Hej!
W końcu jest rozdział! 1,5 tygodnia nie miałam internetu, a moja wena
szwankowała, co widać. Zapraszam na mojego aska, gdzie będę odpowiadać na wasze
pytania! ;) Link [KLIK]. Przepraszam za
jakość i za to, że tyle czekaliście.
Nie
zanudzam was już więcej, zapraszam do czytania ^u^
______________________________________________________
Zmrużyłam
oczy, gdy jasne światło nieprzyjemnie oświetlało moją twarz. Westchnęłam i
przetarłam sobie czoło. Czułam się, jakbym wypiła przynajmniej butelkę Ognistej
Whisky. Dlaczego mi coś takiego przyszło do głowy. Szybko zmieniłam pozycję do
siadu, przez co niemiłosiernie zakręciło mi się w głowie. Syknęłam, czując,
ostry ból w żebrach.
Zrobiłam
dobrą minę do złej gry, po czym w spokoju zaczęłam się rozglądać się po
pomieszczeniu. I musiałam stwierdzić, że pokój uderzająco przypominał mi
Skrzydło Szpitalne, tylko że lokum było o wiele mniejsze, a także znajdowały
się tam 3 łóżka.
– Widzę, że się obudziłaś – usłyszałam czyiś głos, więc gwałtownie spojrzałam w
tamtym kierunku.
Za mną stała około 19 letnia dziewczyna z czarnymi włosami, które były związane
w luźnego kucyka. Zielone oczy świeciły radośnie, a twarz wydawała się aż za
bardzo rozpromieniona. Odgarnęła ciemne kosmyki z twarzy, po czym popchnęła
mnie delikatnie na poduszki, po czym zaczęła się krzątać po pomieszczeniu. Po
chwili zmaterializowała się przede mną, podając mi eliksir. Zmarszczyłam nos,
gdy zdałam sobie sprawę, że dziewczyna chciała, abym połknęła Szkiele-Wzro.
Westchnęłam ciężko, po czym duszkiem wypiłam eliksir. Przełyk natychmiast
zaczął mnie palić. Niespodziewanie zaczęłam kaszleć i się dusić. Dziewczyna
poklepała mnie po plecach, uśmiechając się pocieszająco.
– Kopę lat, prawda Kate? – zapytała mnie, śmiejąc się cicho.
Zaskoczona spojrzałam na nią. Zielone oczy z uwagą obserwowały moją reakcję.
Przetarłam skronie palcami, nie mogłam sobie niczego przypomnieć, przynajmniej
wiedziałam, że mam na imię Kate Rouly. Po chwili wszystko zaczęło wracać, a ja
chciałam się uderzyć otwartą dłonią prosto w twarz.
– Melanie! – wykrzyknęłam, ale od razu tego pożałowałam.
Czarnowłosa zaśmiała się, szczerząc nieco krzywe zęby. Usiadła na brzegu dość
twardego łóżka, po czym z uśmiechem zaczęła mi się przyglądać. Melanie Blue
niedawno zakończyła swoją edukacje w Hogwarcie. Tak jak ja, była Gryfonką, a do
tego pełniła funkcję prefekta naczelnego. Dziewczyna zawsze opowiadała
przeróżne historie z niebywałym entuzjazmem oraz ożywieniem. Pomagała młodszym
rocznikom w esejach, co było naprawdę zaskakujące, zwłaszcza, że Melanie miała
swoje życie oraz obowiązki. Na V roku Blue znienacka została przez kogoś
zaatakowana, przez co przeleżała 2 miesiące w Świętym Mungu.
– Wyrosłaś! – stwierdziła, świdrując mnie wzrokiem. – Zapamiętałam cię jako
wychudłą Gryfonkę, która nigdy nie chciała mojej pomocy – poskarżyła się, na co
ja posłałam jej delikatny uśmiech.
– Przyjęłam twoją pomoc raz albo dwa! – zaczęłam się bronić, ale ta pokręciła
głową z politowaniem.
– Jak tam w ogóle twoi koledzy z rocznika? Borgie, Parker, Perkiew i Loman? –
popatrzyłam na nią dziwnie, zastanawiając się, o kogo jej może chodzić.
– Chodzi ci o Blacka, Pottera, Pettigrewa i Lupina? – powiedziałam, po czym
odsunęłam się od dziewczyny nieznacznie, jakby miała wybuchnąć.
– O, właśnie tak. Pocieszni malcy, przynajmniej dawali trochę rozrywki w Pokoju
Wspólnym – odparła, uśmiechając się szeroko. Przewróciłam oczami, gdy nazwała
Huncwotów „malcami”.
– Uwierz mi, jest jeszcze gorzej niż było przez te trzy lata – odparłam,
wzruszając ramionami.
Zapadła cisza, obie pogrążyłyśmy się we własnych myślach. Gdy Melanie
westchnęła, spojrzałam na nią z zainteresowaniem.
– Tęsknię za Hogwartem – stwierdziła powoli Melanie. – Wiesz, korzystaj z dni w
zamku jak najlepiej, ponieważ później pozostaną ci tylko wspomnienia.
Chciałabym zobaczyć chociaż na chwilę Wielką Salę albo Wieżę Gryffindoru. Nawet
wytrzymałabym lekcję z Binnsem, ale tylko tam choć na parę chwil wrócić –
dodała. – Poza tym tęsknię za Jass. Odkąd jej nie ma, nie napisała do mnie
żadnego listu.
Jass była najlepszą przyjaciółką Melanie, przysłowiowo zwaną „na dobre i na
złe”. Spędzały ze sobą praktycznie każdą chwilę, rozumiały się bez słowa. Mimo
że Melanie była prefektem, uwielbiała śmiać się z żartów Huncwotów, którzy
zawsze ubarwiali nudne i ciężkie dni w Hogwarcie. Niestety, wszystko dobre
szybko się kończy. Jass wyprowadziła się do innego kraju, aby uchronić swoich
najbliższych przed niebezpieczeństwem.
– Nie martw się, Jass na pewno do ciebie napisze. Zobaczysz, zanim się
obejrzysz, będzie stała u progu twojego domu i obie zostaniecie uzdrowicielkami
w Mungu, tak jak zawsze marzyłyście – pocieszyłam ją, uśmiechając się smutno.
– „Jest tu zbyt niebezpiecznie, Melanie. Nie mogę tu zostać. Nie przeżyję tego,
jeśli nad moim domem pojawi się Mroczny Znak. Musisz to zrozumieć!” , tak
właśnie brzmiały jej ostatnie słowa przed wyjazdem. Nie ma szans Kate, ona tu
nie wróci. Muszę przyzwyczaić się do tego, że jej już nie ma. Może gdzieś żyje,
wiem Kate – dodała, widząc, że chcę coś powiedzieć – ale co to za życie, gdy
większość osób myśli, że ona umarła?
Przemilczałam jej wypowiedź. Zaczęłam się zastanawiać, co by było gdyby Lily
wyjechała z kraju. Czułabym się rozdarta na milion kawałeczków, nie mogłabym
uwierzyć, że Lily Evans nie ma przy mnie. Umierałabym z rozpaczy, bo nie
wiedziałabym, czy ona żyje, czy jej się dobrze powodzi. A 20 lat później
okazałoby się, że ta Evans ma trójkę dzieci z przystojnym Włochem. Ja byłabym
już dawno martwa, zabita przez Śmierciożerców, a Lily nie przyszłaby nawet na
mój pogrzeb. To absurdalne, Lily nigdy by czegoś takiego nie zrobiła!
– Za 3 godziny będzie Wigilia. Myślę, że nie jest z tobą aż tak źle, żebyś nie
mogła iść na kolację – Melanie przerwała moje rozmyślenia, uśmiechając się
blado, po czym zniknęła za drzwiami.
Nadszedł czas na pierwszą Wigilię bez rodziców.
***
Ubrana w czerwoną sukienkę przed kolano, czarne buty oraz czarną bluzę zeszłam
do salonu. Długie blond włosy rytmicznie uderzały o moje plecy. Mimo że zawsze
kochałam święta Bożego Narodzenia, w mój uśmiech był wymuszony. Były to
pierwsze święta bez rodziców, za którymi mocno tęskniłam. Do tego czułam
ogromny ciężar na sercu, jakby ktoś złośliwy wrzucił mi tam jakiś ciężki kamień.
Mimo to święta były niezapomniane. W dodatku Irene nie było w Domu Dziecka, co
potęgowało wielki sukces wieczora. Na stole znajdowało się mnóstwo potraw.
Miniaturowe renifery ciągnęły sanie Świętego Mikołaja, a elfy radośnie latały
po salonie. W kącie pomieszczenia stała olbrzymia choinka, która sięgała
sufitu. Do tego ze starego gramofonu leciały kolędy.
– Wesołych Świąt, Kate – usłyszałam tuż przy swoim uchu, dlatego szybko
podniosłam wzrok.
Poczułam, jak Melanie siada obok mnie. Po chwili dziewczyna przytuliła się do
mnie, opierając podbródek na moim ramieniu. Jej zielone oczy były spuchnięte,
co oznaczało, że Blue płakała. Uśmiechnęłam się do niej smutno, przysłuchując
się dalej kolędzie.
***
Wszyscy w pomieszczeniu ubrani byli w świąteczne kolory. Większość elfów zajęła
miejsca na choince, gdzie przygotowywała się do snu. Dzieciaki, które
wytrzymały do późnej pory, biegały po pomieszczeniu, radośnie machając
szmaragdowymi serpentynami. Z gramofonu leciały mugolskie hity, parę osób
kiwało się w rytm muzyki.
Przejechałam palcami po brzegu kufla z kremowym piwem. Karmelowy napój
znajdował się w naczyniu, jednak było już go niewiele. Drewniany żyrandol
wisiał pod sufitem, a świeczki rzucały blask na całe pomieszczenie. Na ziemi
leżał perski dywan, a stare mahoniowe meble wypełniały salon. Za oknem było
ciemno, jednak dostrzegłam parę płatków śniegu, które spiralnymi ruchami
spadały na ziemię. W kominku płonął ogień, podwyższając temperaturę w budynku.
– Cześć Kate! – usłyszałam, więc gwałtownie spojrzałam na Luke’a, który opadł
na miejsce obok mnie. – Nie pij tego dużo, bo cię nie doniesiemy do pokoju –
powiedział z rozbawieniem, wskazując na kremowe piwo, które mocno zaciskałam w
dłoni.
– Nie wygłupiaj się, tym się nie da opić – odparłam, biorąc łyk napoju.
Clifford przewrócił oczami, jednak zaraz potem wyszczerzył do mnie zęby.
Poczochrał mnie po włosach, robiąc tym samym spory bałagan na mojej głowie.
Zacisnęłam usta w wąską linię, tak jak miała to w zwyczaju McGonagall, przez co
Luke odsunął się na drugi koniec kanapy.
– Zdziwiłabyś się, naprawdę tym się da opić – kontynuował temat, a ja
westchnęłam ciężko.
– Skoro ty opijasz się kremowym piwem to nie znaczy, że ja też skończę tak jak
ty – zironizowałam, na co on roześmiał się głośno.
Uśmiechnęłam się pod nosem, jednak zakryłam to kuflem, który przystawiłam sobie
do ust. Salon, za sprawą dzieci, poprzewracany był do góry nogami, panował tam
istny nieporządek. Przymknęłam oczy, przypominając sobie mój pierwszy szlaban w
Hogwarcie.
***
– Kate! – irytujący okrzyk z samego rana
wybudził mnie z błogiego snu.
Otworzyłam oczy, jednak czując, że białe światło świeciło mi wprost na twarz,
zmrużyłam powieki. Nie dane mi było przyzwyczaić się do oświetlenia, ponieważ
już po chwili coś, a raczej ktoś, wylądował na mnie. Zaskoczona zgięłam
się wpół. Jęknęłam, spychając z siebie rudowłosą.
– Lily, zejdź – powiedziałam, gdy mój wysiłek nie przyniósł oczekiwanego skutku.
– Ale Kate, za chwilę będzie śniadanie i, co najważniejsze, LEKCJE! – krzyknęła
Evans, przez co mnie jeszcze bardziej zirytowało.
Śniadanie w Hogwarcie trwało od 7:30 do 9:00, więc nie rozumiałam rudowłosej.
Zawsze mogłyśmy iść zjeść posiłek o 8:30 i wtedy idealnie zdążyłybyśmy na
zajęcia. Westchnęłam ciężko i niewiele myśląc sięgnęłam po różdżkę, którą
zawsze miałam w pobliżu. Przeniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam
wprost w zielone oczy Lily.
Evans patrzyła na mnie z rozbawieniem, a ja w tym czasie główkowałam w
poszukiwaniu jakiegoś dobrego zaklęcia na tą denerwującą istotę. Spędziłam w
bibliotece dość dużo czasu odkąd trafiłam do Hogwartu, a wszystko opisywałam w
listach do moich rodziców. Zrezygnowana wstałam z łóżka i udałam się do
łazienki. O nie, jeśli wyobrażacie sobie, że poszłam tam tylko, aby
przyszykować się na zajęcia, grubo się mylicie. Nalałam lodowatej wody do
średniej wielkości miski, po czym wyszłam z toalety. Widząc zaskoczoną minę
Lily, zaśmiałam się głośno, po czym wylałam całą zawartość na moją najlepszą
przyjaciółkę.
Dziewczyna pisnęła przeraźliwie i spojrzała na mnie wzrokiem godnym najlepszego
mordercy. Lily szybko wyczarowała sobie wiaderko, po czym pobiegła do łazienki.
Wiedząc, że Evans szykuje na mnie zemstę, szybko pognałam do drzwi. Jednak nie
zdołałam tam dotrzeć, ponieważ dostałam w twarz lodowatą wodą…oraz metalowym
wiaderkiem. Siła uderzenia odepchnęła mnie na parę stóp do tyłu. Upadłam prosto
na łóżko Mary, przez co nieumyślnie zaplątałam się w zasłony.
MacDonald
pisnęła, gdy poczuła zimną wodę ociekającą z mojej piżamy. Na pewno była
zszokowana faktem, że ktoś dosłownie wpadł na nią i obudził ją ze snu. Mary
odgarnęła brązowe loki z czoła, po czym posłała mi mordercze spojrzenia. Nawet
nie wiem kiedy MacDonald oraz Hope (która usłyszała krzyk Mary) przyłączyły się
do naszej bitwy.
W pewnym momencie
doskoczyłam do drzwi i szarpnęłam za klamkę. Nad moją głową lewitowały 2
wiaderka lodowatej wody. Niewiele myśląc zbiegłam po schodach prosto do Pokoju
Wspólnego Gryffindoru. Nasza bitwa przeniosła się właśnie tam, a jako nowe
pierwszoroczne nie za bardzo znałyśmy zasady panujące w Hogwarcie.
Przez krzyki
obudziłyśmy parę osób, które ostrożnie zbierały się na schodkach oraz tam,
gdzie woda by ich nie dosięgnęła. Dziwiłam się, że nikt nie przerwał nam naszej
„zabawy”. Przecież w Gryffindorze jednak byli prefekci, którzy niestety nic z
tym nie zrobili.
W pewnym
momencie do Wieży Gryffindoru dosłownie wpadła McGonagall. Omotała surowym
wzrokiem całą scenę, po czym z grobową miną oznajmiła nam, że mamy tygodniowy
szlaban. Kobieta była naprawdę przerażająca, a jej spokój naprawdę mnie
zaskoczył.
Pierwszy
szlaban w moim życiu był na pewno niezapomniany i naprawdę…trudny. Nigdy nie
zapomnę czyszczenia szpitalnych nocników oraz muszli toaletowych na pierwszym
piętrze, gdzie Marta miała swoją uroczą siedzibę. W dodatku miał na nas oko
woźny Filch, który nie był za bardzo lubiany wśród hogwartczyków.
***
Obudziłam
się, o dziwo, w pokoju, który mi przydzielono. Ukryłam twarz w miękkiej
poduszce, wdychając zapach kurzu. Jęknęłam w poduszkę, po czym przewróciłam się
na bok. Poleżałam parę chwil, po czym podciągnęłam się na łokciach. Ziewnęłam,
po czym zamrugałam parę razy, aby przywrócić ostrość obrazu. W nogach łóżka
dostrzegłam stosik prezentów. Pisnęłam zaskoczona, jak oczarowana wpatrując się
w kolorowe paczuszki, które mieniły się cudowną gamą kolorów.
–
Prezenty! – szepnęłam oczarowana.
Ja
także wysłałam moim przyjaciołom małe podarunki. Mimo że nie miałam za dużo
pieniędzy odkąd umarli moi rodzice, to starałam się jak mogłam, aby wszyscy
dostali coś wyjątkowego. Najbardziej byłam zadowolona z prezentu, który dostała
ode mnie Lily. Dziewczyna otrzymała ode mnie naszyjnik z diamencikiem, który
jednak był naszpikowany mnóstwem zaklęć. Miał on działać w taki sposób, abyśmy
mogły się komunikować nawet wtedy, gdy byłyśmy naprawdę daleko od siebie.
Jednak nie wiedziałam czy on działał.
James
dostał ode mnie zestaw do czyszczenia miotły. Wiedziałam, że Potter naprawdę
dbał o swoją miotłę, nawet lepiej niż o siebie. Wysłałam mu także grzebień,
chociaż doskonale wiedziałam, że chłopak nigdy w życiu by go nie użył, w końcu
uwielbiał swoje kruczoczarne włosy w nieładzie.
Wiedziałam,
że Syriusz miał na pieńku ze swoją rodziną i robił wszystko, aby zdenerwować
swoją czystokrwistą rodzinę, dlatego podarowałam mu parę Gryffońskich gadżetów,
parę chorągiewek i plakatów.
Remusowi
kupiłam książkę. Trafiłam na nią przez przypadek w jednych z alejek Hogsmeade,
gdzie pewien staruszek handlował starymi przedmiotami. Myślę, że nawet nie znał
ich wartości, ponieważ egzemplarz nie dość, że miał dobrych parę lat, to na
świecie istniały jedynie 4 takie egzemplarze, z czego dwa z nich w swoim
posiadaniu miało Ministerstwo Magii, jedną miałam ja, a czwarta przepadła. Tom
oprawiony był w obdartą skórzaną oprawę. Sama okładka świeciła pustkami, jednak
na grzbiecie złotymi, wypłowiałymi literami wyryte były słowa „Memento mori”,
czyli „Pamiętaj Śmierci”. Księga była rękopisem nieznanego autora. Wszystkie
strony zapisane były lekko pochyłym, wyblakłym pismem.
Mary
oraz Alice, z którymi byłam w bliższych relacjach niż z pozostałymi
dziewczynami z rocznika, otrzymały ode mnie perfumy, które przybierały ulubiony
zapach szczęśliwej posiadaczki, a także portfel ze smoczej skóry.
Ojeej! <3 To wspomnienie wygłupów Kate z Lily było świetne! :3 Strasznie szkoda mi Kate, tego że umarli jej rodzice i wg. ;C
OdpowiedzUsuńRozdział ogólnie świetny, jestem dumna! :D
Pozdrawiam serdecznie :3
Świetny!!! :D Na końcówce aż się łezka w oku zakręciła... Cudo, Cudeńko, Cuduś, czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, ściskam i weny życzę
Anonimek :)
Przyjemne święta Kate miała.
OdpowiedzUsuńI fajnie, że spotkała się z Melanie.
Czekam na kolejny rozdział i życzę weny na dalszy ciąg.
Luke jest bratem Kate prawda? Powiedz, że tak!
OdpowiedzUsuńW ogóle dziewczyna miała niby przyjemne święta, ale jednak takie smutne, bo były to pierwsze święta bez rodziców.
A teraz będę czepliwa (przepraszam, ale już tak mam ) w tamtych stronach to jest w Wielkiej Brytanii itd prezenty otrzymują w Boże Narodzenie. Wigilia nie ma dla nich jakiegoś dużego znaczenia (tzn. jest ważna, ale nie ma takiej uroczystej kolacji jak u nas). Rozumiem jednak, że kierowałaś się tu naszymi polskimi zwyczajami świątecznymi tj uroczysta kolacja kolędy potem prezenty. Fajnie jest czytać taką notkę w grudniu, bo wtedy czuje się ten świąteczny klimat. Bardzo Ci za to dziękuję. Rozdział jak zawsze rewelacyjny :)