4 listopada 2014

11. Wigilia

Hej! W końcu jest rozdział! 1,5 tygodnia nie miałam internetu, a moja wena szwankowała, co widać. Zapraszam na mojego aska, gdzie będę odpowiadać na wasze pytania! ;) Link [KLIK]. Przepraszam za jakość i za to, że tyle czekaliście.
Nie zanudzam was już więcej, zapraszam do czytania ^u^
______________________________________________________
Zmrużyłam oczy, gdy jasne światło nieprzyjemnie oświetlało moją twarz. Westchnęłam i przetarłam sobie czoło. Czułam się, jakbym wypiła przynajmniej butelkę Ognistej Whisky. Dlaczego mi coś takiego przyszło do głowy. Szybko zmieniłam pozycję do siadu, przez co niemiłosiernie zakręciło mi się w głowie. Syknęłam, czując, ostry ból w żebrach.
Zrobiłam dobrą minę do złej gry, po czym w spokoju zaczęłam się rozglądać się po pomieszczeniu. I musiałam stwierdzić, że pokój uderzająco przypominał mi Skrzydło Szpitalne, tylko że lokum było o wiele mniejsze, a także znajdowały się tam 3 łóżka.
                – Widzę, że się obudziłaś – usłyszałam czyiś głos, więc gwałtownie spojrzałam w tamtym kierunku.
                Za mną stała około 19 letnia dziewczyna z czarnymi włosami, które były związane w luźnego kucyka. Zielone oczy świeciły radośnie, a twarz wydawała się aż za bardzo rozpromieniona. Odgarnęła ciemne kosmyki z twarzy, po czym popchnęła mnie delikatnie na poduszki, po czym zaczęła się krzątać po pomieszczeniu. Po chwili zmaterializowała się przede mną, podając mi eliksir. Zmarszczyłam nos, gdy zdałam sobie sprawę, że dziewczyna chciała, abym połknęła Szkiele-Wzro. Westchnęłam ciężko, po czym duszkiem wypiłam eliksir. Przełyk natychmiast zaczął mnie palić. Niespodziewanie zaczęłam kaszleć i się dusić. Dziewczyna poklepała mnie po plecach, uśmiechając się pocieszająco.
                – Kopę lat, prawda Kate? – zapytała mnie, śmiejąc się cicho.
                Zaskoczona spojrzałam na nią. Zielone oczy z uwagą obserwowały moją reakcję. Przetarłam skronie palcami, nie mogłam sobie niczego przypomnieć, przynajmniej wiedziałam, że mam na imię Kate Rouly. Po chwili wszystko zaczęło wracać, a ja chciałam się uderzyć otwartą dłonią prosto w twarz.
                – Melanie! – wykrzyknęłam, ale od razu tego pożałowałam.
                Czarnowłosa zaśmiała się, szczerząc nieco krzywe zęby. Usiadła na brzegu dość twardego łóżka, po czym z uśmiechem zaczęła mi się przyglądać. Melanie Blue niedawno zakończyła swoją edukacje w Hogwarcie. Tak jak ja, była Gryfonką, a do tego pełniła funkcję prefekta naczelnego. Dziewczyna zawsze opowiadała przeróżne historie z niebywałym entuzjazmem oraz ożywieniem. Pomagała młodszym rocznikom w esejach, co było naprawdę zaskakujące, zwłaszcza, że Melanie miała swoje życie oraz obowiązki. Na V roku Blue znienacka została przez kogoś zaatakowana, przez co przeleżała 2 miesiące w Świętym Mungu.
                – Wyrosłaś! – stwierdziła, świdrując mnie wzrokiem. – Zapamiętałam cię jako wychudłą Gryfonkę, która nigdy nie chciała mojej pomocy – poskarżyła się, na co ja posłałam jej delikatny uśmiech.
                – Przyjęłam twoją pomoc raz albo dwa! – zaczęłam się bronić, ale ta pokręciła głową z politowaniem.
                – Jak tam w ogóle twoi koledzy z rocznika? Borgie, Parker, Perkiew i Loman? – popatrzyłam na nią dziwnie, zastanawiając się, o kogo jej może chodzić.
                – Chodzi ci o Blacka, Pottera, Pettigrewa i Lupina? – powiedziałam, po czym odsunęłam się od dziewczyny nieznacznie, jakby miała wybuchnąć.
                – O, właśnie tak. Pocieszni malcy, przynajmniej dawali trochę rozrywki w Pokoju Wspólnym – odparła, uśmiechając się szeroko. Przewróciłam oczami, gdy nazwała Huncwotów „malcami”.
                – Uwierz mi, jest jeszcze gorzej niż było przez te trzy lata – odparłam, wzruszając ramionami.
                Zapadła cisza, obie pogrążyłyśmy się we własnych myślach. Gdy Melanie westchnęła, spojrzałam na nią z zainteresowaniem.
                – Tęsknię za Hogwartem – stwierdziła powoli Melanie. – Wiesz, korzystaj z dni w zamku jak najlepiej, ponieważ później pozostaną ci tylko wspomnienia. Chciałabym zobaczyć chociaż na chwilę Wielką Salę albo Wieżę Gryffindoru. Nawet wytrzymałabym lekcję z Binnsem, ale tylko tam choć na parę chwil wrócić – dodała. – Poza tym tęsknię za Jass. Odkąd jej nie ma, nie napisała do mnie żadnego listu.
                Jass była najlepszą przyjaciółką Melanie, przysłowiowo zwaną „na dobre i na złe”. Spędzały ze sobą praktycznie każdą chwilę, rozumiały się bez słowa. Mimo że Melanie była prefektem, uwielbiała śmiać się z żartów Huncwotów, którzy zawsze ubarwiali nudne i ciężkie dni w Hogwarcie. Niestety, wszystko dobre szybko się kończy. Jass wyprowadziła się do innego kraju, aby uchronić swoich najbliższych przed niebezpieczeństwem.
                – Nie martw się, Jass na pewno do ciebie napisze. Zobaczysz, zanim się obejrzysz, będzie stała u progu twojego domu i obie zostaniecie uzdrowicielkami w Mungu, tak jak zawsze marzyłyście – pocieszyłam ją, uśmiechając się smutno.
                – „Jest tu zbyt niebezpiecznie, Melanie. Nie mogę tu zostać. Nie przeżyję tego, jeśli nad moim domem pojawi się Mroczny Znak. Musisz to zrozumieć!” , tak właśnie brzmiały jej ostatnie słowa przed wyjazdem. Nie ma szans Kate, ona tu nie wróci. Muszę przyzwyczaić się do tego, że jej już nie ma. Może gdzieś żyje, wiem Kate – dodała, widząc, że chcę coś powiedzieć – ale co to za życie, gdy większość osób myśli, że ona umarła?
                Przemilczałam jej wypowiedź. Zaczęłam się zastanawiać, co by było gdyby Lily wyjechała z kraju. Czułabym się rozdarta na milion kawałeczków, nie mogłabym uwierzyć, że Lily Evans nie ma przy mnie. Umierałabym z rozpaczy, bo nie wiedziałabym, czy ona żyje, czy jej się dobrze powodzi. A 20 lat później okazałoby się, że ta Evans ma trójkę dzieci z przystojnym Włochem. Ja byłabym już dawno martwa, zabita przez Śmierciożerców, a Lily nie przyszłaby nawet na mój pogrzeb. To absurdalne, Lily nigdy by czegoś takiego nie zrobiła!
                – Za 3 godziny będzie Wigilia. Myślę, że nie jest z tobą aż tak źle, żebyś nie mogła iść na kolację – Melanie przerwała moje rozmyślenia, uśmiechając się blado, po czym zniknęła za drzwiami.
                Nadszedł czas na pierwszą Wigilię bez rodziców.
***
                Ubrana w czerwoną sukienkę przed kolano, czarne buty oraz czarną bluzę zeszłam do salonu. Długie blond włosy rytmicznie uderzały o moje plecy. Mimo że zawsze kochałam święta Bożego Narodzenia, w mój uśmiech był wymuszony. Były to pierwsze święta bez rodziców, za którymi mocno tęskniłam. Do tego czułam ogromny ciężar na sercu, jakby ktoś złośliwy wrzucił mi tam jakiś ciężki kamień.
                Mimo to święta były niezapomniane. W dodatku Irene nie było w Domu Dziecka, co potęgowało wielki sukces wieczora. Na stole znajdowało się mnóstwo potraw. Miniaturowe renifery ciągnęły sanie Świętego Mikołaja, a elfy radośnie latały po salonie. W kącie pomieszczenia stała olbrzymia choinka, która sięgała sufitu. Do tego ze starego gramofonu leciały kolędy.
                – Wesołych Świąt, Kate – usłyszałam tuż przy swoim uchu, dlatego szybko podniosłam wzrok.
                Poczułam, jak Melanie siada obok mnie. Po chwili dziewczyna przytuliła się do mnie, opierając podbródek na moim ramieniu. Jej zielone oczy były spuchnięte, co oznaczało, że Blue płakała. Uśmiechnęłam się do niej smutno, przysłuchując się dalej kolędzie.
***
                Wszyscy w pomieszczeniu ubrani byli w świąteczne kolory. Większość elfów zajęła miejsca na choince, gdzie przygotowywała się do snu. Dzieciaki, które wytrzymały do późnej pory, biegały po pomieszczeniu, radośnie machając szmaragdowymi serpentynami. Z gramofonu leciały mugolskie hity, parę osób kiwało się w rytm muzyki.
                Przejechałam palcami po brzegu kufla z kremowym piwem. Karmelowy napój znajdował się w naczyniu, jednak było już go niewiele. Drewniany żyrandol wisiał pod sufitem, a świeczki rzucały blask na całe pomieszczenie. Na ziemi leżał perski dywan, a stare mahoniowe meble wypełniały salon. Za oknem było ciemno, jednak dostrzegłam parę płatków śniegu, które spiralnymi ruchami spadały na ziemię. W kominku płonął ogień, podwyższając temperaturę w budynku.
                – Cześć Kate! – usłyszałam, więc gwałtownie spojrzałam na Luke’a, który opadł na miejsce obok mnie. – Nie pij tego dużo, bo cię nie doniesiemy do pokoju – powiedział z rozbawieniem, wskazując na kremowe piwo, które mocno zaciskałam w dłoni.
                – Nie wygłupiaj się, tym się nie da opić – odparłam, biorąc łyk napoju.
                Clifford przewrócił oczami, jednak zaraz potem wyszczerzył do mnie zęby. Poczochrał mnie po włosach, robiąc tym samym spory bałagan na mojej głowie. Zacisnęłam usta w wąską linię, tak jak miała to w zwyczaju McGonagall, przez co Luke odsunął się na drugi koniec kanapy.
                – Zdziwiłabyś się, naprawdę tym się da opić – kontynuował temat, a ja westchnęłam ciężko.
                – Skoro ty opijasz się kremowym piwem to nie znaczy, że ja też skończę tak jak ty – zironizowałam, na co on roześmiał się głośno.
                Uśmiechnęłam się pod nosem, jednak zakryłam to kuflem, który przystawiłam sobie do ust. Salon, za sprawą dzieci, poprzewracany był do góry nogami, panował tam istny nieporządek. Przymknęłam oczy, przypominając sobie mój pierwszy szlaban w Hogwarcie.
***
              – Kate! – irytujący okrzyk z samego rana wybudził mnie z błogiego snu.
                Otworzyłam oczy, jednak czując, że białe światło świeciło mi wprost na twarz, zmrużyłam powieki. Nie dane mi było przyzwyczaić się do oświetlenia, ponieważ już po chwili coś, a raczej ktoś, wylądował na mnie. Zaskoczona zgięłam się wpół. Jęknęłam, spychając z siebie rudowłosą.
                – Lily, zejdź – powiedziałam, gdy mój wysiłek nie przyniósł oczekiwanego skutku.
                – Ale Kate, za chwilę będzie śniadanie i, co najważniejsze, LEKCJE! – krzyknęła Evans, przez co mnie jeszcze bardziej zirytowało.
                Śniadanie w Hogwarcie trwało od 7:30 do 9:00, więc nie rozumiałam rudowłosej. Zawsze mogłyśmy iść zjeść posiłek o 8:30 i wtedy idealnie zdążyłybyśmy na zajęcia. Westchnęłam ciężko i niewiele myśląc sięgnęłam po różdżkę, którą zawsze miałam w pobliżu. Przeniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam wprost w zielone oczy Lily.
                Evans patrzyła na mnie z rozbawieniem, a ja w tym czasie główkowałam w poszukiwaniu jakiegoś dobrego zaklęcia na tą denerwującą istotę. Spędziłam w bibliotece dość dużo czasu odkąd trafiłam do Hogwartu, a wszystko opisywałam w listach do moich rodziców. Zrezygnowana wstałam z łóżka i udałam się do łazienki. O nie, jeśli wyobrażacie sobie, że poszłam tam tylko, aby przyszykować się na zajęcia, grubo się mylicie. Nalałam lodowatej wody do średniej wielkości miski, po czym wyszłam z toalety. Widząc zaskoczoną minę Lily, zaśmiałam się głośno, po czym wylałam całą zawartość na moją najlepszą przyjaciółkę.
                Dziewczyna pisnęła przeraźliwie i spojrzała na mnie wzrokiem godnym najlepszego mordercy. Lily szybko wyczarowała sobie wiaderko, po czym pobiegła do łazienki. Wiedząc, że Evans szykuje na mnie zemstę, szybko pognałam do drzwi. Jednak nie zdołałam tam dotrzeć, ponieważ dostałam w twarz lodowatą wodą…oraz metalowym wiaderkiem. Siła uderzenia odepchnęła mnie na parę stóp do tyłu. Upadłam prosto na łóżko Mary, przez co nieumyślnie zaplątałam się w zasłony.
MacDonald pisnęła, gdy poczuła zimną wodę ociekającą z mojej piżamy. Na pewno była zszokowana faktem, że ktoś dosłownie wpadł na nią i obudził ją ze snu. Mary odgarnęła brązowe loki z czoła, po czym posłała mi mordercze spojrzenia. Nawet nie wiem kiedy MacDonald oraz Hope (która usłyszała krzyk Mary) przyłączyły się do naszej bitwy.
W pewnym momencie doskoczyłam do drzwi i szarpnęłam za klamkę. Nad moją głową lewitowały 2 wiaderka lodowatej wody. Niewiele myśląc zbiegłam po schodach prosto do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Nasza bitwa przeniosła się właśnie tam, a jako nowe pierwszoroczne nie za bardzo znałyśmy zasady panujące w Hogwarcie.
Przez krzyki obudziłyśmy parę osób, które ostrożnie zbierały się na schodkach oraz tam, gdzie woda by ich nie dosięgnęła. Dziwiłam się, że nikt nie przerwał nam naszej „zabawy”. Przecież w Gryffindorze jednak byli prefekci, którzy niestety nic z tym nie zrobili.
W pewnym momencie do Wieży Gryffindoru dosłownie wpadła McGonagall. Omotała surowym wzrokiem całą scenę, po czym z grobową miną oznajmiła nam, że mamy tygodniowy szlaban. Kobieta była naprawdę przerażająca, a jej spokój naprawdę mnie zaskoczył.
Pierwszy szlaban w moim życiu był na pewno niezapomniany i naprawdę…trudny. Nigdy nie zapomnę czyszczenia szpitalnych nocników oraz muszli toaletowych na pierwszym piętrze, gdzie Marta miała swoją uroczą siedzibę. W dodatku miał na nas oko woźny Filch, który nie był za bardzo lubiany wśród hogwartczyków.
 ***
Obudziłam się, o dziwo, w pokoju, który mi przydzielono. Ukryłam twarz w miękkiej poduszce, wdychając zapach kurzu. Jęknęłam w poduszkę, po czym przewróciłam się na bok. Poleżałam parę chwil, po czym podciągnęłam się na łokciach. Ziewnęłam, po czym zamrugałam parę razy, aby przywrócić ostrość obrazu. W nogach łóżka dostrzegłam stosik prezentów. Pisnęłam zaskoczona, jak oczarowana wpatrując się w kolorowe paczuszki, które mieniły się cudowną gamą kolorów.
– Prezenty! – szepnęłam oczarowana.
Ja także wysłałam moim przyjaciołom małe podarunki. Mimo że nie miałam za dużo pieniędzy odkąd umarli moi rodzice, to starałam się jak mogłam, aby wszyscy dostali coś wyjątkowego. Najbardziej byłam zadowolona z prezentu, który dostała ode mnie Lily. Dziewczyna otrzymała ode mnie naszyjnik z diamencikiem, który jednak był naszpikowany mnóstwem zaklęć. Miał on działać w taki sposób, abyśmy mogły się komunikować nawet wtedy, gdy byłyśmy naprawdę daleko od siebie. Jednak nie wiedziałam czy on działał.
James dostał ode mnie zestaw do czyszczenia miotły. Wiedziałam, że Potter naprawdę dbał o swoją miotłę, nawet lepiej niż o siebie. Wysłałam mu także grzebień, chociaż doskonale wiedziałam, że chłopak nigdy w życiu by go nie użył, w końcu uwielbiał swoje kruczoczarne włosy w nieładzie.
Wiedziałam, że Syriusz miał na pieńku ze swoją rodziną i robił wszystko, aby zdenerwować swoją czystokrwistą rodzinę, dlatego podarowałam mu parę Gryffońskich gadżetów, parę chorągiewek i plakatów.
Remusowi kupiłam książkę. Trafiłam na nią przez przypadek w jednych z alejek Hogsmeade, gdzie pewien staruszek handlował starymi przedmiotami. Myślę, że nawet nie znał ich wartości, ponieważ egzemplarz nie dość, że miał dobrych parę lat, to na świecie istniały jedynie 4 takie egzemplarze, z czego dwa z nich w swoim posiadaniu miało Ministerstwo Magii, jedną miałam ja, a czwarta przepadła. Tom oprawiony był w obdartą skórzaną oprawę. Sama okładka świeciła pustkami, jednak na grzbiecie złotymi, wypłowiałymi literami wyryte były słowa „Memento mori”, czyli „Pamiętaj Śmierci”. Księga była rękopisem nieznanego autora. Wszystkie strony zapisane były lekko pochyłym, wyblakłym pismem.
Mary oraz Alice, z którymi byłam w bliższych relacjach niż z pozostałymi dziewczynami z rocznika, otrzymały ode mnie perfumy, które przybierały ulubiony zapach szczęśliwej posiadaczki, a także portfel ze smoczej skóry.
Otrząsnęłam się z zadumy, po czym powoli zaczęłam rozpakowywać swoje prezenty. Ten dzień zapowiadał się wyjątkowo dobrze i miałam nadzieję, że taki pozostanie.


4 komentarze:

  1. Ojeej! <3 To wspomnienie wygłupów Kate z Lily było świetne! :3 Strasznie szkoda mi Kate, tego że umarli jej rodzice i wg. ;C
    Rozdział ogólnie świetny, jestem dumna! :D

    Pozdrawiam serdecznie :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny!!! :D Na końcówce aż się łezka w oku zakręciła... Cudo, Cudeńko, Cuduś, czekam na kolejny.
    Pozdrawiam, ściskam i weny życzę
    Anonimek :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyjemne święta Kate miała.
    I fajnie, że spotkała się z Melanie.

    Czekam na kolejny rozdział i życzę weny na dalszy ciąg.

    OdpowiedzUsuń
  4. Luke jest bratem Kate prawda? Powiedz, że tak!
    W ogóle dziewczyna miała niby przyjemne święta, ale jednak takie smutne, bo były to pierwsze święta bez rodziców.
    A teraz będę czepliwa (przepraszam, ale już tak mam ) w tamtych stronach to jest w Wielkiej Brytanii itd prezenty otrzymują w Boże Narodzenie. Wigilia nie ma dla nich jakiegoś dużego znaczenia (tzn. jest ważna, ale nie ma takiej uroczystej kolacji jak u nas). Rozumiem jednak, że kierowałaś się tu naszymi polskimi zwyczajami świątecznymi tj uroczysta kolacja kolędy potem prezenty. Fajnie jest czytać taką notkę w grudniu, bo wtedy czuje się ten świąteczny klimat. Bardzo Ci za to dziękuję. Rozdział jak zawsze rewelacyjny :)

    OdpowiedzUsuń

.
.
.
.
.
.
template by oreuis