No i jest kolejny rozdział!
:) Dziękuję wszystkim za komentarze, starałam się dodawać więcej opisów, ale czy
to mi wyszło zdecydujcie sami :) Co
tu dużo mówić? Trochę nie miałam weny na ten rozdział, więc wyszedł jak wyszedł.
Dziękuję, że jesteście i proszę o wyrażenie swojego zdania w komentarzu :)
Pozdrawiam,
Meredith
_______________________________________________________________
– Black, Potter, Pettigrew, Lupin! –
Minerwa McGonagall stała na środku klasy, rzucając mordercze spojrzenie w
Gryfonów – niby co TO ma znaczyć!? – wrzeszczała.
Wszyscy uczniowie, którzy znajdowali się w klasie zamarli w bezruchu. Nikt nie
śmiał się drgnąć, a co dopiero coś powiedzieć. Hogwartczycy zachowywali się jak
sparaliżowani. No może nie wszyscy. Potter i Black uśmiechali się w bezczelny
sposób do opiekunki domu lwa. Ich nonszalancka postawa najwyraźniej wkurzyła
McGonagall, która zaczęła im prawić ostrym głosem morały.
Gdy była przerwa, cała czwórka wkradła się do klasy transmutacji, powiększając
myszy do ogromnych rozmiarów. Przerażone szare zwierzątka ledwie co mieściły
się w metalowej klatce. McGonagall z hukiem odstawiła myszy na moją ławkę, a
stworzenia pisnęły głośno, gdy odbiły się one od kratek. Profesorka nie
zwróciła na to uwagi i podeszła do ławki, w której siedział Syriusz i James.
– Myśli pani, że my to zrobiliśmy? – zapytał niewinnie Black.
Chłopak zaczął chwiać się na tylnych nogach krzesła. Na jego twarzy ciągle
gościł drwiący uśmiech. Widać było, że chciał doprowadzić profesor McGonagall
do szału. Oczywiście mu się to udało, Minerwa dostawała białej gorączki, nawet
jak na niego spojrzała. Spojrzałam
na niego i przejechałam palcem wskazującym po swojej szyi, na co on puścił mi
tylko oczko.
– Black, mam z wami do czynienia z wami już czwarty rok z rzędu. Czy wy
naprawdę myślicie, że uwierzę w waszą niewinność? – powiedziała donośnie.
McGonagall zacisnęła usta w cienką linię, a oczy zmrużyła w szarki. Poprawiła
swoją szatę i posłała karcące spojrzenie Blackowi, który pokiwał głową. James i
Syriusz wdali się z profesorką w przedłużaną konferencję, na co opiekunka domu
lwa prawiła im morały.
– Proszę pani – wtrącił się jej w środku zdania Potter.
– Nie przerywaj mi, Potter – warknęła – jesteście zdolnymi czarodziejami.
Tracicie tylko cenny czas na kawały. Moglibyście dużo osiągnąć, gdybyście
skupili się na nauce. Codziennie słyszę skargi na wasz temat! I to ja muszę za
was świecić oczami!
– Pani profesor! – krzyknął Black,
wstając ze swojego dziecka.
– Siadaj na swoim miejscu, Black – powiedziała, nieco spokojniejszym tonem –
Gryffindor traci przez was po 10 punktów za każdego z was i otrzymujecie
szlaban. Dziś wieczorem w moim gabinecie. Mam nadzieję, że to uświadomi wam, że
źle się zachowaliście. Wierzę, że przemyślicie swoje karygodne zachowanie.
I właśnie wtedy szare myszki eksplodowały. Zaskoczona zakryłam twarz szatą.
Jęknęłam, gdy poczułam, jak coś na mnie opada. Zacisnęłam mocno powieki, nie
chcąc patrzeć, jak teraz wygląda cała klasa. Jednak w końcu otworzyłam oczy.
Musiałam opanować mdłości, które mi towarzyszyły w tamtym momencie.
Osoby, które siedziały najbliżej naszej ławki, miały na sobie wnętrzności zwierząt,
które przed chwilą wybuchły. Spojrzałam do tyłu, gdzie stała profesorka. Twarz
McGonagall zrobiła się czerwona ze złości, a jej usta całkowicie zniknęły.
Minerwa wygładziła swoje czarne włosy, które były spięte w koka, po czym
rzuciła mordercze spojrzenie zielonych oczu na osoby w to zamieszanie.
Poczułam, jak coś ześlizguje mi się z policzka. Z odrazą dotknęłam owego
miejsca. Na moich palcach zostało jeszcze gorące mysie serce. Z przerażeniem od
razu strzepnęłam je z siebie. Nie mogłam się poruszyć, bo obawiałam się, że coś
jeszcze gorszego znajduje się w moim ciele.
Lily wcale nie wyglądała lepiej ode mnie. W jej rudych włosach dostrzegłam
mysią łapkę. W zielonych oczach dostrzegłam niebezpiecznie czające się ogniki.
Evans westchnęła, łapiąc się za skronie. Widać, że miała tego dość.
Mimo że nie widziałam dokładnie twarzy profesorki, to doskonale wiedziałam, że
w środku się gotuje. McGonagall była znana z tego, że nie okazuje za dużo
uczuć, jednak teraz złość wypełniła całe jej ciało. Morderczą ciszę przerwali
Potter i Black, którzy zaczęli rechotać na całą klasę.
– MAM JUŻ WAS DOŚĆ WY…WY HUNCWOCI! GRYFFINDOR TRACI PO 40 PUNKTÓW ZA KAŻDEGO Z
WAS! PRZYNOSICIE HAŃBĘ GRYFFINDOROWI I CAŁEJ SZKOLE! WYNOŚCIE SIĘ Z MOJEJ
KLASY! CAŁA CZWÓRKA! – wrzeszczała, czerwieniąc się ze złości.
Nie widziałam nic śmiesznego w tym, że oczy profesorki dosłownie wychodziły z
orbit, ani że machała rękami na wszystkie strony. Jej wargi stały się przeraźliwie
białe, aż w końcu one pękły, ukazując tym samym krew. Gryfoni doprowadzili ją
do szału, a ja szczerze mówiąc nie dziwiłam jej się. Wyglądała okropnie
przerażająco.
Huncwoci, jak to ich nazwała McGonagall, wstali ze swoich miejsc i udali się w
kierunku drzwi. Peter i Remus bez słowa wyszli z klasy, jednak Potter i Black
musieli mieć ostatnie słowo. Chwytając za klamkę drzwi, bezczelnie uśmiechnęli
się do profesorki. Zaraz po tym James znikł wgłębi korytarza.
– Do zobaczenia na dzisiejszym szlabanie, pani profesor! – zawołał Black,
kłaniając jej się nisko.
McGonagall zrobiła się aż fioletowa na twarzy. Za to Syriusz jej zasalutował i
uśmiechnął się do niej jeszcze szerzej.
– BLACK, DOSTAJESZ JESZCZE JEDEN DODATKOWY DZIEŃ SZLABANU – zawarczała
profesorka, gdy Syriusz zamknął za sobą drzwi.
Profesorka wróciła na katedrę i usiadła na krześle.
Popatrzyła na nas morderczym wzrokiem, a my ani śmieliśmy się ruszyć.
McGonagall wyciągnęła zza pazuchy różdżkę i jednym machnięciem pozbyła się
wnętrzności myszek. Odetchnęłam z ulgą, czując, jak nieproszeni goście
opuszczają moją skórę.
– Przez waszych kolegów straciłam prawie całą lekcję –
powiedziała ostro profesorka – dlatego otwórzcie podręcznik na stronie 76 i
przepiszcie cały rozdział. Pod koniec zajęć chcę mieć pergaminy z waszymi
notatkami na biurku.
Po sali rozniósł się odgłos przewracania kartek. Opuszkami
palców złapałam pióro i zamoczyłam jego końcówkę w granatowym atramencie. Już
po chwili na pergaminie można było dostrzec moje staranne i równe pismo. Reszta zajęć zleciała w ciszy.
Pomieszczenie wypełniało tylko skrobanie po pergaminie oraz szelest papieru.
Na koniec lekcji McGonagall zadała nam wypracowanie na 5
stóp. Westchnęłam w duchu, nie dość, że byliśmy zmuszeni przepisywać
podręcznik, to w dodatku mieliśmy zadany karny esej za głupotę Gryfonów. Gdy
zadzwonił dzwonek, praktycznie wszyscy od razu wszyscy uczniowie wybiegli z
klasy transmutacji, aby znaleźć się jak najdalej do profesor McGonagall.
***
Wiadome jest, że po zajęciach hogwartczycy próbują się zrelaksować. Wtedy
zazwyczaj można spotkać Krukonów, Puchonów, Ślizgonów oraz Gryfonów na
szkolnych błoniach, na korytarzach, w Pokoju Wspólnym lub po prostu w szkolnej
bibliotece. Tego dnia nie było inaczej.
Słońce wychyliło się z gęstej kurtyny chmur, zaszczycając błonia jesiennymi
promieniami słońca. Mimo niskiej temperatury wiele hogwatczyków korzystało ze
słonecznej pogody. Jednak znaleźli się i tacy, którzy ten czas spędzali w
Pokojach Wspólnych. I właśnie ja do tej grupy należałam.
Siedziałam na swoim ulubionym miejscu przed kominkiem, chłonąc przyjemne
ciepło, które się z niego wydobywało. Przede mną znajdował się pergamin z
esejem na Obronę Przed Czarną Magią. Pan Cropper, tegoroczny nauczyciel od
owego przedmiotu, był bardzo wymagającym nauczycielem i mimo że był w podeszłym
wieku, miał ostry głos, którym potrafił doprowadzić do porządku nawet
najbardziej niesfornego ucznia.
Oderwałam wzrok od w połowie zapisanej pracy. Moje spojrzenie utkwione było
przed siebie. Iskry w kominku odprawiały radosny taniec, a w moich oczach można
było dostrzec wesołe ogniki. Czerwono-pomarańczowo-żółte płomienie zachęcały
wszystkich Gryfonów do ogrzania się przy ogniu. Jednak niewiele uczniów
zwracała uwagę na wspaniałe przedstawienie, wykonywane przez iskry.
Zamknęłam oczy, gdy moje spojrzenie z powrotem powróciło do wypracowania. Ta
szkoła miała być odskocznią od wszystkich problemów w mugolskim świecie, jednak
zdawało mi się, że kłopoty narastały.
Voldemort, znany jako
Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, w całym świecie sieje postrach. W
dodatku „Czarny Pan” znalazł sobie popleczników, których nazywa
„Śmierciożercami”. Przez Sami-Wiecie-Kogo umiera wiele osób, a dwa razy tyle w
tajemniczych okolicznościach zaginają i nikt nie wie, gdzie są.
Dość często można dostrzec, że dyrektor oraz opiekunowie
danego domu idą do swoich podopiecznych z okropną wiadomością. Nie tak dawno
McGonagall weszła do Wieży Gryffindoru. Poprosiła jakąś młodziutką Gryfonkę z
nią do gabinetu Dumbledore’a. Nie sądzę, żeby blondynka była wyżej niż z
drugiego roku. Okazało się, że jej ojciec zaginął. Po tym wróciła do Pokoju
Wspólnego cała zapłakana, pośpiesznie tłumacząc swoim przyjaciołom co się stało.
Jednak dzięki Huncwotom ten czas nie wydawał się taki
ponury. Od 2 tygodni odrabiali swój szlaban u Filcha. Mimo że do świąt Bożego
Narodzenia został miesiąc, oni mieli wszystkie terminy zapchane. Jednak w
Hogwarcie można było już wyczuć świąteczną atmosferę. Zdarzało się, że
uczniowie całkowicie odpływali, myśląc o świątecznej kolacji i choince.
Westchnęłam i zwinęłam pergamin. Wsadziłam go do torby i wyprostowałam nogi w
fotelu. Na kanapie obok siedziała Alice. Jej szare oczy utkwione były swoich
dłoniach. Ogień w kominku odbijał się od jej tęczówek. Przykryta była puchatym
kocem, którym szczelniej się otuliła.
Dorcas siedziała na drugim końcu
Pokoju Wspólnego ze swoim chłopakiem – Casperem. Co chwilę można było usłyszeć
śmiech tej dwójki. Jej piwne oczy błyszczały radośnie, rzucała swojemu
chłopakowi zalotne spojrzenie spod długich czarnych rzęs. Odgarnęła brązowe
włosy do tyłu i zaczęła się namiętnie całować z Gryfonem z VII roku.
Nagle nastała cisza i mogło się wydawać, że nawet cichy trzask w kominku
ucichł. Zaskoczona spojrzałam się w kierunku wejścia do Wieży Gryffindoru.
Przez portret Grubej Damy przeszła McGonagall, opiekunka domu lwa. Szybkim
krokiem przeszła przez Pokój Wspólny i zniknęła na schodach do damskiego
dormitorium. Można było usłyszeć głośne westchnienie ulgi, gdy okazało się, że
rodziny tych, którzy przebywali w Pokoju Wspólnym, są bezpieczne.
Po paru chwilach nauczycielka transmutacji opuściła Wieżę Gryffindoru. Nagle
rozległ się głośny huk. Wszyscy zamarli w miejscu, wpatrując się w kierunku
hałasu. Ktoś szarpnął mnie za ramię, przez co natychmiast wstałam z fotela.
Dziewczyna posiadająca brązowe foki i rozmarzone czekoladowe spojrzenie ciągle
trzymała mnie za ramię. Popatrzyłam się na nią zdziwiona, próbując zrozumieć
jej przerażony wzrok i postawę, która z każdej strony wołała głośne „pomocy”.
– Rose zwariowała i demoluje dormitorium – szepnęła, jednak dla
milczących Gryfonów zabrzmiało to jak krzyk.
Szybko zarzuciłam torbę na ramię i praktycznie biegiem udałam się w kierunku
owego miejsca. Za sobą słyszałam kroki, prawdopodobnie dziewczyn z mojego roku.
Pokonałam po 3 schodki na raz i stanęłam przez drzwiami z tabliczką „IV” rok i
4 nazwiskami: Lilyanne Evans, Rosaline Hope, Mary MacDonald, Katherine Rouly.
Nacisnęłam klamkę i szybko przemknęłam do dormitorium, które było w okropnym
stanie.
– WYNOŚ SIĘ! – wrzasnęła w moim kierunku Rose, a ja zamarłam w miejscu.
Jej porcelanowa cera od razu rzuciła mi się w oczy. Czarne włosy okalały jej
bladą twarz, a czarne oczy straszyły morderczym spojrzeniem. Dostrzegłam jednak
też, że w oczach czai się smutna toń. Chwyciła w dłonie flakonik z lawendowymi
perfumami, które dostałam od mojej mamy w dzień wyjazdu do Hogwartu.
– OGŁUCHŁYŚCIE, GŁUPIE?! WYNOŚCIE SIĘ STĄD! – krzyknęła.
Szybko wyciągnęłam różdżkę i jednym machnięciem przywołałam perfumy. Schowałam
je do torby, gdzie były bezpieczne i spojrzałam walecznym wzrokiem na Rose.
Dziewczyna widząc moją postawę chwyciła coś do ręki i rzuciła we mnie. W
ostatniej chwili zdołałam się uchylić przed ciosem. Gryfonki stojące w pobliżu
zrobiły to samo. Zła na dziewczynę założyłam ręce na piersi i uniosłam dumnie
podbródek do góry.
– Chciałam zauważyć, Hope, że nie jest to tylko twoja sypialnia. Masz jeszcze 3
współlokatorki! – warknęłam w jej kierunku.
Gdyby jej czarne oczy mogły zabić, już dawno byłabym martwa. Jej czarne włosy
skierowane były we wszystkie kierunku, przez co wyglądała, jakby przed kimś
uciekała. Dziewczyna zgarbiła swoje ramiona, a ramkę ze zdjęciem, którą
trzymała w dłoni, odłożyła z rezygnacją na szafkę nocną. Po chwili opadła na
łóżko, chowając twarz w poduszce.
Zostawiłam ją w spokoju i wraz z dziewczynami zaczęłyśmy zaklęciami naprawiać
zniszczone rzeczy, a było ich sporo. Układałyśmy je na swoje miejsca.
Szczególną uwagę zwracałyśmy na szklane przedmioty, którymi mogłybyśmy się
skaleczyć.
Gdy posprzątałyśmy, dałam znak dziewczyną, żeby wyszły. Posłusznie udały się w
stronę drzwi, a ja podążyłam za nimi. Położyłam dłoń na klamce i odwróciłam się
w kierunku łóżka Rose. Hope dalej leżała w takiej samej pozycji.
– Rose, jeśli będziesz potrzebowała pomocy, doskonale wiesz, gdzie mnie szukać
– powiedziałam, po czym wyszłam z dormitorium.
***
Wraz z Lily przemierzałyśmy szkolne korytarze. Ściemniało
już się, co dało nam znak, że za niedługo powinnyśmy wracać do Wieży
Gryffindoru. Głośny huk i śmiech sprawił, że stanęłyśmy jak sparaliżowane.
Dostrzegłam, że Evans wyciąga swoją różdżkę z kieszeni, więc zrobiłam to samo.
Zacisnęłam mocno palce na przedmiocie i ruszyłam przed siebie. Po chwili
dostrzegłyśmy światła zaklęć. Od razu wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego.
Stanęłyśmy w miejscu, przyglądając się z zaskoczeniem
scenie, która rozgrywała się na jednym z nieodwiedzanych korytarzy. Przed nami
znajdowali się Huncwoci i… Snape, który zwisał do góry nogami, ukazując spod
czarnej szaty poszarzałe spodnie.
Potter stał dumnie z kpiącym uśmiechem na ustach. Pomierzwił
sobie jedną ręką swoje kruczoczarne włosy, w drugiej zaś trzymał różdżkę. Zza
okularów można było dostrzec orzechowe ogniki, które błyszczały radośnie.
Obok niego stał Syriusz, dumnie wyprostowany i rzucający
ciągle zaklęcia na wiszącego Snape’a. Na ustach Blacka malował się
uśmiech, który nie schodził mu z twarzy, a czarne oczy z wyższością spoglądały
na Ślizgona.
Wysoki brunet stał parę metrów od zdarzenia, przyglądając
się znudzonym spojrzeniem miodowych tęczówek na przedstawienie, które
wykonywali jego przyjaciele. Pod jego oczami można było dostrzec sińce, co
oznaczało, że zbliżała się pełnia.
Peter stał zafascynowany za Potterem oraz Blackiem i
zafascynowany spoglądał na swoich przyjaciół. Klaskał w dłonie, co chwilę się
śmiejąc. Jego rzadkie, mysie włosy unosiły się i opadały z każdym jego ruchem.
I Snape, który grał ofiarę i marionetkę Gryfonów. Nigdy go
nie lubiłam, był chamski i arogancki, nie wiedziałam, jak Lily może przyjaźnić
się z taką niemiłą osobą. Poza tym Severus był posiadaczem długiego,
haczykowatego nosa, który wyróżniał się z całej jego twarzy oraz tłustych
czarnych włosach i ciemnych tajemniczych tęczówkach.
– ZOSTAWCIE GO! – wrzasnęła moja przyjaciółka.
Lily przybrała waleczną pozę i zaczęła biec w kierunku
Huncwotów. Wyciągnęła przed siebie różdżkę z zamiarem rzucenia jakiejś klątwy.
Jej rude włosy powiały przez ruch, a w zielonych oczach dostrzegłam
determinację i odwagę.
– Cześć Evans! – Potter wyszczerzył zęby do Lily i
pomierzwił sobie włosy.
– ZOSTAW GO POTTER! – warknęła oschle rudowłosa.
Evans zaczęła zbliżać się do Gryfonów. Teraz Lily znalazła
się w świetle pochodni, dlatego jej ciało oświetliło niemrawe światło.
– Zostawię go, jeśli się ze mną umówisz, Evans – kontynuował
swoją śpiewkę Potter.
Lily westchnęła przeciągle i uniosła swoją różdżkę do góry.
Już miała wypowiadać jakieś zaklęcie, jednak Black był o wiele szybszy. Machnął
swoją różdżką, mówiąc „Accio różdżka”, a w jego dłoni wylądowały nasze różdżki.
Popatrzyłam na scenę z politowaniem. Oparłam się o ścianę, w
myślach mówiąc sobie, że następnym razem powinnam wziąć ze sobą popcorn.
Black oddał różdżki swoim przyjaciołom, uśmiechając się nonszalancko.
–
ODDAWAJ MI MOJĄ RÓŻDŻKĘ BLACK! – wrzasnęła rudowłosa, podbiegając do Syriusza.
Lily zaczęła szarpać Blacka za rękaw swetra, a on bez trudu ją odtrącił. Jednak
na jego miejscu nie postępowałabym tak z Evans’ówną. Jej rude włosy były
rozwiane, a zielone oczy posyłały rozzłoszczone spojrzenia na chłopaków. Dłonie
zacisnęła w pięści i zaczęła rytmicznie uderzać Syriusza w ramię. I wtedy
odleciała parę metrów do tyłu.
Gwałtownie się wyprostowałam. Mogli sobie żartować, ale nigdy nie powinni
krzywdzić mojej przyjaciółki. Oparłam ręce o biodra i szybkim krokiem podeszłam
do Pottera, wymijając Snape’a, który leżał na ziemi i wypluwał ślimaki na
posadzkę.
– Potter, przesadzasz – wycedziłam, posyłając Severusowi obrzydzone spojrzenie.
– Nie przeżywaj, Kate – powiedział wymijająco James.
Odwróciłam się na pięcie i tupnęłam głośno nogą. Podeszłam do Remusa, który
wyglądał na naprawdę znudzonego.
–
Remusie! – szepnęłam.
Chłopak zwrócił na mnie ciepłe spojrzenie miodowych tęczówek. Przez chwilę
wstrzymałam oddech, zapominając, po co zwróciłam się do mojego przyjaciela, ale
natychmiast się zrehabilitowałam. Odchrząknęłam i poprawiłam rękawy bluzy.
– Zrób coś, Remusie. Dobrze wiesz, że oni nie powinni się tak zachowywać. Zrób
to dla Lily, nie dla Snape’a – powiedziałam błagalnie.
– Ale Kate, co ja mogę zrobić? Przecież wiesz, że oni jak się nakręcą, to nie
przestaną – odparł.
Uniosłam brwi do góry, patrząc na niego spojrzeniem, które wyrażało „SERIO?!”.
Przewróciłam niebieskimi tęczówkami i wlepiłam błagalne spojrzenie w mojego
przyjaciela, robiąc przy tym minę szczeniaczka. Chłopak westchnął i poszedł do
chłopaków.
Remus zagadał swoich przyjaciół, a Lily w tym czasie wykorzystała okazję.
Wzięła swojego przyjaciela za rękę i pomogła mu wstać. Po tym ruszyła biegiem
wraz z Severusem w bocczny korytarz, znikając za zakrętem.
–
Masz szczęście Smarku! Gdyby nie było tu dziewczyn, to byś się nie pozbierał! –
krzyknął za nim Potter.
Odwrócił
się na pięcie i szybkim krokiem zaczął iść korytarzem, a za nim pozostali
Huncwoci. Black z uśmiechem dał mi trzy różdżki; moją, Lily oraz Snape’a, po
czym posłał mi oczko i przytulając mnie przyjacielsko jedną ręką. Przewróciłam
oczami i strzepnęłam jego dłoń z mojego ramienia. Oddaliłam się od Syriusza i
zbliżyłam do Remusa.
– Jak ci się udało ich udobruchać? – zapytałam go.
– Ma się ten urok osobisty, prawda? – odparł z lekkim
uśmiechem na ustach.
Zaśmiałam się cicho, muskając jego policzek swoimi ustami.
Podziękowałam mu, jednak widząc jego zaskoczoną minę, zaśmiałam się cicho.
Chłopak stanął w miejscu, a ruszyłam dalej, jednak kątem oka dostrzegłam, że
Remus dotyka miejsca, gdzie przed chwilą znajdowały się moje usta. Moje wargi
zostawiły po sobie ślad bladoróżowej szminki.
Dogoniłam pozostałych Huncwotów, przysłuchując się ich
rozmowie o quidditchu. Bardzo lubiłam mecze, a latanie na pierwszym roku szło
mi bardzo dobrze. Kochałam uczucie wiatru na policzkach, uwielbiałam jak
podmuch rozwiewał mi włosy. Wysokość sprawiała, że czułam się jak ptak,
kochałam wolność.
Syriusz i James byli w szkolnej drużynie Gryffindoru, Black jako ścigający oraz Potter jako szukający, mogę szczerze powiedzieć, że byli
doskonali w tym, co robili. Oczy Jamesa lśniły zdrowym blaskiem, gdy opowiadał
swoim przyjaciołom o quidditchu. W końcu dołączył się do nas Remus, słuchając
słów przyjaciela.
– Nasza drużyna jest doskonała! Mówię wam, mamy wygraną w
kieszeni! – krzyknął podekscytowany Potter.
Uśmiechnęłam się na słowa Jamesa. Nigdy nie chciałam być
pałkarzem. Zawsze wydawało mi się, że prędzej bym się tą pałką zabiła, niż
odbiła tego głupiego tłuczka, który latał we wszystkie strony. Poza tym
pałkarze musieli być bardzo skoncentrowani, uważałam, że ich zadanie jest
najtrudniejsze.
Za to szukający ma bardzo monotonne zadanie, musi wypatrywać
malutką, złotą piłeczkę. Przez praktycznie cały mecz szukający wisi w
powietrzu, wyszukując znicza, a później próbuje ją złapać, a ona jest naprawdę
szybka.
Za to obrońca musi być bardzo szybki i zwinny, poza tym musi
się skupić na swoim zadaniu, aby nie przepuścić kafla przez jedną z trzech
obręczy. To też było trudne zadanie, ponieważ praktycznie cała wina spada na
ciebie, gdy dany dom przegra mecz.
Zawsze za to chciałam być ścigającą, jednak brakowało mi umiejętności oraz czasu na treningi. Uwielbiałam patrzeć, jak zawodnicy wykonują skomplikowane manewry, aby zaraz
potem przerzucić kafel przez obręcz.
Z
takimi myślami dotarliśmy pod obraz Grubej Damy, strażniczki naszej Wieży
Gryffindoru. Podaliśmy jej hasło i weszliśmy do Pokoju Wspólnego. Wieczór minął
nam zadziwiająco spokojnie. Całą paczką siedzieliśmy na kanapie przed kominkiem
i graliśmy w eksplodującego durnia. Jedyną nieobecną Gryfonką z naszego roku
była Rose, która spała w dormitorium…
Cudo *_*
OdpowiedzUsuńPiszesz tak... lekko? Tak przyjemnie się to czyta. Wspaniały rozdział :)
Pozdrawiam i życzę weny, Vik. A.
Hej ! :))
OdpowiedzUsuńMuszę powiedzieć, że jestem z Ciebie dumna. Poprawiłaś swój styl, jest także więcej opisów. Szczególnie spodobało mi się to :
,,Iskry w kominku odprawiały wesoły taniec, w moich oczach można było dostrzec wesołe ogniki. '' Niby krótkie zdanie, ale bardzo głębokie.
Wracając do fabuły. Ach, ci nasi Huncwoci, wieczni rozrabiacze ! Lekcja z McGonagall była świetnie i pomysłowo opisana. Komizm sytuacji, to jest to ! :)
Jejku...Bardzo wkurzyli Minewrę, też umiejętnie opisałaś jej złość, nie sądzę jednakże, aby powiedziała do uczniów ,,deblie '' bądź ,,imbecyle'' kto jak to, ale opiekunka Domu Lwa zawsze miała klasę więc trochę trudno mi w to uwierzyć, ale mniejsza o to :D.
Ciekawa sprawa z tą Rose...Co mogło się stać ?
Bardzo się cieszę, że dałaś fragment z Severusem ! Ja go po prostu kocham. Szkoda, że nie napisałaś o nim z perspektywy Lily, ale to przecież Kate tu jest bohaterką. Podobała mi się w każdym bądź razie postawa Rudej. Do tego Kate też się wtrąciła. Pocałowała w policzek Remusa ! Jejku *.*
Świetny pomysł z tą ścigającą. Podoba mi się także sposób, w jaki przedstawiasz relacje bohaterów. Uwielbiam tą tematykę, jak już wspomniałam.
Mogłabyś zajrzeć też do mnie lub zaobserwować ? Byłabym wdzięczna ! ;*
Szablon jest śliczny ! <3
co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com
Pozdrawiam.
PS: Dodaje Twój blog do mojej zakładki polecanych ;)
Hahahaha. Hahaha. Świetne! Zaraz muszę zabrać się za czytanie od pierwszego rozdziału xD Przez przypadek tu wpadłam i zaczęłam czytać rozdział na głównej... i po prostu śmiałam się pod nosem. Serio. Strasznie podoba mi się Twój styl pisania, taki... lekki. Bardzo łatwo się czyta. Po prostu genialny <3
OdpowiedzUsuńbardzo ładnie Ci to wyszło, trzeba przyznać. uwielbiam Huncwotów jejku naprawde! tak wkurzyć McGonagall i wcale się tym nie przejąc, moi mistrzowie! jednak zgadzam się z komentarzem u góry. nie wydaje mi się, żeby wyzywała ona swoich uczniów od "idiotów" i "debili". w końcu Minerwa to klasa sama w sobie!
OdpowiedzUsuńco do Rose. obstawiam jakiś zaklęcie. a jak nie to musiało się stać coś naprawdę bardzo, bardzo poważnego.
no i Snape. szczerze mówiąc nigdy nie darzyłam go jakimś uwielbieniem, nawet gdy już sie okazało że chronił Harry'ego. i tutaj, biorąc pod uwagę moją miłość do Blacka i Pottera, jestem zdecydowanie po ich stronie. a Lily? mogła by się w końcu przekonać do Jamesa, yhh... Lily przecież wszyscy doskonale wiemy, że go kochasz!! :D
Pozdrawiam serdecznie i życzę weny!
Puchonka 123
* zapraszam do mnie *
To sobie huncwoci nagrabili. :-D Rozdział świetny jak zawsze. Z niecierpliwością czekam na kolejny :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i ściskam
Anonimek
Zostałaś nominowana do Liebster Blog Award. Szczegóły znajdziesz tutaj http://moodybrown.blogspot.com/p/lba.html
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ;]
Kocham kocham KOCHAM tego bloga!!!!!!!!!!!!!!! <3
OdpowiedzUsuńFuuu to z tymi myszami było obrzydliwe. Nie wierzę, ze Huncwoci tak bardzo narazili się McGonagall. Dziwię się, że kobieta ich nie zabiła, jakby tak zachowywali się na mojej lekcji, to mieliby prze*rane.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem co gryzie Rose... jej zachowanie takie dziwne. Obstawiam, że chodzi o faceta. Jakiś dupek ją zranił, czy coś, bo tylko w takich sytuacjach kobieta traci, aż tak panowanie nad sobą.