31 marca 2016

24. Chwila

Witajcie! Oczywiście rozdział miał być dodany na święta, jednak jak zwykle się nie wyrobiłam. Wena jest, jednak z czasem jest zupełnie inaczej. Jednak muszę się pochwalić, że ten rozdział jest najdłuższym ze wszystkich napisanych. Oczywiście z treścią jest zupełnie inaczej, oceniam go na Nędzny :/ Jak pewnie zauważyliście, szablon się zmienił. Ja jestem z niego zadowolona, a wy? W dodatku na blogu wybiło mi już 31 obserwatorów i 26 tysięcy odwiedzin, za co bardzo bardzo wam dziękuję! Kolejny rozdział postaram się dodać przed egzaminem gimnazjalnym (czyli przed 18,19,20 kwietnia), jednak nic nie obiecuję. Rozdział dedykuję Eskarynie. Dziękuję wam wszystkim za to, że jesteście :)
Pozdrawiam, ~V
__________________________________________________________
Szybkim krokiem przemierzałam puste korytarze Domu Dziecka. Moje kroki odbijały się echem po pomieszczeniu, w całym budynku nie było żywej duszy. Westchnęłam ciężko i skierowałam kroki do drzwi. Nic dziwnego, że nikogo nie było w domku, gorące powietrze i żarzące z nieba słońce zachęcały do pochlapania się w jeziorze. W końcu wyszłam na zewnątrz.
Cudowny widok po raz kolejny zaprał mi dech w piersi. Zmrużyłam oczy, gdy białe światło zaczęło mnie oślepiać. Nad pobliskim jeziorem dostrzegłam parę osób, byli to nie tylko czarodzieje, którzy zamieszkiwali Dom Dziecka, ale także mugole. Wydawało się, że nie widzieli oni budynku, który znajdował się na niewielkim wzgórzu. Ptaki szybowały po niebie, a lekki podmuch wiatru targał im piórka. Czubki gór, które znajdowały się jakieś 2 mile stąd, ginęły w białych pierzystych chmurach.
Zza budynku wyłaniało się boisko do Quidditcha. To właśnie tam skierowałam swoje kroki. Zielona trawa łaskotała moje kostki, a świeże powietrze z rozkoszą otulało moje ciało. Usłyszałam podniesione okrzyki, więc od razu przyśpieszyłam. Zatrzymałam się gwałtownie, gdy dostrzegłam, że na boisku rozgrywał się mecz. Na trybunach siedziało parę osób, po raz kolejny byłam zaskoczona, że tyle młodych czarodziei zamieszkiwało Dom Dziecka.
Zmrużyłam oczy w poszukiwaniu mojego brata. W końcu tam gdzie Quidditch, tam i on. Dostrzegłam go dopiero po dłuższej chwili. Jego blond włosy, pod wpływem szybkiego przemieszczania się na miotle były targane przez wiatr. Słońce mnie oślepiało, więc nie mogłam dokładnie zobaczyć jego twarzy, ale mogłabym się założyć, że na jego ustach tkwił szeroki uśmiech.
Zajęłam miejsce na trawie i z daleka obserwowałam grę. Louis Thompson podał kafla do Luke’a, a ten wykonując nieznany mi manewr, z prędkością światła przerzucił piłkę przez obręcz, zyskując tym samym dziesięć punktów dla swojej drużyny. Nawet nie dał ani chwili obrońcy na ruszenie się z miejsca. Z nudów zaczęłam skubać źdźbła trawy. W drugiej ręce dalej ściskałam list, który niedawno dostarczyła mi szara sowa. Po raz kolejny zaczęłam czytać lekko pochyłe, staranne pismo napisane zielonym atramentem.

Drodzy Luke i Kate
Z ogromną radością chciałbym was poinformować, że zdołałem odnaleźć Waszą ciocię, Nicole. Skontaktowałem się z Waszą krewną, panią Park. Nie mogła ukryć zdziwienia, gdy przybyłem do jej domu i poinformowałem ją o waszej chęci przyjazdu. Jednak mimo ogromnych obaw, pani Park zgodziła się na spotkanie z Wami, a co więcej, zaprosiła was do siebie na jakiś czas. 10 lipca będę Was oczekiwał w Dziurawym Kotle o godzinie 11:27.
Z wyrazami szacunku,
Albus Perciwal Wulfryk Brian Dumbledore

Zastanawiałam się, czy to aby nie był sen. Wydawało się to takie nierealne. W styczniu odkryłam całą prawdę, a raczej jej część. Dowiedziałam się, że Luke Clifford, Krukon z IV roku jest moim bratem. Do tego Dumbledore odnalazł naszą ciocię, która mieszkała na drugim końcu świata. Obawiałam się spotkania z siostrą mojej zmarłej matki. Bałam się, że nie przyjmie nas z otwartymi ramionami, że będzie się nas brzydziła, że nie będzie chciała nas znać.
Po jakimś czasie czarodzieje zaczęli opuszczać boisko, kierując się w kierunku budynku. Mierzyłam wzrokiem osoby, które przechodziły obok mnie. Zdałam sobie sprawę, że większości nawet nie kojarzę, przez co zrobiło mi się wstyd. Większość z nich była niewinnymi dziećmi, jednak tych starszych nawet nie kojarzyłam z Hogwartu, a na pewno chodzili do właśnie tej szkoły.
– Co tu tak siedzisz sama? – usłyszałam znajomy głos, wiec natychmiast skierowałam spojrzenie niebieskich tęczówek na ową osobę.
Nade mną stał Luke we własnej osobie. Jego blond włosy przykleiły się do spoconego czoła, jednak na jego ustach widniał, typowy dla niego, szeroki uśmiech. Mokre sportowe ubrania przylegały do jego ciała, a w jego niebieskich oczach dostrzegłam radosne iskierki.
– A dlaczego miałabym siedzieć z kimś? – zapytałam z uśmiechem i wstałam z miejsca – mógłbyś się przynajmniej umyć, śmierdzisz niemiłosiernie – powiedziałam, pokazując mu język.
Chłopak przewrócił oczami i złapał mnie za rękę. Skierował swoje kroki w kierunku jeziora. Bez oporu pozwalałam się mu prowadzić. Do obiadu było jeszcze trochę czasu, przez co spokojnie mogliśmy się zrelaksować z dala od budynku i typowego dla Domu Dziecka gwaru.
– Nie myślałeś przypadkiem nad wstąpieniem do drużyny Krukonów? – zapytałam, gdy cisza pomiędzy nami zaczęła się przedłużać. – Wiesz, dziewczyny lecą na zawodników Quidditcha.
Luke zaśmiał się pod nosem i puścił moją dłoń.
– Myślałem, ale nigdy nie miałem na to za wiele czasu – powiedział – w tym roku mam zamiar się zgłosić.
– W tym roku będą SUMy – zaczęłam – to na pewno nie będziesz mieć więcej czasu.
– Może i tak, ale warto spróbować. W końcu żyje się tylko raz, nie siostra? – zapytał, szturchając mnie ramieniem i ponownie pokazując rząd równych zębów.
W końcu dotarliśmy do jeziora. Zajęliśmy miejsce na niewielkim wzniesieniu, gdzie nikt nie byłby w stanie nas podsłuchać. Zdjęłam buty, po czym zamoczyłam stopy w wodzie. Luke po chwili dołączył do mnie i przez jakiś czas siedzieliśmy w milczeniu. Zamknęłam oczy i skierowałam twarz w stronę słońca.
– Chciałaś mi coś ważnego przekazać? – zapytał z ciekawością. – Bo nie powiesz mi, że przyszłaś sobie pooglądać końcówkę meczu.
Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się w jego kierunku. Dlaczego on potrafił odczytać każdą moją myśl, chociaż znaliśmy się potencjalnie krótko. Czy to dlatego, że był drugą połową mnie, moim bratem bliźniakiem? Jego skupiona twarz była lekko ściągnięta, przez co odniosłam wrażenie, że gdzieś odleciał.
Podałam mu list, który od razu zaczął czytać. Jego niebieskie oczy prawie wyszły z orbit. Przeczytał jeszcze wiadomość parę razy, po czym, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, przytulił mnie do siebie jedną ręką, mocno ciągnąc za szyję. Poczochrał mi włosy i roześmiał się radośnie.
– To wspaniale! – krzyknął podekscytowany – w końcu ją poznamy, czyż to nie cudowne?
Moja szczęka prawie wylądowała w jeziorze. Osłupiała wpatrywałam się w radosną twarz chłopaka. Nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. To było dla mnie coś nowego, a wypowiedziane przez niego zdanie kompletnie zaparły mi dech w piersi. A może to była jego ręka, która mocno zaciskała się na mojej szyi?
– Ale nie obawiasz się tego ani trochę? Przecież w życiu ich nie widzieliśmy, nie wiemy jaka jest nasza ciocia, a tym bardziej jej rodzina. Nie możemy być pewni, czy przyjmą nas z otwartymi ramionami – rzekłam, wyplątując się z jego uścisku.
Luke spojrzał na mnie zaskoczony, jednak na jego ustach tkwił drwiący uśmieszek. Do tego chłopak zaczął kręcić głową.
– Kate, jeśli całe życie będziesz się obawiała i uciekała przed nowymi doświadczeniami i wyzwaniami, to niczego nie osiągniesz – powiedział – poza tym skoro ciocia zaprosiła nas do siebie, to znaczy, że chce nas poznać, prawda?
– Ale wtrącamy się do jej życia. Pojawiliśmy się tak nagle, myślę, że nie powinniśmy wchodzić z butami do jej domu – odparłam.
– Ach, Kate, po prostu się zamknij, bo aż szkoda cię słuchać. Jakim sposobem trafiłaś do Gryffindoru, skoro jesteś jaka jesteś? Podobno Gryfoni są odważni i nie boją się nowych wyzwań – Luke udawał, że się zamyślił – no cóż, mam przed sobą wyjątek.
Zmrużyłam oczy w szparki i wydęłam policzki. Obawiałam się wielu rzeczy, ale to nie oznaczało, że bałam się wyznań i byłam tchórzem. Luke widząc moje bojowe nastawienie, odsunął się nieznacznie. Z udawaną złością „lekko” szturchnęłam go w bok, przez co chłopak spadł z wzniesienia i wylądował w jeziorze. Mimowolnie na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech.
– A ty jakim cudem trafiłeś do Ravenclawu, skoro jesteś taki głupi i nierozsądny? – dogryzłam mu, pokazując język. – Poza tym już nie śmierdzisz, bo się w końcu wykąpałeś.
Chłopak posłał mi spojrzenie spode łba i złapał mnie za stopy. Wiedząc, co chłopak ma zamiar zrobić, zaczęłam krzyczeć i wyrywać, jednak nic mi to nie dało. Luke jednym pociągnięciem zrzucił mnie z pagórka, przez co wylądowałam w wodzie. Bąbelki powietrza tańczyły wokół mnie, a ja zdałam sobie sprawę, że jezioro było naprawdę głębokie. Spłynęłam na sam dół i odbiłam się od dna. Już po chwili byłam na powierzchni.
– I kto tu jest głupszy? Gdybym był tobą to bym uciekał gdzie pieprz rośnie – dociął mi, śmiejąc się głośno.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, po czym wyszłam na brzeg. Wycisnęłam moją koszulkę z wody, po czym odgarnęłam mokre kosmyki z czoła. Wtedy spojrzałam na mojego brata, który jak gdyby nigdy nic chlapał się w wodzie. Z szatańskim uśmiechem weszłam ponownie na pagórek, po czym wskoczyłam do jeziora, rozpryskując wodę dookoła.
– Jak dziecko – powiedział, śmiejąc się głośno.
– I kto to mówi – nadąsałam się i wspięłam mu się na plecy.
Przytuliłam się do jego szyi, nie pozwalając sobie, aby chłopak zrzucił mnie z powrotem do wody. Mimo że Luke szarpał się niemiłosiernie i próbował się mnie pozbyć, jednak nic to nie dało.
– Dobra, dobra, wygrałaś! – krzyknął rozbawiony.
Po jakimś czasie wyszliśmy z wody i opadliśmy na trawę, śmiejąc się głośno. Woda z nas ociekała, a źdźbła plątały się nam we włosy. Do tego ziemia stawała się mokra, przez co brązowe plamy od razu pojawiły się na naszym ubraniu. Poczułam na sobie wzrok Luke’a, więc spojrzałam w jego kierunku, jednak go już nie było. Chłopak zerwał się na równe nogi i pognał przed siebie, zostawiając mnie daleko w tyle.
– Kto ostatni na obiedzie, ten oddaje podwieczorek! – wrzasnął Luke, zatrzymując się na chwilę.
Gorące powietrze parzyło moją bladą skórę, jednak w tamtym momencie nie było to ważne. Pognałam w górę zbocza, w jedną rękę chwytając sandały, a w drugą list. Zadyszana próbowałam dogonić mojego brata, jednak chłopak dalej był dobre parę stóp przede mną. Zatrzymałam się i westchnęłam głośno. Luke widząc mnie, popatrzył w moim kierunku ze zrezygnowaniem, po czym wolnym krokiem zaczął zmniejszać odległość między nami.
Myślicie, że zrezygnowałam? Oczywiście, że nie! Każdy powinien mieć dobrą taktykę na wygraną. Dlatego, gdy mój brat był już niecałe 7 stóp przede mną, ruszyłam biegiem przed siebie. Wyminęłam Luke’a i ze śmiechem gnałam w kierunku Domu Dziecka. Słyszałam za sobą oburzone okrzyki chłopaka, jednak nie zwróciłam na to uwagi.
Przekroczyłam próg budynku o parę sekund wcześniej od chłopaka. Z wielkim uśmiechem na ustach, głośno dysząc, udałam się do jadalni, gdzie zajęłam miejsce koło Judy Addams. Po chwili na miejsce obok opadł Luke. Judy posłała nam zaskoczone spojrzenie, jednak nic nie powiedziała.
– Wisisz mi deser, braciszku – powiedziałam słodkim głosem.
Chłopak naburmuszył się jeszcze bardziej, jednak po chwili na jego ustach dostrzegłam kpiący uśmiech.
 – Chciałabyś – odparł, pokazując mi język.
Mimo że nie dostałam jego podwieczorka, to byłam zadowolona. Zdałam sobie sprawę, że miałam najlepszego brata pod słońcem.
***
Dziesięć dni minęło jak zaczarowane. Przy śniadaniu byłam zaniepokojona, przez co Luke starał się mnie ogarnąć, ustawić do pionu. Może nie wyobrażacie sobie Luke’a jako zmartwionego chłopca, jednak w tamtym momencie właśnie taki był, wciskał we mnie jedzenie i to głównie dzięki niemu nie schowałam się w pokoju.
Równo o godzinie 11:15 stanęliśmy przed kominkiem, który znajdował się w salonie. Większość podopiecznych Domu Dziecka jeszcze spało, dlatego teraz tylko Vanessa pilnowała, aby wszystko poszło zgodnie z planem. Luke wrzucił proszek Fiuu do paleniska, po czym pewnym krokiem wszedł do środka. Uśmiechnął się do mnie, po czym głośno i wyraźnie wypowiedział adres. W towarzystwie szmaragdowych płomieni, zniknął.
Taki sam los spotkał nasze bagaże. Westchnęłam w duchu, po czym odebrałam od Vanessy brązowy woreczek. Dla przeciągania czasu zaczęłam ważyć go w dłoni. W końcu, widząc karcące spojrzenie Vanessy, nabrałam zgniłozielonego jaśniejącego proszku, po czym wrzuciłam go do kominka. Już po chwili błysnęły zielone płomienie.
Z lekkim wahaniem weszłam do ognia. Od razu poczułam łaskotanie na całym ciele, jednak popiół nieprzyjemnie zaczął dostawać się do moich nozdrzy. Rzucając ostatnie spojrzenie na wysłanniczkę Domu Dziecka, przymknęłam powieki i głośno wypowiedziałam adres.
Nie musiałam czekać długo na skutki mojej decyzji. Już po chwili obracałam się z niewyobrażalną prędkością. Moje uszy wypełnił ryk i szum. Mocniej zacisnęłam usta i oczy, aby sadza i popiół nie powpadały mi do nich. Byłam pewna, że jeśli uchyliłabym powieki dostrzegłabym zielone płomienie. Przycisnęłam wszystkie kończyny mocno do ciała, aby o nic się nie uderzyć.
W końcu wszystko ustało, więc otworzyłam oczy. Obraz wokół mnie dalej się kołysał, dlatego na chwiejnych i nieco galaretowatych nogach wyszłam z kominka. Od razu musiałam się podeprzeć ściany, aby nie upaść. Gdy uniosłam wzrok do góry, ujrzałam rozbawione spojrzenie Luke’a.
Westchnęłam ciężko i rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Obskurne, ciemne ściany Dziurawego Kotła nie zachęcały nikogo do zatrzymania się tam na dłużej. Zniszczone meble, choć stare, dalej nieźle się trzymały. Mimo tego nieprzyjemnego widoku, pub cieszył się dużą popularnością wśród, głównie starszych, czarodziei.
– Nie patrz tak na mnie – burknęłam, puszczając się ściany.
Chłopak miał coś powiedzieć, jednak w tym samym momencie usłyszeliśmy cichy trzask teleportacji, więc automatycznie spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Parę stóp przed nami pojawił się Albus Dumbledore we własnej osobie.
Profesor był wysokim i bardzo szczupłym czarodziejem. Jego srebrna broda sięgała pasa, a mądre, bystre niebieskie oczy przeszywały na wylot, do tego jego duży nos wyglądał tak, jakby był złamany. Dumbledore miał na sobie sięgającą ziemi szatę w odcieniach błękitu. Na jego nosie znajdowały się okulary połówki, a na głowie leżała szpiczasta tiara.
Sparaliżowani patrzyliśmy się na dyrektora Hogwartu. Nie wiedziałam co powiedzieć, nie byłam pewna, czy mogę się poruszyć. Nastała grobowa cisza, jakby czas nagle się zatrzymał. Luke wyglądał jakby nie chciał się odezwać, dlatego to ja postanowiłam przejąć inicjatywę.
– Dzień dobry, profesorze – powiedziałam.
W jasnoniebieskich tęczówkach Dumbledore’a dostrzegłam radosne iskierki, dzięki czemu trochę się rozluźniłam. Wymieniłam szybkie spojrzenie z Lukiem, po czym niezauważalnie go szturchnęłam. Mogłabym przysiąc, że profesor posłał nam rozbawione spojrzenie.
– Witaj Luke, Kate – zwrócił się do nas staruszek, kiwając głową w naszym kierunku.
Przestąpiłam zniecierpliwiona z nogi na nogę, przygryzając przy tym nerwowo wargę. Rozglądnęłam się po pomieszczeniu, jakby to miało przyśpieszyć czas. Tylko Tom, właściciel pubu, dostrzegł nagłą wizytę Dumbledore’a. Za to ja chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu mojej cioci.
– A więc profesorze – zaczął Luke – jak dostaniemy się do cioci Nicole?
– Teleportacja, panie Rouly – powiedział automatycznie mężczyzna, uśmiechając się delikatnie w kierunku blondyna.
Pierwszy raz słyszałam, żeby ktokolwiek wypowiadał nazwisko „Rouly” do Luke’a. I on chyba też to zauważył, ponieważ na jego twarzy malowało się zaskoczenie. Nie wiedziałam, czy Luke utożsamiał się z naszym rodzinnym nazwiskiem, jednak miałam przeczucie, że bardziej wolał fałszywe nazwisko, które wymyślili rodzice, gdy oddawali go do Domu Dziecka.
Dumbledore wyciągnął w naszym kierunku obie ręce. Mimowolnie zadrżałam i rozejrzałam się w poszukiwaniu mojego kufra, którego nigdzie nie było.
– Wasz bagaż jest już na miejscu – powiedział Dumbledore, widząc nasze zaniepokojone spojrzenia.
Poczułam, jak w moim ciele rośnie ekscytacja. Drżąc ze zdenerwowania i podniecenia, złapałam ramię profesora. Dyrektor Hogwartu obrócił się wraz z nami w miejscu. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na pub, po czym niespodziewanie ogarnęła mnie ciemność. Ze wszystkich stron nieznana mi siła na mnie napierała, co nie było przyjemnym uczuciem. Rozpaczliwie próbowałam złapać tchu, jednak moja klatka piersiowa była zbyt mocno zaciśnięta. Do tego moja dłoń co chwile wyślizgiwała mi się spod ramienia Dumbledore’a, przez co musiałam co chwilę jeszcze mocniej ściskać palce na jego jasnej szacie. Czułam, jak moje gałki oczne wpychane były w głąb czaszki, zaciskałam powieki jak tylko się dało.
I nagle wszystko ustało. Tak po prostu. Walcząc z mdłościami zgięłam się wpół. Modliłam się w duchu, abym nie zwymiotowała. Wtedy usłyszałam dźwięki dochodzące ze wszystkich stron. Szum morza, fale, które rytmicznie uderzały o brzeg, piski latających mew. Zaskoczona rozchyliłam powieki, przy tym się prostując.
Słońce na horyzoncie zaczęło zachodzić, oświetlając okolicę pomarańczowymi smugami światła. Staliśmy nad morzem, a słona woda dosięgała naszych stóp, mocząc nam buty. Piaszczysta plaża była praktycznie pusta, dlatego nikt nie dostrzegł naszego nagłego przybycia. Białe ptaki z pomarańczowymi dziobami krążyły nad nami, wydając z siebie piskliwe dźwięki. Zamrugałam parę razy, nie mogąc się nadziwić temu widokowi.
Ogarnięta przeczuciem, odwróciłam się do tyłu. Jakieś 50 stóp od brzegu znajdował się średniej wielkości drewniany dom. Niewielka część z niego podtrzymywana była na filarach, a schodki prowadziły na taras oraz do środka. Fale morskie nie dosięgały go, dzięki czemu było to dość dobre miejsce, zważywszy na piękną okolicę.
Nagle ją dostrzegłam. Mimo że była o wiele starsza niż z rodzinnego zdjęcia, to od razu ją poznałam. Proste, czarne włosy okalały jej bladą twarz, a surowe brązowe oczy ukryte za prostokątnymi okularami uporczywie się w nas wpatrywały. Dumbledore ruszył w kierunku kobiety, a ja niepewnie podążyłam za nim. Stanęliśmy przed panią Park, naszą ciocią, a serce głośno tłukło w moją klatkę piersiową, jakby natychmiast chciało wyskoczyć.
– Profesorze – powiedziała kobieta, witając się skinieniem głowy.
Mimo że kobieta przebywała tyle lat poza Anglią, jej akcent wciąż był całkowicie brytyjski. Zmarszczki na jej twarzy wskazywały, że ma już mniej-więcej czterdzieści lat, jednak spojrzenie jej oczu można by porównać ze wzrokiem bazyliszka.
– Witaj, Nicole – powiedział Dumbledore, uśmiechając się dobrodusznie – jesteśmy punktualnie, prawda?
Kobieta pokiwała głową, prostując się dumnie. Jej twarz dalej miała surowy wyraz, przez co z zaniepokojeniem wymieniłam spojrzenie z Lukiem. Do tego jej usta były mocno zaciśnięte. Wywołało to we mnie niepokój, nie znałam siostry mojej mamy, nie wiedziałam, co po niej mogę się spodziewać.
– A więc, zostawię was samych. Do zobaczenia – rzekł Dumbledore i obróciwszy się w miejscu, zniknął.
Luke zajął miejsce Dumbledore’a, przybliżył się do mnie tak blisko, że nasze ramiona się stykały. Zapanowała cisza, które przerywana była szumem fal i piskiem mew. Nie byłam pewna, co powinnam powiedzieć. Obawiałam się, że wypalę coś głupiego i niedorzecznego, a cała moja reputacja pójdzie z torbami.
– Dzień dobry – zaczął grzecznie Luke, a ja po raz kolejny dziękowałam mu w duchu, że to właśnie on zaczął rozmowę.
Kobieta zmierzyła go uważnym i czujnym spojrzeniem. Pomarańczowe światło oświetlające jej twarz, odbijało się od prostokątnych okularów, przez co wydawało się, że jej oczy płoną żywym ogniem. Wiedziałam, że w tamtym momencie Luke stracił całą pewność siebie.
– Witaj, Luke – powiedziała, a jej głos był znaczenie ostrzejszy, niż gdy mówiła do profesora Dumbledore’a – a więc to wy jesteście potomkami mojej siostry – kontynuowała, przerzucając brązowe oczy na mnie.
– Już przyjechali! – usłyszeliśmy dziewczęcy krzyk, po czym rozległo się skrzypienie desek i głośne tupanie. Ciocia Nicole westchnęła przeciągle, po czym podpierając ręce na biodrach, rzuciła mordercze spojrzenie osobie, która śmiała jej się przeszkodzić w zabijaniu nas wzrokiem.
Za jej plecami dostrzegłam dziewczynę z delikatnymi rysami twarzy i jasną cerą. Miała krótkie czarne włosy, które na końcówkach miały kolor zachodzącego słońca. Jej duże, czarne oczy z radością spoglądały wprost na mnie, a całkiem uroczą osobowość można było wyczuć na milę. Była takiego samego wzrostu jak ja, zdawało się też, że byłyśmy w podobnym wieku.
– Hej! Jestem Malia! – powiedziała dziewczyna z entuzjazmem, uśmiechając się szeroko.
Zaskoczona parę razy zamrugałam oczami, wpatrując się w jej uroczą buzię. Zastanawiałam się jakim cudem dziewczyna mówiła tak dobrze po angielsku, skoro mieszkała na zupełnie innym kontynencie. Po chwili usłyszałam, jak jej mama gani ją po innym, nieznanym mi, języku. Jednak czarnowłosa wydawała się tym nie przejmować, bo wzruszyła ramionami.
– Mamo, nie przesadzaj – powiedziała po angielsku – mamy gości, nie musisz się zachowywać gburowato.
– Park Malio, stanowczo przesadzasz – odparła kobieta, a w jej głosie dosłyszałam złość.
Ciocia Nicole zaczęła zabijać wzrokiem dziewczynę, a ja zastanawiałam się, jak długo Malia może wytrzymać pod wpływem tego spojrzenia. Nastolatka już otwierała usta, aby jej odpowiedzieć, ale rozległo się kolejne skrzypienie desek i na plaży zjawiła się dwójka moich kuzynów, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Wysoki i przystojny chłopak szedł szybkim krokiem obok swojego brata. Miał jasne włosy, poprzecinane ciemniejszymi pasmami. Gdy się uśmiechał, jego czekoladowe oczy praktycznie były niewidoczne, a usta układały się w prostokąt. Mimo że wyglądał na naprawdę seksownego, rozsiewał wokół siebie radosną i pełną uroku aurę.
Później wolnym krokiem dołączył wysoki i szczupły chłopak. Od razu domyśliłam się, że jest on starszy od swojego brata. Kolor jego włosów przypominał mi gorzką czekoladę, a poważny wyraz jego twarzy mnie zaniepokoił. Jeśli mój kuzyn był taki sam jak ciocia Nicole, to wszystko stracone.
– Mamoooo – jęknęła Malia – jesteś niemiła. Powinnaś ich zaprowadzić do domu, a nie trzymać na zewnątrz. Zwłaszcza, że teraz się ochładza.
Kobieta posłała swojej córce karcące spojrzenie, ale po chwili machnęła ręką, kierując się w kierunku domu. Po chwil już jej nie było, dlatego wymieniłam szybkie spojrzenie z Lukiem, który wyglądał na równie zakłopotanego jak ja.
– Witajcie – przerwał ciszę starszy, posyłając zirytowane spojrzenie Malii, która chciała coś powiedzieć. Jednak uśmiech po chwili wstąpił na jego wargi, a pod jego ciemnymi oczami pojawiły się delikatne worki – jestem Simon.
– Luke – przedstawił się natychmiast mój brat, posyłając szeroki uśmiech do chłopaka. W mojej głowie natychmiast pojawiła się myśl, że ta dwójka może się ze sobą dogadać. – A to jest Kate – powiedział, wskazując mnie głową.
– Miło was poznać. Nie przejmujcie się naszą mamą. Jest dość, jakby to ująć, trochę gburowata i sztywna. Ale przyzwyczaicie się – dodał Simon, puszczając nam oczko, a ja zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem ten chłopak potrafił przybrać przy swojej rodzicielce aż tak poważną minę.
– Ja jestem Kevin – powiedział radośnie drugi chłopak – chodźmy do domu, pokażemy wam gdzie będziecie spać. Poza tym za chwilę będzie kolacja.
Luke bez zastanowienia ruszył za Kevinem, pogrążając się z nim i z Simonem w dość głośnej rozmowie. Słyszałam urywki rozmowy, przez chwilę odprowadzałam ich wzrokiem, ale zaraz potem spojrzałam na Malię, która przyglądała mi się ciekawskim spojrzeniem.
– Simon powinien powiedzieć, że mama jest naprawdę gburowata. Ale zobaczysz, nasz tata jest o wiele lepszy od mamy, ucieszy się, gdy was pozna! – powiedziała, uśmiechając się szeroko.
– Czyli wasza mama naprawdę jest aż tak zła? – zapytałam zaciekawiona.
Malia odwróciła wzrok w stronę słońca i wydęła dolną wargę w wyrazie zamyślenia, a między jej brwiami pojawiła się delikatna zmarszczka. Przez chwilę milczałyśmy, jednak po chwili dziewczyna otrząsnęła się z zadumy, a na jej wąskie usta ponownie zawitał szeroki uśmiech.
– Niestety tak. Możesz mi wierzyć albo i nie, ale czasami nie da się z nią wytrzymać. Kiedyś zapytaliśmy się jej czy pojedziemy do Anglii na wakacje, bo wcześniej często podróżowaliśmy do innych krajów, ale tak się na nas wtedy wściekła, że lepiej nie mówić – powiedziała – serio, my tylko zapytaliśmy. W końcu to w Anglii mama się urodziła i tam dorastała.
– Ach, przykro mi – bąknęłam cicho, a dziewczyna się zaśmiała i poklepała mnie delikatnie po ramieniu.
– Nie musi ci być przykro. Wytrzymałam z nią tyle czasu, że jestem przyzwyczajona. A mama jest sztywna nawet jak śpi – odparła, śmiejąc się jeszcze głośniej.
Na moich ustach, o Merlinie, w końcu zawitał uśmiech. Dziewczyna widząc to roześmiała się. Dopiero wtedy dostrzegłam, że jej czarne oczy są wtedy niewidoczne, tak jak u Kevina. Słońce już znikło na horyzoncie, a mrok zapadł na plaży. Jedynie pobliskie budynki rzucały niemrawe światło na okolice. Temperatura mocno spadła, przez co na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka.
– Powinnyśmy już wejść do domu. Nie wiem dlaczego, ale robi się coraz zimniej – burknęła dziewczyna, ruszając wolnym krokiem w stronę domku
Przez chwilę obserwowałam, jak dziewczyna rozkopuje stopami piasek, a dłonie złączyła za plecami. Praktycznie od razu podbiegłam do dziewczyny z szerokim uśmiechem na ustach.
– W ogóle gdzie jesteśmy? – zapytałam pośpiesznie, nie wiedząc tak naprawdę gdzie się znajduje.
– W Korei Południowej, w Busan. Mieszkam tu od dziecka – odparła, uśmiechając się delikatnie. – Ile masz lat?
– Piętnaście – odpowiedziałam – a ty?
– Przeliczając na te angielskie lata to tyle samo co ty! – powiedziała podekscytowana, jednak po chwili zacmokała niezadowolona.
Zaczęłyśmy wchodzić po drewnianych schodkach, które skrzypiały pod naszymi stopami, przez co mogłoby się wydawać, że cała konstrukcja za chwilę runie. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. W mojej głowie pojawiła się myśl, że dom jest chroniony wieloma zaklęciami.
– To nie fair, że nic o sobie nie wiemy. Jutro MUSIMY się gdzieś razem wybrać. Pokażę ci Busan i spędzimy razem dzień! W końcu przynajmniej coś się tu będzie dziać! – powiedziała błyskawicznie.
– A nie masz tu znajomych, przyjaciół? – zapytałam, ale praktycznie od razu ugryzłam się w język za moją nietaktowność. Jednak dziewczyna nie wyglądała na urażoną.
– Chodzę do Szkoły Magii Mahoutokoro. Jest tam mało uczniów, w dodatku głównie z Japonii, więc tak czy siak nie ma osób, które mieszkają blisko mnie – odparła. – Jednak mam jedną przyjaciółkę. Ale wyjechała na całe wakacje do Włoch, bo tam wyprowadziła się jej babcia. Ale tak czy siak Sojung mieszka w Incheon, czyli na drugim końcu kraju – dodała.
Zamilkła, bo w tamtym momencie otworzyły się drzwi do domu. Stanęła w nich nieco wyższa ode mnie dziewczyna. Jej długie blond włosy od spodu poprzecinane były czarnymi pasmami. Zaskoczona stanęła w miejscu, a brązowe oczy rozszerzyła w geście zdumienia. Jednak po chwili uśmiechnęła się, przez co jej pulchne policzki wydawały się jeszcze bardziej wydatne.
– O już jesteście. Tata już przyjechał, a kolacja jest na stole – powiedziała szybko, natychmiast znikając w domu.
– To cud, że przyjechał tak wcześnie – burknęła Malia, szczelniej otulając się bluzą, którą miała na sobie.
Po chwili złapała za klamkę, uchylając drzwi jeszcze szerzej. Weszła do środka a ja za nią. Pierwsze, rzuciły mi się w oczy wąskie schody z rzeźbioną balustradą, która na końcach układała się w borsuka. Zaraz potem dostrzegłam na ścianie gobelin z drzewem rodzinnym. Jednak nie dane było mi się mu dokładniej przyjrzeć, ponieważ do pomieszczenia ktoś wpadł, potykając się o dywan.
Gdy już dziewczyna złapała równowagę, wyprostowała się i wysoko zadarła głowę do góry. Jej brązowe włosy, kolorem przypominające mi kawę, związane były w dwie kitki. Pod wpływem nagłego ruchu zafalowały one na wszystkie strony, chlastając dziewczynę w twarz. Na jej czoło opadała prosta grzywka, która sięgała ciemnych brwi i oczu. Dziewczyna zmarszczyła nos.
– Malia, mama mówi, że za chwilę jest kolacja – powiedziała, wyginając bladoróżowe wargi w uroczym uśmiechu.
– Na brodę Merlina, Olivia, przecież przed chwilą była tu Lydia i mi to powiedziała! – wybuchła Malia, a jej policzki się zaczerwieniły.
We trójkę weszłyśmy do niewielkiej jadalni. Stół zajmował ¾ pomieszczenia. Mógł on pomieścić maksymalnie 10 osób, co oznaczało, że teraz tylko jedno miejsce pozostawało wolne. Rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Ściany były jasne, a nad stołem wisiały świece, lewitowały nad głowami podobnie do tych hogwartckich.
I wtedy dostrzegłam mojego wujka. Miał ostre rysy twarzy i wyrazisty nos. Do tego rzucał rozbawione spojrzenie swoim córkom, które próbowały podsłuchać swoich braci oraz Luke’a, którzy już siedzieli przy stole i rozmawiali przyciszonymi głowami. Mimo że siedział na krześle, widać było, że liczył sobie parę dobrych cali więcej od najwyższego członka rodziny. Ponadto czarny garnitur podkreślał jego ważność – chociaż jeszcze nie wiedziałam czym on się tak właściwie zajmuje.
Kolacja minęła w całkowitej ciszy, słychać było tylko ciche pobrzękiwanie sztućców. Dania były wykwintne, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy to przypadkiem nie jest jakaś ważna uroczystość, w końcu ja na kolację zazwyczaj jadłam zwykłe kanapki. Po posiłku ciocia Nicole zarządziła, abyśmy opuścili jadalnię i rozeszli się do pokoi. Jak się okazało, miałam spać u Malii, z czego naprawdę się ucieszyłam. W końcu polubiłam tą nieco roztrzepaną dziewczynę.
Pokój Malii był niewielkim pomieszczeniem. Dość duże łóżko stało pod ścianą, a średniej wielkości szafa wyglądała, jakby ktoś na siłę próbował ją zmieścić w małej sypialni. Na ścianach wisiały czarodziejskie plakaty oraz mnóstwo zdjęć. Ponadto obok łóżka znajdowała się tapeta z Londyńskimi ulicami. Na szafce nocnej obok posłania dostrzegłam zegar, który wskazywał godzinę 9:46 po południu. Na biurku porozrzucane były czasopisma, a na ziemi walało się pełno ubrań. Z olbrzymiego okna można było zobaczyć praktycznie całą okolicę.
– Przepraszam za bałagan, ale szczerze myślałam, że będziesz spała u Lydii i Olivii. W końcu to one mają większy pokój  – powiedziała ze skruchą w głosie, posyłając mi przepraszające spojrzenie.
Jakąś godzinę później wykąpana i całkowicie zmęczona leżałam w łóżku obok mojej kuzynki. Byłam przykryta jedwabną pościelą praktycznie po szyję. Malia już dawno spała, co potwierdzał jej miarowy oddech i zamknięte oczy. W pomieszczeniu panował mrok, dlatego przymknęłam opadające powieki.
– Kate? – usłyszałam cichy głos, przez co natychmiast otworzyłam oczy.
Kompletnie zaskoczona rozglądnęłam się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu źródła dźwięku. Wydawało mi się, że słyszę Lily. Zmieniłam pozycję do siadu. Oparłam łokcie na kolanach i zaczęłam palcami masować skronie. Byłam prawie w stu procentach pewna, że głos pojawił się w mojej głowie. A to pewnie dlatego, że miałam wyrzuty sumienia. Nie napisałam listu do moich przyjaciółek, Remusa czy nawet do Huncwotów z wiadomością, że wyjeżdżam.
– Mam omamy – burknęłam do siebie, z powrotem opadając na poduszki.
 Kate, słyszysz mnie? – tym razem głos był o wiele głośniejszy.
Poczułam przyjemne ciepło na wcięciu mostka, więc natychmiast dotknęłam owego miejsca. Na mojej szyi znajdował się naszyjnik z białym diamencikiem, jednak teraz jarzył się on na jasnoniebiesko, a w środku latały białe smugi. Zaskoczona złapałam w palce naszyjnik. Lily miała dokładnie taki sam, dostała go ode mnie na święta. Naszpikowany był on wieloma zaklęciami, dzięki czemu mogłyśmy się porozumiewać. Prawie uderzyłam się otwartą ręką w czoło! Przecież to ja go stworzyłam, wiele razy w nocy wymykałam się z dormitorium, aby udać się do biblioteki i poszperać w Dziale Ksiąg Zakazanych. Przymknęłam powieki i maksymalnie się skupiłam, aby wiadomość dotarła do Lily.
 Lily? – powiedziałam w myślach.
 To jednak działa! – usłyszałam jej krzyk, na co cicho się zaśmiałam, jednak natychmiast umilkłam, gdy Malia drgnęła niespokojnie – dostałaś wiadomość od Dorcas?
Zmarszczyłam brwi i przygryzłam wargę. Nie mogłam dostać wiadomości od Meadowes, ponieważ byłam na drugim końcu świata, co oznaczało, że sowa musiałaby lecieć naprawdę długo. Pewnie padłaby z wycieczenia, zanim dotarłaby do domu państwa Park.
 Jaką wiadomość? – zapytałam.
 Dorcas za parę dni wyjeżdża niespodziewanie do Egiptu na wakacje i nici z naszych planów co do parodniowego wyjazdu – powiedziała rzeczowym tonem, a ja wiedziałam, że w tamtym momencie zmarszczyła brwi – dlaczego nie dostałaś wiadomości? Meadowes napisała mi, że list wysłała do nas wszystkich.
Westchnęłam w myślach i przetarłam zmęczona oczy. Ziewnęłam przeciągle i dalej patrząc się w niebieski krysztalik, postanowiłam, że w skrócie wytłumaczę wszystko rudowłosej.
 Kompletnie zapomniałam ci to napisać w liście. A o naszyjniku zapomniałam, poza tym myślałam, że on nie działa. Na początku wakacji dostałam list od Dumbledore’a, który oznajmił mi i Luke’owi, że odnalazł naszą ciocię. To ta, co mieszka w Azji. No i właśnie dzisiaj z samego rana profesor zabrał nas prosto do Azji. Jestem teraz w domu mojej cioci i właśnie kładłam się spać, bo dochodzi 11 wieczorem – wyjaśniłam. Nie słysząc żadnej odpowiedzi, dodałam: – Lily, gniewasz się na mnie?
 Oczywiście, że nie! Jak mogłabym się na ciebie gniewać! Jesteś moją najlepszą przyjaciółką! – oburzyła się, na co odetchnęłam z ulgą. – Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. Petunia mnie od rana męczy i wyzywa jak zwykle od dziwolągów. Mam jej serdecznie dość! A w dodatku nie mogę się spotkać z Markiem, bo on mieszka w Birmingham, a to zbyt daleko ode mnie. Ale przynajmniej mam przy sobie Severusa.
Na wspomnienie o Ślizgonie, spochmurniałam. Zmarszczyłam brwi i siedziałam przez chwilę w ciszy. Nie wiedziałam co powiedzieć. Lily doskonale wiedziała, że toleruję Snape’a tylko ze względu na nią. Marka praktycznie nie znałam, więc nie miałam jak na ten czas wyrobionego zdania o nim. Poza tym Lily była z nim szczęśliwa, a to liczyło się najbardziej.
 Tak, przynajmniej masz Sm…Severusa – zrehabilitowałam się natychmiast, błagając Merlina, aby Lily nie usłyszała, że chcę nazwać jej przyjaciela „Smarkiem". – Lily, ja już będę szła spać. Jest późno, a podróż mnie wykończyła.
 Tak, idź spać – usłyszałam jej łagodny głos. – Odezwę się jeszcze jutro, będziesz mi musiała powiedzieć o wiele więcej. Chcę wiedzieć wszystko – podkreśliła ostatnie słowo, na co ja uśmiechnęłam się delikatnie.
 Dobranoc Lily – powiedziałam, opadając na poduszki. Przymknęłam powieki, a moje myśli krążyły już przy wymarzonym śnie.
 Dobranoc Kate – odparła Lily, gdy ja już zatopiłam się w ramionach Morfeusza.           

7 komentarzy:

  1. Nie wiem, dlaczego uważasz, że rozdział Ci nie wyszedł. Treść jest na wysokim poziomie,są barwne opisy i nie ma żadnych błędów! Czytałam z uśmiechem na twarzy, a kiedy Kate i Luke przenieśli się do Busan, aż zapiszczałam - uwielbiam Koreę Południową, ich tradycje i w ogóle seriale. To przypadek,że wybrałaś akurat ten kraj? :)
    Ale zacznę od początku. Za oknem świeci słońce, pogoda jest piękna, więc bardzo przyjemnie czytało mi się o tym, jak Kate i Luke siedzieli przed jeziorem i w ogóle. Podobał mi się bardzo opis natury. Polubłam także Luke'a. Nie zna Kate za długo, ale traktuje ją bardzo dobrze. Momentami byłam aż zdziwiona ich bliskością, ale w sumie tylko pozazdrościć takiego brata. Interesują mnie bardzo ich relacje, więc mam nadzieję, że skupisz się także na nich. Prawie się roześmiałam, kiedy Kate popchnęła ,,lekko " Luke'a. Biedak wpadł do jeziora, ale chyba mu to zbytnio nie przeszkadzało. Dobrze, że Kate ma takiego radosnego człowieka przy sobie.
    Wieść o cioci Nicole jest bardzo ciekawą nowością. Martwiłam się, podobnie jak Kate, jaka ona będzie. Na początku się przeraziłam - opisałaś ją naprawdę surowo i już miałam przed oczami obraz, jak każe tej naszej dwójce spać na strychu...Ale na szczęście okazało się, że kobieta ma dzieci, zresztą bardzo dużo, wszyscy byli wesoli i przyjaźni.:D Zaciekawiła mnie ta sprawa z Londynem. Czemu ich matka nie zgadza się, aby się tam udać? Kryje się za tym coś więcej, czy może doszukuję się ukrytego sensu? W każdym razie ciekawe jak będzie dalej przebiegał pobyt rodzeństwa u krewnych. :D
    Sama chciałabym taki magiczny naszyjnik. Ach, magia...xD Fajnie wymyśliłaś tą rozmowę Kate z Lily. Żal mi rudej, Petunia jak zwykle jej dokucza. Dobrze, że Kate powstrzymała się od obrażenia Severusa, bo sama bym wtedy się wkurzyła xD Dobrze, że Evans utrzymuje z nim kontakt. :D

    Poza tym nowy szablon przypadł mi bardzo do gustu. Lubię ciemne barwy i ogólnie nagłówek jest śliczny. Rozdział jest naprawdę dobry, więc się nie martw. :)
    Pozdrawiam gorąco!
    N.

    co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli masz czas, zapraszam na nowy rozdział. (:

      Usuń
  2. Hej! Zapraszam na land-of-grafic.blogspot.com po odbiór zamówionego szablonu. Znajdziesz go w notce nr 1798-1803, pozdrawiam gorąco!

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie, że udało się odnaleźć jedną ciocię Luke'a i Kate. Jak trochę u niej pobędą to ją poznają. Z ciocią może im się będzie trudniej dogadać, ale widać że z kuzynami się zaczynają dogadywać.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jej, jak tu jasno, jak inaczej! I dedykacja dla mnie! Dziękuję :)
    Ach, jaki powiew świeżości na początku rozdziału, aż się miło zrobiło. Tak myślałam, że staremu Dumblowi udało się coś zdziałać i na szczęście ciotka Nicole wyraziła zgodę na spotkanie. To pewnie będzie dziwne, po takim czasie poznawać swoich krewnych...
    Dobrze, że Luke zdecydował się startować do drużyny. Trzeba korzystać, póki można, dziewczęce hołdy nie będą czekać wiecznie! Zresztą Kate przyda się chociaż odrobina entuzjazmu brata, ma na nią zdecydowanie dobry wpływ.
    Biedna Kate, to się napodróżowała w tym rozdziale. Sądząc po opisach, nie chciałabym chyba korzystać ani z Sieci Fiuu, ani teleportacji, chociaż to taka wspaniała oszczędność czasu.
    Ciotka bliźniaków jest dziwna, ale to może znaczyć, że ma ciekawą przeszłość. Tymczasem całe kuzynostwo jest w porządku, więc równowaga się utrzymuje. Chociaż mają tak dziwne imiona, że przydałaby się instrukcja wymawiania :p I jest ich strasznie dużo!
    Fajnie, że naszyjniki stworzone przez Kate działają. To bardzo praktyczne, zwłaszcza w obecnej sytuacji.
    Rozdział był ciekawy, akcja nabiera tempa, właściwie w kolejnym może wydarzyć się dosłownie wszystko. Podobały mi się Twoje szczegółowe opisy, wszystko można było sobie doskonale wyobrazić.
    Z pozdrowieniami,
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocjama V,
    Przepraszam, że tak późno komentuję. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że ostatanio wiele dzieje się w moim życiu. Powoli przygotowuję się do egzaminów na zakończenie studiów i ciężko mi pogodzić komentowanie/ blogowanie/ naukę i pracę.

    Widzę, że zmieniłaś szablon. Jest przepiękny, jednak obcina tekst i rozdział byłam zmuszona czytać na telefonie. Wierzę, ze coś na to zaradzisz.

    Musze przyznać, że rodzina Kate i Luke'a jest dość ciekawa. Szczególnie ciotka, która ma wspaniałe dzieciaki a jest taka niezadowolona z życia. Ciekawi mnie czemu ma taki charakter i jak to się stało, że mimo swojego sposobu bycia ma męza i wspaniałą gromadkę dzieciaków. Wierze, że Kate będzie zachwycona nową rodzinką i szybko znajdzie z nią wspólny język. Pewnie czuje się trochę nieswojo, jakby nie miejscu jednak później jej to przejdzie. Nie mogę się doczegać nastepnego rozdziału. Przyznam szczerze, że niecierpliwie oczekuję powrotu do Hogwartu (jakoś najbardziej do gustu przypadają mi rozdziały, w których akcja toczy się w szkole magii).
    Pozdrawiam i życzę dużo weny
    Em

    OdpowiedzUsuń
  6. Dawno mnie tu nie było, miałam sporo do nadrobienia, ale już jestem na bieżąco! :D
    Prawdę powiedziawszy to strasznie mi się spać chce i nie mam siły na długie komentarze, więc po prostu napiszę krótko i na temat: Fantastyczny rozdział, tak jak i poprzednie! :D Swoją drogą jestem ciekawa co jeszcze za przygody szykujesz Kate, bo na razie jest coś za spokojnie... ;)

    Pozdrawiam cieplutko i życzę duuuużo weny! :*

    OdpowiedzUsuń

.
.
.
.
.
.
template by oreuis