nie było widać co jest na zewnątrz przez parę, która osadziła się na
szkle. Przetarłam jego niewielką część wierzchem dłoni, dzięki czemu ujrzałam
lekko zamazaną łazienkę. Po paru minutach wyszłam spod spryskiwacza.
Odruchowo spojrzałam w lustro. Moja skóra była lekko
zaróżowiona, dzięki nabrała choć trochę koloru. Zamrugałam parokrotnie,
wpatrując się w bliznę, która ciągnęła się od biodra do górnej części uda.
Skrzywiłam się i drżącymi palcami dotknęłam wypukłości.
Odwróciłam wzrok i zaczęłam wycierać się puchatym
ręcznikiem. Wcisnęłam na siebie piżamę i szybko przemknęłam pustym korytarzem
do sypialni. Zmęczona całym dniem, ze spokojem opadłam na poduszki. Praktycznie
w tym samym momencie zasnęłam.
***
Następnego ranka siedziałam wraz z chłopakami w przestronnym
salonie. O dziwo, znajdował się tam także telewizor. Nie miałam pojęcia,
że czarodzieje posiadają coś takiego jak telewizor, ale nie pytałam o to
Jamesa, byłam pewna, że przekręciłby z pięćdziesiąt razy słowo „telewizor”.
Pewnie nawet nie wiedział, że jest istnieje coś takiego jak „pilot”.
Przerzucając kanały, dyskutowaliśmy o przeróżnych taktykach
Quidditcha. Jednak nie mogłam nie zauważyć, że Gryfoni coś kombinują, widać to
było po ich zachowaniu i tajemniczych szeptach. Jednak było wiadomo, że
Huncwoci knuli i knuć będą, jednak za to ich lubiłam. Zawsze poprawiali mi
humor.
Powinnam być na nich zła, ponieważ Gryffindor w ciągu trzech
lat nie wygrał Pucharu Domów, co jak każdy dobrze wie, jest niebywałym
wyróżnieniem dla jednego z czterech domów. Staranie jednak nic nie dawało,
ponieważ punkty traciliśmy szybciej niż je zyskiwaliśmy.
Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że w pewnym momencie Peter
przejął pilot. W niewielkim telewizorze pokazane było Animal Planet, a
dokładniej zwierzęta w czasie godów. Widząc to, Syriusz próbował wyrwać
biednemu Pettigrewowi przełącznik.
– PETER TO NIE JEST KANAŁ DLA DZIECI! – wrzeszczał Black,
śmiejąc się jeszcze bardziej, gdy zakrył Peterowi oczy – nie patrz na to, mój
przyjacielu!
Pettigrew zaczął coś niewyraźnie krzyczeć, tym samym
próbując strącić ręce Syriusza z jego oczu. Po chwili do całego zamieszania
dołączyli się pozostali Huncwoci, a jeden był głośniejszy od drugiego.
Siedziałam obok nich, śmiejąc się z zaistniałej sytuacji.
– JA MUSZĘ SIĘ TEGO NAOGLĄDAĆ, BO NIE MAM DZIEWCZYNY! –
przekrzyczał wrzawę Peter – NA PRZYSZŁOŚĆ MUSZĘ WIEDZIEĆ JAK TO SIĘ ROBI!
Wszyscy zamarli w bezruchu, w spokoju trawiąc słowa
Pettigrewa. Za to sam Peter spłonął szkarłatnym rumieńcem aż po czubek uszów.
Już po chwili słychać było tylko głośny śmiech oraz nieudolne tłumaczenia
Pettigrewa.
– Wcale nic takiego nie powiedziałem! – zaprzeczał, z
sekundy na sekundę robiąc się coraz bardziej czerwony na twarzy.
Pokręciłam głową i złapałam za kubek z gorącą herbatą.
Otworzyłam tylnie drzwi domu, po czym wyszłam na podwórko. Zimne powietrze
natychmiast omiotło moją twarz, a mi to wcale nie przeszkadzało.
***
Na zewnątrz przebywałam już więcej niż piętnaście minut.
Zafascynowana obserwowałam taniec płatków śniegu, które spiralnymi ruchami
opadały na ośnieżoną ziemię, niknąc w bieli. W już i tak zmarzniętych dłoniach
trzymałam kubek z herbatą, która już dawno zdążyła się ochłodzić. Mimo tego nie
chciałam wypuszczać go z rąk. Wydawało mi się, że jeśli go upuszczę, moje życie
pęknie jak dryfująca bańka mydlana.
Serce rytmicznie uderzało mi o klatkę piersiową, a po
poprzednim biciu pozostawało tylko echo. Bez tego małego i drobnego ruchu nie
byłoby życia, nie było by ludzkości. Jeden gest mógł zrobić tak wiele, więc
dlaczego czasami nie korzystamy z szansy nam danej? Czy potrafilibyśmy
powiedzieć w przeciągu jednej sekundy coś, co tak bardzo chcielibyśmy wyjawić?
Jednak jedno zaklęcie, niewybaczalne słowo i zwykłe
machnięcie różdżką potrafi zniszczyć całe życie człowieka. Dwa słowa mogą
sprawić, aby serce już nigdy nie zabiło nam w pierś. Wystarczyłoby, żeby
człowiek już nigdy nie spojrzał na ten świat, aby wykrzesał ducha. Avada Kedavra, a żywa istota nie wyda już z siebie żadnego dźwięku, nie
zaczerpnie już więcej tchu, a ostatnie co zobaczy to szybujące w jej stronę
zielone światło.
Każdy potrzebuje wsparcia i miłości, jednak zło coraz
bardziej pogrąża świat w ciemności, a Czarny Pan coraz bardziej zagłębia się w
oblicze Czarnej Magii. I to jest okropne.
Ten-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać swoją działalność rozpoczął paręnaście
lat temu, jednak w ostatnich czasach stał się tak popularny. A do jego kręgów
coraz więcej osób przystępuje.
Ślizgoni z Gryfonami toczą odwieczną walkę. Te dwa domy
różnią się tak bardzo, poglądy w nich są zupełnie odmienne. Podopieczni
Gryffindora nienawidzą się ze Ślizgonami, a Ślizgoni nie cierpią Gryfonów. Czy
mogłoby być kiedyś inaczej? Wydaję mi się, że nie.
Na myśl od razu przyszedł mi Severus Snape, najlepszy
przyjaciel Lily Evans. Robi z siebie ofiarę losu, a tylko nieliczni potrafią
dostrzec, że to on prowokuje, jako pierwszy wyciągając różdżkę. Poza tym Snape
krąży wokół Mulcibera i Avery’ego, najgorszych ze wszystkich Ślizgonów.
Prychnęłam cicho przed nosem. Czasami zastanawiałam się, czy nauczyciele w
Hogwarcie są ślepi czy po prostu nie chcą widzieć dziwnego zachowania
podopiecznych domu węża.
Spojrzałam wysoko w niebo. Księżyc, który był dopiero co po
pełni, otoczony był szeregiem gwiazd, które oświetlały Dolinę Godryka. Nie
mogłam się doczekać powrotu do Hogwartu, bardzo chciałam się znaleźć w
magicznym świecie. Moim świecie.
– O czym myślisz? – usłyszałam za sobą spokojny głos, przez
który na moich ustach pojawił się delikatny uśmiech.
Cichy
szelest butów świadczył o tym, że Remus podszedł bliżej. Odwróciłam się do
niego, badając jego postać wzrokiem. Jego brązowe włosy targał delikatny
podmuch wiatru. Miodowe tęczówki miał utkwione we mnie, a ja dostrzegłam, że
przestępuje z nogi na nogę. Uśmiechnęłam się na ten widok, po czym odsunęłam
się, robiąc mu tym samym miejsce. Chłopak od razu zajął wolną przestrzeń.
– A
więc? – zapytał, a jego brwi powędrowały wysoko do góry. – Wiesz, że mi możesz
powiedzieć wszystko. W końcu jesteśmy przyjaciółmi – dodał, szturchając mnie
ramieniem.
– O
niczym konkretnym – odparłam wymijająco. – Dlaczego tu przyszedłeś?
Remus wzruszył ramionami, na co ja zaśmiałam się cicho. Siedzieliśmy
chwilę w milczeniu. Po pewnym czasie przybliżyłam się do Remusa, kładąc swoją
głowę na jego barku. Ciepłe ręce Lupina powędrowały do moich, przez chwilę mi
je przytrzymując. W duchu dziękowałam mu za taki drobny gest.
– Jak się macie, zakochani? – na podwórko zawitał Black,
szczerząc te swoje zęby.
Spojrzałam na niego spode łba. Mimo tego, że nie starał się
być przystojnym, w tamtym momencie właśnie taki był. Jego cera stała się
jaśniejsza, a przydługie włosy okalały jego twarz. Szare oczy z rozbawieniem
obserwowały scenę, która właśnie się rozegrała.
– Zaraz wracam – bąknął Remus, patrząc się na swojego
przyjaciela. Już po chwili go nie było.
– No więc, Rouly – powiedział Syriusz, zajmując miejsce
Remusa – jak się masz?
– W porządku – burknęłam, nie patrząc mu w oczy.
– Och, Rouly, Rouly. Znam cię na tyle długo, że potrafię
zobaczyć, że coś cię trapi. Może się – tutaj zrobił przerwę na krótki śmiech –
zakochałaś?
Moje policzki pokryły się szkarłatem. Ja? Zakochana? To
jakieś totalne bzdury. Niedorzeczność. Kątem oka zobaczyłam, jak Black uśmiecha
się kpiąco.
– Nie wygaduj bzdur – powiedziałam szybko.
– W takim razie – kontynuował – jeśli coś cię trapi to to
wykrzycz. Jest duże prawdopodobieństwo, że tutaj nikt nie zwróci uwagi na
wydzierającą się świruskę.
Popatrzyłam się na niego z niedowierzaniem. Powinnam zrobić
listę niedorzecznych słów, które Black wypowiedział. Więc co mnie skłoniło do
wstania? Nie mam pojęcia. Przeszłam parę stóp, brodząc po kolana przez śnieg.
Kątem oka spojrzałam na Syriusza. Uśmiechnęłam się drwiąco, po czym odwróciłam
się tak, by patrzeć w szare oczy Blacka.
– BLACK TO NAJWIĘKSZY IDIOTA CHODZĄCY NA TYM ŚWIECIE! –
krzyknęłam, po czym zgięłam się wpół od śmiechu.
Syriusz tylko pokręcił głową, uśmiechając się po Huncwocku.
Jednym susem pokonał odległość, która nas dzieliła, po czym przerzucił mnie
przez ramię. Próbowałam krzyczeć i się wyrwać, jednak wszystko na marne. Po
chwili wylądowałam w wielkiej zaspie śniegu. Oburzona skrzyżowałam ręce na
piersi, posyłając mu spojrzenie godne samej profesor McGonagall.
– Jesteś kretynem! – krzyknęłam, jednak po chwili na moich
ustach pojawił się uśmiech.
– ROULY JEST NAJWIĘKSZĄ Z NAJWIĘKSZYCH IDIOTEK NA ŚWIECIE! – wrzasnął.
Zaczęłam go gonić, jednak niewiele to pomogło, ponieważ śnieg
skutecznie mnie zatrzymywał. Jednak w końcu go dogoniłam. Wskoczyłam mu na
plecy i zaczęłam mu wmasowywać w twarz śnieżkę, którą niezdarnym ruchem
uformowałam zanim go dogoniłam.
Po chwili z domu wychylili się pozostali Huncwoci (Peter był
dalej czerwony jak piwonia). Wszyscy dołączyli do naszej bitwy. Nie zwracaliśmy
uwagi na przeraźliwy chłód, nikt z nas nawet nie pomyślał o założeniu kurtek.
Zabawa się skończyła, gdy James wrzucił mi za bluzkę śnieg.
Z zimna zaczęłam tak głośno krzyczeć, że aż paru sąsiadów wychyliło się za okno
grożąc, że wezwą policję za zakłócanie spokoju. Jednak nikt z nas nie przejął
się tym zbytnio, a dla mnie liczyła się zemsta. Próbowałam wepchnąć Pottera w
największą z zasp, jednak wyszło na to, że to ja tam wylądowałam.
Po tym niefortunnym zdarzeniu zziębnięci wróciliśmy do
domu. Pędem pobiegliśmy do kominka, pragnąc się ogrzać. Jednak my zawsze mamy
pecha. Akurat w tym samym momencie, państwo Potter wrócili z pracy.
Pani Potter spojrzała się na nas
przerażona. Jej orzechowe oczy prawie wyszły z orbit, a brązowe włosy wymknęły
się spod koka, gdy zaczęła gwałtownie kręcić głową. W błyskawicznym tempie
Euphemia Potter zaparzyła nam herbaty. Równie szybko wysuszyła nam ubrania i
otuliła szczelnie z pięcioma kocami. Na jej twarzy było widać mnóstwo
zmarszczek zmartwienia.
– Mamo…
To nic takiego! – burknął po raz setny James. – Przecież nic nam nie jest!
–
James, myślałam, że jesteś odpowiedzialny! – powiedziała nerwowo pani Potter. –
Poza tym myślałam, że wychowałam cię tak jak trzeba. Kultura wymaga, abyś
przedstawił swoją koleżankę.
Na
wspomnienie o mnie oblałam się szkarłatnym rumieńcem. Wstałam z miejsca i
wyciągnęłam wolną dłoń do mamy Jamesa. Kobieta spojrzała na mnie dobrodusznie,
a w jej oczach zaszkliły się łzy.
–
Proszę mi wybaczyć. Jestem Kate Rouly – przedstawiłam się. Poczułam, jak James
stanął koło mnie.
– Jest
dla nas jak siostra – dodał chłopak, mierzwiąc mnie po włosach. – Nie miała
gdzie iść, a was wczoraj nie było całą noc, więc się zgodziłem, żeby
przenocowała u nas. Nie gniewaj się.
– Nie gniewaj się! – zawołała pani
Potter, a ja poczułam się tak, jakbym z sekundy na sekundę coraz bardziej się
kurczyła. – Nie bądź niepoważny, James! Kochana – kobieta zwróciła się do mnie –
możesz u nas zostać ile tylko zechcesz. Zawsze miło jesteś widziana w naszym
domu – powiedziała, po czym zamknęła mnie w mocnym uścisku.
Do
salonu nagle wszedł pan Potter. Widząc zaistniałą scenę zatrzymał się w
półkroku i pomierzwił swoją bujną kruczoczarną czuprynę, która i tak była
skierowana na wszystkie strony. Jego zielone oczy wyrażały totalne zdumienie.
Był dobre parę cali wyższy od swojego syna i mogłam też dostrzec, że miał o
wiele silniejszą sylwetkę od Jamesa.
– Och,
Euphemio, w końcu będziesz miała z kim porozmawiać o kobiecych sprawach –
powiedział żartobliwym tonem pan Fleamont Potter.
Pani Potter przewróciła oczami,
po czym uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Poczułam się tak, jakbym miała
drugą mamę.
***
Wieczorem, po wykwintnej kolacji, którą zaserwowała nam pani
Potter, państwo Potter, Huncwoci oraz ja oglądaliśmy TV. Nie wiedziałam, w
którym momencie złapałam tak dobry kontakt z rodzicami Jamesa. W pewnym
momencie na ekran wstąpiła mugolska reporterka. Pan Potter pogłośnił odbiornik,
dzięki czemu zdołaliśmy usłyszeć każde słowo.
Dzisiaj koło godziny pierwszej nad
ranem na jednych z bristolskich ulic stało się coś, czego nie da się wyjaśnić.
W jednej z opuszczonych alejek znaleziono pięciu ludzi, którzy niestety byli
martwi. Udało nam się ustalić ich dane osobowe, wszyscy z nich wywodzili się z
dobrych rodzin. Lekarze badają co było przyczyną śmierci tak dużej grupy osób.
Udało nam się znaleźć świadka tego nieszczęsnego wypadku, jednak twierdzi on,
że prawie nic nie pamięta.
– Pamiętam tylko zielony błysk światła! – powiedział świadek. – Proszę mnie nie dręczyć i zostawić w
spokoju!
Kto stoi za tym dziwnym zjawiskiem?
Przypominamy, że pod koniec września z nieznanych powodów zginęło piętnastu
ludzi w Londynie. Co lub kto stoi za tymi atakami? Specjalnie wynajęte służby
dalej pracują nad wyjaśnieniem wszystkich tajemniczych zgonów.
– Tak, dzisiaj w Ministerstwie mieliśmy niezły kocioł –
powiedział pan Potter. – Parszywa sprawa, zabójstwo od zaklęcia
niewybaczalnego. Robimy wszystko co w naszej mocy, jednak to nie jest takie łatwe
wytropić sprawców tego zajścia.
Telewizor zgasł, przez co w pomieszczeniu zapanował mrok. Usłyszałam
protestujący okrzyk Jamesa i mnóstwo pytań, które wypłynęły z jego ust.
– Żadnych pytań. Już, zmykajcie do łóżek! – rozkazała pani
Potter.
Nieśpiesznie zaczęliśmy wracać do sypialni. W końcu dotarłam
do pokoju gościnnego, a James wskazał mi, gdzie znajduje się jego pokój.
Podziękowałam mu, po czym zamknęłam drzwi. Dostrzegłam, że pościel na łóżku się
zmieniła, a ja po raz kolejny tego dnia stwierdziłam, że pani Euphemia Potter
jest dla mnie jak druga mama.
***
Wskazówki tej nocy niemiłosiernie się wlekły. W moich
myślach formowały się przerażające historie, a jedna gorsza od drugiej. Nie
mogłam zasnąć, krążyłam po pokoju, rozglądając się z postrachem, jakby za
chwilę ktoś miał wyskoczyć z komody i rzucić się na mnie. Jednak nic takiego
się nie stało.
Tik, tak, tik, tak, tik, tak. Wiatr wiał tak gwałtownie, że
było słychać jego ryk. Gałęzie drzewa co chwilę stukały w okno sypialni, przez
co dostawałam gęsiej skórki. W końcu usiadłam na łóżku, otulając się szczelnie
kołdrą. Przerażonym wzrokiem wpatrywałam się w okno. Czemu te gałęzie wyglądały
jak ręce?
W popłochu chwyciłam różdżkę i wybiegłam z pokoju.
Praktycznie sprintem dotarłam do pokoju Jamesa i zniecierpliwiona zaczęłam stukać
w drzwi. Po jakiejś minucie w przejściu stanął James, patrząc się na mnie z
osłupieniem.
– Kate?
Co ty tu robisz tak późno? – zapytał, przecierając sobie policzek, na którym
była odbita poduszka.
– Mogę
z wami spać? – zapytałam szybko. – Nie…nie mogę zasnąć – wydukałam, widząc jego
minę.
James
oparł się o framugę, po czym poczochrał sobie czuprynę. Po dłuższej chwili na
jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. Bez słowa przepuścił mnie w drzwiach,
a ja posłałam mu wdzięczne spojrzenie.
W
ciemności mogłam dostrzec, że pokój był średniej wielkości. Na ścianach wisiało
pełno plakatów drużyny quidditcha. Dostrzegłam też mnóstwo chorągiewek. Na
ziemi porozrzucane były ubrania i przybory szkolne.
– Musisz gdzieś się wcisnąć – powiedział James, wskazując na
łóżko.
Nie wiedziałam, jak mam się tam pomieścić. Łóżko było na
maksymalnie dwie osoby, jednak już leżały tam cztery, które były maksymalnie
wciśnięte. Spojrzałam pytająco na Jamesa, jednak on tylko wzruszył ramionami i
zajął swoje miejsce.
Ostrożnie przeszłam przez pokój, uważając, aby w nic nie
nadepnąć. Łóżko ugięło się pod wpływem nacisku. Na czworaka przeszłam przez posłanie,
po czym położyłam się, a raczej wcisnęłam, w małą szparę na środku. Weszłam pod
kołdrę, natychmiastowo zamykając oczy. Przekręciłam się na bok i wtuliłam się w
czyiś tors. Miałam nadzieję, że przez ten mały gest poczuję się choć trochę
bezpieczniej.
Padłam jak Peter wypalił z tym Animal Planet! :D Hahah. Fajną relację ma Kate z Huncwotami, to świetnie bo uwielbiam ich :D Świetny rozdział i nie mogę się doczekać kolejnego
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Gabii
Ps. czy tylko ja miałam problem z wpisaniem komentarza? Za zadne skarby nie dało się kliknąć w to okienko do pisania komentarzy. I potem jeszcze to do zweryfikowania... Muszę ciągle Tab wciskać bo myszką nie idzie... Konta sie już nie da zmienić więc nie pisze już z anonima xdd
OdpowiedzUsuńAaaaaaaaaaaaa! <33333 Ten rozdział jest CUDNY! <3 To jak Huncwoci traktują Kate! <3 Jak siostrę! :3 A zakończenie po prostu... <333333333 Przytuliła się do czyjegoś torsu?! *O* czyjego? Remus? A może Łapa albo Rogacz? :3 Jejku no, piękne no! <3 A to jak Remus objął Kate! <3 Albo ta bitwa na śnieżki! :3 No po prostu to wszystko jest tak niesamowicie cudowne! Chcę więcej! <333 Natychmiast! :3 I na kim ona się położyła?! :D
OdpowiedzUsuńFajnie, że Kate mogła spędzić te dni z Huncwotami.
OdpowiedzUsuńCiekawe jak Sylwestra spędzi.
Czekam na kolejny rozdział, bo jestem ciekawa co dalej.
Życzę weny.
Cudowny rozdział! Przekochane zachowania. Huncwoci tworzą niezły zespół z Kate :3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie na miniaturkę ;)
Nim skomentuję notkę chciałam Ci napisać, że masz śliczny szablon. Szczególnie podoba mi się zdjęcie w nagłówku.
OdpowiedzUsuńW ogóle Mer (mogę Cię tak nazywać?) jak mogłaś zacząć, że ten rozdział "pozostawia wiele do życzenia". Moim skromnym zdaniem jest świetny. W ogóle byłam zaskoczona, że James tak zna się na "mugolskiej technologii".
Ale i tak Peter jest najlepszy. Jak już coś powie to nic tylko się śmiać . Mam nadzieję, że zwierzęta go NIE PODNIECAJĄ, tylko służą mu jedynie do celów strikte edukacyjnych.
Super, że Kate zintegrowała się z Huncwotami, mam nadzieję, że i Evans niebawem zgra się z nimi. Wtedy mogła to by być drużyna marzeń. Szczwani Huncwoci, pozytywna Kate i mistrzyni eliksirów Lily.
Pozdrawiam
zawsze spóźniona
Em
Ojejku, jaki pełen radości i ciepła rozdział! <3 Aż miło się czytało ^^ Końcówka trochę mnie zmyliła... ona się na kimś położyła, czy to była tylko jakaś metafora? Naprawdę, gdyby okazało się, że to ta pierwsza opcja, to chciałabym, żeby to był Remus, bo to by było wtedy takie urocze, aww *-*
OdpowiedzUsuńJejku, już chciałabym kolejny rozdział! :c <3
Pozdrawiam,
Argel :>
+ chciałabym cię zaprosić na drugi rozdział mojego opowiadania :3
"- Spokojnie. - szepnęła pocieszającym głosem. - Wydostaniemy się stąd.
Nie miała pojęcia, że mówiąc to, próbuje uspokoić samą siebie." - http://lily-james-lovestory.blogspot.com/ c;