Witam po
bardzo długiej przerwie. Taaaak, wiem, że nie było mnie tu dawno, za co bardzo
przepraszam. Za niedługo nadrobię wszystkie wasze wpisy, już u paru osób byłam.
Wena mi nie dopisywała przez bardzo długi czas. Aż w końcu w piątek (czyli
wczoraj XD) wena cudownie powróciła i już piszę kolejny rozdział! :) Mam
nadzieję, że rozdział pojawi się najszybciej. Miłej lektury! :)
~V
________________________________________________
Czy mieliście kiedykolwiek
przyjaciela, któremu mogliście zaufać w stu procentach? Czy mogliście wyjawić
mu swoje najskrytsze myśli, największe tajemnice? Czy rozumieliście się bez
słów i wiedzieliście, że nigdy on nigdy cię nie zawiedzie? Czy nawet jeśli
byłeś na niego zły, potrafiłeś dochować jego sekretu?
Tego nie jestem pewna, jednak wiem, że lepszej przyjaciółki niż Lily nie mogłam
sobie wymarzyć. To właśnie Evans podnosiła mnie na duchu, gdy moi rodzice
umarli. To ona nie odpuszczała, mimo że nie odzywałam się do nikogo. To ona
przynosiła mi posiłki, abym nie umarła z głodu. To ona wpychała we mnie
jedzenie, gdy nie chciałam jeść. I to Lily była przy mnie i uśmiechała się do
mnie, gdy odkryłam szokujące dla mnie wiadomości. Spędzała ze mną czas, gdy tak
bardzo potrzebowałam towarzystwa i nie opuściła mnie na krok nawet wtedy, gdy
chciałam być sama. W głębi duszy wiedziałam, że bliskość drugiej osoby jest dla
mnie najlepszym rozwiązaniem i cieszyłam się, że była to Lily.
Nic nie dzieje się przez przypadek, każdy gdzieś tam na górze ma zapisane swoje
przeznaczenie. Zawsze po mrocznych dniach musi nadejść słońce, dlatego miałam
nadzieję, że śmierć moich rodziców otworzy nową, lepszą drogę w moim życiu.
– Kate? – usłyszałam cichy głos mojej przyjaciółki, więc otworzyłam oczy. –
Mogę cię o coś zapytać?
Leżałyśmy w salonie na puszystym dywanie. Ogień w kominku cicho trzaskał,
oświetlając nasze twarze. Lily podpierała się na łokciach i obserwowała mnie
swoimi bystrymi zielonymi oczami. Jej pierś unosiła się i opadała równomiernie,
na jej nosie widać było parę piegów. Rude włosy opadały jej na czoło i ramiona.
Zaskoczona dziwnym tonem jej głosu podniosłam się do pozycji siedzącej.
Kiwnęłam głową i czekałam, aż Evans zacznie coś mówić, jednak przez dłuższy
moment panowała cisza, a napięcie w pomieszczeniu można by kroić nożem. Aby
czymś się zająć zaczęłam szarpać za długie włoski dywanu.
– Czy…czy to zrobił ci Luke? – zapytała, wskazując praktycznie niewidoczną
malinkę na mojej szyi. – Bo w Ravenclawie nie ma innego Luke’a na naszym roku,
a jeśli on jest twoim bratem… – Lily przerwała, uważnie obserwując moją reakcję.
Bezmyślnie zaczęłam się bawić końcówkami moich długich włosów. Evnas mówiła
prawdę, co by się stało, gdybym zakochała się w Luke’u? On o wszystkim
wiedział, jednak ja nie byłam tego świadoma. Jednak Clifford był na tyle
irytujący, że nie mogłam czuć do niego czegoś więcej.
– Lily – zaczęłam, dokładnie zastanawiając się nad moimi słowami – sęk w tym,
ze tego nie zrobił mi Luke.
Policzki zaczęły mnie palić, gdy przypomniałam sobie ten moment. Mój kufer,
Remus, salon w domu Jamesa, jego usta złączone z moimi, proszek Fiuu i
mieszkanie babci Lily. To wszystko wydarzyło się tak szybko…
– A więc kto? – zapytała, a jej głos lekko się załamał.
– Wiesz, jak dyrektorka kazała mi opuścić Dom Dziecka, pojechałam wtedy do
Jamesa, bo w Dziurawym Kotle nie było już miejsc. U Jamesa byli pozostali
Huncwoci, Syriusz, Peter i Remus – poczułam wielką gulę w gardle.
– Och Kate – westchnęła Lily, jednak wiedziałam, że wspomnienie o Potterze
wyprowadziło ją z równowagi – złapałaś się na podryw Blacka albo Pottera?
Przecież to największe dupki jakie widział świat! – krzyknęła.
– Och, nie, Lily. Nie całowałam się wtedy ani z Syriuszem ani z Jamesem –
powiedziałam i widząc, że rudowłosa otwierała usta, aby coś powiedzieć,
kontynuowałam. – Oni są naprawdę w porządku i traktują mnie bardzo dobrze.
Jesteś do nich za bardzo uprzedzona, gdybyś spędziła z nimi tyle samo czasu co
ja, na pewno byś się przekonała, że są wspaniałymi ludźmi. I naprawdę
-Nie mów mi, że złapałaś się na podryw Łapy albo Pottera To dupki! – krzyknęła
Lily, a ja podskoczyłam w miejscu, zaskoczona jej gwałtowną reakcją. – Przecież
wiesz jacy oni są! Podrywają, zaliczają i rzucają. Oboje są siebie warci!
-Lily, uspokój się. Nie całowałam się ani z Łapą ani z Rogaczem. – Evans’ówna
już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale ją uprzedziłam. –Oni są naprawdę
dobrzy i traktują mnie jak swoją młodszą siostrę. Nie bądź do nich za bardzo
uprzedzona. Gdybyś spędziła z nimi trochę więcej czasu to sama byś się
przekonała, że oni są naprawdę wspaniałymi ludźmi. I bardzo dobrze dbają o
swoją przyjaźń.
Policzki rudowłosej zaczęły się robić czerwone, ale nic nie powiedziała, w
spokoju trawiąc moje słowa. Lustrowała mnie zielonymi oczami i przeszywała na
wylot, jakby chciała odczytać w tym co powiedziałam najdrobniejszego kłamstwa.
– To Remus – powiedziałam, dotykając miejsca, gdzie prawdopodobnie znajdowała
się malinka.
Evans wytrzeszczyła na mnie oczy, które były wtedy pełne niedowierzania. Usta
otwarła ze zdumienia, a uniesione wysoko brwi wskazywały na to, że za bardzo mi
nie wierzy. Lily zdając sobie sprawę jaką ma minę od razu zamknęła usta, jednak
wyraz jej twarzy dalej był taki sam. Przez chwilę chciała coś powiedzieć, ale w
końcu uniosła ręce w geście kapitulacji i położyła się z powrotem na dywanie.
– A jak tam z Markiem? – zapytałam, unosząc brew do góry.
Uśmiechnęła się pod nosem i zmarszczyła nos. Jej oczy zabłyszczały radośnie.
– Odpisał mi! Chce żebyśmy się spotkali w Hogwarcie, bo w końcu za niedługo
wyjeżdżamy! – powiedziała podekscytowana. – Może będzie jakieś wyjście do
Hogsmeade zaraz po powrocie!
– Koniecznie musisz się z nim spotkać i zdać mi relacje z wypadu! – odparłam,
uśmiechając się szeroko.
***
Powitanie Nowego Roku spędziłyśmy wspólnie. Gdy wybiła 22 wybrałyśmy się do
centrum. Mróz nieprzyjemnie szczypał nas w policzki i przyprawiał o dreszcze.
Mimo że w godzinach popołudniowych samochody odświeżały drogę, ulice już były
zaśnieżone. Ciągle widziałyśmy, że ludzie ślizgali się na zamarzniętych
chodnikach, a auta ledwie przejeżdżały przez zaspy.
Równo o północy w niebo wystrzeliło setki wielokolorowych fajerwerków. Niebo
rozjaśniło się wspaniałymi barwami, zapadając w pamięć każdej osobie, która w
tamtym momencie spojrzała w niebo. Co chwilę było słychać wystrzał korków od
szampana i krzyk ludzi, którzy życzyli sobie wszystkiego najlepszego w Nowym
Roku. Nieznajome osoby podchodziły do nas i przytulały, składając życzenia
noworoczne.
Po jakimś czasie rozbrzmiała głośna muzyka i wszyscy zaczęli tańczyć. Osoby
stojące w miejscu od razu były porywane do bawiącego się tłumu. Wszyscy
zgromadzeni byli napawani pozytywną energią. W tłumie dostrzegłam znajome
twarze moich sąsiadów i wydawało mi się nawet, że dostrzegłam Ig oraz Michaela,
którzy chodzili ze mną do mugolskiej szkoły. Och, naprawdę ich nienawidziłam.
Tańczyłam tak długo, aż rozbolały mnie stopy i kręgosłup. Mimo panującego
mrozu, po jakimś czasie nie odczuwałam zimna. Nawet po kilku godzinach słychać
było odgłos fajerwerków, które wystrzeliwały w powietrze. W centrum była
rozdawana gorąca czekolada, praktycznie wszyscy korzystali z darmowego
podarunku.
Około 2 nad ranem wybrałyśmy się do klubu karaoke i tam rządziłyśmy na scenie.
Nikt nie potrafił nam odebrać mikrofonów, śpiewałyśmy najpopularniejsze hity.
Połowy z nich nie znałyśmy, jednak to nie potrafiło nam zepsuć zabawy. Nawet
zdołałyśmy tańczyć i skakać wśród lecącej melodii. Czasami miałyśmy napady
śmiechu, przez co ludzie, którzy nas oglądali mieli niezły ubaw. Dla nas
liczyła się dobra zabawa.
Gdy o 6 rano wróciłyśmy do mojego domu (ponieważ był bliżej), sen nie chciał do
nas przyjść. Padałyśmy z nóg, jednak mimo to rozmawiałyśmy ze sobą tak długo,
aż słońce nie zaświtało na londyńskie ulice.
***
Obudziło mnie słońce, które uporczywie świeciło wprost w moje oczy. Spałam w
moim pokoju, a obok mnie leżała Lily. Podniosłam się na łokciach, rozglądając
się po pomieszczeniu. Wszystko było na swoim miejscu, nawet książka, którą
zostawiłam w wakacje na podłodze przy drzwiach, dalej tam była. Ziewnęłam i
leniwie spojrzałam na zegarek. Była 14:46, przez co wzruszyłam ramionami i z
powrotem opadłam na poduszki.
– Lily! – krzyknęłam, szturchając dziewczynę.
Evans zerwała się tak gwałtownie, że omal nie spadła z łóżka. Jej rude pukle
odstawały na wszystkie strony, a poduszka odbiła jej się poduszka. Pod
zaspanymi zielonymi oczami miała wory, a na policzkach widać było ukruszone
resztki tuszu do rzęs. Jej ubranie było całkowicie pomięte.
– C-co? – zapytała, ziewając.
– Twoi rodzice będą się o ciebie martwić! – oznajmiłam jej. – Nie powiedziałaś
im przecież, gdzie idziesz!
Z prędkością światła rudowłosa zadzwoniła po swojego tatę, po czym zniknęła w
toalecie. Zaśmiałam się i wstałam z łóżka. Moje nogi same poniosły mnie do
ukrytego pomieszczenia za półką na książki. Ze spokojem wdychałam zapach starości.
Było tam chłodniej niż w innych pokojach, jednak mi to nie przeszkadzało.
Ponownie zaczęłam przeglądać wszystkie rzeczy.
– Kate? – usłyszałam za sobą, przez co szybko się odwróciłam. – Ty nie idziesz?
Mój tata już na nas czeka przed domem.
– Nie, jedź sama, ja jeszcze tu trochę poprzeglądam – odparłam, posyłając w jej
kierunku uśmiech. – Za niedługo przyjadę do ciebie.
Odprowadziłam ją pod drzwi i pożegnałam się z nią. Lily zabrała ze sobą mój
kufer, a ja dopilnowałam, aby dotarła ona do samochodu swojego taty, po czym
zamknęłam drzwi. Zimne powietrze wdarło się do mieszkania, przez co temperatura
w domu się ochłodziła. Zadrżałam i szczelniej otuliłam się swetrem. Wolnym
krokiem weszłam do biblioteki, zatrzymując się na środku pomieszczenia.
Poczułam zapach ogniska w kominku, świeczek i starych ksiąg. Tak, to z
pewnością był mój dom.
***
W ukrytym pokoju znalazłam parę grubych notesów, które w całości były zapisane.
Od razu domyśliłam się, że to były pamiętniki, więc bez zastanowienia
wpakowałam je do plecaka. Zabrałam ze sobą jeszcze wszystkie albumy ze
zdjęciami, które znalazłam. Rozglądnęłam się w poszukiwaniu czegoś ciekawego i
wtedy to zobaczyłam. W samym kącie pokoju pod stertą szat zauważyłam różową
kokardkę. Zaskoczona podeszłam w tamto miejsce i odsunęłam ubrania, odsłaniając
tym samym książkę i pluszaka. Drżącymi dłońmi chwyciłam Kłapouchego, moją
ulubioną maskotkę z dzieciństwa.
Misiek był taki, jakiego go zapamiętałam. Odpadający ogonek na końcu zdobiony
był uroczą różową kokardką i przyczepiony pluszową pinezką. Oklapłe uszka
dodawały mu słodkości i uroku, a szaroniebieska sierść Kłapouchego była miękka
i gładka, bardzo przyjemna w dotyku. Przejechałam palcami po różowym nosku
zwierzątka, po czym mocno go do siebie przytuliłam. Po policzku spłynęła mi
pojedyncza łza, którą szybkim ruchem otarłam. Podniosłam wysoko głowę i
postanowiłam, że od teraz będę dumną, odważną i szlachetną Gryfonką, jak na
prawdziwą uczennicę domu lwa przystało.
***
W domu babci Lily spędziłam ostatnie dni wolnego czasu. Petunia jednak nie
potrafiła znieść mojego towarzystwa, dlatego często znikała na całe godziny.
Państwo Evans byli naprawdę wspaniałymi ludźmi, a babcia mojej przyjaciółki
mimo swojego wieku była energiczną i bezpośrednią kobietą.
Śnieg za oknem ciągle padał, pokrywając chodniki, dachy i ulice białym puchem.
Dzieciaki, które mieszkały w okolicy lepiły bałwany i rzucały się śnieżkami,
przez co na ustach starszych ludzi pojawiał się dobroduszny uśmiech. W końcu
jednak nadszedł czas na pożegnanie z londyńskimi ulicami, ponieważ trzeba było
wracać do Hogwartu. Na samą myśl o powrocie na moich ustach pojawiał się
szeroki uśmiech.
O godzinie 9 zjedliśmy ostatnie śniadanie, a pół godziny później stałam przed
lustrem w łazience. Moje niebieskie oczy odzyskały koloru, tak samo jak skóra.
Na moich policzkach można było dostrzec rumieńce. Miałam na sobie czarne
spodnie, luźną koszulkę oraz grubą bluzę. Blond włosy zaplecione warkocze,
które opadały mi na plecy.
O 10 odjechaliśmy spod domu, po wcześniejszym pożegnaniu się z babcią Lily.
Rodzice oraz siostra rudowłosej wracali do Cokeworth. Państwo Evans ciągle
pytali się nas o nasze samopoczucie, czy wszystko wzięłyśmy i czy czegoś
potrzebujemy. Petunia, która siedziała obok mnie ciągle prychała pod nosem.
Trzydzieści minut później byliśmy już między peronem 9 i 10. Na stacji było
bardzo tłoczno, a ochroniarze posyłali podejrzliwe oraz zdziwione spojrzenia
przybyszom.
Odwróciłam
się do rodziców Lily, którzy wylewnie żegnali swoją córkę (Petunia upierała
się, żeby zostać w samochodzie). Gdy podeszli do mnie, podziękowałam raz za to,
że mogłam gościć w domu babci Lily. Ku mojemu zaskoczeniu, państwo Evans przytulili
mnie mocno do siebie i życzyli udanej i bezpiecznej podróży. Z delikatnym
uśmiechem oddałam uścisk.
Po
raz ostatni rozejrzałam się po stacji i szybkim krokiem ruszyłam w stronę
barierki, przekraczając tym samym mugolski świat i pojawiając się na peronie 9
i ¾. Czerwona lokomotywa była gotowa do startu, a z jej komina buchała gorąca
para. Jak zwykle na peronie było tłoczno i głośno, większość uczniów Hogwartu
postanowiła wrócić na święta do domu. Niektórzy hogwartczycy siedzieli w
przedziałach, inni biegali po peronie w poszukiwaniu swoich niesfornych
zwierząt. Moja sowa umarła parę dni wcześniej, przez co było mi bardzo przykro.
Po chwili obok mnie pojawiła się Lily. Bez słowa ruszyłyśmy przez peron, aby
dostać się do pociągu. Po drodze spotkałyśmy parę znajomych osób, przez co
musiałyśmy się z nimi przywitać.
–
Kate! – usłyszałam dziecięcy krzyk, przez co błyskawicznie się odwróciłam.
W
moją stronę biegły Emily, Sue, Alex i Sarah. Uśmiechnęłam się do nich, a gdy
znalazły się obok mnie, mocno je przytuliłam. Wszystkie zaczęły skakać z
radości i przekrzykiwać się wzajemnie, przekazując mi informacje. Osoby
znajdujące się w pobliżu mierzyły nas zdziwionymi spojrzeniami.
–
Bardzo za tobą tęskniłyśmy! – krzyknęła Sarah.
–
Przyjechałyśmy tu, żeby się z tobą spotkać! – usłyszałam głos Emily.
–
Patrz, wypadł mi ząbek! – wrzeszczała Sue, wywołując u mnie niepohamowany napad
śmiechu.
–
Hej, Kate – usłyszałam nad sobą, przez co podniosłam wzrok.
Lily
gdzieś zniknęła, a przede mną stał Luke. Blond włosy miał pomierzwione, a w
niebieskich oczach tańczyły iskierki rozbawienia. W jego policzkach dostrzegłam
niewielkie dołeczki, a na szyi miał przewieszony ręcznie robiony szalik. Na
jego widok serce zabiło mi szybciej, a policzki zapłonęły żywym ogniem.
–
Hej – odparłam, ukrywając rumieniec. Gdy miałam pewność, że on zniknął,
wyprostowałam się. – Jak tam Sylwester? – zapytałam z delikatnym uśmiechem,
chowając urazę.
Jego odpowiedź zagłuszył głośny pisk pociągu, który
oznajmiał, że to ostatnia okazja na wejście do transportu. Uczniowie
pospiesznie żegnali się ze swoimi rodzinami i biegiem wchodzili do pociągu.
Szybko pożegnałam się z czworaczkami, ich okrzyk
zawodu
był niczym ostrze wbite prosto w serce. Wciągnęłam pośpiesznie kufer do pociągu
i zanim ktokolwiek zdążył mnie zatrzymać, byłam już dwa wagony dalej.
Nie
mogąc znaleźć dziewczyn z mojego roku, wcisnęłam się do jednego z pustych
przedziałów. Z wielkim trudem wcisnęłam kufer na półkę, po czym z głośnym
westchnieniem opadłam na siedzeniu. W końcu pociąg wydał ostatni gwizd, po czym
powoli ruszył. Ja w tym czasie wyciągnęłam z kufra jeden z pamiętników i
zaczęłam czytać.
1 września 1954r.
W końcu wróciłam do Hogwartu! To niesamowite uczucie
znaleźć się znowu w szkolnych murach, chociaż nie tęskniłam za tym okropnym
woźnym, Apollionem Pringlem. Już wręczył paru osobom szlabany za nic, co za
stary gbur! Dobrze, że w odpowiednim czasie przed nim uciekłam, niestety Wendy
nie miała takiego szczęścia. Współczuje jej, jego kary są okropne! Mimo to
cieszę się, że w końcu opuściłam mugolski świat, to trochę niesprawiedliwe, że
nie możemy czarować poza Hogwartem, zazdroszczę Nicole, ona już jest
pełnoletnia może to robić! Jednak zostały mi już 2 lata i nie będzie mnie to
obowiązywać. Za oknem jest wspaniała pogoda, a już za 2 dni jest weekend!
Aaaaa! Adam Rouly uśmiechnął się w moim kierunku, a raczej do mojej najlepszej przyjaciółki! Bethany jest ładna, wysoka i ma
doskonałą figurę i powiedziała, że Adam jest naprawdę fajny i chyba się w nim zakochała! Tak jasne, po
jednym uśmiechu, agh!!! Czemu musiałam się zakochać akurat w nim? W cieniu tych
wszystkich dziewczyn, które go adorują czuję się żałośnie. Mam nadzieję, że
kolejny dzień będzie lepszy.
Ten wpis z pamiętnika
uświadomił mi, że rodzice kiedyś też byli nastolatkami. Mieli swoje wzloty i
upadki, a moja mama była zakochana w moim tacie od tak dawna… Zdałam sobie
sprawę, że mama musiała bardzo kochać mojego tatę, skoro na niego czekała. Tyle
lat, aż tata w końcu ją zauważył i pokochał.
Oderwałam wzrok od notatek, wyglądając przez okno. Właśnie mijaliśmy ostatnie
londyńskie domy. Zaśnieżone dachy i ulice wyglądały bajecznie w zimie. Drzwi
otworzyły się gwałtownie, a do środka władowała się Lily. W jednej ręce
trzymała rączkę kufra, a w drugiej duży bukiet kwiatów. Zdziwiona uniosłam
brwi, a ona na to jeszcze bardziej się uśmiechnęła. Kot mojej przyjaciółki
raczej nie podzielał jej dobrego humoru. Rudy kocur siedział w swoim wiklinowym
koszu z obrażoną miną. Po chwili Evans wypuściła go. Mruczek korzystając z
okazji wyskoczył z kosza i wgramolił się na półkę na bagaże, zwijając się w
kłębek.
– Ale głupie kocisko – powiedziała rudowłosa, kręcąc z niedowierzaniem głową i
zajmując miejsce obok mnie.
– Skąd ten bukiet? – zapytałam, przez co moja towarzyszka się ożywiła.
– Cudowny, prawda? – powiedziała, oglądając go z każdej strony. – Dostałam go
od Marka. Szukał mnie po całym peronie, ale spotkaliśmy się w pociągu. No i mi
je dał. Bardzo trudno je dostać, ponieważ kwitną w pełni wiosny. Ale skąd
wiedział, że to moje ulubione kwiaty?
Nie zdążyłam jej odpowiedzieć, ponieważ drzwi do przedziału znowu się otworzyły
i stanęły w nich Alice oraz Mary. Przywitały się z nami radośnie, zajmując
wolne miejsca. Mary MacDonald usiadła obok mnie. Jej duże oczy w kolorze
gorącej czekolady rzucały długie spojrzenia na mnie i Lily. Brązowe włosy
opadały jej falami na plecy, a dwa kosmyki z obu stron miała zaplecione w
warkoczyki.
– Mary! Jak święta? – zapytałam, uśmiechając się w jej kierunku.
– Spędziłam je z rodzicami. No wiesz, są mugolami i bardzo się cieszyłam, że
mogłam spędzić z nimi czas. Byliśmy parę razy na łyżwach, rzucaliśmy się
śnieżkami i chodziliśmy do kina!
– A jak u ciebie, Alice? – zwróciłam się do dziewczyny, gdy ta usiadła
naprzeciwko mnie.
Alice przeczesała palcami prostą grzywkę, która opadała jej na czoło. Jej
pulchna twarz pojaśniała, gdy odgarniała z twarzy brązowe włosy. Uśmiechnęła
się radośnie, mrużąc przy tym swoje szare oczy.
– Było bardzo fajnie, zjechała się do nas cała rodzina! – odparła
entuzjastycznie.
Całą drogę przegadałyśmy. Po paru godzinach po pociągu rozniosła się wieść, że
za niedługo będziemy w Hogwarcie. Ciągle rzucałyśmy spojrzenie spode łba osobą,
które ośmieliły się otworzyć drzwi naszego przedziału i nas o tym powiadomić.
– Dziwne – szepnęła Mary w pewnym momencie, wyglądając zza najnowszego wydania
„Czarownicy”.
– Co jest takiego dziwnego? – zapytała Alice.
– Nie ma śladu po Huncwotach. Zawsze biegali po przedziałach, a nagle ich nie
ma. Coś tu jest nie tak – odparła, a ja w duchu przyznałam jej racje. Nie było
choćby roku, żeby Huncwoci nie zajrzeli do naszego przedziału.
– Im dłużej nie widzę napuszonego łba Pottera tym lepiej – burknęła Lily.
– Jak myślicie, do jakich domów traficie po ponownych przydziałach? Nie chcę
opuszczać Gryffindoru, za bardzo do niego przywykłam – przerwała jej Alice,
lustrując nas uważnym spojrzeniem.
– Chcę wiedzieć do jakiego domu naprawdę pasuję – spochmurniałam. – Poprzednim
razem tiara wahała się pomiędzy Ravenclawem, Gryffindorem i Hufflepuffem.
W ciszy przebrałyśmy się w szkolne mundurki. Biała koszula była idealnie
wyprasowana przez panią Evans, a krawat w barwach Gryffindoru rozjaśniał ponurą
atmosferę. Spódniczka sięgała do kolan, a grube czarne rajtki osłaniały nogi
przed chłodem. Gruby szary hogwarcki sweter narzuciłam na koszulę. Godło domu
lwa dumnie spoczywało na mojej piersi, w duchu miałam nadzieję, że zostanie on
tam do końca. Narzuciłam na siebie jeszcze szatę i płaszcz, a pod szyją
zawiązałam szalik w barwach Gryffindoru.
Chwilę później pociąg wjechał na stację w Hogsmeade. Zaczęły się przepychanki
do drzwi wyjściowych, jednak my obserwowałyśmy zażartą walkę Lily ze swoim
kotem, który za nic nie chciał wejść do koszyka. W końcu zaczęłyśmy zmierzać w
kierunku wyjścia. Ciągnięte przez hogwartczyków bagaże obijały się o ściany i
wydawały głuchy stukot o podłogę.
Pierwsze, co poczułam wychodząc z pociągu to świeże powietrze, którego mi
brakowało w Londynie. Później przenikliwy mróz dotarł do mojego ciała, przez co
mocniej otuliłam się płaszczem, a twarz zanurzyłam w szaliku. Westchnęłam
widząc, ze Lily prowadziła ożywioną rozmowę z Markiem.
Wraz
z Alice i Mary szybkim krokiem ruszyłyśmy w stronę powozów. Słyszałam, że
ciągnęły je testrale, jednak nie wiedziałam czy była to prawda. Czytałam w
książce, że mogą je zobaczyć osoby, które widziały czyjąś śmierć. Obiło mi się
też o uszy, że przynoszą one nieszczęście dla osób, które je zobaczą, jednak ja
nigdy nie wierzyłam w przesądy.
Dosłownie
wskoczyłyśmy do powozu, który miał już odjeżdżać. Drugoroczniacy, którzy
siedzieli w środku podskoczyli przestraszeni w miejscach. Szybko ich
przeprosiłyśmy i zajęłyśmy wolne miejsca. Zaciekawiona słuchałam, jak jedna z
dziewczyn wychwala „tego przystojniaka z Gryffindoru”. Zaczęłam się śmiać, gdy
dowiedziałam się, że chodzi im o Blacka.
Gdy
tylko powóz się zatrzymał, biegiem udałyśmy się do głównej bramy Hogwartu.
Ostatni raz zerknęłam za siebie, Hogwarckie błonia wyglądały cudownie. Z komina
chatki Hagrida leciał dym, a sam budynek wyglądał jak wyciągnięty z kartki
świątecznej. Cały był pokryty śniegiem, ozdobiony świątecznymi lampkami.
Jezioro było zamarznięte, a zakazany las wyglądał bajecznie, kusił wszystkich,
aby do niego wejść.
Otrzepałam
się ze śniegu, który pokrywał moją szatę i włosy, po czym spokojnie weszłam do
środka, zmierzając wprost do Wielkiej Sali. Rozglądnęłam się w poszukiwaniu
znajomej twarzy. Dostrzegłam w końcu Maurę oraz Dorcas, więc przysiadłam się do
nich, a za mną podążyły Alice oraz Mary.
Po
chwili dosiadła się do nas Lily. Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę, nie zwracając
uwagi na wypełniającą się salę. Dopiero cichy odgłos uderzania łyżeczką o
szklankę zmusił nas do spojrzenia na stół nauczycielski. Przez chwilę
przyglądałam się pochmurnym twarzą profesorów, przez co żołądek podszedł mi do
gardła. Coś musiało się wydarzyć.
–
Witam was wszystkich z powrotem w Hogwarcie – przemówił dyrektor, rozkładając
ręce tak, jakby chciał nas objąć. – Dobrze was widzieć całych i zdrowych w
zaczarowanych murach szkoły. Wiem, że jesteście głodni i zmęczeni, ale mam dla
was parę istotnych informacji. Przez najbliższy tydzień w naszej szkole
urzędować będą urzędnicy z Ministerstwa Magii – po pomieszczeniu rozległy się
ciche szepty. – Z postanowień Ministra Magii, każdego dnia będzie się odbywać
ponowne przydzielenie do domów. Będzie to się odbywało podczas kolacji i każdy
uczeń musi być na tej uroczystości obecny. Jeden rocznik na jeden dzień.
Wśród
uczniów słychać było ożywione rozmowy. Większość osób wyglądała na przerażonych
tym pomysłem. Z zaciekawieniem zaczęłam rozglądać się po Wielkiej Sali, gdy
nagle drzwi otworzyły się z wielkim hukiem. Szepty natychmiast ucichły, każdy
wpatrywał się w wielkie wrota. Niespodziewanie do pomieszczenia zaczęły
wlatywać małe różnokolorowe ptaszki. Hogwartczycy wydali z siebie okrzyki
zachwytu, gdy ptaki okrążyły całą salę. Zwierzątka śpiewały radośnie, przez co
uczniowie rozluźnili się. Mimo że ten dźwięk był piękny, to ja miałam złe
przeczucie, wiedziałam, że to sprawka Huncwotów.
Już
po chwili śpiew ucichł, zastąpiony głośnym pyknięciem. Ptaszki wybuchły,
oblewając wszystkich kolorowymi farbami. Widok był jednocześnie komiczny i
przerażający. W pomieszczeniu rozpoczęło się zamieszanie. Uczniowie powstawiali
z miejsc, przekrzykując się wzajemnie. Oniemiała otworzyłam usta ze zdziwienia,
widząc, że Huncwoci dumnym krokiem weszli do Wielkiej Sali.
–
Ładnie dzisiaj wyglądacie, dziewczyny – przywitał się z nami James, szczerząc
zęby i zajmując miejsce obok Dorcas.
Napotkałam
spojrzenie Remusa, przez co oboje zawstydzeni odwróciliśmy wzrok. Jednak kątem
oka dalej go obserwowałam, gdy zajął miejsce obok Lily. Miał pomierzwione włosy
oraz niechlujnie założoną szatę. W jego miodowych tęczówkach dostrzegłam
tańczące iskierki, a na jego policzku znajdował się ślad szminki. Poczułam
mocny uścisk w żołądku.
–
Gryffindor traci… – tuż nad nami pojawiła się profesor McGonagall.
–
Minerwo – przerwał jej Dumbledore – Gryffindor zyskuje 10 punktów za każdego z
was za poprawę humoru.
Uczniowie
domu lwa zaczęli wiwatować, a oszołomiona profesor McGonagall szybkim krokiem
powróciła do stołu nauczycielskiego. Opiekunka Gryffindoru przez chwilę
dyskutowała z dyrektorem, jednak po chwili zrezygnowana opadła na swoje miejsce.
–
Mam też złe wieści – kontynuował Dumbledore, gdy na Wielkiej Sali zrobiło się
cicho. – Niestety nie wszyscy uczniowie szczęśliwie powrócili do Hogwartu.
Wiele osób zginęło z rąk Voldemorta oraz jego popleczników, zwanych także
śmierciożercami – parę uczniów wydało z siebie okrzyki zaskoczenia oraz
powstało z miejsc.
– Niestety, lista jest bardzo długa – dodał dyrektor ze smutkiem.
Swift, Corry, Foutley, około 20 uczniów nie wróciło do Hogwartu, nie żyli. Już
nigdy nie będzie słychać ich śmiechu w murach zamku. Co chwila ktoś płakał,
osoby, które znały zmarłego byli w szoku. W milczeniu siedzieliśmy i słuchaliśmy
nazwisk. Gryfonka z VII roku, już za pół roku miała kończyć edukację. Krukonka,
Puchon, Gryfon. Modliłam się, abym nie usłyszała żadnych znajomych nazwisk. Gdy
lista się skończyła, większość osób odetchnęła z ulgą.
– Będziemy ich pamiętać jako niesamowite, uzdolnione osoby. Nie jako
anonimowych uczniów, ale jako najbliższych naszemu sercu. Powinniśmy łączyć się
w niebezpieczeństwie, jak jedna wielka rodzina. Niezależnie od poglądów,
czystości krwi, koloru skóry, czy nawet przydziału do domów. Musimy się
wspierać i chronić.
Nikt nie musiał mówić nic więcej. Parę osób ze stołu Gryffindoru wstało i
wyciągnęło różdżki, wznosząc je ku górze. Poszłam za ich przykładem, gdy z
mojej różdżki wydobyło się światełko, przymknęłam powieki. W Wielkiej Sali
słychać było tylko ciche szelesty szat i ciche szlochanie. Po chwili zapanowała
grobowa cisza.
Gdy otworzyłam ujrzałam tylko świecące punkciki. Czułam się, jakbym patrzyła
prosto w niebo, oświetlone setkami wspaniałych gwiazd. To był wspaniały, ale i
smutny widok.
Spędziły razem Sylwestra. Fajnie, że Kate mogła przyjechać do Lily, bo Sylwestra miały udanego.
OdpowiedzUsuńLily i Marc zaczynają swój związek i jak widać dobrze im się tam zaczyna układać. Pewnie James zadowolony z tego nie będzie. Ale powinien się pogodzić się z tym, że Lily nie chce z nim byćalbo wymyślić sobie inne sposoby starania się o nią.
Czekam na kolejny rozdział.
Bardzo podobał mi się ten rozdział, Kate jest świetną postacią.
OdpowiedzUsuńDobrze, że to było długie <3
Zapraszam Cię do zgłoszenia Twojego bloga do Katalogu Ksiąg Zakazanych!
Jest to nowy spis opowiadań potterowskich.
Już za parę dni ruszamy z ocenialnią!
http://katalog-ksiag-zakazanych.blogspot.com/
Noż w dupę hipogryfa, nareszcie! Akurat jak przeczytałam wszystkie rozdziały i się wciągnęłam, musiałaś urządzać sobie przerwę? Ładnie to tak? Ostatnio robiłam porządki w swojej liście czytelniczej i zerknęłam ze smutkiem na Twojego bloga, ale postanowiłam się wstrzymać i bardzo słusznie :) Cieszę się, że wena do Ciebie wróciła.
OdpowiedzUsuńOpis przyjaźni Lily i Kate był uroczy, ciepły i szczery. Taka relacja jest wspaniała i godna pozazdroszczenia. No i te dziewczyńskie ploty :) Cieszę się, że Kate przyznała, kto jest takim zwierzakiem, haha. Jakie to wszystko słitaśne. Ale stanowczo potępiam znajomość Lily i Marka, ponieważ jestem wierną wielbicielką Jily. Przy Jamesie każdy wypada blado, nic na to nie poradzę. Uwielbiam Lily, ale mam nadzieję, że ta randka okaże się porażką :p
Sylwester jak powyżej - uroczy, wesoły i z fajerwerkami, chociaż bez xD W sensie, że bez wiekopomnych wydarzeń. Ale o codzienności i zwykłych, ludzkich relacjach też dobrze się czyta.
Biedna, biedna Kate. Pokazałaś jej wrażliwą, zranioną stronę i choć bardzo jej współczuję, to przydał się taki fragment, bo udowodnił, że Kate jest człowiek z krwi i kości. Takie pożegnanie i odrobina płaczu z pewnością były jej potrzebne.
Jak dobrze, że rodzice Lily tak ciepło potraktowali Kate. Evansówny to szczęściary :)
Biedne dziewuszki, są strasznie słodkie. Że tez muszą wracać do Domu Dziecka! Teraz, kiedy Kate już wie, kim jest Luke, ich relacje stały się strasznie dziwne i krępujące, nie mam pojęcia jak dziewczyna z tego wybrnie.
To musi być niesamowite - czytać o młodości swoich rodziców, zwłaszcza w sytuacji, kiedy ich już nie ma. Takie pamiętniki to skarb! Może staną się dla Kate namiastką domu, chociaż czytanie ich to pewnie ból i przyjemność jednocześnie.
Ach, wspaniale było wrócić do Hogwartu. Przyjemnie wszystko opisałaś, więc cieszyłam się razem z bohaterami. Pomysł ponownych przydziałów jest paskudny - niby kiedy człowiek ma jedenaście lat, nie ma jeszcze zbyt wyklarowanego charakteru, ale taka sytuacja musi być okropna dla osób, które już trochę pomieszkały w Hogwarcie. Nie wyobrażam sobie tych podziałów. Bardzo ciekawe jak wybierze Tiara w przypadku naszych milusińskich. Strach się bać!
No i jeszcze taka smutna końcówka. Jesteś mistrzynią w kreowaniu nastroju. W ciągu tego jednego rozdziału tyle razy czułam przyjemne ciepło na zmianę ze smutkiem, że teraz jestem emocjonalnie sponiewierana :p
Pisz szybko nowy rozdział i nie pozwól nam czekać!
Z pozdrowieniami
Eskaryna
Idę czytać, a tymczasem zajmuję sobie miejsce :D
OdpowiedzUsuńDobrze, więc jestem. Na początku muszę powiedzieć, że bardzo miło mi się czyta! Bardzo się rozwinęłaś przez ten cały czas. <3 ten blog ma w sobie to coś. Długość rozdziału jest w sam raz. Ciekawie przedstawiałaś sylwestra...Aż sama chciałabym być z Kate. Lily i Marc? Zaskoczyło mnie to trochę. Ja ciągle liczyłam, że ona i Severus coś...:D Ale zobaczymy jak to się dalej potoczy. I wow, przydziały? Moja ciekawość osiągnęła zenit. Masz bogatą wyobraźnię za co dziękuję. Aż się boje jak zachowa się Tiara. Tyle się działo...Podziwiam Cię.
OdpowiedzUsuńDziękuję za informację o rozdziale.
Pozdrawiam ;)
Nela
co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com
Kochana,
OdpowiedzUsuńW końcu wpadłam do Ciebie i jestem pod wrażeniem kolejnej notki. Opłacało się czekać. W cudowny sposób opisałaś przyjaźń Lily i Kate. Zdobyłam się na uśmiech, kiedy Rouly opowiadała, który z Huncwotów zostawił ślad na jej ciele w postaci malinki, że też ruda nie domyśliła się, że zrobił to Remus.
Fajnie, że rodzice Lilki przygarnęli blondynkę i potraktowali ją jak własną córkę. Pod tym względem zachowali się podobnie do Potterów, którzy przyjęli pod swój dach Łapę.
Ubolewam tylko nad smutnym zakończeniem. Jakoś nie spodziewałam się, ze po genialnym kawale chłopaków nastąpi coś takiego.
Pozdrawiam
Em
Super sylwester, aż zapragnęłam być z nimi na nim! :D
OdpowiedzUsuńLily i Marc <3 Takie kochane! I te kwiaty.. *0*
I teraz ważna sprawa... Remus! Ślady szminki?! Coo?! Aleee.. jak to?!
Chcę już nowy rozdział, proszę!
A ten jest oczywiście wspaniały! ;*
Ściskam i całuję :*